***
Warszawa, Targi Książki na Stadionie Narodowym.
Idę w kierunku stoiska Wydawnictwa Literackiego, aby kupić Kronosa. Mimo dystansu, jaki mam do wszelkich kampanii reklamowych, nie mogę odpuścić okazji przedpremierowego sięgnięcia po „ostatni, dotąd niepublikowany tekst” jednego z cenionych przeze mnie pisarzy. Z daleka widzę wielki tekturowy banner, oznajmiający, że dokładnie tutaj, przy stoisku WL-u można nabyć przedpremierowo „ostatnią prowokację geniusza”. A kiedy już podchodzę do boksu wydawnictwa, moim oczom ukazuje się obraz, nad którym można się zadumać.
Przysadzisty pan, otoczony przez setki egzemplarzy Kronosa, ociera pot z czoła, bo co rusz ktoś chce kupić tom chowanych w tajemnicy przed światem zapisków Gombrowicza. Zainteresowani dopytują się, jaka jest zniżka, kiedy będzie wersja audio (albo e-bookowa), jaka jest różnica w cenie między „Kronosem na miękko” a „Kronosem na twardo”. Prywatne notatki Gombra zdają się pociągać czytelników. Po zakończeniu lektury prawie czterystu stron tajnego dziennika przywołana wyżej sytuacja prowokuje mnie do ponurych przemyśleń na temat rynku literackiego. I nie tyle zasmuca mnie banalna konstatacja dotycząca szalejącego kapitalizmu, ile świadomość tego, że w przypadku kampanii mającej związek z Kronosem ktoś kogoś ewidentnie oszukał.
Kronos sprzedawał się na Targach Książki co najmniej tak dobrze, jak najnowsze wydawnictwo Grocholi – a przecież to nie jest tekst tego Gombrowicza, którego znamy z genialnego Dziennika. Przewijająca się w sponsorowanych artykułach formułka, że czytelnik będzie miał szansę „zobaczyć pisarza poza Formą” jest przykładem na to, jak copy-writing potrafi powiedzieć niewygodną prawdę na tyle ładnie, aby nikt nie dowiedział się, o co tak naprawdę chodzi. Jerzy Franczak ma rację pisząc, że cała kampania marketingowa Wydawnictwa Literackiego opierała się na etykiecie „Gombrowicz”, szeregu Barthesowskich mitów tworzących wizerunek tego pisarza we współczesnej kulturze („skandalista”, „błazen”, „egoista”). Kronos nie jest jednak tekstem ekspiacyjnym, w którym Gombro zrzuca przed czytelnikami swoje przebrania i mówi o sobie bez zbędnych gier (a więc w istocie wykonuje iście literacki gest) – na kolejnych stronach notatek brak bowiem tropów wskazujących na to, że wśród opisów terapii antybiotykowych i komentarzy poświęconych egzemie było miejsce dla kogoś z zewnątrz.
Spece od marketingu wykonali więc kawał solidnej roboty – wrzucili na listy bestsellerów tekst, którym mogłoby zainteresować się co najwyżej wierne grono prenumeratorów średniej wielkości wydawnictwa akademickiego.
Szum medialny wokół publikacji oraz sama publikacja spotkały się już z dostateczną krytyką ze strony Jerzego Franczaka[1] i Andrzeja Horubały[2]. Dokonali oni jednak zasadniczego pomieszania tego, czym Kronos jest (prywatnym dziennikiem pisanym tylko na użytek autora) z tym, czym Kronos miał być wedle zapowiedzi (wystarczy przypomnieć żenujący slogan „największe wydarzenie literackie XXI wieku”). Grzegorz Wysocki rozpoczyna swój tekst[3] o najnowszym „hicie” Wydawnictwa Literackiego od wyliczenia tego, czym Kronos nie jest. Pozostaje mi tylko podpisać się pod tymi słowami:
[Kronos] nie jest największym wydarzeniem literackim XXI wieku. Nie jest „arcydziełem odnalezionym po latach” czy „największą sensacją literacką stulecia (…)”.
Zatem gdy pozbyliśmy się warstwy reklamowego lukru, możemy przystąpić do lektury tego tekstu bez uprzedzeń – a więc bez zbędnych nadziei na estetyczne epifanie[4].
***
Reprezentatywny fragment Kronosa (ze stycznia 1961 roku):
22-go znów do Quequenu – zostaje się – oligarchia – Henryk Sobański – Santiago Achoval, Villasaro Mantilla, prof. Terán z żoną. 28-go do Miramar. Świeczewscy, babka Weissowa, Jacuś, 31-go Quequen. Miewam się dobrze, utyłem 5 kilo, wypocząłem.
Gdybyśmy chcieli zobaczyć w tym cytacie tekst literacki, powiedzielibyśmy, że jego autor rzuca nas na interpretacyjną głęboką wodę, mnoży bowiem przed nami kolejne pytania bez odpowiedzi (co to „Quequenu”? co znaczy „zostaje się”? kim jest Henryk Sobański i jaki jest jego związek z tekstem?). Jednak jako że Kronos nigdy nie miał zostać wydany (a jeśli nawet, to raczej nie w stanie surowym), możemy powiedzieć, że jedynym czytelnikiem tekstu tych zapisków miał być sam Gombrowicz. Tylko on mógł płynnie odszyfrować pamięciowy bagaż zawarty w wyliczeniach nazwisk i miejsc, które w dużej mierze składają się na zawartość książki.
Autor najprawdopodobniej zaczął spisywać swój intymny dziennik mniej więcej równolegle z Dziennikiem publikowanym od 1953 r. na łamach paryskiej „Kultury”. Widać, jak zapisywane w skryptorskiej poetyce wydarzenia (np. śmierć kolegi Gombrowicza z Banco Polaco, Juliusza Kamińskiego) znajdują potem swoje literackie rozwinięcie na kartach „właściwego” Dziennika. Twórca Pornografii traktował więc Kronosa jako zeszyt z notatkami, dzięki któremu mógł przypominać sobie różne fakty z niedalekiej przeszłości.
Intymne zapiski Gombrowicza są jednak czymś więcej – to nieprawa, ciemna strona literackiej gry, jaką były Dzienniki. Kronos to tekst sytuujący się znacznie bliżej „źrodła wstydem tryskającego” opisanego w słynnym fragmencie Dziennika.
Jest zatem przede wszystkim przestrzenią na wyliczanie kolejnych kochanek[5] i kochanków[6], odwiedzonych miejsc, kupionych rzeczy i spotkanych osób, opisy licznych chorób, obliczenia finansowe i sprawy związane z karierą pisarską. Reklamowy młyn wokół Kronosa napędzany był zwłaszcza tematem bezpardonowego traktowania przez Gombrowicza spraw seksualnych. Czytelników spragnionych taniej sensacji muszę jednak ostrzec: znacznie więcej miejsca pisarz poświęca rejestrowaniu tego, jakie w danym roku powstały teksty poświęcone jego twórczości i z kim polemizował na swój temat.
Nie bez powodu piszę tutaj o wyliczaniu, liczeniu i rejestrowaniu – Gombrowicz z kart intymnych notatek przypomina bowiem matematyka porządkującego swoje życie w formie obliczeń. Od 1955 każdy kolejny rok jest podsumowywany zgodnie z czterema kategoriami: finanse, zdrowie, literatura, erotyka (w tej rubryce zdarza się czasem dokładna suma partnerów/partnerek seksualnych). Do wydawnictwa dołączono dodatkowo fotokopie osiemnastu kart znajdujących się w teczce wraz z rękopisem Kronosa – mamy więc okazję zobaczyć tworzone przez Gombrowicza tabele, spisy i osie czasu dotyczące jego życia. Skłonność do zapisywania absolutnie zbędnych z perspektywy czasu szczegółów (kupienie okularów, wypicie cydru itp.) każe nam zadać pytanie: po co, prócz czysto doraźnego charakteru, Gombrowicz tworzył Kronosa?
***
Notatki, nanoszone przez prawie pięćdziesięcioletniego Gombrowicza, rozpoczynają się od 1922 r., kiedy to pisarz liczył sobie osiemnaście lat. Kronos zaczyna więc łańcuch pamięciowych skojarzeń („Maj – matura. Lato – (Zoppot lub) Małoszyce. Ślub Janusza?”) – wydaje się to dość ważne dla zrozumienia wagi tego tekstu. Intymny dziennik przestaje już być bowiem faktograficzną bazą dla Dziennika, a staje się miejscem, w którym autor Ferdydurke przypomina sobie i zapisuje własne życie. Tadeusz Sobolewski przeszarżowuje w swojej interpretacji, gdy czyni z twórcy Trans-Atlantyku herosa walki o to, by żyć pełnią życia (i dodaje mu jeszcze intencję Flaubertowskiego obiektywizmu). Pewne jest jedno – tekst intymnego dziennika był dla pisarza próbą ujrzenia innych ludzi, erotyki, miejsc i rzeczy w możliwie najszerszej perspektywie, aby niczego nie zapomnieć i zapisać wszystko. A fragmentami, według mnie, prowokującymi pisarza do tworzenia potoku nazwisk i skrupulatnych spisów rzeczy, są te, w których widzimy gołym okiem postępującą rozpacz Gombrowicza. Autor Kosmosu pisze bowiem Kronosa doświadczając wciąż choroby i śmierci.
Im dalej w tekst, tym częściej pojawiają się na kartach notatek opisy kolejnych dolegliwości, na które cierpiał pisarz. Towarzyszy im świadomość zbliżającego się końca. Najpierw we wspomnieniach dotyczących 1944 r. pisarz notuje złowrogie, nie wiadomo do czego odnoszące się słowa: „SMUGA CIENIA”[7]. Czarne myśli dręczą Gombrowicza w 1954 r.: „Mniej więcej od początku miesiąca obawa raka w ustach. (…) rozpacz, beznadziejność. Myślę o samobójstwie”; „Myślę o śmierci i czekam”. Wreszcie w 1961 r. Gombrowicz stwierdza wprost: „śmierć coraz bliżej”, w podsumowaniu 1965 r. w rubryce erotyka pisze „nic, to już chyba poza mną”. A rok wcześniej, w notatkach z czerwca, pojawia się dziwny fragment: „(Śmierć). (Śmierć)” – powtórzony rzeczownik umieszczony w nawiasach, może sugerujący dygresję? A może oznaczający powracające podszepty czarnych myśli, które kazały Gombrowiczowi zaopatrzyć się w cyjanek?
Z perspektywy cienia, jaki te dwa słowa, „(Śmierć). (Śmierć)”, rzucają na całego Kronosa, bardziej zrozumiałe staje się to, dlaczego prywatny dziennik Gombrowicza raz przypomina wypis z książek telefonicznych i rachunkowych, raz dosadne wspomnienia homoseksualisty, a innym razem notatki przeznaczone tylko do wglądu lekarza. Andrzej Horubała, chyba ironicznie, zarysowuje podobieństwo między strukturą notatek z Kronosa a Kosmosem. Nie bez powodu jednak o swojej ostatniej książce, skoncentrowanej na problemie tego, czy z ciemnego nurtu rzeczywistości da się stworzyć jakiś sensowny konstrukt, Gombrowicz w Testamencie… pisał tak:
Kosmos dla mnie jest czarny, przede wszystkim czarny, coś jak czarny rozbełtany nurt (…), czarna woda unosząca tysiące odpadków, a w nią zapatrzony człowiek – zapatrzony w nią i nią porwany – usiłujący odczytać, zrozumieć, powiązać w jakąś całość…
„Odczytać, zrozumieć, powiązać w jakąś całość”… Ale co? Oczywiście – wszystko, co uda się zapisać. Zrozumiałe staje się zatem cytowane przez Ritę Gombrowicz zdanie rzekomo wypowiedziane przez pisarza na krótko przed śmiercią: „Jeśli wybuchnie pożar, bierz Kronosa i umowy i uciekaj najszybciej, jak możesz!”. Jeśli nawet, jak sądzi Andrzej Horubała, zdanie to brzmi banalnie i fałszywie, to po przeczytaniu Kronosa jestem w stanie uwierzyć, że tekst ten miał dla Gombrowicza duże znaczenie – najpewniej symboliczne, być może również terapeutyczne. Widać to w, moim zdaniem, przejmującej notce z 1955 r.: „Rozczarowanie. Dziś 3-go mam ogółem 23 340 pezów. Na jak długo? Nie bój się. WG. 1959”. Gombrowicz w owym momencie uspokaja przestraszonego siebie sprzed czterech lat, istniejącego już wszak tylko w notatkach z przeszłości – dość rzadki to zabieg jak na tekst, który miałby traktować, według Horubały, jedynie o „stanie finansów, kłótniach, umowach wydawniczych”…
***
Czy warto przeczytać Kronosa? Tak – pod kilkoma warunkami. Należy przede wszystkim zapomnieć o kampanii reklamowej robiącej z prywatnego tekstu Gombrowicza coś, co moglibyśmy zrównać z prozatorskim dorobkiem pisarza. Wypada również uzbroić się w cierpliwość, niezbędną przy przedzieraniu się przez około tysiąca obszernych przypisów, bez których lektura dziennika byłaby jeszcze trudniejsza.
Najciekawiej czyta się Kronosa razem z Dziennikiem, bo dopiero porównanie obu tych tekstów (pierwszego pisanego „wobec siebie”, drugiego „wobec siebie i innych”) uzmysławia zasadnicze problemy twórczości Gombrowicza – relacje między intymnym a publicznym, dziełem a jego twórcą[8], a wreszcie „ja” i „nie-ja”. Wojciech Karpiński w wypowiedzi cytowanej na tyle okładki Kronosa pisze o zastanawiającym go fakcie: „dzięki jakim tajemnym zaklęciom autor suchych wyliczeń owrzodzeń, chorób, ambicjonalnych konfliktów – przemienił się w twórcę Dziennika (…)”. Sądzę, że dla każdego, kto w jakimś stopniu ceni twórczość Gombrowicza i jego postać, to pytanie, towarzyszące również i mnie podczas czytania Kronosa, stanie się impulsem do przemyślenia na nowo jego tekstów.
I chociażby po to, aby trochę rozruszać współczesny mit Gombrowicza, aby pisarz znów stał się dla nas problemem, zdecydowanie warto poznać jego intymne zapiski.
Łukasz Żurek
[4] Na pożegnanie tematu reklamowego szału wokół Kronosa, polecam kuriozum w postaci Jacka Poniedziałka czytającego fascynujące wyliczenia: http://www.youtube.com/watch?v=Bc4e8ldZlgs
[5] Warto zacytować tu zwłaszcza jedną notkę, która (wyrwana z kontekstu prywatnych notatek) mogłaby całkiem nieźle pasować do literackiego tekstu Gombrowicza: „1938. Kwiecień (chyba), po powrocie z Włoch dyskusje i ta kurwa, gdy wzywano <Wodzu, prowadź na Kowno>”.
[6] Albo „kochanek/kochanków”, zważywszy na to, że Gombrowicz używał często skrótu „ch”, mogącego oznaczać zarówno chica (dziewczyna), jak i chico (chłopak). Patrz: s. 77.
[7] Wszystkie podkreślenia i pogrubienia w cytowanych fragmentach Kronosa pochodzą od Gombrowicza.
[8] Na marginesie: jak wiemy, w książkach Gombrowicza często pojawia się postać „Witolda”, która (z racji oczywistej tożsamości swojego imienia z imieniem pisarza) doskonale pokazuje skomplikowany splot fikcjonalności i autobiografizmu, obecny w całej prozie autora Ferdydurke. Nie wiem, na ile świadomie wyczuł to Andrzej Horubała, gdy pisał o absolutnie nieliterackim charakterze Kronosa i jednocześnie nazywał Gombrowicza „Witoldem” właśnie. Nie jest to jedyne napięcie obecne w tekście krytyka, np. Horubała czuje odrazę do wchodzenia z butami w życie intymne Gombrowicza i jednocześnie poświęca sprawom homoseksualizmu pisarza większość swojego tekstu. Tekst to, zaiste, zadziwiający.
One Comment