Rodzimy romantyzm, a za nim romantyzm w ogóle, wiążemy z pewną kategorią wielkości. Z romantykami można się bowiem nie zgadzać, można ich nawet nie lubić, ale trudno odmówić im (przynajmniej tzw. „wielkim romantykom[1]”) – nazwijmy to wreszcie – splendoru.
Niezależnie więc od tego, czy dla (nie)przeciętnego Jana lub Janusza wielkim poetą był Mickiewicz czy Gombrowicz, tego pierwszego zwykle oszczędzi (przy okazji można zadać sobie pytanie, jak owa machina działa w drugą stronę). Jeśli wraz z tą myślą przekroczymy polską granicę i powędrujemy na Południe, zdziwi nas pewnie stwierdzenie Francesca De Sanctisa utrzymującego, że romantyzm włoski to „romantyzm lokalny (…), nieśmiały w swych innowacjach[1]”. Tym bardziej przeraża z kolei teza Giny Martegiani: „Il romanticismo italiano non esiste[2]”, a więc: „Romantyzm włoski nie istnieje”.
Romantyzującą Italię postanowiły opisać przed dziesięcioma laty Anna Tylusińska i Joanna Ugniewska w rozprawie Włochy w czasach romantyzmu[3]. Książka ma charakter syntezy, a autorki wplatają w spisaną treść również wątki polskie: a to przyjaźń Mickiewicza z Niccolò Tommaseo, a to narodowy charakter obu romantyzmów (z których jeden ponoć do końca nie zaistniał). Wobec obu tych myśli należy być mimo to nieufnym: Mickiewicza z Tommaseo zdają się wiązać głównie rysy profetyczne (równie ciekawie nakreślona zostaje postać risorgimentalisty Mazziniego – „wyznawcy własnej religii opartej na kulcie zbiorowego dobra” – w tym przypadku z ducha Towiańskiego[4]), natomiast wskazanie na „narodowy” charakter romantyzmów polskiego i włoskiego nakazuje zadać pytanie, czym właściwie miały być wspomniane „narody”. O ile w naszym przypadku o narodowości mogły świadczyć choćby wspólny język czy historia, o tyle literatura i historia Włochów to w znacznej mierze literatura dialektów i historia regionów. Prawdziwy mieszkaniec Italii powie o sobie „Jestem Sycylijczykiem”, „Jestem Lombardczykiem”, „Jestem Rzymianinem”, ale nigdy: „Jestem Włochem” – może wyjątkowo na mistrzostwach świata w piłce. I w szczególności gdy wygrywa z Francuzami.
To, co w książce najbardziej interesujące, pozostało nienazwane. W opisie narodzin tamtejszego romantyzmu, autorki sięgają do zestawu przekonań i zjawisk, które powinniśmy już skądinąd kojarzyć. Wymieniają zatem: „godzenie światłych idei oświeceniowych z nowym spojrzeniem na człowieka”, program prawdy i użyteczności, kryteria obywatelskie i moralne – wszystko to założenia „Il conciliatore”, czasopisma współtworzonego przez sektę zaprzyjaźnionych karbonariuszy. Młodzi (!) poddani byli jednak „presji polityki twardej ręki Metternicha”, który zalecał „tropić ślady związków, organizacji, stowarzyszeń i tajnych sekt zarówno o charakterze politycznym, jak i religijnym czy innego rodzaju”. Zadziwia zatem liczba podobieństw między powstałym w 1818 r. czasopismem a zawiązanym rok wcześniej ruchem filomackim. Giacomo Leopardi i Ugo Foscolo, jedni z czołowych włoskich romantyków, to zadeklarowani klasycy. Również w spuściźnie Mickiewicza trudno szukać miejsca, gdzie nazwałby on siebie romantykiem. Zgadzam się z Tylusińską, według której podział na klasyków i romantyków to właściwie podział na pedantów i metafizyków. Zarówno Leopardiemu, jak i Mickiewiczowi przyświecała tymczasem zgoła odmienna idea klasycyzmu – miała być nią „doskonała zgodność”. Jednym z jej przejawów fascynował się zresztą Prus szukający „ideału doskonałości”. W Farysie rozbiera dzieło Mickiewicza na „pożywne części mowy”: rzeczowniki, przymiotniki i słowa (a więc czasowniki). Po ustaleniu odpowiednich proporcji oblicza, że 62% części mowy w utworze to owe „wyrazy znaczące” – tym samym autor zachował antyczną zasadę „złotej proporcji”. Również prześledzenie Literackich notatek o kompozycji Prusa potwierdza, z jaką uporczywością doszukiwał się on tego prawidła stylu, które pozwoliłoby mu stworzyć dzieło doskonałe. To tylko jedno z oblicz – jak widać – ponadczasowego klasycyzmu, bynajmniej nie stojącego w sprzeczności z ideami romantycznymi. To również klasycyzm odrzucający poezję przeintelektualizowaną, twórczość wiecznie kopiującą. Wystarczy sięgnąć po Farysa Mickiewicza lub Dla Sylwii (A Silvia) Leopardiego.
Skoro zatem początki romantyzmu włoskiego przypominają pod pewnymi względami początki romantyzmu polskiego, dlaczego miałby on – powołuję się na Martegiani – nie istnieć? Autorka wskazuje, czego ten „tak zwany romantyzm” nie osiągnął (w przeciwieństwie do Francji, Niemiec i Anglii). Są to: indywidualizm, a więc osobista duma, umiłowanie geniuszu, uczucie własnej wrażliwości, człowieczeństwo i humanizm, który zastąpić miał religię. Pierwszy zarzut zdają się potwierdzać słowa otwierające Wyznania (Confessions) Rousseau: „Ja. Ja sam”. Jak zastaniemy Byronowego Manfreda? Autor odpowiada: „Manfred sam”. Werter spisuje pamiętnik i nawet, gdy pisze do innych i o innych, w istocie opowiada o swoim wnętrzu. Sprawdźmy zatem, jak pierwszy rozdział Narzeczonych (I promessi sposi) rozpoczął Alessandro Manzoni:
Ta odnoga jeziora Como, która pomiędzy dwoma nieprzerwanymi pasmami gór skręca ku południowi, linią swego wybrzeża pełną zatoczek i przylądków, powtarzając jak gdyby zarys wyniosłości i zapadlin górskich, zwęża się raptownie i przybiera postać rzeki, mając po prawej swej stronie rozległy płaskowyż, a szerokie, niskie wybrzeże po drugiej[5].
Cóż, gdyby nie nakierowujący wstęp, można by zaryzykować, że to nasza Orzeszkowa. Pierwsza strona powieści składa się z dokładnie sześciu podobnych zdań, kolejna napawa optymizmem: zdań jest już dwanaście, a po dziesięciu stronach doczekamy się nawet dialogu. I tak przez kolejnych sześćset kilkadziesiąt stron. To prawda, że Manzoniego należałoby czytać po włosku – gdyby nie on, być może jeden spójny język tamtejszej literatury by nie zaistniał. Dobrze, ale Sycylijczyk wraz powie, że „jego” pisarzem jest Giovanni Verga czy Elio Vittorini, ale nigdy Manzoni wraz z jego powieścią historyczną.
Należy pamiętać, że „szukanie śladów przeszłości” w Italii zdecydowanie odbiega od tej samej czynności w reszcie Europy. Tylko Włoch (jakkolwiek by siebie nazwał) może o sobie powiedzieć, że kolebką dzieciństwa jest dla niego antyk, o historii zaś – choćby w formie mitu – nie zapomniała tam żadna z epok poprzedzających romantyzm. Kraj nazywany wówczas „cmentarzem”, „ziemią umarłych”, „wyrażeniem geograficznym” lub „muzeum zabytków” postanowił zwrócić się ku teraźniejszości. Zamierzył sobie „pobudzić ducha narodowego, przemówić do sumień, tchnąć duszę włoską w te bezkształtne jeszcze zalążki ducha narodowego”, a miało mu w tym pomóc sięgnięcie po Waltera Scotta. Zresztą Odyniec w Listach z podróży zauważył:
Właściwym jej [szkole romantycznej malarstwa] koryfeuszem jest Manzoni, którego wpływ i do malarstwa się rozciąga. Główną jej cechą jest prawda – historyczna w szczegółach zewnętrznych, a psychiczna w pomyśle, w układzie figur i wyrazie twarzy. Obrazy zwłaszcza pana Palagi, czerpane z historii mediolańskiej, przypominają metodę Manzoniego w powieści jego I promessi sposi, która znowu jest wiernym odbiciem Waltera Skotta. Dziwna rzecz, że namiętnym Włochom więcej widać przypadł do gustu wpływ Walter Skotta niż Byrona, podczas kiedy w krajach zimniejszych wszędzie wpływ ostatniego przeważa[6].
Czyżby już poczciwy Odyniec usiłował nakreślić literacką geografię epoki? Co ciekawe, Manzoni cenił ponoć Mickiewicza i rad byłby spotkać się z nim, gdyby nie to, że sam Mickiewicz wyżej stawiał zabawę w towarzystwie dam. Odyniec (o ile postanowimy mu uwierzyć) zdradził charakter odmowy:
Uradowany pobiegłem z tą wieścią do Adama, ale Klustinowie mieli dziś wieczorem odjeżdżać, on mimo namów samej panny Anastazyi nie chciał być towarzyszem naszym. Żałował tego potem, ale poniewczasie[7].
Manzoniego można zatem uznać za „przedstawiciela włoskiego romantyzmu” (o ile scharakteryzujemy ten romantyzm wedle jego własnych zasad), ale o wiele trudniej nazwać go prawdziwym romantykiem. Z odsieczą przybywa Leopardi: „Mam wielkie, może nieumiarkowane i bezczelne pragnienie sławy”[8]. Co więcej, jak na romantyka przystało, dręczy go nuda: „Jedyną rozrywką w Recanati jest studiowanie, jedyną rozrywką jest to, co mnie zabija, cała reszta jest nudą[9]”. Ten oto rówieśnik Mickiewicza w 1824 r. napisze: „Po raz pierwszy boleję nad faktem, że pożegnałem się z muzami, albo raczej, że muzy opuściły mnie całkowicie, pozostawiając mi chłód w duszy, wypełnionej jedynie nudą i melancholią[10]”. Pesymizm indywidualny zastąpił pesymizmem kosmicznym, bliższym myśleniu modernistycznemu. Wskazał on trzy sposoby widzenia rzeczy (skłonność skądinąd nam znana): dwa pierwsze wiążą się z uleganiem złudzeniom, natomiast trzeci sposób, „jedynie prawdziwy, zgubny i nędzny” charakteryzuje filozofów i wrażliwców, „znajdujących i odczuwających wszędzie nicość, pustkę daremność ludzkich zabiegów, pragnień, nadziei i wszelkich złudzeń związanych z życiem, bez których nie jest ono życiem[11]”. Owo życie to ból i – za Vittorinim (nie bez powodu sięgam do XX wieku) – „spokój w beznadziei[12]”. Tak więc jego również trudno nazwać romantykiem.
Inny jest romantyzm Mickiewicza, inny Słowackiego. Ba, różne są romantyzmy samego Mickiewicza, a tak wiele wymaga się od zarazem słonecznej i śnieżnej Italii. Nieustannie dziwi natomiast to, na co zwrócił uwagę – nadal trudno uwierzyć – Odyniec: zapalczywi Włosi odrzucili Byrona i podążyli za Walterem Scottem, a Leopardi tego pierwszego nazwał „dziwacznym i zapalczywym”. Niełatwo pojąć, jak się stało, że oto dumne Włochy zostały mekką pesymizmu, ale równie trudno odmówić Italii pewnej dozy romantyczności. Może i był to na swój sposób „nieśmiały” romantyzm, choć pewnie nie do końca – w przeciwnym razie w ogóle bym go nim nie nazwała.
Karolina Pastor
[1] F. de Sanctis, Storia della letteratura Italiano, w opr. B. Crocego, Bari 1962, t. II, s. 413. Tłum. fragmentu: A. Tylusińska.
[2] Z tezą zetkniemy się już w samym tytule książki: Il romanticismo Italiano non lesiste (Firenze 1908).
[3] Wszystkie późniejsze cytaty z książki za wydaniem: A. Tylusińska, J. Ugniewska, Włochy w czasach romantyzmu, Warszawa 2004.
[4] W 2006 r. na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się zresztą konferencja o znaczącym tytule: I profeti della patria: Mazzini, Tommaseo, Mickiewicz, Towiański (Profeci ojczyzny: Mazzini, Tommaseo, Mickiewicz, Towiański).
[5] A. Manzoni, Narzeczeni, tłum. B. Sieroszewska, Warszawa 1958, s. 13.
[6] A.E. Odyniec, Listy z podróży, Warszawa 1961, t. II, s. 465.
[7] A.E. Odyniec, Listy z podróży, Warszawa 1885, t. IV, s. 214.
[8] G. Leopardi, Epistolario [w:] Tutte le opere, w opr. W. Binniego, Firenze 1969, t. I, s. 1020. Tłum. fragmentów z książki: J. Ugniewska.
[9] Tamże, s. 1080.
[10] Tamże, s. 1382.
[11] G. Leopardi, Zibaldone di pensieri, w opr. F. Flory, Milano 1937, t. I, s. 129. Tłum. fragmentu: J. Ugniewska.
[12] Powołuję się na Sycylijską rozmowę (Conversazione in Sicilia).
One Comment