Student jest pisarzem. Może nie w każdym drzemie powołanie, aby stać się autorem inspirujących wierszy lub poczytnych opowiadań, ale wszyscy muszą pisać – zaczynając od dość krótkich referatów, przez dziesięciostronicowe eseje na zaliczenie, kończąc na pracy licencjackiej czy magisterskiej. Na ile jest to czynność twórcza, a na ile odtwórcza – w tym momencie nie ma to znaczenia. Bo zawsze chodzi o coś nowego, skomponowanie sensownej układanki z dostępnych elementów (których albo jest za dużo, albo ich brakuje). W dodatku mnożą się pytania: „O czym pisać?”, „Od czego zacząć?”, „Co z czym połączyć?”.
Najwięcej problemów i wątpliwości pojawia się u studenta przed sesją, zwłaszcza letnią. Terminy składania prac zbliżają się nieubłaganie, a pogoda za oknem nie sprzyja wzmożonemu wysiłkowi intelektualnemu. Dodatkowo znajomi proponują wspólne wyjście (i raczej nie mają w planach rozmów o literaturze), a rodzina zaprasza na obiad. Ostatecznie kilku nocy można nie przespać, żeby jakoś nadrobić „stracony” czas, ale to i tak na próżno, jeśli pisać „nie ma o czym”.
W poszukiwaniu inspiracji
Czy istnieje ktoś, kto nie zastanawiał się nigdy nad wyborem naprawdę ciekawego tematu pracy? Ilu z nas sen z powiek spędzało szukanie oryginalnego tytułu? Kto chociaż raz nie wpadł w pułapkę myślenia, że wszystko zostało już napisane, a próba stworzenia czegoś nowatorskiego i tak skończy się fiaskiem? No i wreszcie – jak przywołać natchnienie, które się nie pojawia, mimo przewertowania kilkuset stron książek i wysłuchania kilkudziesięciu godzin wykładów?
Jan Parandowski pisał w Alchemii słowa, że natchnienie wyszło z mody i że czasy, kiedy wierzono w podszepty aniołów, gwałtowne duchowe burze czy boskie objawienia, mamy już dawno za sobą. Lubimy wyobrażać sobie artystów romantycznych pogrążonych w ekstazie czy w szale, wyrzucających z siebie kolejne wersy sonetu. Utrwaleniu takich wizerunków przysłużyli się sami poeci, którzy, tak jak Słowacki, nieskromnie przyznawali, że zapisują tylko to, co im dyktują aniołowie. Rękopis Króla-Ducha dowodzi jednak, że posłańcy niebiescy byli albo niejednomyślni, albo niezdecydowani.
Takie natchnienia czy – to moje ulubione określenie – „niespodzianki duszy” (Schiller) nie przytrafiały się chyba zbyt często. W historii literatury bywali śmiałkowie poszukujący wrażeń w odległych krajach, ciemnych zaułkach miasta, gdzie wdawali się w awantury i romanse. Ich podróże i przygody miały stać się inspiracją do napisania nietuzinkowych opowieści. Student filologii polskiej nie dysponuje niestety taką ilością wolnego czasu, a w dodatku pod koniec semestru czas płynie dwa-trzy razy szybciej.
Oddam głos Rembrandtowi, wołającemu do żądnego wrażeń ucznia (uczeń chciał podróżować po świecie): „Zostań w domu! Życia nie starczy na poznanie cudów, jakie się tam znajdują”. Natchnienia warto więc szukać wokół siebie. W czytanej właśnie książce. W omawianym na zajęciach artykule. W rozmowie z prowadzącym. Ale nie tylko na uczelni. Czasem wyjście ze znajomymi nad Wisłę może być owocne. Warto tylko mieć przy tym szeroko otwarte oczy i uszy. Jak na przykład Maria Dąbrowska, która podczas zakupów zobaczyła skrzynkę drożdży z miejscowości Niechcice. Ta nazwa zainspirowała pisarkę do nadania takiego nazwiska głównemu bohaterowi Nocy i dni i w znaczący sposób wpłynęła na kształt powieści.
W poszukiwaniu idealnej formy
„Do najpiękniejszych rozkoszy, jakich doznałem, zaliczam uczucie szczęśliwego tworzenia literackiego, gdy temat ukochany sam zdaje się wyrywać do tej formy najlepszej, gdy rój wyrazów i pomysłów stylowych zejdzie się na komendę i tylko sięgać po najtrafniejsze i najwdzięczniejsze, aby z nich prząść nitkę głosek zmierzającą do wymarzonego celu. Ma się wtedy choćby chwilami wrażenie dotykania doskonałości, a to jest stan duszy wysoki i rozkoszny, rodzaj ekstazy, która aż za gardło chwyta i łzy z oczu wyciska”.
Nie wiem, czy ktokolwiek oczekuje ekstazy i wielkich wzruszeń, gdy siada przed monitorem komputera, żeby pisać. Ale chyba nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby – tak jak Weyssenhoffowi – słowa układały się w zdania jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I jeśli mozolną pracę umysłową i wielogodzinne ślęczenie nad książkami mógłby zastąpić „szczęśliwym tworzeniem”.
O ile częściej student może się podpisać pod słowami pewnego narzekającego pisarza: „Głowa mi krąży z nudy, niechęci i zmęczenia. Przesiedziałem cztery godziny, a nie mogłem złożyć jednego zdania. Nie napisałem dziś ani linijki albo raczej nabazgrałem całą setkę. Co za okropna praca! Co za nuda!”.
Parandowski miał rację, twierdząc, że „sztuka rodzi się z oporu, który trzeba pokonać”. Niełatwo jest ułożyć dobre zdanie. Każde wypowiedzenie można przecież napisać lepiej. Wszystkie przymiotniki da się zastąpić trafniejszymi, a pewne czasowniki lepiej wyrażą naszą myśl niż inne. Jak więc spośród kłębiących się myśli wybrać tę jedną, oddającą istotę rzeczy? Mikołaj Gogol pisał kilka zdań, a potem je palił i zaczynał od nowa. Z kolei w rękopisie Popiołów „ogary poszły w las” dopiero na drugiej stronicy. Powieść zaczynała się natomiast od słów: „Wbrew srogim, myśliwskim zasadom Rafał zeszedł ze stanowiska i chyłkiem doszedł do szczytu góry”. Zanim jednak Żeromski przyjął ostateczną wersję pierwszego zdania, zastanawiał się nad doborem przymiotników. I tak kolejno skreślał: „najbardziej podstawowym”, „groźnym”, „surowym”, by zdecydować się na „srogim”.
Studentów zniechęconych piętrzącymi się trudnościami być może pocieszy fakt, że pisarzem uskarżającym się na brak weny był Gustav Flaubert. Pracował wówczas nad Panią Bovary. Jeśli więc autorzy wielkiej prozy XIX wieku mieli problem z układaniem wyrazów w zdania, a zdań w rozdziały, na ile większą pobłażliwość wobec siebie może pozwolić sobie student. Opór przed pisaniem i poczucie, że myśli nie da się okiełznać słowami, są naturalnym etapem tworzenia. Po nim następują kolejne, też niełatwe.
W poszukiwaniu energii twórczej
Wszelki akt pisarski jest czynnością pracochłonną. Wiedzą o tym studenci, rozumieli to najbardziej znani pisarze. Goethe, Scott, Hugo, Baudelaire każdego dnia o stałej porze zasiadali przy biurku nad kartką papieru. Maeterlinck poświęcał na twórczość niezmiennie trzy godziny rano i nawet gdy brakowało mu pomysłów, nie opuszczał gabinetu przed upływem tego czasu. George Sand wyznaczyła sobie dyscyplinę pisania do jedenastej wieczorem i jeśli kończyła jedną powieść pół godziny wcześniej, od razu zaczynała następną.
Tworzenie tekstów na akord w niczym nie przypomina romantycznych improwizacji. Skąd zatem pisarze czerpali energię do pisania? Czy byli wybrańcami bogów i odkryli tajemnicze, wiecznie bijące źródło natchnienia? W pewnym sensie tak. Dysponowali wyjątkowym talentem, doskonale rozwiniętym zmysłem obserwacji i szczególną wrażliwością. Zalety te wykorzystywali w swoim warsztacie pisarskim. Ale nie tylko to przesądzało o powodzeniu.
Wzmożony wysiłek intelektualny osłabia ciało. A zmęczonemu twórcy łatwiej zgubić myśl i trudniej połączyć wątki. Aby do tego nie dopuścić, artyści słowa szukali środka, który rozjaśni umysł i pokrzepi ducha, a tym samym korzystnie wpłynie na powstającą sztukę. Baudelaire zaczął od stwierdzenia, że „natchnienie zależy od regularnych i smacznych posiłków”. Mógł mieć na myśli także popitki. Poète maudit to też autor szkicu Wino i haszysz, w którym wymienił walory szlachetnego trunku: „wino jest głęboko ludzkie – jest człowiekiem czynu. […] pobudza wolę […] jest podporą fizyczną”, i dalej: „gdyby ludzkości odjęto wino, w zdrowotności i intelekcie świata powstałaby luka”. Już trzy wieki wcześniej Jan Kochanowski żartował: „Znał kto kiedy poetę trzeźwego? Nie uczynił taki nic dobrego”. Ale nie tylko wino przysłużyło się literaturze. Pewnego dnia Anatol France, przed napisaniem felietonu, zupełnie przypadkowo wypił szklankę koniaku. Gdy zorientował się w pomyłce, było już za późno. Artykuł powstał w niespełna godzinę, a następnego dnia pisarz dostał za niego podwyżkę.
Innym popularnym stymulantem stała się kawa. W XVII wieku jej zalety sławili Diderot, Rousseau i Grimm – stali bywalcy Café de la Régence. Dwa stulecia później 70 miligramów kofeiny co chwila rozbudzało ducha Balzaka (o którym zresztą mówiono, że umarł na 50 000 filiżanek kawy)[1]. Kawa jest napojem, który nie mąci zmysłów, a je wyostrza. I przez to czasem przewyższa nawet osławione wino.
Tyle z ciekawostek. Wracając do studentów piszących prace: trudno nie zauważyć analogii. Wielogodzinne siedzenie przed monitorem komputera i pośród stosów książek osłabia organizm. Wówczas wykrzesanie z siebie nowych pokładów energii twórczej może być trudne. Za radą Baudelaire’a – nie rezygnujcie ze zdrowych posiłków! W momencie znużenia pomocna będzie kawa. A gdy już nawet kofeina przestaje działać, chyba nie pozostaje nic innego jak przyjąć zaproszenie od znajomych. I czas wytchnienia nieoczekiwanie zamieni się w czas natchnienia.
Patrycja Wojda
[1] Zob. T. Jędrzejewski, 70 miligramów literatury.