1.
O pokoleniu można rozmawiać albo in statu nascendi (gdy pokolenie dopiero się kształtuje), albo ex post (gdy pokolenie już się ukształtowało). Rozmowa prowadzona in statu nascendi jest oczywiście o wiele bardziej emocjonująca, ponieważ nie da się jej sprowadzić do analizy suchych i nieznoszących sprzeciwu statystyk. Młodzi ludzie z wielkim zapałem dyskutują o tym, w jaki sposób postrzegają swoje miejsce w świecie i jak widzą swoją przyszłość. Ktoś mógłby oczywiście powątpiewać: „Przecież wnioski z takiej dyskusji nie są wcale miarodajne, bo nigdy nie włączają się w nią przedstawiciele wszystkich środowisk, tylko nieliczne, wykształcone i zainteresowane tematyką pokoleniowości osoby”. I powyższa uwaga byłaby jak najbardziej na miejscu, gdyby próbowano rozmawiać o całym pokoleniu, za punkt wyjścia biorąc Harry’ego Pottera, czy Matrixa jako swojego rodzaju pokoleniowy wspólny mianownik. Nieporozumieniem jest bowiem mówienie: „Harry Potter to pokoleniowy łącznik, ponieważ każdy z naszego pokolenia (czytaj: każdy spośród moich najbliższych znajomych) ma w sobie coś z Harry’ego”. Nawet przy założeniu, że wszyscy współcześni dwudziestolatkowie mieli jakąkolwiek styczność z Potterem, czy z Matrixem, nie można utrzymywać, iż dla każdego z nich kontakt z tymi dziełami miał duże znaczenie. Sposób funkcjonowania człowieka w kulturze masowej ma raczej wpływ na poczucie wspólnoty w obrębie mniejszych grup społecznych (najczęściej tworzymy subkultury), nie daje natomiast podstaw do wyciągania wniosków na temat obrazu całego pokolenia.
Czy to jednak znaczy, że nie warto podejmować jakiejkolwiek dyskusji? Niekoniecznie, o ile bowiem nie każdy współczesny dwudziestolatek zarwał kiedyś noc, aby dotrzeć do zakończenia najnowszego Pottera, o tyle każdy (a przynajmniej znakomita większość) odczuł przyspieszone bicie serca podczas pierwszej w swym życiu rozmowy o pracę. Nie ulega wątpliwości, że tylko porównanie jednostkowych postaw wobec systemu kapitalistycznego, który w równym stopniu dotyczy każdego młodego człowieka, może stanowić wspólną płaszczyznę porozumienia pomiędzy wszystkimi równolatkami, niezależnie od innych czynników takich jak osobowość, czy miejsce urodzenia danej osoby. I tylko w takim wypadku możliwe będzie uniknięcie przykrego wrażenia, że ktoś nam coś imputuje albo w ogóle zapomina o naszym istnieniu.
2.
Jak to wygląda w praktyce? Upraszczając, w ramach funkcjonowania w systemie kapitalistycznym możliwe jest przyjęcie dwóch biegunowo odmiennych postaw: postawy „iksa” (od „pokolenia X”) i postawy „igreka” (od „pokolenia Y”) . Iksy kontestują, igreki konsumują. Iksy luksusów nie cierpią, igreki się w nich pławią. Iksy dążą do przyjemności i niezależności, igreki ‒ kariery i pieniędzy. Iksy żyją byle jak, najczęściej podróżując i marząc, a igreki ‒ rozsądnie, stabilnie i z zaangażowaniem. Oczywiście typowych iksów i typowych igreków jest bardzo mało. Zazwyczaj chcemy być pomiędzy, szukamy złotego środka. Części z nas bliżej jest do iksów, części ‒ do igreków. Pomimo że każdy jest o wiele bardziej skomplikowany, dla wszystkich znajdzie się miejsce w obrębie opozycji pomiędzy X i Y.
W swoim artykule Dwie strony bejsbola Wojciech Orliński napisał: „moda na pieniądze […] przychodzi i odchodzi. Faluje jak sinusoida. Kiedyś odejdzie i u nas, tak jak w latach 60. i 90. odeszła na Zachodzie”.(1) Trudno się z tą tezą nie zgodzić. Choć zasłuchanych w muzyce Jenis Joplin i Jimmiego Hendrixa hippisów z końca lat 60. bardzo wiele różni od bohaterów uznawanego za manifest pokoleniowy filmu Reality bites (polskie Orbitowanie bez cukru) z 1994 roku, to jednak fundament ich światopoglądów jest ten sam. Są wcieleniami iksów. Poruszają się w odmiennej stylistyce, są mniej lub bardziej przekonani co do swoich racji, ale w gruncie rzeczy chodzi im o to samo.
Na podobnej zasadzie współczesne „Pokolenie iPoda” czy też „Pokolenie Mp3” ‒ a więc generacja, której symbolem jest zawrotna kariera twórcy Facebooka, Marka Zuckerberga ‒ stanowi dosyć wierne odbicie rozpoczynających swą karierę w latach 80. amerykańskich yuppies. Jedni i drudzy reprezentują system wartości charakterystyczny dla igreków.
W Polsce ‒ wbrew pozorom ‒ sytuacja wcale nie wygląda skrajnie odmiennie. Aby trzymać się podanych wyżej przykładów: ruch hippisowski dotarł do nas jeszcze w 1967 roku, na co dowodem jest fakt, że już w roku 1969 Służba Bezpieczeństwa dokonywała inwigilacji polskich komun (sic!) hippisowskich. Kapitalizmu w Polsce wprawdzie nie było, ale z międzynarodowymi hippisami łączył tych polskich wspólny wróg ‒ zimna wojna. I tak, w ramach szumnej antyimperialistycznej manifestacji, zatruwano się kompotem, palono haszysz i marihuanę i wsłuchiwano się w elektryzujący wokal Olgi Jackowskiej, która w geście identyfikacji z hippisami przyjęła pseudonim Kora.
Yuppies w latach 80. w Polsce nie mogło być z przyczyn polityczno-gospodarczych, ale pojawili się za to o dekadę później ‒ w latach 90. Należałoby wobec tego przypuszczać (z takiego założenia wyszedł w 1999 roku inicjator pierwszej debaty pokoleniowej w „Gazecie Wyborczej”, Paweł Wujec), że polski odpowiednik amerykańskiego pokolenia iksów z lat 90. ‒ na zasadzie analogii ‒ pojawi się u progu XXI wieku. Wszystko wskazuje na to, że Wujec miał rację. Dowodem może być podjęta niedawno dyskusja na temat „pokolenia 1300 na rękę”, czyli sporej grupy ludzi, którzy pomimo wyższego wykształcenia podejmują nisko płatne prace, godzą się ze swą sytuacją i nie chcą się angażować. Trzeba złej woli, aby nie dostrzec analogii pomiędzy nimi a amerykańskimi iksami z lat 90.
Nie oznacza to oczywiście, że obecnie, niemalże na naszych oczach, zmęczeni karierą i syci finansowo trzydziesto- i czterdziestolatkowie ustępują miejsca dwudziestoletnim cichym buntownikom i ironicznym kontestatorom. Iksy i igreki muszą koegzystować, w przeciwnym wypadku gospodarka upadłaby z dnia na dzień.
3.
Bycie iksem, czy igrekiem to kwestia ‒ podkreślmy to stanowczo ‒ obowiązującej mody i indywidualnych upodobań. Każdy młody człowiek, mniej lub bardziej świadomie opowiada się bądź po stronie iksów, bądź po stronie igreków. Każdy snuje mniej lub bardziej przejrzystą wizję swojej przyszłości. Każdy ma jakieś plany i oczekiwania wobec świata. Oczywiście, o kolejach losu młodych ludzi bardzo często decyduje przypadek. Niemniej jednak każdy ‒ zanim podejmie ów przerażająco nieodwracalny akt decyzji ‒ zadaje sobie pytanie, czego tak właściwie pragnie i jak chciałby żyć, aby za kilkadziesiąt lat mógł bez odrazy spojrzeć w lustro. Zastanawia się więc nad tym, jakie przedmioty będzie zdawał na maturze, do jakiej korporacji wyśle swoje CV, do którego kartelu narkotykowego będzie próbował przystąpić, z jaką wytwórnią fonograficzną zechce nawiązać współpracę, itp., itd. Mało kto natomiast ‒ a szkoda ‒ poszukuje źródła swoich upodobań. Niewielu zatem pomyśli: „Mam wstręt do wielkich korporacji, wyścigu szczurów i ciągłej rywalizacji. Moim największym marzeniem jest drewniany domek w lesie, ciepły kominek i obserwacja przyrody. Myślę, że moja postawa może po części wynikać z tego i tego…”. Do takiej pogłębionej autoanalizy zazwyczaj potrzebny jest jakiś bodziec. Taki bodziec stanowią właśnie rozmowy pokoleniowe prowadzone in statu nascendi.
Podczas takich rozmów ‒ o ile nie próbujemy pisać manifestów w pierwszej osobie liczby mnogiej i o ile nie przemawiamy w imieniu przeogromnej grupy zupełnie nieznanych nam ludzi, a skupiamy się tylko na sobie i na swojej historii ‒ wszystko nam wolno. Szukając przyczyn swojej „iksowatości” lub „igrekowatości”, możemy brać pod uwagę wszystko, co tylko pomoże nam się określić. I w tej sytuacji wypada już mówić o tym, że w dzieciństwie obejrzało się Matrixa, co wpłynęło na późniejsze zainteresowanie filozofią Baudrillarda. Albo że umiejętność czytania szlifowało się na programie telewizyjnym. Można wspomnieć o wszystkim, co wydaje się ważne.
Ktoś może oczywiście wytknąć, że to, jak młody człowiek widzi swoją przyszłość i dlaczego widzi ją w takim właśnie, a nie innym kształcie zazwyczaj nie ma przełożenia na to, jak faktycznie ułożą się jego losy. Trudno się z takim zarzutem nie zgodzić. Bo przecież ‒ przykładowo ‒ to, że studiuję prawo i robię staż w kancelarii prawniczej (choć tak naprawdę interesuje mnie filologia klasyczna) nie znaczy jeszcze, że w przyszłości będę wziętym adwokatem i właścicielem luksusowego jaguara. Świadczy to natomiast o tym, że kariera i powodzenie finansowe są dla mnie ważniejsze niż rozwijanie niedochodowych (jak sądzę) pasji. Albo ‒ sięgając po klasyczny już przykład ‒ to, że postanawiam nie pisać pracy magisterskiej, nie znaczy jeszcze, że nie będę w przyszłości prezydentem. To, że w młodości bardziej ciągnęło mnie do polowań niż ‒ na przykład ‒ do pracy nad ortografią, również nie przekreśla moich szans na prezydenturę.
Co więcej, wybory dyktowane przez różne postawy życiowe mogą nieraz prowadzić do podjęcia identycznych kroków. Monika postanawia studiować socjologię, ponieważ myśli, że po socjologii czeka ją lukratywna posada, a Kamila wybiera socjologię, bo socjologia jest jej największą pasją. Andrzej napada na bank, ponieważ chce szybko zdobyć kapitał na założenie legalnego biznesu i wstąpić na nową drogę życiową, a Bartłomiej napada na bank, ponieważ chce się obłowić na całe życie i uniknąć tym samym wyniszczającego wyścigu szczurów. Monika i Andrzej są igrekami, Kamila i Bartłomiej – iksami. Za dziesięć lat Monika i Kamila, które studiowały socjologię, będą pracowały w tym samym urzędzie statystycznym, a złoczyńcy Andrzej i Bartłomiej podzielą celę w jednym z więzień. I wtedy, rzecz jasna, żadne z niech będzie się zastanawiało, czy bliżej mu do iksów, czy może do igreków.
4.
Ktoś wobec tego zapyta: „Po co dyskutować o tym, komu bliżej do iksów, a komu ‒ do igreków, skoro za dziesięć lat brutalna rzeczywistość kapitalistyczna bezwzględnie zweryfikuje wszelkie wizje i nadzieje współczesnych dwudziestolatków? Na co komu wiedza o tym, jak postrzegają siebie Monika czy Kamila? Czy nie lepiej ‒ rozmawiając o pokoleniu ‒ posłużyć się tabelami i wykresami, które przedstawiają stan faktyczny, a nie cykl poetycko-retorycznych wizji?”.
Na tym nie koniec wątpliwości. Analizując przeprowadzoną dwanaście lat temu debatę, pani profesor Barbara Fatyga (nie bez pewnej goryczy) pisze, że indywidualnych historii jest multum ‒ indywidualności jak na lekarstwo. Krzysztof Varga natomiast ‒ z właściwym sobie cynizmem ‒ bardzo przekonująco podważa sens istnienia wielu współczesnych pokoleń, nawiązujących do tradycji pokoleń literackich. Tłumaczy to tym, że podstawę do mówienia o pokoleniu daje tylko wspólne doświadczenie wielkiego, cementującego wydarzenia o charakterze traumatycznym, na przykład powstania warszawskiego. Wszelkie zaś pokolenia „bruLionu”, czy „Nowej Fali” są według niego nieuzasadnionymi i nieco groteskowymi uzurpacjami.
Zgadzam się z tym, że nie mamy podstaw do powoływania kolejnego pokolenia literackiego. Ale czy miałoby to również znaczyć, że nie mamy podstaw do podjęcia rozmowy o nas samych, do wymiany swoich spostrzeżeń i do podzielenia się swoimi osobistymi historiami? Jestem przekonany, że dyskusje ‒ które przecież tylko roboczo nazywane są pokoleniowymi ‒ mają ogromną wartość same w sobie. Chociażby dlatego, że skłaniają nas do autorefleksji, pogłębiają naszą wrażliwość i ułatwiają nam ustalenie własnej tożsamości. Być może również umożliwią nawiązanie szczerego i pełnego sympatii dialogu pomiędzy ludźmi w różnym wieku i o różnej pozycji społecznej, ale za to o podobnym stosunku wobec świata.
Debata na ten temat odbędzie się 20 maja na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, ale już teraz zachęcamy do zajęcia własnego stanowiska. Rozmawiać zawsze warto.
Artur Hellich
foto: Thomas Hawk / flickr.com
___________
1. Orliński, W., Dwie strony bejsbola, [w:] Młodzi końca wieku, Warszawa 1999, s. 32.