Uwaga! Poniżej znajdują się szczegóły dotyczące fabuły lub zakończenia książki.

Czuję się źle, źle, źle,
Jest niewygodnie,
Uwiera mnie, mnie, mnie
Tatuaż „Viva Hate!”

Cool Kids of Death, Bal sobowtórów

Latem 1898 roku, rano, w południe, a może wieczorem Stefan Żeromski skreślił pierwsze zdanie Popiołów, które brzmi wymownie: „Ogary poszły w las”. Równie wdzięcznie i nie tak oszczędnie Wacław Berent rozpoczął Próchno: „Płaski i nagi kawał ugoru, otoczony niskim, krwawoczerwonym murem, spiętym ciężkimi fortecznymi wrotami”. Trudno nie skojarzyć sugestywnego tytułu najnowszej książki Krzysztofa Vargi – Trociny – właśnie z Próchnem czy Popiołami. A i pierwsze zdanie powieści na swój sposób stanie się z pewnością współcześnie symboliczne i symbolicznie współczesne: „W dniu, w którym umarła Amy Winehouse, miałem potężną biegunkę”. 

Po lekturze Trocin z powodzeniem można nazwać Vargę narodowym Bernhardem, Hanekem literatury albo polskim Handkem, który na ponad trzystu stronach bez mrugnięcia, przytłaczającej ilości wulgaryzmów, ale z niepokojącym spokojem opisał zbiorową biegunkę nowoczesności. Bohater Vargi nie dostrzega w kruszącym się świecie piękna, bo go zwyczajnie nie ma, jest zgorzkniały i sfrustrowany, bo tylko to mu pozostało, nie dziwi się głupocie, brzydocie i ohydzie, bo to norma współczesności. Nie szuka spokoju, spełnienia i miłości, bo wszyscy dawno o tym zapomnieli. Po co cokolwiek zmieniać, skoro zmiany mogą wyjść jedynie na gorsze, o ile może być jeszcze gorzej.

W dniu śmierci Amy Winehouse biegunka dręczyła pięćdziesięcioletniego komiwojażera, Piotra Augustyna, rozwodnika, związanego toksyczną relacją z rodzicami, beznamiętnie pędzącymi życie w jednym z warszawskich bloków niedaleko stadionu Legii. Piotr gardzi swoją pracą, byłą żoną, która powtórnie wyszła za mąż, obżerającym się kolegą z korporacji, kontrahentami, operą, teatrem, sportem, kościołem, kultem Matki Boskiej, Polskimi Kolejami Państwowymi, Warszawą i wylansowaną młodzieżą, zaciskającą dumnie w dłoniach kubki z kawą ze „Starbucksa”. Rozgoryczony bohater Vargi rozpoczyna swoją litanię, czy też spowiedź dziecięcia wieku frustratów, w pociągu InterCity, który, z nieznanych nawet konduktorowi przyczyn, stanął w szczerym polu. Żelazny symbol nowoczesności zmierzający do stacji Wrocław Główny szwankuje jak cała ponowoczesna już rzeczywistość. Stanisław Wokulski dojechałby z Warszawy do Krakowa szybciej niż współczesny pasażer Polskich Kolei Państwowych, a Karol Borowiecki, jak zaznacza jego zdegustowany prawnuk Piotr, w mgnieniu oka dotarłby z Łodzi do Warszawy. Co łączy Karola Borowieckiego i Piotra Augustyna? Odpowiedź jest prosta – nic. Różnica polega jednak na tym, że Piotr z owego „nic” nie jest w stanie niczego zbudować.

Trociny to powieść, w której autorowi udało się umieścić wszystko. Piotr, patrzący na rzeczywistość nader uważnie i analitycznie, na każdym kroku dostrzega wypaczenia i nieprawidłowości. Komiwojażer, zawieszony między przeszłością a przyszłością, nie odnajduje w niczym oczyszczającej siły. Przeszłość kojarzy mu się jedynie z tępym kuzynem z Międliszewa, który z głupkowatym uśmiechem podrzynał gardło świni, a teraźniejszość i przyszłość z pustką, której nie jest w stanie zapełnić nawet ukochana muzyka sakralna i nieprzeciętna kolekcja płyt. Powieść Krzysztofa Vargi przypomina swoją strukturą przewracającą się alejkę kamieni domino. Bohater, snując przepełnioną złością opowieść, płynnie zmienia wątki, nie szczędząc przy tym cynizmu. Trociny to monolog współczesności układający się w kolaż skojarzeń i nawiązań – jedno wspomnienie staje się przyczynkiem do poruszenia innego tematu. Wszystko skazane jest na upadek, a niekończąca się enumeracja utwierdza bohatera i, co ważne, identyfikującego się z nim czytelnika w przekonaniu, że „z trocin powstaliśmy i w trociny naszych trumien się obrócimy”. A i wszystko inne warte jest jedynie splunięcia, bo za nami trocinowa przeszłość, a przed nami trocinowa przyszłość.

[…] zostaniemy przysypani tonami trocin, które na pozór lekkie, gdy weźmie się ich garść do ręki, są w swojej masie zabójcze, człowiek przysypany trocinami dusi się i nie może wydostać, i w tej lawinie trocin zdycha.

Nawet kupowane w hipermarketach majtki, które – po uprzednim wykorzystaniu – można bez zastanowienia wyrzucić do kosza na śmieci w jednym z trzygwiazdkowych hoteli, urastają do rangi – jakkolwiek idiotycznie to zabrzmi – symbolu beznamiętnego konsumpcjonizmu i prostej współczesności. Nie ma w powieści Vargi grama nostalgii i melancholii, której genu – jak zaznacza Piotr – nie przekazali mu rodzice. Komiwojażer nie dostrzega wartości nie tylko w teraźniejszości, ale i w stronę przeszłości patrzy z wyrzutem i obrzydzeniem.

Pogarda, jaką bohater żywi dla młodzieży słuchającej wykładów w Nowym Wspaniałym Świecie, zwiedzających Centrum Sztuki Współczesnej i swoich szefów pozornie prowadzących zdrowy tryb życia, nie daje pocieszenia. Doprowadzająca do szału współczesność to zaciskająca się pętla na szyi Piotra Augustyna. I chociaż ciągnący się przez ponad trzysta stron monolog, który nieraz brzmi jak sumariusz żalów wygłaszany przez nas samych, doprowadza do szału, zakończenie powieści staje się wytłumaczeniem na wszystko. Ostatecznie pętla się zaciska, a chocholi taniec współczesności trwa w najlepsze.

Jak się okazuje, najwyższą rozkoszą nie są miłość ani seks. Piotr Augustyn stwierdza, że w sensie erotycznym podnieca ludzi jedynie panowanie nad czyjąś śmiercią, o której gazety zwykły pisać „bezsensowna”. Już na pierwszych kartach Trocin komiwojażer snuje rozważania na temat zabójstwa, do którego doszło kilka lat temu w jednym z pociągów. Młodzi sprawcy wyrzucili z wagonu dziewczynę, uprzednio zadając jej kilka ciosów nożem. Międliszewskie wspomnienia dopełnia obraz kuzyna – Szczękacza – z uciechą zadającego śmierć zwierzęciu. Bezemocjonalny narrator stwierdza, że człowiek jest gorszy od świni, której ubój urasta do rangi wiejskiego widowiska. I chociaż Piotr Augustyn wylicza niedoskonałości świata i obnaża słabości karykaturalnych braci i sióstr pędzących żywot na tym marnym padole, pogardzając nimi z niemałym zacięciem, staje się taki sam, jak oni. „Nóż wszedł jak w masło”, a Piotrowi nie drżały nawet ręce, kiedy ze spokojem zabijał obżerającego i pocącego się niemiłosiernie kolegę z korporacji – Kamila Szewca. Śmierć staje się rozrywką i chociaż nie była to zbrodnia doskonała, to jedyny moment, kiedy Piotr Augustyn, pięćdziesięcioletni komiwojażer, który wedle słów rodziców nie dokonał w swoim życiu niczego, poczuł adrenalinę, emocje, niepewność, strach i dziwną satysfakcję. Podobnie jak mordujący dziewczynę w pociągu gówniarze, chciał poczuć, jak to jest kogoś zabić. Zarówno o zabójstwie sprzed kilku lat, o którym pisała prasa, jak i zadawaniu ciosów nożem kupionym w hipermarkecie (bo gdzieżby indziej!) Piotr opowiada z przerażającym spokojem. Jedynie śmierć świni obudziła w nim współczucie i pogardę dla bezdusznych ludzi, którzy w hierarchii bytów znaleźli się niżej. Po skończonej spowiedzi frustrata życie Piotra Augustyna powraca „na odpowiednie tory, którymi powoli, nieuchronnie będzie podążać ku stacji końcowej”.

Krzysztof Varga nie pozostawia wątpliwości – nie ma drugiego bieguna, ucieczki przed trocinowym światem. Międliszewska wieś nie jest arkadią, rodzice nie są przykładem, a miłość to skamieniały mit. W Piotrze kumulują się niepowodzenia pokolenia jego pradziadów, dziadów, rodziców i jego własne. Idąc tym tropem i nasłuchując uważnie dumań współczesnego nihilisty, wypada stwierdzić, że od lat zbieramy obfite plony: próchna, popiołów i trocin.

Patrycja Rogacz

5 Comments

  1. Haczyk „Trocin” (i to, dlaczego książka mi się podoba) tkwi wg mnie w narracji. Wiadomo, podobnie jak u Bernharda – cały czas (z drobnymi przytoczeniami dialogów) mówi Augustyn, nie ma ucieczki od tego obsesyjnego toku, więc po pewnym czasie wpada w niego też czytelnik. Przyznaję się – na czas lektury zaraziłem się tą „wycikową” dykcją.

    I łatwo jest utożsamiać poglądy Augustyna z poglądami samego Vargi, zwłaszcza jeśli zna się jego felietony – do momentu zabójstwa, gdzie autor pokazuje swój ironiczny dystans do postaci. Dopiero wtedy widać wyraźnie trocinowatość samego Augustyna i to, jak blisko mu do tępego kuzyna zarzynającego z przyjemnością świnię… Więc Varga chyba jednak daje sugestię wyjścia ze wszechobecnego Miedliszewa – właśnie w dystansie do rzeczywistości, którego Augustyn jednak nie miał. Tak mi się przynajmniej wydaje.

    1. Istotnie, chociaż czasami narracja męczyła. Wszystko polega jednak na tym, że wątek rodzi wątek, sytuacja stwarza sytuację, refleksja pociąga refleksję. Myślałam, że tylko w podstawówce składało się obietnice „jeszcze 10 stron i gaszę światło”, ale z Vargą było podobnie – jakkolwiek idiotycznie to brzmi. Narracja zatacza koło i w swoim obrębie małe kółeczka sytuacyjne. Sama konstrukcja to ten chocholi taniec współczesności i pułapka. Austriaccy twórcy byli przekonani, że taki rodzaj narracji i absolutna rezygnacja z dialogów (jawnie wyodrębnionych w tekście) to najlepsze literackie oddanie chaosu współczesności. Varga w „Trocinach” dopiął (jeśli zupełnie świadomie, to czapki z głów) wszystko na ostatni guzik.

      Z tym, że Piotr to w pewnym sensie spotęgowany Varga mogę się zgodzić. Tak, zgadzam się. Co do dystansu – zastanawiałam się nad tym. Myślałam też, że może szansa jest w obojętności i beznamiętnym przytakiwaniu. Ale przecież jakkolwiek Piotr podkreśla, że się wycofuje, ucieka, jest obojętny – nie jest. Dystans mają wszyscy, którzy go otaczają, on sam – nigdy.

  2. „Myślałam, że tylko w podstawówce składało się obietnice „jeszcze 10 stron i gaszę światło” (…)” – a ja im więcej czytam, tym częściej muszę to sobie powtarzać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *