Mamy od paru lat modę na brzmienia inspirowane muzyką ludową z okolic Bugu. W rezultacie temat może się wydawać ograny, jednak debiutancka płyta Marii Guraievskiej naprawdę zasługuje na najwyższą uwagę – zarówno etnologów, jak miłośników jazzu, folku i gatunków pokrewnych. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto się najpierw zastanowić nad cechami twórczości głównych konkurentów ukraińskiej wokalistki i jej kolegów.
Wymienić tu należy z pewnością Kapelę ze Wsi Warszawa – kolektyw obdarzonych zaskakującą wyobraźnią muzyków, którzy w ciągu kilkunastu lat zdążyli mocno ugruntować swoją pozycję na polskiej scenie folkowej. Kto jednak jest adresatem ich twórczości? Można się spierać, czy mnogość syntetycznych dźwięków, gwałtowne przejścia od chóralnych śpiewów do grania transowego, z wykorzystaniem sampli i instrumentów obcych kultur, to autentyczny folklor globalnej wioski czy raczej wielkomiejska fanaberia. W moim przekonaniu niepohamowane pragnienie eksperymentu, koncentracja na chwycie udziwnienia sprawia, że implikowanymi odbiorcami pozostają przede wszystkim intelektualiści. Ale czy naprawdę rozbudowane partie instrumentalne, których jedyną funkcją jest wyeksponowanie egzotycznych dźwięków, usatysfakcjonują wymagającego odbiorcę?
Zupełnie inny charakter mają pieśni wykonywane przez grupę R.U.T.A. Wydany w 2011 r. debiutancki album Gore to dla polskiej kultury istne trzęsienie ziemi. Po pierwsze ze względu na przekaz, ponieważ równie jednoznacznej artykulacji chłopskiej krzywdy i buntu przeciw panom nigdy u nas nie było. Po drugie Reakcyjna Unia Terrorystyczno Artystowska, bo tak się rozwija nazwę zespołu, postawiła na bardzo atrakcyjne rozwiązania formalne – wyraziste melodie, wykrzykiwane refreny, dosadne teksty. Niestety przy dłuższym słuchaniu ten mariaż folku z hardcore punkiem staje się uciążliwie płaski. Co gorsza, kolejna płyta – Na uschod – eksploatuje niemal identyczne formy i tematy.
Tymczasem wydane wiosną Water Nymphs Marii Guraievskiej to zróżnicowany pod względem tempa i atmosfery zbiór pierwszorzędnych utworów nawiązujący do tradycyjnych pieśni ukraińskich. Posługująca się rozmaitymi technikami wokalistka – w młodości członkini zespołu folklorystycznego, co zresztą świetnie słychać – traktuje muzykę ludową z pietyzmem i fachowością, prezentowany na płycie repertuar nie ma jednak w żadnym stopniu charakteru muzealnego.
Autentyczne pieśni Podola i Kijowszczyzny stały się punktem wyjścia do aranżacji z pogranicza jazzu i rocka, oscylujących między swobodną improwizacją a wysokim skomplikowaniem struktur utworów. Ta konwencja okazała się wyjątkowo szczęśliwa, udało się bowiem uniknąć zarówno monotonii, jak nieczytelnych eksperymentów i zmanierowanego eklektyzmu. Kwartet potrafi zachować fantastyczny balans pomiędzy spontanicznością a rozwagą. Mnogość pomysłów, interesująca, ale nieprzesadzona produkcja, wyraźnie słyszalne iskrzenie między instrumentalistami – wszystko to skłania do włączenia płyty po raz drugi i dziesiąty.
Na koncertach zespół robi jeszcze większe wrażenie – dzięki urokowi wokalistki i śmiałym popisom instrumentalistów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy latem, podczas krakowskiego festiwalu Rozstaje, znając już płytę na pamięć, usłyszałem… jej zupełnie nową wersję. Mariia powiedziała mi po występie, że debiutancki materiał jest stale dopracowywany, a podczas prób powstają już kolejne utwory. Choć w klubie było ciasno i gorąco, artystom bez problemu udało się uwieść publiczność, wyraźnie gotową na znacznie więcej. Mam nadzieję, że następnym razem będzie im dane wystąpić na Rynku Głównym – w tym roku z tego przywileju skorzystał znacznie popularniejszy – niesłusznie! – zespół R.U.T.A.
Utwory na płycie:
- Under a White Tree
- Travel to The Moon
- Rural Infatuation
- For a Stolen Child
- Invisible Mountain
- Water Nymphs
- Beware of Pigeons
- Sunshine Reapers
- Cuckoo in The House
- Cuckoo in The House (Reprise Live)
- Under a White Tree (Radio Edit)
Muzycy: Mariia Guraievska – śpiew; Michał Kapczuk – kontrabas; Sebastian Kuchczyński – perkusja; Mateusz Szczypka – gitara.
Łukasz Łoziński
Mariia rzeczywiście świetna i godna polecenia. Tylko czy przystoi chwalić krytykując innych, tym bardziej, że krytyka mocno chybiona a argumenty naciągane. To co napisano „przeciwko” Kapeli równie dobrze można by przypisać muzyce Marii. Nawet więcej, to Kapela jest bardziej ludyczna i spontaniczna a Maria intelektualna, tylko czy takie „naukowe” spojrzenie ma w ogóle sens.
A R.U.T.A., o ile co do pierwszej płyty to zarzuty choć subiektywne, pisane ze jedynie słusznej strony, można by nawet przyjąć to druga płyta jest po prostu znakomita i jej ocena po prostu nieuczciwa. Śmiesznie to, że popularność tego zespołu jest niesłuszna. Popularność nie ma tu nic do rzeczy.
Antagonizowanie jednych artystów przeciwko drugim i napuszczanie na nich słuchaczy kategorycznie odrzucam a muzykę Marii Guraievskiej i jej zespołu gorąco polecam .
cd. do „Mariia rzeczywiście świetna i godna polecenia”. Jeszcze raz nie zgadzam się formułą chwalenia jednych wykonawców poprzez krytykę innych. Czy słuchamy jednych bo nie lubimy słuchać tych drugich? Czy istnieje konkurowanie artystów między sobą? Muzycy (i szerzej artyści) to nie przeciwnicy. Oni się nie biją. Więcej nie walczą o …., a właściwie o co mieli by walczyć? Chyba, że z własnymi słabościami i niemocą twórczą, ale to już inne zagadnienie, o którym my odbiorcy nie musimy wiedzieć. Terminologia wojenno – sportowa służąca do oceny muzyki zawsze wydawała mi się chybiona. A teraz szerzej o „konkurentach”. Próba porównywania tych trzech zespołów to bardzo ciekawe zadanie (choć dwoma z nich kieruje ten sam Maciek Szajkowski). Trzeba jednak podejść do tego rzetelnie, bez uproszczeń i przede wszystkim bez uprzedzeń. Nie mogę znaleźć argumentów za tezą, że Kapela tworzy i gra muzykę dla intelektualistów (z negatywnym zabarwieniem tego terminu). Taka właśnie ocena wydaje mi się całkowicie chybiona. Moim zdaniem, co wynika również z historii grupy jak i dokonań jej poszczególnych muzyków, to muzyka na wskroś spontaniczna, wręcz ludyczna. Argumentów za tym jest aż nadto. Wystarczy jednak przyjrzeć się żywiołowej reakcji publiczności na koncertach. Zwolenników intelektualnych uniesień tam nie widać, choć wielu z nich na występach Marii bywa i reaguje również z entuzjazmem, ale inaczej. Bo właśnie jej muzykę zaliczyłbym do „intelektualnej” traktując jednak to określenie jak najbardziej pozytywnie. Wobec Kapeli użyto również „epitetów” typu „mnogość syntetycznych dźwięków”, „wykorzystanie sampli i instrumentów obcych kultur”, „wielkomiejska fanaberia”, „niepohamowane pragnienie eksperymentu”. Subiektywność tych określeń jest niestety bardzo widoczna i niesprawiedliwa. Muzycy tworzący Kapelę zarówno wcześniej jak i teraz wywodzili się zawsze z różnych stylistycznie zespołów. Ta różnorodność była i jest największą siłą oraz zaletą tej grupy. Taki był od początku pomysł, by współczesnymi środkami wyrazu (różnorodne instrumentarium – „nowe” i „stare” – „nasze” i „obce”, rockowa ekspresja, sample, elektronika) wskrzesić muzykę tzw. „ludową”. Wyrwać ją z akademickiego skansenu, ożywić na nowo jej dawną transowość i odnaleźć ją we współczesnym kontekście. Nie wyrachowanie było tym motorem ale po prostu miłość. Muzycy Kapeli uczyli się z jednej strony od autentycznych twórców ludowych a z drugiej od współczesnych rockowych i nie tylko (Np. Hedningarna). W tym kontekście można zapytać, czy szwedzka nyckelharpa z ostatniej płyty Kapeli jest bardziej obca od gitary elektrycznej z płyty Marii? CDN.
Czy kiedykolwiek nastąpi ten ciąg dalszy, który zapowiedział mój wnikliwy czytelnik?
Którego wywód – może nie zawsze gramatyczny, ale przecież sensowny – jest najciekawszym, jak dotąd, komentarzem do mojej pracy. Gdzie Pan jest, Panie Jacku? Czy jeszcze przeczytam choć słowo od Pana?