nuda-alberto-moravia

Zacznijmy od kanonicznego pytania: Jak się czytało? Otóż po pierwszym zachwycie nad Nudą przy kolejnej lekturze nie opuszczało mnie wrażenie, że cała koncepcja, mówiąc trochę na wyrost, filozoficzna przykrywa tu – nie pretekstową, ale będącą istotą tekstu – banalną historię romansową.

Wrażenie to spotęgowało jeszcze sięgnięcie po Pogardę, która wydaje się raczej pasować do kieszonkowego, taniego wydania Czytelnika niż do eleganckiej serii W.A.B., Nowego Kanonu. A jednak – zanim odsunę Moravię w krąg wstydliwych przyjemności – postanowiłam ten właśnie romansowy temat obu powieści potraktować poważnie.

Nie, nie pójdziesz… musisz mi powiedzieć prawdę, i to natychmiast! Nie ruszysz się stąd, dopóki nie powiesz mi prawdy!

Warto rozmawiać. Tę maksymę głoszoną przez wszystkie ilustrowane czasopisma przekazywano jako dobrą radę, zapewne zanim jeszcze znalazła swoje stałe miejsce w artykule „Jak poradzić sobie z kryzysem związku”. Warto sobie nawzajem wszystko wyjaśnić. Zarówno znudzony Dino, jak i pogardzany Riccardo próbują postępować zgodnie z tą zasadą. Jedynym efektem są długie, męczące rozmowy, a właściwie przesłuchania. Bardzo prędko dla bohaterów stanie się jasne, że nie prowadzą one do nikąd, ponieważ relacja pomiędzy odpowiedzią a prawdą pozostaje nieznana i wciąż wymagająca interpretacji. Cecylia kłamie albo nie kłamie, nie powie przecież, że kłamie. Za słowami Cecylii kryje się jakaś rzeczywistość (zdradza z aktorem albo nie zdradza), ale nie można poznać jej inaczej niż ze słów i wskazówek (kiedy wychodzi, jak się zachowuje). Cały wysiłek wielokrotnych wypytywań będzie zmierzał nie tylko do zmanipulowania dziewczyny tak, by wyznała prawdę, lecz także do uzyskania prawdy w taki sposób, by samemu wierzyć, że jest prawdą. Podobnie wydobycie z Emilii wyznania, że nie kocha już Riccarda, zostaje wymuszone, wymęczone. Wtedy okazuje się, że poznanie odpowiedzi nic nie zmienia – rodzi tylko kolejne pytania: dlaczego nie kocha, kiedy przestała kochać? Odkąd jasno zostanie wypowiedziane, że coś jest nie tak, każdy wieczór zmieni się w scenę poważnej rozmowy prowadzącej tylko do zawstydzenia, melodramatycznych scen (Emilia wysiadająca z samochodu na deszcz), agresji (Riccardo duszący żonę).

– Nie wiem.

– Jak to nie wiesz?

– Nigdy o tym nie myślałam.

– No to pomyśl teraz.

Łatwo obwiniać o to bohaterów. Chociażby kobiety, które wydają się nigdy nie zastanawiać nad przyczynami swojego postępowania, osuwające się niemal w świat natury, ograniczony do potrzeb seksualnych i materialnych, gotowe pójść za atrakcyjniejszym partnerem. Nie może dojść do porozumienia między Dinem a Cecylią, która odpowiada zawsze monosylabami, ani między Riccardem a Emilią, która odmawia wyjawienia powodów swojej pogardy. Jednak patrząc tak na bohaterki utworów, nieuchronnie patrzymy na nie oczyma opowiadających obie historie mężczyzn – kobiety są dla nich tyleż pożądane, ile nieprzeniknione. A tymczasem oni sami wydają się także niezdolni do spokojnego osądu sytuacji. Ogarnięty manią szpiegowania Dino i miotający się od wściekłej nienawiści do płaczliwego błagania Riccardo nie są wiarygodnym źródłem wiedzy. Za każdym razem, kiedy zaczynają mówić, podsycają tylko swoje emocje, w postępowaniu gubią zaś zupełnie logikę kierującą przecież ich autorefleksją. Wbrew temu nie mogę zgodzić się na kuszącą hipotezę, że Nuda Pogarda to tylko opowieści mizogina o prymitywnych, choć pociągających kobietach albo odwrotnie – książki o znerwicowanych, rozhisteryzowanych mężczyznach. Że w zwykłym, porządnym, mieszczańskim świecie (ale czyż bohaterowie Moravii nie są właśnie arcymieszczanami?) moglibyśmy porozmawiać o tym, co się stało i dojść do porozumienia. Być może one naprawdę nie mają im czego tłumaczyć, a oni nie są w stanie powstrzymać się od nerwowych wybuchów. Żadna rozmowa nie przywróci uczucia Emilii i żaden rozsądny wniosek nie zmniejszy bólu Riccarda. Rzeczywiście jedynie pogarda może wyrzucać rozpacz doprowadzonemu do rozpaczy.

Piszę to wszystko dlatego, by opowiedzieć, jak to się stało, że Emilia, podczas gdy ja dalej ślepo ją kochałem, wykryła – czy też zdawało jej się, że wykryła – ujemne cechy mojego charakteru, zaczęła mnie surowo oceniać i w rezultacie przestała mnie kochać.

Dajmy spokój psychologii. Dziś dobra proza psychologiczna, zwłaszcza o miłości (choć bynajmniej nie podzielam tej opinii), będzie zawsze tylko czymś ocenianym niewiele wyżej od dobrego harlekina. Spróbujmy ująć rzecz bardziej teoretycznie. Obie powieści to wspomnienia dotyczące zakończonych już (przynajmniej na pewnym etapie) miłości i obie stanowią próbę interpretacji tego, co się stało, z perspektywy czasu, a wiarygodność opowiadających może w związku z tym łatwo zostać postawiona pod znakiem zapytania. Z ciągu życiowych zdarzeń zostaje wybrana historia – z wyraźnie określonym początkiem, z pewnymi epizodami‑sygnałami, które dopiero potem stały się czytelne jako zapowiedź zmiany biegu wydarzeń. O wiele bardziej interesująca wydaje się pod tym względem Pogarda, w której proces interpretacyjny jest także podjętym wprost tematem, dzięki wątkowi filmowemu dotyczącemu ekranizacji Odysei. Bynajmniej nie chodzi mi o to, co zostało wypowiedziane w tekście przez Riccarda – że zaproponowana przez reżysera psychoanalityczna lektura eposu może odnosić się do historii małżeństwa bohatera, ani nawet o to, że różne sposoby odczytywania antycznego tekstu łączą się z trzema różnymi spojrzeniami na świat reprezentowanymi przez powieściowe postaci. Najchętniej powiedziałabym, że przedstawione interpretacje dzieła Homera można odnieść do całej Pogardy. W hollywoodzkiej optyce Battisty książka staje się po prostu rozrywkowym romansem z Capri w tle. W psychoanalitycznej Rheingolda – być może przepracowaniem przeżyć autora. W sumie jednak – zgodnie ze zdaniem głównego bohatera – po prostu jest i wymyka się interpretacjom.

Zauważyłem, że im więcej ma się wątpliwości, tym bardziej liczy się na własną logikę, jak gdyby w nadziei, że rozum rozjaśni to, co gmatwają i przesłaniają uczucia. W tym momencie, w którym instynkt podsuwał mi tak sprzeczne odpowiedzi, znajdowałem przyjemność w racjonalnym rozumowaniu, w rozumowaniu detektywa z powieści kryminalnej.

Podobnie jest ze stanowiącą jej przedmiot historią rozpadu małżeństwa. Riccardo próbuje ją opowiedzieć, to znaczy połączyć wszystkie wydarzenia w jeden ciąg, który ostatecznie doprowadził do katastrofy. Tymczasem do każdej kolejnej wersji nie pasuje jakiś element. Takim elementem jest na przykład wyłaniający się (zaskakująco późno) z pamięci bohatera epizod pocałunku z sekretarką – dlaczego do niego doszło, skoro tak szaleńczo kochał żonę? Nie chodzi mi jedynie o to, że sam protagonista opowiada historię tak, jakby coś nie pozwalało mu złożyć jej w całość. Chodzi o to, że jego wysiłek interpretacyjny jest z góry skazany na klęskę, ponieważ nie ma jednego ciągu przyczynowo-skutkowego, który sprawił, że Riccardo znalazł się w sytuacji beznadziejnej. Może wmawia sobie dopiero po czasie, że kochał Emilię bezgranicznie i dlatego fałszuje obraz ich relacji, a może wcale tak nie jest. Z pewnego punktu widzenia z pewnością tak nie jest. Próba opowiedzenia, sparafrazowania dziejów bohaterów, podczas której co i rusz trzeba dorzucać jakieś „ale”, pokazuje, że czytelnik nie może rościć sobie praw do wyższości nad naiwnym pamiętnikarzem. Przeprowadzanie psychoanalizy Riccarda jest tak samo nieadekwatne wobec Pogardy, jak Rheingoldowska interpretacja wobec Odysei. Jaką funkcję pełni opisane w zakończeniu powieści spotkanie Ricccarda ze zjawą/przywidzeniem Emilii? Absurdalny, wręcz naiwno‑romantyczny element nie daje się dopasować do całości – bohater oszalał? przeczuł śmierć żony? Kiedy już wszystko wydaje się zamknięte, czytelnik staje wobec wydarzenia, które jak się zdaje, może go tylko zirytować – i właśnie o to chodzi: nic nie da się poskładać, jedna śrubka zawsze zostanie w ręku.

I porównując porę, w której mi się objawiła, z godziną jej śmierci, stwierdziłem, że te dwa wydarzenia nie zgadzały się ze sobą w czasie […]. Tak więc nic się nie zgadzało zarówno w życiu, jak i w śmierci.

Bohaterowie Moravii odkrywają zatem, że na każdym poziomie interpretacja dziejów miłości jest skazana na klęskę. Działania ukochanej wymagają wyjaśnienia, jej słowa nie tylko mogą nie być prawdziwe, lecz także same są wynikiem uprzedniej interpretacji: wyobrażenia jakie rozmówczyni ma o rzeczywistości. Intelektualiści, artyści i niestrudzeni badacze własnych doznań w działaniu nie mogą zapanować nad emocjami, a zatem ich subtelne rozpoznania w dużej mierze na nic się zdają. Wreszcie – także kiedy jest już po wszystkim, to, co się przydarzyło, pozostaje niezrozumiałe. Być może więcej racji mają kobiety, które zawieszają sąd, wypowiadają tylko to, co dane jest im bezpośrednio w świadomości: kocham – nie kocham, chcę – nie chcę. Uczuć nie da się objaśnić, historia miłosna skutecznie opiera się interpretacji. Jedyne, co można zrobić, żeby zaspokoić niesłabnącą jednak potrzebę zrozumienia, to posłużyć się Homerem albo Moravią, opowiedzieć ją albo – opisać.

I postanowiłem napisać te wspomnienia, w nadziei, że się tak stanie.

Helena Markowska

Zobacz także:

2 Comments

  1. U mnie książki Moravii punktują tym, że „niewiarygodność” narracji zaznacza się w nich naturalniej niż w tych książkach, które bywają bardziej kanonicznymi przykładami technik literackich (albo bardziej wysublimowanymi) i opierają się na zderzaniu struktur, niezgodności „obiektywnych” informacji. U Moravii to jednak dalej przede wszystkim ludzie, a jego książki wciąż pozostają niejednoznaczne, ich wątki nie dają się do końca wyczerpać, a bez bagażu zbyt wielu szczegółów mają sporą lotność.
    Można wysnuć wniosek o najwyższym stopniu ogólności – że narracje są w ogóle niewiarygodne, ale można też powiedzieć, że w tym leży pewna rozpiętość światów Moravii. Chyba nawet mieszczaninowi (a główny bohater „Pogardy” to przecież zupełnie świadomy artysta, który wie, co w sztuce dobre, a co jest hochsztaplerką) życie może runąć w gruzy, miłość może ustąpić miejsca niewytłumaczalnej męce, stabilna wizja świata może się rozchwiać i nigdy nie wrócić do stanu wyjściowego.
    Proust podobno twierdził, że żeby coś opowiedzieć, trzeba się najpierw tego wyrzec, ale ten nazbyt psychoanalityczny cytat przywołuję tylko dla wskazania, że książki Moravii mogłyby być lepsze.
    Pozdrowienia

    *korekta – Rheingold w toku tekstu traci litery

  2. Dzięki za komentarz! Rheingold już odzyskał litery :) Ja również lubię to, że „niewiarygodność narracji” funduje tu nie jakiś chwyt czysto strukturalny, ale bohater (choć nie wiem w tej chwili, czy takie rozróżnienie dałoby się na dłuższą metę utrzymać teoretycznie). Niemniej właśnie dlatego byłabym też niechętna uogólnieniu do „niewiarygodności wszelkiej narracji”, bo chodziło mi tym razem o zupełnie konkretne zagadnienie egzystencjalne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *