
„Jako że archetyp bohatera jest dość płynny i elastyczny, wiele osób nie zgadza się z tym, co ma być esencjalnym zestawem cech bohatera. Dlatego też wiele osób nie będzie się zgadzało co do tego, kim jest antybohater. Możemy na to patrzeć jak na spektrum: na jednym końcu jest bohater, na drugim – antybohater, a pośrodku mamy dość płynną, przez cały czas przesuwającą się granicę, zależną od postaci, o której aktualnie mowa”.
Z Michałem Ochnikiem – filologiem polskim, autorem bloga Mistycyzm Popkulturowy, twórcą opowiadań, powieści, scenariuszy komiksowych – rozmawiają Weronika Szopa i Zuzanna Dziedzic.
Zacznijmy od ogółu. Kim według ciebie jest antybohater?
Sam termin jest dość złożony. Podczas przygotowań do tego wywiadu przeczytałem kilkanaście artykułów – siedziałem do drugiej w nocy – i nigdzie nie znalazłem żadnej spójnej definicji. Nie ma dwóch osób, które zgodziłyby się ze sobą w kwestii tego, czym właściwie jest antybohater. Po wchłonięciu tego wszystkiego mam swoją roboczą definicję: jest to postać pełniąca w narracji funkcję bohatera, która nie posiada przypisywanych mu zazwyczaj cech.
To bardzo polonistyczne. A gdybyś miał stworzyć definicję bez czytania tych artykułów do drugiej w nocy?
Bohater-dupek.
Według ciebie istnieje w ogóle konieczność wyodrębnienia antybohatera jako oddzielnej kategorii?
Nie jest to może konieczność, ale na pewno użyteczne narzędzie analityczne. Jako że archetyp bohatera jest dość płynny i elastyczny, wiele osób nie zgadza się z tym, co ma być esencjalnym zestawem cech bohatera. Dlatego też wiele osób nie będzie się zgadzało co do tego, kim jest antybohater. Możemy na to patrzeć jak na spektrum: na jednym końcu jest bohater, na drugim – antybohater, a pośrodku mamy dość płynną, przez cały czas przesuwającą się granicę, zależną od postaci, o której aktualnie mowa. Uważam, że jest to użyteczny termin.
Termin, który jest płynny… to może prowadzić do nieporozumień.
Owszem, może. Ale wydaje mi się, że gdybyśmy nie mieli tego terminu, mielibyśmy mniej pełny obraz sytuacji. Z definicji wypadłoby mnóstwo osób, które są antybohaterami, a które byłyby przypisywane do bohaterów. Im więcej mamy punktów orientacyjnych, wokół których możemy się poruszać w interpretacji, tym jest nam wygodniej. Oczywiście żaden z tych punktów nigdy nie będzie esencjonalny: nigdy nie będzie tak, że z całą pewnością będziemy mogli stwierdzić, że taka jest definicja i nie ma od niej wyjątków. Jednak im więcej mamy takich płynnych definicji, tym możemy się precyzyjniej poruszać i trochę lepiej zrozumieć procesy narracyjne, które zachodzą w różnych dziełach.
Użyteczność tej kategorii polegałaby przede wszystkim na tym, że oprócz klasycznych bohaterów i czarnych charakterów, mamy trzecią drogę – antybohatera?
Dokładnie. Możemy się teraz poruszać na tym spektrum. Albo na jakimś trójkącie, jeśli doliczymy do tego złoczyńców albo antyzłoczyńców, czyli złoczyńców, którzy nie wpisują się w archetyp złoczyńcy.
Ale czy antybohater nie jest jednak kategorią zawłaszczającą względem tych pozostałych?
Zawłaszczającą… Tylko jeśli pozwolimy sobie na niefrasobliwość w interpretacjach. Jest użyteczną kategorią. Nie każde narzędzie jest użyteczne. Młotkiem możem wbić gwóźdź, możemy komuś… zostawię to waszej wyobraźni. Tak samo z antybohaterem. Możemy używać tego terminu tak jak recenzenci blogowi na różnych portalach. Wtedy antybohater to każdy bohater, który jest fajny.
Recenzenci naprawdę uważają, że antybohater jest fajniejszy niż „zwykły” bohater?
Odniosłem takie wrażenie. Im więcej czytam tego typu tekstów, tym bardziej zauważam, że jeśli ktoś chce opisać bardziej złożonego (nawet klasycznego) bohatera, takiego nieoczywistego, to automatycznie stosuje termin antybohatera. To jest to, o czym mówiłyście: nadużywanie terminu prowadzi do pomieszania pojęć. Oczywiście możemy też pójść w postmodernizm, powiedzieć, że te dwie binarności kompletnie się dekonstruują. Można wskazać, że w danych czasach albo kulturze jakaś postać może zostać uznana za bohatera albo antybohatera, w zależności od pryzmatu, przez jaki patrzymy na tekst. Ale wtedy już wchodzimy na takie rejony, w których musielibyśmy spędzić wiele godzin, aby dojść do konsensusu.
Pośrednio powiedziałeś o bohaterze i antybohaterze jako o czymś, co istnieje w pewnych realiach. W jaki sposób świadczy o swoich czasach, odzwierciedla epokę?
Trudno powiedzieć. Sam termin jest dosyć nowy. To raczej bohater jest odzwierciedleniem swojej epoki, ponieważ poprzez spełnienie archetypu realizuje dominujący konsensus społeczny. Jeśli mamy społeczeństwo, które jest bardzo konserwatywne obyczajowo, to nasz bohater też jest konserwatywny obyczajowo. Jeśli społeczeństwo jest liberalne, otwarte, to wtedy, tak jak w Star Treku, mamy bohaterów, którzy również dążą do wartości liberalnych, otwartych, progresywnych. Antybohater jest natomiast znacznie pojemniejszą funkcją. Jeśli przyjmiemy definicję, że bohater jest odzwierciedleniem epoki, to wtedy antybohater jest wszystkim poza nim, co jest już o wiele szerszą kategorią. Dlatego byłbym ostrożniejszy, jeśli chodzi o patrzenie na antybohaterów przez pryzmat ich czasów.
Czy antybohater mógłby powstać w innej epoce niż postmodernizm? Przy całym założeniu, że postmodernizm to w ogóle epoka.
Mógłby spokojnie powstać w modernizmie, który akceptował opozycje. Postmodernizm jest raczej dekonstrukcją tych binarności. Mamy bohatera i antybohatera. Jeśli patrzymy na to przez pryzmat postmodernistyczny, to dekonstruujemy. Derrida mówił, że opozycje są nie tyle iluzją, co bardzo orientacyjną rzeczą. Na przykład mamy opozycję mężczyzna-kobieta, ale przecież wiemy, że istnieją osoby niebinarne, osoby, które są przy urodzeniu przypisywane nie do tej płci, którą są. Opozycja służy nam orientacyjnie, ale sytuacja jest tak naprawdę bardziej skomplikowana. Tak samo mamy z bohaterem i antybohaterem. Ale te postaci można postrzegać zależnie od tego, przez jaki kontekst na nie patrzymy. Czy patrzymy na dzieło z naszej kultury, czy z jakiejś innej kultury… Jeżeli patrzymy na dzieło z innej kultury przez kontekst naszej kultury, to czy wtedy możemy odczytać bohatera w tym dziele jako antybohatera? Albo na odwrót? Jeśli patrzymy na to z pozycji postmodernistycznych, sytuacja jest skomplikowana. Ale to jest takie zdanie, które można powiedzieć zawsze: „Jeśli patrzymy na to z pozycji postmodernistycznych, sytuacja jest skomplikowana”.
Możesz dookreślić relację między bohaterem a antybohaterem?
Tu już wchodzimy na semiotykę. Wszystko rozpatrujemy w odniesieniu do czegoś innego. Jeśli jestem antyfaszystą, to musi istnieć faszysta, którego walnę w gębę, bo jeśli on by nie istniał, to wtedy moja identyfikacja jako antyfaszysty nie miałaby żadnego sensu. Zawsze identyfikujemy się w odniesieniu do innych rzeczy. Tak naprawdę jako istoty społeczne nie istniejemy w stanie czystym. Gdyby mnie jako noworodka wyrzucono na bezludną wyspę, a ja jakoś bym tam przeżył, wychowany przez kraby, to czy wtedy mógłbym o sobie mówić, że jestem człowiekiem? Nie, ponieważ nigdy nie spotkałbym żadnego człowieka i nie wykształciłbym w sobie sposobu myślenia o sobie jako o człowieku. Nie miałbym tych dylematów, o których rozmawiamy. Zawsze jesteśmy w odniesieniu do innych rzeczy, obiektów. Wy jesteście studentkami, co znaczy, że istnieje system nauczania, macie kogoś, kto was naucza. Gdyby nie było tego kogoś, kto was naucza, wtedy nie byłybyście studentkami.
Zilustrujesz tę opozycję bohatera i antybohatera jakimś przykładem?
Jessica Jones. Znakomity serial. Jego końca żałuję najbardziej z tej netfliksowej Marveliady. Mamy tu relację antybohaterki względem archetypu bohatera. Spójrzmy na filmy Marvela. Ich bohaterowie są dosyć klasyczni, nie naginają żadnych norm moralnych w znaczący sposób. Można jedynie powiedzieć, że na początku swojej drogi są jeszcze nieukształtowani, jak Iron Man, który na początku filmu uprawiał przygodny seks i tak dalej.
Są jeszcze ci o trudnej przeszłości.
Tak, cały czas próbują się z tą przeszłością uporać i odnoszą sukces. Jessica nie odnosi sukcesu, ponosi częściową porażkę. Pod koniec ostatniego sezonu jeszcze nie wyleczyła się z alkoholizmu, jeszcze nie przepracowała całej swojej traumy. Sądzę, że nawet gdyby serial trwał dalej, nigdy by jej nie przepracowała. Cały czas byłaby bohaterką, która nie osiągnęła ideału. Dlatego właśnie jest tak ludzką postacią, ponieważ, jak już mówiłem, antybohaterowie pełnią funkcję bohaterów, ale nie mają do tego charakterologicznych kompetencji. Nie wyczerpują znamion definicji bohatera.
W tym ujęciu antybohater to niewydarzony bohater?
Weźmy Świat Dysku. Rincewind pełni funkcję bohatera. Popycha fabułę do przodu, na nim skoncentrowana jest narracja, ale nie jest bohaterem. Jest tchórzem. Cały czas ucieka od konfrontacji, stara się jej uniknąć za wszelką cenę. A jeśli już bierze w niej udział, to tylko dlatego, że jest do tego zmuszony, wmanipulowany emocjonalnie albo fizycznie. Conan Barbarzyńca z tego samego cyklu byłby klasycznym bohaterem, gdyby Świat dysku powstał w połowie XX wieku. Współcześnie nie jest bohaterem, ponieważ nasze społeczeństwo poszło do przodu, wiemy już, że takie zachowania jakie przejawia Conan, są nieakceptowalne.
Z tego wynika, że przeszli antybohaterowie mogą wejść w pozycję bohatera?
Jak najbardziej, jeśli w ten sposób ustalamy definicję.
Jaka byłaby relacja antybohatera do czarnego charakteru? Czasami te pojęcia są używane synonimicznie.
Czarny charakter musi pełnić funkcję narracyjną czarnego charakteru. Czyli być złoczyńcą, wprowadzać jakąś sytuację, której trzeba zapobiec. Klasycznymi złoczyńcami są Sauron i Darth Vader.
Można się zastanowić, czy prequele, które szerzej zarysowują przeszłość i doświadczenia tego ostatniego, nie przesuwają go z czarnego charakteru w antybohatera.
Trudne doświadczenia raczej nie są czymś, co definiuje antybohatera. Bohater może mieć traumatyczne dzieciństwo i wspomnienia, z którymi się zmaga. Ale jeśli wychodzi z tego zwycięsko, trzyma je pod kontrolą, nawet jeśli na niego wpływają, to jest bohaterem pogłębionym, ale nadal klasycznym.
Zastanawiają mnie sytuacje, gdy najpierw mamy sportretowanego złoczyńcę, jesteśmy przekonani o jego niegodziwości, a potem dostajemy historię jego przeszłości. Ma nas to do niego zbliżyć, usprawiedliwić go, unieważnić jego zło?
Usprawiedliwić – nie, ale tłumaczyć, zarysować kontekst. Możemy dalej mówić o Gwiezdnych wojnach. W prequelach mieliśmy dokładnie ukazaną drogę Anakina i tego, co go ukształtowało. Zobaczyliśmy, w jaki sposób staczał się ku ciemnej stronie Mocy. Na początku był bohaterem, ale później został skuszony i stał się złoczyńcą, nie antybohaterem. Stałby się antybohaterem, gdyby używał ciemnej strony Mocy, żeby walczyć z Imperium. W narracji nadal pełniłby funkcję bohatera. Walczyłby ze złem, które trzeba powstrzymać, ale robiłby to w sposób, który na płaszczyźnie narracyjnej uznaje się za zły. W rozszerzonym kanonie, zanim go nie skasowano, było kilka takich postaci.
Jak myślisz, z czego wynika współczesne zainteresowanie postaciami o rysach antybohatera? Co czyni go tak atrakcyjnym?
Bo ludzie są wadliwi. Ludzie popełniają błędy. Robią rzeczy, których się wstydzą. Bohater jest pewną figurą aspiracyjną, jak drogowskaz moralny, który pokazuje, jaką należy być osobą. A antybohater częściej pokazuje nam, jaką osobą jesteśmy. Wydaje mi się, że antybohater bardziej przemawia do odbiorców.
Czyżby ludzie w ogóle już nie wierzyli, że możliwa jest inspiracja?
To nie tak. Myślę, że antybohater zaspokaja inne potrzeby emocjonalne w odbiorcach niż bohater. Lubimy patrzeć na bohaterów. Na Supermana, który jest doskonałym czempionem ludzkości i wybrał sobie Ziemię jako swój dom, po tym jak stracił własny. Jest świadomy wielkiej mocy, jaką ma, i dokłada wszystkich sił, by być jej godnym. Kapitan Ameryka, w węższym, patriotycznym wydaniu, pokazuje, jakimi wartościami ma się cechować prawdziwy Amerykanin. Tacy bohaterowie pokazują nam, w którą stronę powinniśmy iść. Antybohaterowie pokazują nam, gdzie jesteśmy. A złoczyńca, gdzie nie powinniśmy iść. Można jeszcze pokusić się o próbę definicji antyzłoczyńcy. Byłaby to postać, która spełnia funkcję złoczyńcy, ale brakuje jej cech złoczyńcy. Może być na przykład bardzo moralną osobą, w pewnym ujęciu. Może być święcie przekonana, że czyni dobro. Ale przy tym brakuje jej szerszego kontekstu sytuacji, uświadomienia sobie, że nie sprawia, że na świecie pojawia się więcej dobra, a jej działania przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego.
Czy to zakłada nieświadomość tej postaci?
Taka postać może twierdzić, że zło, które czyni, to jest mniejsze zło.
Widzę tutaj Diunę, postać Paula Atrydy.
Tak, Paul Atryda jest zdecydowanie antyzłoczyńcą. W przestrzeni narracyjnej ma szersze wejrzenie w to, co będzie, i w procesy zachodzące w międzyplanetarnym społeczeństwie. Wie, że swoimi działaniami spowoduje niewyobrażalną ilość cierpienia, ale ostateczny rezultat na dłuższą metę będzie lepszy, niż gdyby pozwolił na trwanie status quo.
Według ciebie jakieś medium szczególnie dobrze służy do prezentowania antybohatera?
Najlepsze są chyba media serializowane, jak cykle książkowe, seriale telewizyjne, serie komiksowe. W nich znacznie łatwiej jest ukazać zniuansowanie. Ale to dotyczy każdego archetypu postaci. Nie wydaje mi się, żeby medium grało tu dominującą rolę, w każdym skutecznie da się przedstawić antybohatera.
Czy Joker byłby antybohaterem?
Który Joker?
Najnowszy. Filmowy.
Byłby. Jego rola w konwencjonalnym dziele, czyli odpowiadanie na zło, jakie się dzieje wokół niego, to rola bohatera. Ale przez wzgląd na metody, jakie stosuje… Antybohater walczy o wartości, stosując metody, które są negacją tych wartości. Na przykład w Star Treku, w tej humanistycznej utopii, federacji, mamy tajną organizację, Sekcję 31, która stosuje skrytobójstwa, zabójstwa i nieetyczne manipulacje. To antybohaterowie – żeby zachować utopijną federację, stosują metody działania, które są zaprzeczeniem fundamentów ideologicznych tej federacji.
Ale wtedy unieważniłbyś kategorię antyzłoczyńcy, bo antyzłoczyńca też wychodzi z założenia, że cel uświęca środki.
Masz całkowitą rację, ale wszystko zależy od tego, w którym miejscu znajduje się postać. Jeśli pełni funkcję narracyjną bohatera, jest antybohaterem. Jeśli pełni funkcję złoczyńcy, jest antyzłoczyńcą. Definicja zachodzi na dwóch poziomach. Wróćmy do Jokera. W filmach o Batmanie jest złoczyńcą, w swoim własnym filmie jest antybohaterem. Tak, to są inne inkarnacje Jokera, grane przez innych aktorów z innym podejściem, ale chodzi generalnie o ten sam archetyp, który pełni funkcję złoczyńcy w narracji. Mamy jakiegoś bohatera albo antybohatera, który z nim walczy. Ta sama postać w innym dziele, które skupia się na niej, wpasowuje się w narracyjną funkcję bohatera, więc staje się antybohaterem.
Czyli jest możliwa jakaś płynność. Teraz chodzi mi po głowie Punisher.
On jest zdecydowanie fascynującym przypadkiem. Pokazuje fantastyczną hipokryzję moralną Marvela. Punisher jest odrzucany przez społeczeństwo superbohaterów, ponieważ zabija swoich wrogów. Tak samo jak Wolverine, który jest bardzo szanowaną postacią w Marvelu, ikoną X-Men, należy do Avengers w komiksach i serialach animowanych. Może będzie należał nawet do Marvel Cinemtic Universe, jeśli uniwersum X-Men zostanie tam włączone. Ale moralnie nie ma różnicy między tymi dwiema postaciami. Działają w ten sam sposób. Tylko Wolverine znajduje się na bardziej abstrakcyjnej płaszczyźnie. Jego historia zawiera wątki podróży w czasie, walki z kosmitami i walki z opresją mutantów. Ma bardzo silną analogię w rzeczywistości, ale jest abstrakcyjna. Z kolei Punisher jest postacią bardzo realistyczną, osadzoną w rzeczywistości porachunków mafijnych, bliższej naszej. Dlatego wywołuje w nas dyskomfort. Jest antybohaterem – w najlepszym wypadku.
Czyli okazuje się, że antybohater musi nas boleć. Wolverine jest zbyt odległy, żeby bolały nas jego działania. Mniej się z nim identyfikujemy. Wracając do Punishera: wspomniałeś o tym, że antybohater walczy o jakieś wartości.
Walczy w obronie wartości, stosując metody, które są antytezą tych wartości. Na przykład walczy o bezpieczeństwo swojego społeczeństwa, zabijając tych członków tego społeczeństwa, którzy zagrażają innym.
A co z osobistymi wendetami?
To zależy od całego tekstu. Weźmy takiego Harry’ego Pottera: ma osobiste powody, żeby walczyć z Voldemortem, który zabił jego rodziców, ale nigdy nie okazuje tego pragnienia. Walczy z Voldemortem po to, żeby zakończyć sytuację zagrażającą jemu i jego bliskim. Nigdy nie ma w tym elementu zemsty. Te osobiste porachunki mogą być cechą antybohatera, ale nie wydaje mi się, żeby były cechą substantywną. Jeśli jest to jego wyłączna motywacja, to wtedy prawdopodobnie tak, ale jeśli jest to jedna z szeregu motywacji… Harry Potter nadal byłby bohaterem, nawet gdyby chciał się zemścić. Nadal ma większą motywację, która pasuje do klasycznego bohatera, czyli odparcie zła dla dobra siebie i świata czarodziejów.
Musimy jeszcze wyciągnąć wątek feministyczny. Co z antybohaterką?
Nie ma tu funkcjonalnej różnicy. W naszym społeczeństwie, i w innych również, od kobiet i od mężczyzn oczekuje się innych rodzajów bohaterstwa. Na daną postać, w zależności od płci, kładzie się trochę inny, a czasem, w niektórych kontekstach, zupełnie inny, ciężar oczekiwań, które powinna wypełniać. To jest teoria, ale w praktyce, gdy myślę o antybohaterkach i antybohaterach, to nie dostrzegam tej funkcjonalnej różnicy. Chcecie porozmawiać o jakichś konkretnych antybohaterkach?
Mamy Jessicę Jones. Ona nie tylko nie spełnia tej roli bohaterki, ale też w ogóle nie spełnia tej społecznej kobiecej roli, narzucanej jej przyjaciółce Patsy, że zawsze musi być dziewczyną na tip-top i musi się zaręczyć.
Ale gdybyśmy zastąpili Jessicę Jones mężczyzną i zostawili wszystko inne tak, jak było… Dostalibyśmy bardzo dużo złych fanfików i slashy o Kilgravie i męskiej wersji Jessiki Jones. Ale mówiąc poważnie: czy byłaby jakaś funkcjonalna różnica w naszym postrzeganiu tej postaci? Zmieniłyby się wątki z feministycznych na przemoc mężczyzny wobec mężczyzny.
To mogłoby być odrobinę bardziej szokujące, ale nie jakoś szczególnie.
Antybohaterka byłaby bardziej emancypacyjna.
Jeśli chodzi o postrzeganie przez odbiorców, to antybohaterki mogą pełnić tę funkcję emancypacyjną, a antybohaterowie raczej nie. To zależy od kontekstów, ale antybohaterka narusza obowiązujące normy moralne znacznie wyraźniej, ponieważ kobiety są poddawane ściślejszym normom moralnym niż mężczyźni. Kobieta wychodzi poza normy narzucone przez społeczeństwo, pełni tę funkcję narracyjną bohaterki, więc jest funkcjonalną antybohaterką. Wtedy właśnie pojawia się motyw afirmatywny – bohaterka może mieć w sobie element aspiracyjny. Jessica Jones, mimo że jest antybohaterką, ma go w sobie. Pokazuje, jak trudno jest wyjść z traumy, ale że nie należy się poddawać. Różnica tkwi nie w definicji, tylko w kulturze, która nas otacza.
Ponieważ antybohaterka ma więcej barier do przekroczenia, więcej moralnych nakazów wynikających z zewnętrza, robi sympatyczniejsze wrażenie.
To zależy od czytelników! Ale tak, jeśli chodzi o motyw emancypacyjny, antybohaterki są fantastycznym elementem. Są rzadsze, bo niestety nadal kobiety jako protagonistki w narracjach są rzadsze niż mężczyźni. Ale są ciekawsze, ponieważ oprócz tego, że negują archetyp bohaterki, przeciwstawiają się całemu kontekstowi obyczajowości, która nas otacza.
Jakaś ulubiona antybohaterka? Albo antybohater? Oprócz Jessiki Jones?
Może jestem strasznym idealistą, ale wszyscy moi ulubieni bohaterowie to bohaterowie. Nie wpisują się w archetyp antybohaterów. Chyba tylko Cerebus. To bohater bardzo dziwnego komiksu, który powstał w latach siedemdziesiątych. Pisany, rysowany, wydawany, drukowany i rozpowszechniany przez jedną osobę przez 20 lat. Bohater najpierw przeżywa konwencjonalne przygody, potem zostaje kandydatem na prezydenta, prezydentem, a w końcu papieżem. Cerebus jest najnieszczęśliwszą osobą w całym wszechświecie. To jest według mnie najlepsza dekonstrukcja tej postaci, archetypu antybohatera. Cerebus pełni funkcję narracyjną bohatera, animuje wydarzenia, próbuje osiągnąć swoje cele, jest gigantyczna konspiracja wokół niego, strasznie skomplikowana. Pokonuje swoich przeciwników politycznych, którzy się zmówili przeciwko niemu. Ale jest dupkiem, kompletnie niesympatyczną postacią. Mój ulubiony antybohater pokazuje, co jest nie tak z antybohaterem: on nigdy nie będzie szczęśliwy.
Czy gdyby był szczęśliwy, to stałby się bohaterem?
Nie, stałby się szczęśliwym antybohaterem.
Który nie może zaistnieć!
Może wtedy zmieniłby się w antyzłoczyńcę, bo byłby przekonany o swoim dobru bez świadomości, że to, co robi, krzywdzi innych. Albo uważałby, że jest to uczciwa cena. Chcecie wiedzieć, co się stało z Cerebusem? W dwusetnym numerze autor zrezygnował i odesłał go z powrotem do jego świata. Przez następnych sto numerów – następne dziesięć lat – Cerebus podróżował po świecie, odwiedzał znajomych. Nie było żadnej fabuły. To trwało jakieś 1000 stron. Poznawał nowych znajomych, odnawiał dawne kontakty, zatrudnił się w barze, w którym pracował przez 20 lat… To szło donikąd. Starzał się cały czas, aż w końcu umarł w samotności. Nigdy się nie zmienił, nie zrozumiał tego, jaki jest, umarł i został wciągnięty przez białe światło, które w poprzednich kilkunastu zeszytach było określane jako piekło.