Miłość w dziesięciu odcinkach. O serialu Love Life

Ilustracja: Łucja Stachurska

„Nasze życie miłosne można przedstawić w postaci danych” – to słowa otwierające pilotażowy odcinek serialu Love Life (2020), wyprodukowanego przez HBO Max. W jego opisach i recenzjach pojawia się zapowiedź świeżego przedstawienia drogi „od pierwszej miłości do tej ostatniej”. Informacje przytoczone przez narratorkę (obecną w serialu od rozpoczęcia do samego końca) w pierwszych minutach serialu są znaczące, ponieważ czynią z głównej bohaterki współczesną everywoman. „Zanim przeciętna osoba trafi na swoją drugą połówkę, będzie w siedmiu związkach. Często dwa spośród nich to związki długoterminowe, reszta to krótkie romanse, randkowanie albo przygody na jedną noc”. Standardowo każdy z nas zakocha się dwukrotnie i dwa razy będzie mieć złamane serce.

„Za tymi liczbami zawsze kryje się jakaś historia”, oznajmia narratorka, po czym rozpoczyna dziesięcioodcinkową opowieść o losach Darby Carter. Ma ona dokładnie tyle relacji romantycznych, ile przewidują statystyki, jest średnio zamożna, umiarkowanie aktywna seksualnie, ogólnie rzecz ujmując – dość (stereo)typowa i przeciętna. Kilka razy traci głowę, pęka jej serce, przeżywa rozczarowania… A jej postać to jakby kolejna postać z podcastu Asi Okuniewskiej Ja i moje przyjaciółki idiotki. Skoro jednak tak łatwo jest rozpoznać tu popkulturowy trop, to czy będące tematem Love Life romansowe niepowodzenia, przykłady zgubionych głów i złamanych serc mogą nas jeszcze czymś zaskoczyć? Co może przynieść obejrzenie historii, którą przecież dobrze znamy? I ostatnie pytanie – dlaczego seans akurat tego serialu może okazać się nie tylko przyjemny, lecz także pożyteczny?

„Co 36 sekund jakieś małżeństwo kończy się rozwodem. Przeciętny małżonek 2 lata myśli o rozwodzie, zanim podejmie kroki, a kolejny ślub bierze po mniej więcej trzech latach, jeśli w ogóle. Mimo tych statystyk większość par decyduje się na małżeństwo, z nadzieją wędrując do ołtarza, ryzykując dla miłości” – te słowa otwierają drugi odcinek. Baza danych Okuniewskiej stworzona dzięki mailom od słuchaczy i słuchaczek pokazuje coś jeszcze: wszyscy zakochujący się na sposób idiotkowy robią to samo – wchodzą w relacje niekiedy z góry skazane na niepowodzenie (w podcaście ­nazywane są one „skazanymi na płaczki”), powtarzają te same schematy emocjonalnego angażowania się ponad siły, często jednostronnego. Misją Okuniewskiej jest pokazanie, że każdy przeżywa miłosne rozczarowania – podcasterka postuluje pozbycie się wstydu. Bo przecież jakiej odwagi wymaga w dzisiejszych czasach zakochanie! Niesie ono największe ryzyko: potwierdzenie własnej bezbronności.

W życiu głównej bohaterki Love Life miłość przybiera różne formy. Darby ma szansę sprawdzić się w wielu konfiguracjach relacji międzyludzkich. Twórcy serialu przyporządkowali jednego człowieka z jej życia każdemu odcinkowi. I choć to on występuje w tytule, cała fabuła skoncentrowana jest tak naprawdę na postaci Darby: jej miłościach, ale i kontaktach z matką czy grupą najbliższych przyjaciół. Warto przeanalizować jej dzieje, żeby zobaczyć, jak rozpracowano w serialu różne schematy i klisze, i przekonać się o wartości tego, wydaje się, niepozornego serialu.

Za swoją pierwszą poważną relację uczuciową nasza bohaterka uznaje romans z poznanym na imprezie Augiem. „Darby lśniła blaskiem nowego związku” – w końcu miała coś, co oglądała tylko na ekranach kin. Z Augiem lekceważyli „starą zasadę tajemniczości”, na ekranie wymownie zaprezentowaną za pomocą obrazu wspólnego poranka w toalecie, skupionego wokół czynności higieniczno-fizjologicznych. To z tym związkiem porównywane będą wszystkie kolejne, a postać pierwszego partnera Darby przewijać się będzie przez cały sezon. W momencie rozstania, spowodowanego zawodowym wyjazdem partnera na drugi koniec Stanów, Darby „zgrywa bohaterkę”. Zranione serce przypomina o sobie jeszcze lata później – niezręczne spotkanie z byłym chłopakiem i jego dziewczyną daje bohaterce do myślenia. Skąd w Augiem gotowość do rzucenia kariery dla nowej partnerki? Gotowość, której dotychczas nie wykazywał. Darby, wtedy zajęta robieniem kariery, ukierunkowuje energię na poszukiwanie nowej pracy, zamiast na wskrzeszanie trupa przejrzałego związku. Późniejszy – chwilowy – powrót do Augiego pod koniec sezonu nie będzie tym z gatunku żenujących: ich drogi znowu na trochę się przetną, ale dojrzała decyzja obydwojga pomoże rozstać się w sympatii i podzielić nowymi obowiązkami związanymi z pojawieniem się na świecie nieplanowanego dziecka.

Dla Bradleya, byłego szefa Darby, rozwód – jego 36 sekunda – nastąpił parę miesięcy po ślubie. Czujni obserwatorzy serialowych klisz wiedzieli chwilę przed główną bohaterką, że połączy się ona z tym rozwodnikiem, wciąż jeszcze przeżywającym rozstanie z ukochaną. Przez rok Darby „dryfuje na jego tratwie życia”, ambitnie podejmując wyzwania samorozwoju i doskonalenia zawodowego, w większości zakończone fiaskiem. Finał tego związku nadałby się do odcinka Fatalne rozstania Okuniewskiej: niepotrafiąca sobie poradzić z emocjami i obecnością byłej żony Bradleya Darby upija się na stypie po ojcu partnera. Wystarczająco fatalne wydarzenie, nawet bez wliczenia w nie dramatycznych wysiłków przypodobania się niedoszłej teściowej.

Wymyślone życiorysy oraz małe i większe kłamstwa są częstym tematem podcastu Okuniewskiej i niosą ze sobą mnóstwo tragikomicznego ładunku. Podobnie jest w Love Life, gdzie zdanie „kłamstwo to narzędzie samopomocy” mogłoby być podtytułem trzeciego odcinka. Jego główny bohater – Danny Dwa Telefony – staje się dla Darby okazją do odwrócenia idiotkowych ról: tym razem ona jest wirkiem-świrkiem i zaplątuje się w sieć pełną fałszu, raniąc tym samym boleśnie chłopaka po przejściach i w skrajnej, powodowanej samotnością desperacji. Dowiaduje się wtedy, że ona sama też ma okrutną moc – siłę uniku, wykrętu i nonsensu.  Wzmacnia swoją zachwianą samoocenę i zaraz potem rozpoczyna dwuletnią związkową (i małżeńską) katastrofę z Magnusem w pierwszoplanowej roli.

Może gdyby Darby w wolnych chwilach wysłuchała kilku odcinków Przyjaciółek idiotek, zorientowałaby się prędzej, że ma do czynienia z typem krokodylem: zwierzęciem o wielkiej paszczy do jedzenia i bardzo krótkich łapkach do pracy. Ponadroczne zmagania Magnusa z dochodzeniem sprawiedliwości po – według niego – niesłusznym zwolnieniu z pracy, nakładają się czasowo z nierokującym niczego inwestowaniem. A to wszystko w pozycji kanapowej, półleżącej, i jedynie bokserkowym outficie. Gdy kłopoty małżeńskie nie dają się już usprawiedliwić stresowymi wydarzeniami, twórcy serialu w skondensowanym trybie ukazują na ekranie, jak Darby odkrywa własną samotność.

Piąty odcinek jest jedynym, w którym główna bohaterka ma do czynienia z terapią. Odkrycie obecności finansowej pijawki nie było przełomowe. Darby już wcześniej wyczuła schematy Magnusa: wiedziała, z jaką fala wyrzutów musiałby się zmierzyć, gdyby stanowczo zaprotestowała przeciwko zakupowi niepotrzebnej kanapy za dwa tysiące (jej) dolarów. Czy „dawała się robić”? Oczywiście. Małżeństwo z kanapowcem to dwuletni popis idiotkowania, o tyle smutny, że z mężem mieli być obrazkową power couple. W najbardziej kryzysowych momentach powtarzali sobie zdanie: „moje marzenia są twoimi marzeniami”, ale dość szybko zdali sobie sprawę z życzeniowej formuły tych zapewnień. Finalnie Magnus okazuje się naprawdę shady: w ostatniej ukazanej na ekranie rozmowie grozi małżonce, że się zabije, i próbuje przekonać Darby, że nie uda jej się nigdy nikogo znaleźć. A nawet jeśli – nie będzie to nikt lepszy od niego. Typowego toksyny-krokodyla nie trzeba żałować, niemniej Darby dała mu pożreć swoje najlepsze lata. Stoicki spokój, z jakim przyjęła atak szału Magnusa, pokazuje, że  wyczerpała już swoje siły i pogodziła ze swoim położeniem. Nadeszła jej 36 sekunda – decyzja o rozwodzie.

W trakcie nieudanego małżeństwa na drodze Darby stanął – a jakże – chłopiec z przeszłości: pierwsze poważne odrzucenie i niespełniona młodzieńcza miłość. Luke odegrał w jej życiu na tyle ważną rolę, że od historii o nim bohaterka zaczyna swoją pierwszą i jedyną wizytę u terapeuty. Zmyślony rak Darby i odejście ze szkoły z internatem w atmosferze skandalu odcisnęły widoczne piętno na młodej kobiecie. Powtórna konfrontacja z Lukiem zmusza ją do retrospekcji tego związku. Czy ten sentyment powraca jak mól, czy może raczej jak bumerang? Namolne myśli heroiny spuentowała narratorka – „Darby nie wierzy, że zasługuje na to, by ją kochać”. Terapeutka odkrywa wtedy przed bohaterką kolejną prawdę o niej samej: potrafi się przypodobać. Darby tak bardzo boi się odrzucenia, że jest w stanie zrobić wszystko, by zapobiec niezadowoleniu partnera. Nie weszła w poważniejszą relację z Lukiem, bo była jeszcze mężatką – choć przyniosłoby jej to poprawę samopoczucia, z pewnością rozwścieczyłoby Magnusa. Ze strachu przed innymi traumami z przeszłości, z którymi musiałaby się zmierzyć, nie zdecydowała się również na rozpoczęcie terapii.

Twórcy Love Life wiele miejsca poświęcają relacji matki i córki. Claudia Hoffman to rozmyte, nieco odwrócone odbicie w lustrze głównej bohaterki. Też jest po rozwodzie i pochodzi z rozbitej rodziny, w której panowała atmosfera urazy. Przedstawicielki dwóch pokoleń dzielą podobne problemy, choć niezupełnie zdają sobie z tego sprawę. Narratorka świetnie podsumowuje, czego o narcyzmie mogłaby dowiedzieć się od Claudii Darby: wynika on czasem z poczucia, że nie jest się odpowiednio wyjątkowym, by być kochanym. Dopiero siódmy odcinek serialu rzuca inne światło na matkę głównej bohaterki: do tego momentu przedstawiana była raczej negatywnie, (Magnus widział w niej srokę kradnącą błysk własnej córki), a Darby nie była w stanie spokojnie rozmawiać z nią dłużej niż parę chwil.

Zdanie Claudii o małżeństwie, mające krzepić świeżo rozwiedzioną Darby, jest tylko z pozoru komiczne. „Małżeństwo nic nie znaczy” brzmi przecież inaczej, gdy wypowiedziane zostaje przez byłą żonę „dwóch dzieciaków udających dorosłych”. Matka dzieli się z córką swoim zaleceniem od terapeutki: ma za zadanie być bardziej obecną w życiu ludzi, których kocha. Dlatego właśnie bywa nadopiekuńcza… Claudia poleca Darby przyjrzenie się własnemu wstydowi i słabościom, podrzuca córce raczej niezachęcającą książk na ten temat. Stara się za bardzo? Może, chociaż dzięki temu ma szansę nastąpić w ich relacji moment przełomowy. Kobiety wreszcie są sobie w stanie przekazać, jak ważnymi osobami są dla siebie nawzajem. Po latach uczą się zdrowej dynamiki relacji i stają się bliskimi powierniczkami. To przedstawienie dość standardowych trudności w realizowaniu macierzyńskiej relacji ma w sobie coś świeżego – nie jest zbyt cukierkowe, a przy tym nie do bólu przewidywalne.

Oprócz Claudii w serialu pojawia się jeszcze jedna kobieta, której poświęcono cały odcinek. Jest to Sara Yang, przyjaciółka Darby. Historia jej życia pojawia się w tle prawie wszystkich pozostałych odcinków – widzowie śledzą rozpad długoletniego związku bohaterki i beznadziejne popadanie w nałóg. Wyczucie, z jakim zostały poprowadzone te dwa wątki, jest naprawdę imponujące. Warto wspomnieć, że ciężar podejmowania kolejnych kroków w celu wydobycia się z marazmu nie spada wcale na Darby. Sara zachowuje swoją sprawczość, a serial nie powiela toksycznych mechanizmów. Ten drugoplanowy dramat zobrazowany jest bez zbędnych komentarzy, widzowie nie mają wglądu w proces zdrowienia tej bohaterki i jej późniejszy powrót do życiowej formy.

Dwa ostatnie odcinki serialu zaskakują nie tylko rozwiązaniami fabularnymi, lecz także ogromem pracy wykonanym przez główną bohaterkę. Dojrzewanie Darby do samostanowienia i zdrowo rozumianej samodzielności ogląda się niemal katartycznie. Twórcy Love Life nie boją się niestandardowych tropów, plasujących serial poza ramami klasycznej komedii romantycznej. Pochylmy się na chwilę nad cichym bohaterem tego serialu: kontekstem. Darby uczy się, że nawet wiedzę trzeba rozpatrywać, wziąwszy pod uwagę okoliczności. Uświadamia sobie, jak ważne jest zrozumienie źródła uczuć i decyzji jej i bliskich jej osób. Przy poznaniu Tej Osoby, której obecność zapowiadana była przez narratorkę od pierwszego odcinka, nie czuje się jak nowy człowiek, tylko zwyczajnie nie zastanawia się, czy jest warta miłości. Z otwartym sercem i głową wchodzi w relację taka, jaka jest: naturalna, zwykła, niezręczna i niewyjątkowa. W jakiś sposób ustanowiła własny kontekst dla postrzegania nowej relacji z pamięcią o poprzednich, ale bez przykrego rozpamiętywania, wrażenia powracającego bumerangu wydarzeń.

Konteksty wskazane są także przy odbiorze tego serialu – nie jest to dzieło wybitne, ma w sobie coś z kategorii „plasterków”, czyli zaleczająco stosowanych dzieł popkultury, w przypadkach otwartego złamania serca przepisywanych na receptę przez bardziej doświadczone przyjaciółki (może też idiotki). To zarazem ciekawy eksperyment socjologiczny, trochę przewrotnie interpretujący statystyki i zdecydowanie warty dyskusji. Kwestia „niewyjątkowości” – bohaterki i serialu – otwiera jeszcze ścieżkę interpretacyjną ku twórczości pewnej influencerki blogowo-instagramowej, Marty Dziok-Kaczyńskiej. Riennahera w swoich tekstach udowadnia, że do bycia szczęśliwym nie trzeba być innym, perfekcyjnym, że nie trzeba chwytać każdego dnia i wyciskać z niego maksimum. Można być zwyczajnym, wartościowym i dobrym człowiekiem. Z Riennaherą dobrze zrozumiałaby się także Darby w kwestii nieoczywistej definicji przyjaźni. Zaangażowanie w relację z Sarą jest przykładem stawiania granic i siły miłości, może nawet potężniejszej niż ta romantyczna. Pozazwiązkowe ustalanie zakresu intymności i budowanie zaufania w więzach przyjacielskich to coś, czego uczenie się trwa całą znajomość. Zdarzają się sytuacje, które ranią i sprawiają ból, ale siła wspólnych doświadczeń ma moc nawet po zakończeniu takiej relacji.

„Zgrywanie bohaterki” jest na swój sposób reprezentatywne dla całego pokolenia Darby. Młode kobiety, które właśnie skończyły studia, dopiero wchodzą na poważny rynek pracy, a wszyscy wokół są już daleko przed nimi. Wiele z nas może utożsamić się z poczuciem utknięcia w jednym punkcie, z jakim mierzy się główna bohaterka Love Life i jej przyjaciółki. W życiu odgrywamy bowiem różne role ­– jesteśmy rozdarte między chęcią życia beztrosko a potrzebą rywalizacji ze swoimi wyobrażeniami o dorosłości i odpowiedzialności. Z każdej strony atakują nas kolejne wyznaczniki życiowego sukcesu: kariery, związki, statusy materialne. Traktujemy je jako szczeble życiowej drabiny, po której nie potrafimy się wspinać. Darby w serialu chce przede wszystkim uciec od niewygód i niepewności po studiach. Dzielimy z nią kompleksy pokolenia wstępującego w dorosłość, wciąż stykającego się ze zjawiskiem, które twórcy serialu nazwali „kobietą niemożliwą”. Jest ona perfekcyjna, spokojna, ułożona, piękna i zadbana. Większość kobiet czuje się wręcz przeciwnie – klaustrofobia zdążyła zdominować wszystkie dziedziny naszego życia. Dopiero bieg lat przynosi lepiej płatne prace i bardziej stabilne związki. Love Life nie bez powodu uwidacznia przede wszystkim miłosny aspekt współczesnego życia – stworzony jest przecież dla dziewczyn wychowanych na filmach z Hugh Grantem (oh, Hugh…), które celebrują tradycję kobiet czekających przy telefonach na znak życia od mężczyzny marzeń. Z czasem te marzenia się zmieniają, a bycie w nijakim związku przestaje być priorytetem. Tak jak Darby biorą więc sprawy w swoje ręce i – nie czekając na księcia – same troszczą się o własne szczęście.

Twórcom serialu udało się stworzyć katalog dobrze napisanych postaci drugoplanowych, z których żadna nie przeszła przez życie Darby bez echa. Wszystkie one wniosły do życia głównej bohaterki inną wartość i pomogły jej poznać osobę, na której znalezieniu od początku najbardziej powinno jej zależeć – samą siebie. To ci ludzie, bohaterowie serii czy nawet tylko jednego epizodu, nauczyli ją troski o siebie i drugiego człowieka. Bo o tym właśnie opowiada Love Life – to serial o dojrzewaniu, pełen humoru, zaskoczeń i wydarzeń spod znaku idiotek Okuniewskiej. Jego tytuł nie jest więc wcale taki banalny: wskazuje, że wszystko w życiu wynika tak naprawdę z prostej, bardzo ludzkiej potrzeby, jaką jest kochanie i bycie kochanym.

Julia Wroniewicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *