Belinda Carlisle śpiewa w swoim przeboju sprzed czterdziestu lat: „Ooh, baby, do you know what that's worth? Ooh, heaven is a place on earth”. I choć piosenka nie rozbrzmiewa w radioodbiornikach już tak często jak cztery dekady temu, to słowa pozostają niezmiennie aktualne.
Podobno nie ma nic bardziej motywującego niż deadline. Wówczas u pisarza (i studenta) uwalniają się ukryte dotychczas pokłady energii twórczej, pomysły niemal natychmiast materializują się w postaci kilkunastu czy – w skrajnych przypadkach – nawet kilkudziesięciu stron tekstu, styl staje się wartki, język klarowny, a zakończenie nasuwa się samo. Tylko po co czekać z pisaniem pracy na ostatnią chwilę?
Po co piszę ten tekst? Otóż jest to moja ostatnia publikacja dla „Niewinnych Czarodziejów”, tekst zatem pożegnalny. Powody odejścia z redakcji portalu, który towarzyszył mi prawie niezmiennie, choć z różnym natężeniem, przez ostatnie sześć lat mojego życia, są oczywiste dla każdej osoby w moim wieku. Jest to arcypolonistyczny, jak zauważył niedawno Artur Hellich, brak czasu, rozdzielonego niekoniecznie po równo między pracę nad doktoratem, życie osobiste i wyznaczane przez nie obowiązki oraz pracę zarobkową.
Nie przypadkiem nazwa "poezja śpiewana" nie zawiera jakichkolwiek wskazówek dotyczących muzyki. Cała uwaga odbiorcy ma przenosić się na osobę śpiewającą, która dziwnymi grymasami twarzy próbuje podkreślić jeszcze znaczenie tekstu.