
W powieści Marcisza pieniądze są metaforą czasu, a czas jest metaforą pieniędzy, co oznacza, że kiedy mowa o jednym, mowa równolegle o drugim. Oznacza to również, że wraz z zyskaniem czasu bohaterowie Marcisza zyskują pieniądze, wtedy zaś, gdy tkwią w przeszłości i boleśnie odczuwają upływ czasu, są pieniędzy pozbawieni.
Gdy do przodu zegar rwie
Ty ustaw się na nie i cała wstecz!
(Edyta Bartosiewicz, Zegar)
Czas jako pieniądz, pieniądz jako czas
Mimo że Maciej Marcisz jest fachowcem od promowania książek, dyskusja nad jego debiutancką powieścią nie jest po prostu umiejętnie wykreowanym hype’em. Zgoda, Marcisz zarządza marketingiem Grupy Wydawniczej Foksal, do której należy wydawnictwo W.A.B. – a to właśnie w tej oficynie ukazały się Taśmy rodzinne (2019). Zgoda, wywiadów z Marciszem, podobnie jak jego zdjęć, jest w sieci naprawdę dużo, a kolorowa okładka jego książki niejednemu i niejednej z nas wyskakiwała na wallach częściej niż inne okładki. Jednak to, że: a) recenzji jest relatywnie naprawdę sporo, b) recenzje są naprawdę różne, od zachwytów po całkiem ostrą krytykę (a nie wspominam już o komentarzach pod recenzjami), c) jedni recenzenci chwalą to, co inni krytykują – wszystko to skłania mnie do stwierdzenia, że zarówno dyskusja nad książką, jak i sama książka są z jakiegoś względu symptomatyczne. I choćby dlatego warto się Taśmom rodzinnym bliżej przyjrzeć.
O Taśmach rodzinnych pisano już – zresztą w wywiadach podkreślał to sam autor – że „to książka o pieniądzach. (…) o tym, jak wiele pieniądze znaczą w naszym życiu. (…) I o tym, czego nie da się za nie kupić”[1]. Nie zamierzam z tą opinią polemizować. Marcisz bez wątpienia chciał napisał powieść o pieniądzach. Twierdzę natomiast, że jej drugim, równoległym tematem jest czas[2]. W kapitalistycznej Polsce, w której osadzona jest akcja, pieniądze i czas, chciałoby się powiedzieć, są awersem i rewersem t e j s a m e j m o n e t y. Martyna Milewska – w eseju opublikowanym w niniejszym numerze portalu – argumentuje, że stara dewiza Benjamina Franklina, „czas to pieniądz”, w pewnym rozumieniu nadal się nie zdezaktualizowała. Ja chcę powiedzieć, że dewiza ta bez wątpienia obowiązuje w Taśmach rodzinnych – jako swoista zasada konstrukcyjna fabuły. Pieniądze są tu metaforą czasu, a czas jest metaforą pieniędzy, co oznacza, że kiedy mowa o jednym, mowa równolegle o drugim. Oznacza to również, że wraz z zyskaniem czasu bohaterowie Marcisza zyskują pieniądze, wtedy zaś, gdy tkwią w przeszłości i boleśnie odczuwają upływ czasu, są pieniędzy pozbawieni.
Zarabianie versus powtarzanie
Główny bohater, Marcin Małys, jest trzydziestoletnim „artystą wizualnym”, który przyjechał do Warszawy z niewielkiej śląskiej miejscowości. Mimo że Marcin pochodzi z bogatej rodziny, w swoim niedługim, samodzielnym życiu zdążył popaść w długi – sześćdziesiąt tysięcy złotych z okładem. Część z nich zaciągnął u znajomych, których w związku z tym musiał zacząć unikać. W dodatku ojciec właśnie odmówił mu obiecanych pieniędzy i niespodziewanie przeznaczył je na cele charytatywne. Toteż Marcin mógłby podpisać się pod słowami jednego z bohaterów Przygód na bezludnej wyspie Macieja Sieńczyka: „Moja sytuacja finansowa, a później osobista, pogorszyła się tak bardzo, że całe godziny spędzałem w fotelu z ustami zastygłymi w niewesołym uśmiechu”.
Postanawia wrócić do rodzinnego domu, gdzie samotnie mieszka jego pogrążona w depresji matka. Ten dom to – obecnie już zapuszczona – nowobogacka willa. Wybudował ją po transformacji ojciec, typowy przykład self-made mana, urządziła wspomniana matka, a przez lata utrzymywała „paniczująca” rozpuszczonym dzieciakom służba. Od momentu, gdy Marcin przyjeżdża do rodzinnego domu, perspektywa narracyjna – dotychczas przywodząca na myśl początkowe ekspozycje z powieści Houellebecqa – zmienia się. W kolejnej części poznajemy historię ojca Marcina, Jana Małysa, który od najmłodszych lat doświadczał upokorzeń z powodu biedy. Nie chcąc się z tym pogodzić, wyznaczył sobie cel: dorobić się. Dążył do niego już jako nastolatek znoszący szklane butelki do skupu. A z czasem zaczął zarabiał coraz więcej i więcej.
W następnych rozdziałach opowieść staje się bardziej „rwana”. Otrzymujemy migawkowe sceny – a to z wigilii u Małysów gdzieś w okolicach przełomu wieków, a to z ich wycieczki do centrum handlowego czy do biedniejszych krewnych, a to z balu charytatywnego, podczas którego Jan Małys przeżywa przejściowe kłopoty finansowe. Dzięki tym migawkom czytelnik z łatwością rekonstruuje dzieje rodziny Małysów, począwszy od etapu założycielskiego (losy klepiącej biedę babci Jadzi), przez etap bohatersko-imperialny (kariera „od pucybuta do milionera” ojca), po etap kryzysu (rozpad więzi rodzinnych, kłopoty Marcina Małysa). W tle przewija się wątek tytułowych taśm rodzinnych, czyli wyreżyserowanych przez Marcina nagrań prezentujących historie życia opowiadane przez członków jego familii. Taśmy przyniosły mu zarówno chwilowe uznanie ze strony krytyków, jak i żal ze strony rodziny, która poczuła się przez niego wykorzystana.
Patrząc z perspektywy głównego bohatera, powieść Marcisza jest historią z a ż e g n a n i a k r y z y s u. Marcina Małysa poznajemy bowiem, jak była już mowa, w trudnym momencie życia: popadł w długi, poobrażali się na niego członkowie rodziny i znajomi. Powrót do domu pozwala mu uporządkować myśli, wyciągnąć lekcje z przeszłości i zacząć życie od nowa. Finał tej powieści jest natomiast jednoznacznie optymistyczny – bohater o g a r n i a s i ę, podejmuje pracę jako fotograf weselny i stopniowo wychodzi na prostą.
Jak widać, Marcisz sporo pisze o czasie, a ściślej – o „nabożnym pamiętaniu” przeszłości i o poszukiwaniu nadziei na przyszłość, by przywołać sformułowania Andrzeja Ledera[3]. Punktem wyjścia rozważań filozofa jest teza, że teraźniejszość „czerpie zawsze z ruchu przemieszczania tego, co «było dawniej» i tego, co «będzie kiedyś», w to, co «jest teraz»”. Leder zwraca uwagę, że współcześnie – w czasach zwrotu pamięciowego i nostalgicznych obsesji – naszą teraźniejszość określa przede wszystkim to „co było dawniej”, nie zaś perspektywa tego „co będzie kiedyś”. „Nabożne pamiętanie” o przeszłości sprawia, że odwracamy się plecami do przyszłości. Szansę na zmianę tej sytuacji Leder dostrzega m.in. w czynności nieskrępowanego myślenia. Albowiem „myślenie zawsze kieruje się ku przyszłości, jest ruchem ku nieznanej ziemi”.
Zachęcam do lektury powieści Marcisza w świetle tez Ledera. Nie tylko dlatego, że już pierwsze zdanie Taśm rodzinnych (a pierwsze zdania powieści są ważne) zdradza, o czym ta historia jest naprawdę:
To nie był dobry czas[podkreśl. własne – AH] dla Marcina Małysa. Próbował przypomnieć sobie ważną myśl, której nie zdążył zapisać trzy dni temu. Wydawało mu się, że tej myśli – tak kunsztownej, trafnej, ujmującej znaczną część rzeczywistości – nie da się po prostu zapomnieć, wierzył, że zostanie z nim już na zawsze. Mylił się. Myśl uciekła. To nie był dobry czas dla Marcina Małysa. Powtórzenie. Problem z kulturą i światem, w którym żył, był taki, że większość osób powtórzenia miała za coś niedopuszczalnego. W opinii sporej grupy ludzi lepiej jest zobaczyć nowy film, zamiast trzeci raz oglądać Przypadek lub Króla lwa. Ludzie ci uważają, że lepiej jest przeczytać nową książkę – na przykład tę, dać jej szansę, niż męczyć po raz któryś Panią Bovary albo nawet – powiedzmy – Biegunów. Marcin Małys przeżywał ostatnio sezon powtórek.
Zgodnie z przyjętą na wstępie zasadą wymienności czasu i pieniędzy zakładam, że jeśli – jak czytamy w pierwszym zdaniu – bohater Marcisza nie przeżywa „dobrego czasu”, to metaforyczne znaczenie jest takie, że nie ma pieniędzy. By jakoś zmienić tę sytuację, próbuje „przypomnieć sobie ważną myśl”. Marcin Małys chce zatem „skierować się ku przyszłości”, by to w niej odnaleźć nadzieję na pozytywną zmianę. Myśl mu jednak „ucieka”, co interpretuję w ten sposób, że bohaterowi, depresyjnie zanurzonemu w przeszłości, jak na razie nie udaje się odmienić losu. W konsekwencji nadal jest skazany na kompulsywne i bezproduktywne „przeżywanie sezonu powtórek”, które jest w powieści symetryczne względem popadania w długi.
Nie on jedyny jest w powieści pozbawiony nadziei. W latach 70. nie miała jej jego babcia Jadzia, która – jako osoba urodzona w Polsce przed wojną – doświadczyła wielu trudów życia. Narrator opisuje jej skłonność do bagatelizowania teraźniejszych problemów, zbywanych przez nią twierdzeniem, że przecież to nic w porównaniu z tym, co ona sama kiedyś przeżywała. Babcia Jadzia nieustannie więc przywoływała dawne historie, nie mając, jak podkreśla narrator, do opowiedzenia żadnych nowych. O tym mechanizmie również pisał Leder: „Gdy nie ma nadziei, czyli obiektu pragnienia w postaci przyszłości, obiektem staje się przeszłość, w postaci teraźniejszego kultu demonów”. Narrator jakby podążał za myślą filozofa. Opisując bohaterkę, stwierdza: „I tylko te wspomnienia i wspomnienia! Mama Jadzia nie miała przyszłości. Tylko teraźniejszość, która była ulgą od wspomnień, i przeszłość. Gdzieś zgubiła jeden z czasów”.
W tych słowach, niemal równoległych względem tez Ledera, kryje się jeszcze jedna, niewypowiedziana wprost diagnoza. Otóż pozbawiona nadziei na przyszłość babcia Jadzia – podobnie jak później „przeżywający sezon powtórek” jej wnuk Marcin – jest pozbawiona również pieniędzy.
Przywoływanie przeszłych nadziei
Czas w powieści – jak dowodził, powołując się na teorię Einsteina, Michaił Bachtin – jest inherentnie związany z przestrzenią, toteż nie powinien być rozpatrywany w oderwaniu od niej. W przypadku Marcina Małysa przestrzenią dla jego depresyjnego „powtarzania” jest Warszawa. Czas, przyprawiając go o chroniczne zmęczenie, stale mu tutaj ucieka: „Następnego dnia budzi się z bardziej nieświeżym oddechem niż zwykle, obolały. Na zegarze wybija jedenasta. Znowu się spóźnił, choć z nikim ani na nic nie był umówiony”.
Sytuacja zmienia się, gdy bohater opuszcza Warszawę i wraca do rodzinnego domu. W dawnym otoczeniu Marcin Małys na dobre zaczyna rozmyślać o przeszłości[4], choć tym razem nie tak, jak w Warszawie. Nie chodzi mu już o nostalgiczne wracanie do tego, co nieuchronnie stracone. Marcin Małys zwraca się ku przeszłości, by wyzyskać ją d l a p r z y s z ł o ś c i. Rekonstruując dzieje rodziny Małysów, tworzy z nich spójną opowieść i próbuje pojąć, jaką rolę wyznaczono jemu. Dostrzega, że kluczową postacią sagi Małysów jest jego ojciec. To on, jako jedyny spośród reprezentantów wszystkich trzech pokoleń, potrafił z nadzieją patrzeć w przyszłość. Tylko dlatego udało mu się wyrwać z biednego domu babci Jadzi i zarobić fortunę, której symbolem stała się nowobogacka willa wybudowana na potransformacyjnej fali.
Po przyjeździe do willi coś z ojcowskiego optymizmu udzieliło się Marcinowi Małysowi. By odpowiedzieć na pytanie, po co tak n a p r a w d ę Marcin wrócił do rodzinnego domu, ponownie przywołam Ledera: „Praktyka «nabożnego pamiętania» jest (…) przede wszystkim praktyką przywoływania przeszłych choćby nadziei, gdy dzisiejsze jeszcze nie nadeszły”. W sytuacji kryzysu, w której się znalazł się bohater – świadomie lub nie – zwrócił się ku czasom niepohamowanego rozwoju i nadziei (czyli ku latom 90., w których z sukcesem rozwijał biznes jego ojciec), nawet jeśli było to dla niego równoznaczne z ogrzewaniem się w blasku dawno już utraconej chwały. Myślę, że przebijający z Taśm rodzinnych sentyment do lat 90. – mnie zresztą również bliski – wzrasta wprost proporcjonalnie do dojmującego odczucia kryzysu w teraźniejszości.
Nowobogacka willa, która dla ojca Marcina była przestrzenią ucieczki od traumatycznej przeszłości beznadziei późnego PRL-u, dla Marcina stała się więc przestrzenią „przywoływania przeszłych choćby nadziei”. Ostatecznie wyszło mu to na dobre. Bohater w końcu znalazł własną ścieżkę kariery. Ostatni akapit powieści to metafora nadziei na przyszłość. Czytamy, jak Marcin snuje mniej i bardziej dalekosiężne plany, życzliwie zerkając na zachodzące w jego otoczeniu zmiany. Upływ czasu już nie jest dla niego problemem, jak w Warszawie. Można powiedzieć, że wręcz odzyskał czas. A kiedy mowa o czasie, mowa tak naprawdę o pieniądzach. I rzeczywiście – Marcin posiadł je wraz ze zdobytym czasem („Długi dawno już spłacił. Szybciej niż myślał”).
Obsesja przeszłości
Agata Sikora, autorka krytycznej recenzji Taśm rodzinnych, uczyniła z tego, klarującego się w powieści, „przekazu” największy zarzut. Jej zdaniem, Marcisz sprowadził „dyskusję o kapitalizmie do coachingowo-neoliberalnego mitu, że wystarczy zmienić siebie, a na pewno będzie się dobrze żyć na tym najlepszym z rynków”[5]. Trudno się nie zgodzić, że Taśmy… to wyrastająca z ducha neoliberalizmu powieść o takiej właśnie przemianie (możliwe zresztą, że moja interpretacja mogłaby przysłużyć krytyczce do wsparcia jej argumentacji). Zapewne część czytelników dała się uwieść tej „obyczajowej”, gładko poprowadzonej historii z happy endem, która – wedle słów mniej krytycznego od Sikory (choć wciąż) Wojciecha Szota – daje nam to, czego się spodziewamy[6]. Pytanie jednak, czy wszyscy spodziewaliśmy się tego samego. Współistnienie zachwytów nad powieścią i jej krytyki nie jest przecież tylko konsekwencją tego, że część odbiorców dała się uwieść, a część skutecznie odkryła, że próbuje być uwodzona. Nie jest też konsekwencją tego, że część odbiorców jest bardziej wyczulona na pewne narracyjne chwyty czy fabularno-kompozycyjne klisze. Ostatecznie decyduje indywidualny stosunek do takiej, a nie innej opowieści o współczesnej polskiej klasie średniej. I, jak widać po reakcjach na powieść Marcisza, ten stosunek jest bardzo rozbieżny.
Ja po lekturze zadałem sobie pytanie, jakie będą dalsze losy Marcina Małysa. Czy tak jak jego ojciec dorobi się sporej kasy, by po pięćdziesiątce rzucić wszystko w cholerę, wyjechać jak najdalej stąd i przelać oszczędności na cele charytatywne? Zapewne nie. Jemu przecież, w przeciwieństwie do Jana Małysa, od dziecka zadawano pytanie, „co chciałby robić, na co miał ochotę, jaka była jego prawdziwa pasja i powołanie”. Niemniej, podążając za logiką Taśm rodzinnych, można wywnioskować, że w sferze zawodowej bohater ma szansę zajść daleko. Czy jednak na dobre uwolni się od przywiązania do przeszłości i wiecznego „przeżywania sezonu powtórek”? Nie sądzę. Powieść Marcisza jest historią zażegnania kryzysu, owszem, ale finansowego. I w y n i k a j ą c y c h z n i e g o trudności rodzinno-towarzyskich. Natomiast podstawowy kryzys, o którym pisze Leder, k r y z y s n a d z i e i na p r z y s z ł o ś ć, zażegnany w powieści nie zostaje.
Pod tym względem powieściowy Marcin rzeczywiście się bowiem nie zmienia. Na samym początku poznajemy go jako bohatera zafascynowanego przeszłością i pamiętaniem. „Interesują mnie mechanizmy powstawania wspomnień”, tłumaczył, prezentując krytykom swoje Taśmy rodzinne. A ci, komentując pracę Marcina, zastanawiali się, „czy wspomnieniami można manipulować”. Natomiast w finale książki, kiedy bohater ostatecznie dorabia się na fotografowaniu i nagrywaniu filmów z wesel, jego obsesja wcale nie słabnie: „Chciał, żeby filmy wydawały się szczere, osobiste, «niewyreżyserowane». (…) Kiedy zrozumiał, że pracuje nad czymś, co będzie oglądane za dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt lat, polubił swój zawód”. Jak widać, prorynkowa przemiana, której doznał na kartach powieści, w żadnym stopniu nie objęła jego fiksacji na punkcie czasu. Marcin przekształcił ją po prostu w źródło zarazem zarobku i pocieszenia.
Jeśli zaufać Lederowi, że bohater – wyciągając dla siebie lekcje z historii ojca – zwrócił się ku „przeszłym choćby nadziejom, gdy dzisiejsze jeszcze nie nadeszły”, to można podejrzewać, że będzie odczuwać tę samą pustkę, o której śpiewa Molly Nilsson (rocznik ‘84) w piosence zatytułowanej, nomen omen, 1995: „Have you ever walked into what seemed,/ to be somebody else’s dream?”. O tytułowym roku 1995, jak zauważa Nilsson, mówi się jako momencie historycznym, w którym przyszłość dopiero miała nadejść, jednak w samym roku 1995 ludziom zdawało się, przeciwnie, że stoją na progu końca czasu (i nadal im się tak zdaje)[7]. Marcin Małys, zainteresowany mechanizmem powstawania wspomnień i manipulowania nimi, też pewnie o tym wie. Czy zatem, tak jak Nilsson, prowokacyjnie zapyta: „So what’s wrong with living in the past”? Czy nadal będzie pielęgnował fiksację na punkcie „tego, co było”, nie próbując szukać „dzisiejszych nadziei” na przyszłość? Oto pytania, które bardzo chciałbym postawić kolejnym powieściom Marcisza.
Artur Hellich
[1] Z recenzji Katarzyny Czajki, facebook.com/zwierzpopkulturalny.
[2] W jednym z wywiadów promujących Taśmy rodzinne Marcisz powiedział, że fascynuje go w powieściach „przenikanie się czasów, pokazywanie jak ludzie trwają «w czasie»”. http://kusinakulture.pl/przeszlosc-jest-negocjowalna-rozmowa-z-maciejem-marciszem-autorem-tasm-rodzinnych/ .
[3] Andrzej Leder, Pole symboliczne, przemieszanie, niewczesność. Humanistyka jako wybór między pamięcią a nadzieją, w: Nowa humanistyka. Zajmowanie pozycji, negocjowanie autonomii, pod red. Przemysława Czaplińskiego i innych, Warszawa 2017. Wszystkie słowa Ledera, cytowane w tym eseju, pochodzą z niniejszego szkicu.
[4] Tak można przecież interpretować retrospektywy opowiadające historię ojca, jak również sceny z dzieciństwa jego potomków.
[5] Agata Sikora, Kwadratura koła, w: Dwutygodnik.
[7] „1995,/ they call the year the future was to arrive/ But back in ’95/ we thought we were standing on the threshold
to the end of time/ (And we still do)”.