Po zakończeniu książki – lub dowolnego tekstu literackiego – można ulec złudzeniu, że to, co przeczytaliśmy, ginie wraz z końcem lektury. Ostatnia strona miałaby wyznaczać koniec danego tekstu, który już nigdy do nas nie wróci. Są nawet takie książki, które celowo wypieramy z pamięci, aby nie zaśmiecać sobie głowy czymś „niepotrzebnym”, „słabym”. Literatura jednak żyje własnym życiem i w momencie, gdy zaczynamy pierwszą linijkę pierwszej strony możemy być pewni, że wpadliśmy w pułapkę zapamiętywania. Urywki dialogów trudne do zlokalizowania w konkretnym utworze, pojedyncze słowa odnoszące się do bohaterki o egzotycznym imieniu, charakterystyczny opis zbrodni, scenografia romantycznej sceny z książki o tytule, który już nam umknął – to wszystko i jeszcze więcej odkłada się w naszej pamięci. Żadna przeczytana książka nie może być „stratą czasu”, bo ostatecznie z każdej z nich zostają nam w pamięci fragmenty, które wpływają na nasze lekturowe odczucia.
Gdy zetkną się urywki podobne lub korespondujące ze sobą, wtedy zaczyna się gra z pogranicza „dziwnego” i „niesamowitego”. Rzeczywiście jest tak, jak w bibliotece u Pratchetta – materia literacka, z racji swojego ciężaru, zakrzywia czasoprzestrzeń. Tym sposobem tworzą się znaleziska: często absurdalne połączenia – zdawałoby się – nieprzystawalnych literackich puzzli. Oto ich krótki przegląd.
1. Fragmenty o człowieku
Konkretne sceny czasem układają się w dziwną narrację, w tym przypadku dość brutalną, bo dotyczącą „natury” człowieka. Witek obejmujący kulawą i ślepą na jedno oko szkapę. Nietzsche z 1899 r., który płacze obejmując wynędzniałego konia. Dalej jest już mroczniej. Sen Raskolnikowa, w którym mały Rodion widzi wieśniaków katujących kobyłę. Bardamu obserwujący, jak tłum znęca się nad przerażoną świnią. Na końcu mały Charles Bukowski, patrzący na kotka, którego zaraz rozszarpie wściekły pies (podjudzany przez dzieci). Te fragmenty już na zawsze będą dla mnie powiązane, wrzucone w jeden kadr symultanicznej lektury. Kto od kogo podebrał pomysł? To odnośniki intertekstualne czy tylko zbiegi okoliczności? A może powtórzone przykłady tego, co w człowieku jest najbardziej „ludzkie”, czyli tępej żądzy krwi? O ostatnich dniach autora Tako rzecze Zaratustra wspominał Herling-Grudziński, pisał też o tym Kundera w Nieznośnej lekkości bytu… Niech ten trop złapie ktoś zainteresowany, dla mnie to przykład teorii wyrażonej przez Eco w Dopiskach na marginesie ,,Imienia róży”:
(…) książki rozmawiają ze sobą i prawdziwe śledztwo policyjne powinno wykazać, że winowajcami jesteśmy my [podkr. – Ł.Ż.](1).
Bo któżby inny? Książki nieczytane to jedyne książki martwe, a ich powrót do żywych może odbyć się tylko za pomocą lektury, włączenia ich w obieg innych tekstów. Wszystko zależy od dobrej woli czytelnika, który wejdzie w taki świat międzytekstowych rozmów, ale i ledwo słyszalnych szeptów.
2. Falbanki Grilleta i półpostać
Co najważniejsze: gry literackich fragmentów nie dotyczą tylko książek z najwyższej półki. Lekcja miłości Tracy Anne Warren (z serii Romans historyczny wydawnictwa Amber), bardzo tani romans: kosztował 3 złote i był tak kiepski, jak tytuł wskazuje. Jestem prawdopodobnie jedyną osobą w wieku poniżej 60 lat, która przeczytała tę książkę i, rzecz jasna, nie żałuje tego. Ta książka pokazała mi, jak nie pisać scen miłosnych, ba – jak nie pisać książek. Tutaj wkrada się zapewne kwestia błędów tłumacza, które są wytykane w przypadku głośnych premier, a nie obchodzą regularnych czytelników romansów. Dzięki tym stylistycznym pomyłkom, w Lekcji miłości pojawiają się zabiegi rodem z Grilleta:
Sądząc po wyrazie twarzy, Eliza Hammond była równie wstrząśnięta. Zdecydowanym gestem obciągnął kamizelkę(2).
Jak widzimy, płeć bohaterki jest dosyć zmienna, bo za chwilę Eliza jest znowu kobietą. A może nie? Może ta transgresja odbywa się na całej długości utworu? Podobne potknięcie można znaleźć u samego Mickiewicza, który w czwartej księdze Pana Tadeusza pisze:
Koń Tadeusza w stajni czekał osiodłany,
Wziął flintę, skoczył nań i jak opętany
Pędził ku karczmom (…)(3).
Można to wytłumaczyć w ten sposób – Tadeusz się śpieszy, więc sam wiersz staje się odrobinę nielogiczny, zaburzony. Nieoceniony Stanisław Pigoń tym razem jednak milczy – nie podaje przypisu tłumaczącego taki zabieg u wieszcza. Utwór wciąż czeka więc na interpretację korzystającą z metamorfozy Tadeusza w konia. Wróćmy jednak do Lekcji…, bo oto zaczyna się sparing bokserski między Kitem a „partnerem wielkim jak dąb”.
Pot perlił mu się na nagiej piersi, zalewał czoło i ściekał po skroni(4).
Oko narratora to zdecydowanie oko autorki, spójrzmy tylko na kolejność opisu – na pierwszym miejscu musi być naga pierś Kita, potem dopiero czoło i skroń. To jasne: walka służy w romansie tylko po to, aby był pretekst do opisu spoconego mężczyzny. Po beznamiętnym opisie kolejnych ciosów (Żaluzja, to oczywiste), pojawia się efektowna klamra kompozycyjna:
(…) Kit wziął od służącego ręcznik żeby osuszyć twarz i wytrzeć spocony tors(5).
W koronkowym świecie Lekcji miłości, gdzie dwóch kretynów goni kretynkę (aby pot perlił się na ich piersiach), a to wszystko opisuje skretyniały narrator, jest jedna postać, która zachowuje twarz. To lokaj Robert, który wypowiada tylko jedno zdanie, za to pozbawione maniery pensjonarskiej:
Lord Christopher jest już w żółtym salonie i oczekuje obu pań.
Na szczęście potem Robert szybko znika, autorka nie ma możliwości wcisnąć mu w usta kwestii spod znaku haftów i falbanek. Przypomina się Więzień z Odprawy posłów greckich, któremu najpierw zabiera się całą kwestię, a potem pozwala powiedzieć: ,,Niepochybnie” i ,,Tak, brat Menelaów”. Ilu takich literackich cichych bohaterów umyka naszej uwadze? Ilu powstało przez ekonomię pisarską, każącą wprowadzić postać tylko po to, aby powiedziała jedno zdanie? Także oni zapełniają naszą pamięć lekturową, ale są przecież znajdy je
szcze od nich drobniejsze.
3. Krótka historia „to”
Wspomniałem na początku tekstu o Naszej szkapie. Ostatnio byłem zmuszony przeczytać ten tekst kilkakrotnie, w dwóch wydaniach. Różniły się od siebie tylko pierwszym zdaniem. W moim wydaniu z 2008 r. wyglądało tak:
Zaczęło się od starego łóżka(6).
W wydaniach z czasów Konopnickiej brzmiało następująco:
Zaczęło się to od starego łóżka (…).
Nie wiem, kiedy (i dlaczego) „to” zniknęło. Wydaje się nadwyżką, redundancją, ale jednak zdanie z „to” brzmi zupełnie inaczej, groźnie. „To” jest bowiem dosyć znaczące dla utworu – oznacza nieubłaganą destrukcję rzeczywistości rodziny Mostowiaków. W dalszej części noweli przybiera postać opisów sprzedaży kolejnych przedmiotów, śmierci matki narratora, sprzedaży szkapy, ale nigdy nie pojawia się tak wyraźnie, jak w pierwszym zdaniu utworu. „To”, usunięte z tekstu Konopnickiej, pojawia się później w literaturze. W 1988 roku, przekraczając bariery językowe, przybyło do Samuela Becketta, który, pisząc swój ostatni utwór „no właśnie co” krąży wokół podstawowego pytania… o co? O „to”.
W 2000 r. Czesław Miłosz zmierzył się z „to” bezpośrednio. Było wyczuwane przez poetę w ciągu całej jego twórczość, jednak dopiero w tym dość znanym wierszu postanowił się do tego przyznać:
Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom(7).
Nieprzeniknione TO wraca po korektorskim pominięciu, tym razem wywołując dość mocne dreszcze.
4. Dziwne koleje losu H.H. i Lolity
Najsłynniejsza (czy najlepsza?) książka Nabokova w moim przypadku bardzo mocno wpływa na tworzenie się znalezisk. Podstarzały francuski zboczeniec i wulgarna, głupia, ale też czarująca „nimfetka” często przechadzają się uliczkami innych tekstów Nabokova. Mogą to być bezpośrednie pierwowzory (znane opowiadanie Czarodziej), zdarzają się jednak przypadki bardziej zadziwiające. Oto fragment rosyjskiego opowiadania Bajka z 1926 roku:
Zobaczył przed sobą ubranego w strój wieczorowy starszego wysokiego mężczyznę, obok którego szła dziewczynka, mniej więcej czternastoletnia, w czarnej odświętnej sukience z głębokim dekoltem. Starszego pana znało z portretów całe miasto. Był to sławny poeta, zgrzybiały łabędź, mieszkający samotnie na odległym przedmieściu. (…) w twarzy tej [dziewczynki] było coś dziwnego, dziwne było szybkie spojrzenie zbyt błyszczących oczu (…) można by podejrzewać, że jej usta musnęła szminka(8).
Sam Nabokov w przypisie do Bajki, pochodzącym z wydanego w 1975 r. zbioru Tyrants Destroyed and Other Stories, przyznaje, że obecność charakterystycznej pary w tym opowiadaniu jest dość zaskakująca. Co Humbert Humbert i Dolores Haze robią w Berlinie? Wyglądają na szczęśliwych; to jakby alternatywne zakończenie jeszcze nienapisanej książki – Lolita ma tutaj 14 lat – tyle ile w momencie ucieczki („Age: five thousands, three hundred days”). Shade (?) z Bladego ognia pisze o nimfie wbiegającej w wirze białych płatków, dla której ołtarz stanowi biurko z kosmetykami. Kinbote (?) w przypisie podaje rzekomą alternatywną wersję tego wersu, jeszcze bliższą językowi Humberta: „Nimfetka w piruetach”. Nawiązania u samego Nabokova można by mnożyć.
Znajduję co jakiś czas fragmenty, z których Nabokov mógł podebrać scenografię do swojej „niemoralnej historii”. Rysunek Lewisa Carrola, na którym rudowłosa dziewczynka siedzi przy spienionym morzu, to dość oczywisty trop. Następnie prawie cała Mała Syrenka, którą Humbert kupuje Lolicie w prezencie (z przesłaniem, że zawsze trzeba być posłusznym wobec starszych). Ale także parodia sentymentalnej, epigońskiej literatury romantycznej, czyli rozdział Gerty McDowell z Ulissesa. Tutaj Leopold Bloom wciela się w rolę Humberta, zresztą łączy go z nim także żydowskie pochodzenie. Dalej: nieprzenikniona, niebezpieczna Albertyna z cyklu Prousta, porażająca swoim niewytłumaczalnym erotyzmem Księżniczka Malena Maeterlincka(9) (którego Nabokov zapewne znał). To wszystko puzzle, z których można ułożyć sobie wielobarwny portret Dolores Haze. A ten jednak zawsze będzie układanką fascynujących, ale niepasujących do siebie kawałków – tak jak sama Lolita.
5. Zakończenie spisu
Cyniczny czytelnik mógłby spytać: a cóż ci z tej zabawy? I co masz ze znajdywania tych fragmentów? Absolutnie nic, oprócz estetycznej przyjemności. Moje znaleziska nie przyczynią się do rozpoczęcia nowych badań nad opisywanymi tekstami, byłoby to zresztą przedsięwzięcie nie na ich skromne możliwości. Z drugiej jednak strony takie czepialskie patrzenie na tekst, czyli skupianie się na fragmentach, zdecydowanie poszerza horyzonty, intelektualnie pobudza. Patrzeć nie z intencją dekonstrukcjonisty widzącego w każdym tekście wroga, lecz czytelnika „wchodzącego” pod powierzchnię tekstu, działającego wedle zasad wyznaczonych przez utwór. A kiedy znudzi się już wymodelowana lektura, wtedy można zacząć się bawić, bo w końcu jest to „najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”. Ta dziwna instytucja zwana literaturą.
Łukasz Żurek
1. U. Eco, Dopiski na marginesie ,,Imienia róży”, [w:] tegoż, Imię róży, tłum. A. Szymanowski, Warszawa 1990, s. 623.
2. T.A. Warren, Lekcja miłości, tłum. M. Górna, Warszawa 2008, s. 18.
3. A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, Wrocław 1958, s. 196. Ciekawostka: z tego cytatu korzysta Tadeusz Sławek w swoim podręczniku do poetyki, podając go za przykład zeugmy.
4. T.A. Warren, dz. cyt., s. 18.
5. Tamże, s. 19.
6. M. Konopnicka, Nasza szkapa, [w:] tejże, Nowele i opowiadania, Kraków 2008, s. 89. Starsze wydania dostępne są na [http://www.polona.pl/dlibra].
7. Cz. Miłosz, TO, [w:] tegoż, Wiersze zebrane, Kraków 2011, s. 1140.
8. V. Nabokov, Bajka, [w:] tegoż, List, który nigdy nie dotarł do Rosji i inne opowiadania, tłum. M. Kłobukowski, L. Engelking, Warszawa 2007, s. 264-265.
9. Zob. J. Gondowicz, Ubu Sapiens, [w:] A. Jarry, Teatr ojca Ubu…, tłum. J. Gondowicz, Warszawa 2006, s. 17.
„W koronkowym świecie Lekcji miłości, gdzie dwóch kretynów goni kretynkę (aby pot perlił się na ich piersiach), a to wszystko opisuje skretyniały narrator, jest jedna postać, która zachowuje twarz. To lokaj Robert, który wypowiada tylko jedno zdanie, za to pozbawione maniery pensjonarskiej: <>” – arcyzdanie!