„Will the guns come out”

Żyjemy w epoce muzyki serialowej. A przynajmniej ja żyję. Poważnie, nowych artystów coraz rzadziej odkrywam, słuchając radia czy przeglądając prasę muzyczną, natomiast niekończącym się źródłem nowych odkryć i zajawek stały się uzbrojone w fantastyczne ścieżki dźwiękowe amerykańskie serie telewizyjne. I tak, jak serwowane przez stację Showtime Californication mogło w ostatnim sezonie obniżyć loty, jeżeli chodzi o akcję, klimat, dialogi i kilka innych spraw, tak w warstwie muzycznej nadal trafiają się perełki. Weźmy na przykład wykonywany przez tajemniczego i zupełnie mi nieznanego wokalistę utwór You Rascal You

Kiedy usłyszałem go po raz pierwszy, pomyślałem, że oto odnalazł się jakiś niepublikowany dotychczas numer The Black Keys, których muzyka również przewija się tu i tam, towarzysząc małoekranowym produkcjom. Oszczędny, garażowy rock z brudnym, szorstkim brzmieniem gitary i prostym, emocjonalnym tekstem. Jak się jednak okazało – za utworem stał posiadający filipińsko-palestyńskie korzenie Hanni El Khatib – urodzony, wychowany i mieszkający w Kalifornii deskorolkarz oraz dyrektor kreatywny firmy odzieżowej HUF, a także – choć raczej po godzinach – multiinstrumentalista, kompozytor i producent muzyczny. Skojarzenie go z duetem z Ohio okazuje się jednak całkiem interesujące, a to ze względu na to, że produkcją jego drugiego albumu ma się zająć frontman The Black Keys –  Dan Auerbach.

Tymczasem jednak – po niejednym odsłuchu obłędnego You Rascal You – postanowiłem sięgnąć po długogrający debiut El Khatiba, Will The Guns Come Out. Już data jego premiery wydała mi się dobrym znakiem – być może to czysty przypadek, ale w moje ostatnie urodziny wyszło trochę dobrej muzyki, że wspomnę o albumach Mastodon oraz Łony i Webbera.

Will The Guns Come Out zawiera jedenaście utworów, w tym trzy covery dające obraz tego, w jak różne klimaty artysta sięga w poszukiwaniu inspiracji: wspomniane You Rascal You to jazzowy standard z przełomu drugiej i trzeciej dekady XX wieku, podczas gdy na płycie znalazły się również odświeżona przy użyciu banjo wersja Elvisowskiego Heartbreak Hotel oraz – w ramach bonusu – I Got a Thing z repertuaru Funkadelic. I również w autorskich kompozycjach Hanniego solidna baza stanowiona przez szorstki, męski, garażowy rock romansuje z gorącym soulem i R&B oraz przylizanym brylantyną sznytem rockabilly lat 50. Tym sposobem od minimalistycznego, otwierającego płytę utworu tytułowego, przez mój ulubiony, rytmiczny Come Alive, po akustyczne, leniwe jak niedzielna przejażdżka starym kabrioletem przez Los Angeles alt-country Garbage City wszystko miesza się i płynie, tworząc całość zgrabną i świeżą, choć przecież skomponowaną przy użyciu znanych i lubianych składników.

Jako dyrektor kreatywny odzieżowej marki Hanni El Khatib z pewnością wie, jak sprzedawać. Skojarzył mi się wręcz w pewnym momencie z Laną del Rey. Na szczęście w tym przypadku za zmyślnym wizerunkiem oldschoolowego twardziela/członka gangu motocyklowego (stylowa zaczeska, wayfarery, tatuaże) oraz odważnymi metodami promocji (oprócz ścieżki dźwiękowej Californication jego muzyka wzbogaciła między innymi ogólnokrajowe reklamy Nike’a i Nissana) stoi żywa i szczera twórczość na wysokim poziomie. I już teraz czekam z niecierpliwością na owoce współpracy artysty z Danem Auerbachem, pierwsze lody zostały podobno przełamane.

Maciej Tkaczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *