Zazwyczaj w pamięć zapada charakterystyczna twarz wysmarowana brokatem, mało apetyczny negliż albo powierzchownie prowokujące teksty piosenek. Zespoły wyrastają jak grzyby po deszczu; czasami wyskakują z nieprzemyślanym pomysłem na siebie, który – zrealizowany w pędzie – umiera kilka sekund po swoim „scenicznym debiucie”.
Niektóre grupy zaskakują nas łatwością i lekkością, z jaką przeplatają odległe od siebie gatunki muzyczne bądź łączą niełatwe do zespolenia stylistyki. Nikt nie jest w stanie zliczyć wszystkich zmian, które codziennie dokonują się na światowym rynku muzycznym. Potencjalny słuchacz, przyzwyczajony do wyboru spośród szerokiej gamy dźwięków i zlepków gatunków-trudnych-do-wymówienia staje się coraz bardziej wybredny i niedopieszczony. Zaczynamy jęczeć, że nie mamy czego słuchać, że przecież to, co powstaje jest tylko kolejną kopią wszystkiego, co już było. I co wtedy? Proponuję bezpieczny powrót do standardów.
Jeśli chcemy nieprzejedzonych standardów, to proponuję w tym miejscu włączyć Brasstronaut – trąbki, perkusja, trąbki. Formacja z Vancouveru powstała w 2007 roku, a na swoim koncie ma EPkę z 2008 roku Old World Lies i album długogrający Mount Chimaera (wydany w 2010 roku nakładem wydawnictwa „Unfamiliar Records”). Kilka dni temu ukazało się również ich miniwydawnictwo Opportunity z trzema nowymi kawałkami, które miały się stać zapowiedzią nowej płyty (tak też się dzieje!). Tytułowe Opportunity odchodzi nieco od statycznej i spokojnej, jak dotychczas, muzyki, którą serwują nam jazzujący panowie. Chodzi tu głównie o oszczędność instrumen
talną, która w pierwszych sekundach opiera się wyłącznie na linii basu. W kolejnych minutach zahipnotyzuje nas zgrabnie zbudowane napięcie, a to – w okolicach czwartej minuty – zostanie urozmaicone wzajemnie przeplatającymi się sekcjami trąbek. Te sklejone w zgrabną całość elementy ostatecznie uformują chwytliwy i czysto taneczny motyw. Innowacją jest tu na pewno ten „dyskotekowy bit”, który przywodzi na myśl twórczość Parova Stelara, czyli muzykę okraszoną elektroniką, opartą głównie na linii melodycznej, powstałej na skutek połączenia dźwięków kontrabasu, pianina czy trąbek.
Panowie z Brasstronaut łączą ze sobą jazz i rock, wplatając elementy bardziej ambitnego popu. Warto zwrócić uwagę na ich niemalże amatorskie teledyski, które powalają prostotą obrazu i przekazu. Z kawałka na kawałek przenosimy się w czasie i przestrzeni – z wilgotnej piwnicy w Requiem for a scene po krajobraz bezkresnego oceanu, który oglądamy z perspektywy pasażerów łódki w Old World Lies. Czyste, niczym niezakłócone kadry, nieco podmalowane kolory wpadające w odcienie pasteli. Słowem – smacznie i estetycznie. W skład sekstetu wchodzą: Bryan Davies, Edo Van Breemen, Sam Davidson, Brennan Saul, John Walsh i Tariq Hussain. Panowie odpowiadają kolejno za klarnet, gitarę basową i elektryczną, perkusję i „lap steel”, co w wolnym tłumaczeniu brzmi i wygląda jak gitara z pedałami. Tworzą urzekające, klimatyczne ballady, które pozwalają słuchaczowi odbyć swoją małą prywatną podróż sentymentalną. Zgrabnie urozmaicają gitarowe partie za pomocą solówki trąbki lub kołatającego w tle brzdęku perkusyjnego talerza. W niezwykle świeży i profesjonalny sposób bawią się dźwiękami. Jednym słowem – prostota i minimalizm w czystej postaci.
Na pewno nie bez powodu określa się ich mistrzami live actu. Warto się o tym przekonać już niebawem, bo 28 września w Hydrozagadce. Wstęp: 15 pln (20 pln w dniu koncertu).
Aleksandra Owczarz