
Gdyby chodziło wyłącznie o wybitnego trenera drużyny piłkarskiej, pisanie o Mourinho byłoby sprawą błahą i niewartą prądu. Ale chodzi nie tylko o sukcesy. Portugalczyk interesuje mnie jako największy antybohater świata piłki – jeśli nie w ogóle, to w XXI wieku. Choć możliwe, że w ogóle.
Mourinho jest arogancki – to prawda. Mrukowaty – tak. W ocenach sytuacji na boisku bywa niesprawiedliwy, a jego pomeczowe złośliwości pod adresem innych często są niewysokich lotów. Przychodzą mi do glowy incydenty z byłym trenerem Barcelony Tito Vilanovą[1] czy ze sztabem medycznym własnego klubu Chelsea FC[2] i wolałbym, żeby w sporcie nie było na nie miejsca. Gdybym sam był trenerem, to na Mourinho nie chciałbym się wzorować, a dzieciom w szkółce piłkarskiej pokazywałbym te sceny na youtubie tylko po to, żeby powiedzieć, że tak nie wolno. Najbardziej wryły mi się w pamięć zatargi Mourinho z Arsène’em Wengerem, managerem londyńskiej konkurencji – Arsenal FC. Mourinho nazwał Wengera „specjalistą od porażek”. Chodziło o to, że Wenger nie zdobywa trofeów, a on – Mourinho – zdobywa. Dlatego Mourinho jest „special one”, a Wenger „specialist of failure”. (Nie miało przy tym znaczenia to, że Wenger przez iks lat nigdy nie zjechał ze swoją drużyną poniżej czwartego miejsca w Premier League). Do rachunku przewinień trzeba doliczyć boiskowe prowokacje Portugalczyka jak ta z meczu Arsenal – Chelsea (jesień 2014), kiedy wszedł w strefę zarezerwowaną dla sztabu rywala[3]. Przy takich scysjach kibicowałem Wengerowi, którego lubiłem za klasę i dumę naraz, podczas gdy Mourinho okazywał głównie dumę.
Mourinho ma powody, żeby nosić głowę wysoko. Ligę Mistrzów tylko raz wygrała drużyna, powiedzmy uczciwie, w europejskim gronie przeciętna: FC Porto w sezonie 2003/2004. Oprócz Porto, prowadzonym przez Mourinho, w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach przez blisko trzydzieści lat sensacji nie było. Jako trener wielkich marek – takich jak Chelsea, Inter czy Real – Mourinho też się sprawdził. Imponuje zwłaszcza sezon 2009/2010 Interu, zakończony triumfami w Serie A, w pucharze Włoch i w Lidze Mistrzów. Mniejsza jednak z liczbą tytułów Mourinho, można je sprawdzić w Wikipedii. To fakt: gość urodzony w Setúbal umie wygrywać.
Do wielkiego futbolu Mourinho wkraczał jednak nie w Porto i nie w Interze, lecz wcześniej, w czasie pracy w Barcelonie, kiedy był asystentem Holendra Luisa van Gaala. Nikt sobie wtedy nie zaprzątał głowy człowiekiem w cieniu. Prasa i kibice koncentrowali się oczywiście na van Gaalu, który swoją drogą był jedną z najbardziej aroganckich figur w piłkarskim środowisku. Nie wiem, czy maniery van Gaala i jego lodowate stosunki z dziennikarzami wpłynęły na późniejszą postawę Mourinho, czy też Mourinho od początku był arogancki jak van Gaal. Być może był, a jeśli tak, to trzeba przyznać, że Holender i Portugalczyk dobrali się jak w korcu maku. W konkursie na najmniej serdeczny duet trenerów należy im się dożywotnio pierwsze miejsce.
Jednak van Gaala nie lubię (podobnie jak Tomasz Wołek[4]), a Mourinho lubię. Głównie za tę niesamowitą różnicę, jaką swoim zachowaniem i swoimi wypowiedziami wniósł do futbolowej rzeczywistości. Jak świat światem, nie było w życiu kibica nic bardziej nudnego i bardziej przewidywalnego od konferencji prasowych i wywiadów pomeczowych. Trenerzy i piłkarze solidarnie powtarzali frazesy. Przed meczem: „Jesteśmy zmotywowani”, „Walczymy o zwycięstwo”, „Dopóki piłka w grze, wszystko się może zdarzyć”, „Paris Saint Germain to trudny przeciwnik” (te same komunały oczywiście formułowano wobec dowolnej drużyny, bardzo trudnymi przeciwnikami byli więc Liverpool, Spartak Moskwa, Anży Machaczkała i Łada Biłgoraj). Po meczu: „Daliśmy z siebie wszystko, ale graliśmy na trudnym terenie”, „Sędziowie sprzyjali rywalom”, „Gratuluję zwycięstwa trenerowi Michniewiczowi” (i tu dyplomatyczny skręt głowy w stronę trenera przeciwników). To zrozumiałe oficjalne banały i jakoś trzeba je przetrawić, bo niby co innego mają mówić trenerzy. Zwłaszcza że jest to w odbiorze bardziej znośne niż fumy trenerów nieprzyjemnych, nieżyczliwych dla dziennikarzy, manifestujących wyższość albo zwyczajnie nadętych.
Portugalczyk nie jest z pewnością dyplomatą szafującym frazesami; nie jest też po prostu niemiły. Zdenerwowany, nie wpada w furię (jak kiedyś Giovanni Trapattoni[5]); istnieje natomiast duża szansa, że zareaguje w sposób zupełnie nieoczekiwany i poza zwyczajami w kontaktach prasy z trenerami. Po porażce 3:1 z Liverpoolem w 2015 roku w wywiadzie, który trwał równo minutę, na każde pytanie dziennikarza Mourinho odpowiadał: „I have nothing to say”. Na nagraniu widać, że wszystkich kwestii słucha z uwagą (raz nawet dopytuje, co reporter ma na myśli), ale konsekwentnie reaguje tak samo, raz dorzuca tylko: „I’m so sorry, I have nothing to say”, a także miłe słowo o kibicach: „The fans are no stupid”. Na konferencji przed meczem z Barceloną w Lidze Mistrzów w sezonie 2004/2005 zapytano Mourinho, czy może zdradzić skład swojej drużyny. W takich sytuacjach dziewięćdziesięciu dziewięciu trenerów na sto powiedziałoby, że „wszystko okaże się w dniu meczu”; skoro wcześniej nie ogłosili line-up-u, nie zrobią tego tym bardziej na życzenie dziennikarza. A Mourinho: „I can say my team and Barça team”. Nie trzeba dodawać, że nie pomylił się w typowaniu – zarówno Chelsea, jak i Barça wybiegła w takich składach, jakie zdradził.
W charakterze Mourinho tkwią dwie dominujące cechy. Pierwsza z nich to niepokora. O innych aroganckich trenerach – jak van Gaal czy Alex Ferguson – nie powiedziałbym, że są niepokorni; oni są wyniośli, i przez to nieprzystępni. Wszystko już wiedzą i komunikat z zewnątrz niewiele dla nich znaczy. Mourinho swoje niepowodzenia bardziej przeżywa, ale tym bardziej wchodzą mu na ambicję, więc nie przyjmuje krytyki i dalej walczy ze światem, żeby dowieść własnej racji. Po zwolnieniu z Manchesteru United powiedział, że Man Utd poradzi sobie bez niego, ale on też poradzi sobie bez Manchesteru. W domyśle: on wyjdzie na tym lepiej, bo Manchester nie jest najlepszą marką na świecie, a Mourinho pozostanie najlepszym trenerem i głównym antybohaterem futbolu. Jokerem mocniejszym od każdego asa.
Mourinho – to druga cecha – zachowuje się spontanicznie i podczas meczów, i na konferencjach. Nie należy do tych, przy których nic nie można powiedzieć, bo na sto procent cię ofukają. Kiedy dziennikarze do niego mówią, coś się w nim nieustannie dzieje; irytacja miesza się z poczuciem humoru, a duma z temperamentem kawalarza, jakby za chwilę miał ochotę wyciąć jakiś numer. Jednego razu ktoś zadał pytanie, na które Mourinho chciał odpowiedzieć sarkastycznie, ale ugryzł się w język: „You are a nice guy. You don’t deserve it”. Podczas wszelkich dyskusji i utarczek z dziennikarzami z ust Portugalczyka mogą paść słowa zupełnie neutralne, ale równie dobrze może się wydarzyć coś nieprzewidywalnego.
Przy tym wszystkim nie zgrywa ekscentryka, jak wiele innych gwiazd sportu i nie tworzy wokół siebie aury legendy. „My life is simple. There’s football, there’s home”. I właśnie dlatego zostanie legendą.
Tomasz Jędrzejewski
[1] https://www.youtube.com/watch?v=JwwzYCK3qrU
[2] https://www.youtube.com/watch?v=1EsIKcnXdio
[3] https://www.youtube.com/watch?v=dicnsGfUAyA
[4] O niechęci Tomasza Wołka do van Gaala pisał na Niewinnych Mikas Waszkis: https://niewinni-czarodzieje.pl/jak-powiedziec-ze-sie-kogos-nie-lubi