Uwaga! Poniżej znajdują się szczegóły dotyczące fabuły lub zakończenia książki.
Nadsamiec Alfreda Jarry’ego jest powieścią pełną literackich pułapek przemyślnie zastawionych na czytelnika. Trudno się jednak temu dziwić, skoro zainspirowało ją w całości jedno zdanie z Rabelais’go: „nie przywódź mi tu onego Indianina, tak wysławionego przez Teofrasta, Pliniusza i Ateneusza, który przy pomocy pewnych ziół czynił to jednego dnia siedemdziesiąt i więcej razy”. I chociaż akcja powieści toczy się w 1920 roku, głównym tematem towarzyskich dysput pozostaje rozwiązana ponad 20 lat wcześniej sprawa Dreyfusa, a futurystyczne koncepty w rodzaju Maszyny-do-wzbudzania-miłości czy Perpetual-Motion-Food mieszają się bezwstydnie z dekadencko-libertyńskimi refleksami XIX stulecia. U Jarry’ego seks poprzedza miłość, której uprawianie porównuje się z próbą pobicia rekordu sportowego (mimo to wydźwięk powieści pozostaje zaskakująco romantyczny!), na cześć martwych wznosi się okrzyk: „Niech żyje!”, maszyny zachowują się jak ludzie, podczas gdy ludzie – jak maszyny, bohaterowie zaś są ostentacyjnie papierowi (może poza tytułowym Nadsamcem, który jednak – dla równowagi – występuje cały czas w przebraniu). To powieść-perskie oko, powieść-absurd, powieść-operetka. Jednym słowem, zgodnie z podtytułem nadanym przez samego autora: powieść nowoczesna.
Akcja rozpoczyna się w podparyskiej posiadłości protagonisty powieści, André Marceuila, który podczas wystawnej kolacji stawia i podejmuje się obronić tezę o niewyczerpalności sił ludzkich. Marceuil to tytułowy Nadsamiec, dla świata występuje jednak w przebraniu, ukryty pod maską zwyczajności. Na drugim planie, na trasie Paryż–Irkuck–Paryż toczy się szaleńczy wyścig pociągu towarowego z kwindemem kolarskim, którego uczestnicy poddani zostali kuracji Perpetual-Motion-Food – wynalezionym przez Williama Elsona specyfikiem, wypreparowanym na bazie strychniny i alkoholu, który miał dawać człowiekowi nadludzką siłę, a tym samym czynić go godnym przeciwnkiem maszyny. Niespodziewanie wyścig wygrywa jednak tajemniczy cyklista, w którym czytelnik bez problemów może rozpoznać (znowu zamaskowanego) Nadsamca. Po powrocie do Paryża Marceuil zwołuje do swojej posiadłości wszystkich samotnych mężczyzn i wdowców, aby obwieścić, że odnalazł „Indiana, tak sławionego przez Teofrasta”, który pobije w ciągu doby rekord „erotyki eksperymentalnej”, wynoszący „siedemdziesiąt i więcej razy” z rzędu. Do roli partnerek Indiana Marceuil zaprasza siedem prostytutek, całość zaś nakazuje dokumentować doktorowi Bathybiusowi. Niespodziewanie jednak, tuż przed wybiciem północy, prostytutki zostają uwięzione, a na ich miejsce przed Marceuilem (występującym tym razem w przebraniu operetkowego Indianina) staje zamaskowana Ellen Elson, zauroczona nim córka genialnego chemika. Kochankom udaje się pobić opiewany przez Teofrasta rekord, a po wielokrotnym spełnieniu aktu miłosnego rodzi się między nimi uczucie. Wyczerpana Ellen Elson traci przytomność, ale Marceuilowi zdaje się, że umarła, co wpędza go w rodzaj miłosnego odrętwienia i sprawia tylko, że kocha ją jeszcze bardziej. By zmazać hańbę swojej córki, William Elson, przekonany, że jej miłość pozostaje nieodwzajemniona, prosi przyjaciela, Arthura Gougha, o stworzenie maszyny do fabrykowania miłości, dzięki której Marceuil pokocha Ellen i się z nią ożeni. Nadsamiec okazuje się jednak silniejszy niż wynalazek Gougha, co prowadzi do odwrócenia wektorów energii i powoduje, że to maszyna zakochuje się w człowieku. Ten nieoczekiwany obrót spraw prowadzi jednak do tragicznego wypadku – korona, łącząca głowę Nadsamca z maszyną, rozżarzona od nadmiernego przepływu energii, wbija się w jego czaszkę i Marceuil ginie w strasznych męczarniach. Uleczona Ellen Elson wychodzi za mąż, a jej małżonek spełniać musi tylko jeden warunek, to znaczy: „być zdolny utrzymać swą miłość w rozsądnych granicach sił ludzkich”.
Już sam tytuł nasuwa oczywiste skojarzenia z pismami Nietzschego. W kreacji André Marceuila widać wyraźne wpływy nietzscheańskich koncepcji Nadczłowieka, dionizyjskości, woli mocy. Marceuil przekracza granice człowieczeństwa: na trasie wyścigu pokonuje zarówno pociąg towarowy, jak i kwindem kolarski wspomagany środkiem Perpetual-Motion-Food; na gruncie „erotyki eksperymentalnej” z łatwością bije rekord „Indiana, tak sławionego przez Teofrasta”. Odniesienia do sportu i opisywanie seksu jako jego kolejnej dyscypliny są tu zresztą bardzo istotne. U Jarry’ego „wymiar krańcowego doświadczenia egzystencjalnego oraz sportowego rekordu” są ze sobą utożsamiane, „bywają bowiem sporty, w których zdarza się doświadczyć kresu, jak też poczynania z obrębu filozofii eksperymentalnej, gdzie decyduje kondycja fizyczna”.
Nieludzka, czy też może nadludzka, jest również konstrukcja duchowa Marceuila, skoro mówi się o nim, że „był tak anormalny, że serce zdołał ogrzać dopiero przy lodowatych zwłokach”, a genialny wynalazca Arthur Gough zmuszony jest skonstruować specjalną maszynę zdolną obudzić w Nadsamcu miłość i sfabrykować jego duszę. Sfabrykować – a więc tak, jakby wcześniej jej nie było, jakby Marceuil nie był człowiekiem, tylko napędzaną pierwotnym popędem, mechaniczną bestią, automatem do uprawiania miłości. W ostatnim rozdziale Nadsamca tego typu porównania padają zresztą explicite, np. z ust doktora Bathybiusa: „to nie człowiek, to maszyna! (…) Ten zwierz nie chce nic wiedzieć”.
Zwraca uwagę paradoksalny fakt, że zastosowane przez doktora inwektywy – „maszyna” i „zwierz” – traktowane są właściwie jako zamienniki. Według Jana Gondowicza, tłumacza Nadsamca i autora posłowia, „w tradycyjnej figuracji literackiej [Marceuil] zasłużyłby nie bez racji na miano hybrydy – półbestii, półczłowieka”. Pierwiastek zwierzęcy symbolizuje tradycyjnie podważenie ludzkiego porządku i regres. Pamiętając o tym, postać głównego bohatera można by interpretować jako ucieleśnienie freudowskiego Id, czyli „wielkiego zbiornika libido, nieposkromionego chaosu, niezróżnicowanego żywiołu”. Jako upostaciowienie tego, co w człowieku dzikie, pierwotne – dionizyjskie, jak powiedziałby Nietzsche, a więc związane z wolą życia, wyzwoleniem z norm codzienności i ekstatycznym aktem twórczym; jako gloryfikację Natury.
W taką interpretację wpisuje się również teogoniczna impresja filozoficzna spisana przez doktora Bathybiusa podczas obserwacji próby „bicia rekordu Indiana”. Bogami są tu plemniki, boginiami – komórki jajowe, akt seksualny jest w istocie aktem kosmogonicznym, całkowicie niezależnym od ludzkiej woli: „Mężczyzna i kobieta wierzą, iż dokonali wyboru… jakby Ziemia śmiała twierdzić, że kręci się, bo tak lubi… Taką to bierność spadającego kamienia mężczyzna i kobieta zwą miłością”.
Marceuil jest jednak bestią nieco innego formatu. Bardziej niż człowieka-zwierzę przypomina człowieka-maszynę, jest „monstrum przyszłości”. Tym samym Jarry modyfikuje wzorzec: problemem nie jest już wsteczność popędów, ale ich mechanizacja. W otwierającym powieść zdaniu Nadsamiec stwierdza przecież, iż „miłość to akt bez znaczenia, można ją bowiem uprawiać w nieskończoność”.
Jarry przypomina w Nadsamcu platońsko-romantyczny mit miłości, opowiada go jednak na opak. Początkowo postawa Marceuila jest jawnie mizoginistyczna: kobietę uważa wyłącznie za „narzędzie nieokiełznanej chuci”, przedmiot, który po zużyciu można wymienić na nowy. To, że sprawia Ellen ból, jest dla niego satysfakcjonujące i przyjemne: „[Ellen] wysnuła wniosek, że jest szczęśliwy, albowiem ją przepełniało szczęście aż do bólu (…) [Marceuil] nie należał do tych, którzy biją kobiety. Było w nim coś na tyle okrutnego, że nie musiał sięgać po nic więcej”. Nie można przy tym zapominać także o wzmiankowanej wcześniej w powieści sprawie „zagwałconej na amen” dziewczynki. Znalezioną na ziemi Lurance bagatelizuje nawet żandarm odwiedzający Marceuila w noc przed biciem rekordu i wypowiada się o niej jako „tej smarkatej” – w końcu jest tylko kobietą.
Dopiero po spełnieniu – po wielokroć! – aktu seksualnego, w momencie, w którym kolejne akty są już niemożliwe (nie z powodu braku sił, gdyż tego Nadsamiec nigdy nie doświadcza, ale dlatego, że Ellen leży nieprzytomna i bohaterowi zdaje się martwa), Marceuil zakochuje się w swojej partnerce; ściśle rzecz biorąc, dopiero wtedy ją zauważa. Odwrotnie niż w powszechnie przyjętym, romantycznym wzorcu, więź duchowa stanowi nie przyczynę, lecz efekt wielokrotnych zbliżeń fizycznych. Tak jak u romantyków, w Nadsamcu splatają się ze sobą Eros i Tanatos, tyle że miłość to swoisty produkt uboczny, energia emitowana „przy okazji” pracy maszyny kopulacyjnej, kochanka zaś umiera na niby i tylko na chwilę.
Swoje (krzywe) odbicie w powieści znajduje również platońska koncepcja miłości, wedle której kobieta i mężczyzna to niekompletne, poszukujące się nawzajem połówki Androgyne, istoty ponadpłciowej, żeńsko-męskiej. Samotny Nadsamiec pozostaje półmaszyną: dopiero łącząc się z kobietą jest w stanie stworzyć pełną maszynę o dwu grzbietach, rodzaj perpetuum mobile napędzanego pożądaniem, dzięki czemu może wyzwolić się z czasoprzestrzeni i wkroczyć w trwanie, w wieczną teraźniejszość.
W tym miejscu Nadsamiec po raz kolejny zazębia się z koncepcjami filozoficznymi Nietzschego. W pismach filozofa Nadczłowiek definiowany jest przecież właśnie jako jednostka, która zdaje sobie sprawę z wiecznego powrotu zdarzeń, z tego, że świat jest wiecznym stawaniem się, czystą zmiennością, wobec czego również on sam musi zostać ustanowiony w procesie twórczym. Istotą dionizyjskości jest, cytując za Jürgenem Habermasem, „spotęgowanie pierwiastka subiektywnego aż po całkowite zapomnienie się, zatarcie granic indywiduum” – zatracenie w wiecznej chwili jest drogą do wolności. Obcując ze sobą, Marceuil i Ellen osiągają ten ideał dzięki ekstatycznemu zespoleniu w jedno ciało w procesie aktu seksualnego. Nie istnieją już jako André Marceuil i Ellen Elson, ale jako Mężczyzna i Kobieta, „wolni (…) na całą wieczność”.
Wieczność Mężczyzny i Kobiety trwa jednak zaledwie dwie doby. Przerywa ją pozorna śmierć kochanki, a los Nadsamca pieczętuje jej ojciec, który w finale utworu okazuje się bardzo typowym dla powieści modernistycznej filistrem, w razie konieczności „gotowym – jak pisze Jarry – okazać rozsądek posunięty do granic absurdu”. Fakt, że jego córkę widziano i rozpoznano podczas aktu miłosnego jest niewątpliwie hańbiący, można jednak wybrnąć z tej sytuacji w prosty sposób, to jest: zmusić Marceuila, by swoją kochankę pokochał (jeśli nie dzięki działaniu tajemnych eliksirów, jak to się czyni w przypadku zwykłych ludzi, to za pomocą elektrodynamiki), a następnie, „w imię mieszczańskiego humanizmu [i] przywrócenia niezbędnego porządku świata”, doprowadzić do ślubu.
Próba „przywrócenia ładu” i wpisania Marceuila w ziemski porządek kończy się tragicznie, ale czy mogła skończyć się inaczej? Chyba nie. Nadsamiec musi zginąć, gdyż jest jednostką nadnormatywną. Po ujawnieniu się nie może już normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Zdradzony przez własnych służących, przypięty do krzesła elektrycznego, nagi, w założonej na głowę metalowej obręczy (z wyglądu przypominającej odwróconą koronę z kolcami) łączącej jego zmechanizowany organizm z Maszyną-do-wytwarzania-miłości – zgromadzonym kojarzy się z Chrystusem. Tak jak on umiera śmiercią męczeńską, a pojawienie się Nadsamca, jak przybycie Chrystusa, zwiastuje zbawienie. Arthur Gough, obserwując, z jaką łatwością Marceuil panuje nad skonstruowaną przez niego maszyną, w uniesieniu ogłasza go „pierwszym człowiekiem przyszłości”. Tak jak niegdyś ludzkość okiełznała dzikie bestie, teraz, po rewolucji przemysłowej, w dobie postępującej mechanizacji i automatyzacji, przystosowując się do zmienionego środowiska, człowiek musi stać się taki jak maszyna, by zdobyć nad nią przewagę. Nadsamczość to przypadek skrajny, ale zapowiadający możliwe jutro ludzkości, w którym to, co obecnie zdaje się wynaturzone, może stać się normą.
Nadsamiec jest więc jednostką zmechanizowaną, ale nie zautomatyzowaną. Jest zupełnie inny niż wydrążony przez cywilizację industrialną, bezwolny człowiek-robot rodem z ponurych wizji krytyków nowoczesności. Gdyby spojrzeć na niego przez pryzmat Carlyle’owskiej opozycji Mechaniki i Dynamiki, nie ulegałoby wątpliwości, że pomimo swojej półmechanicznej konstrukcji należy do tej drugiej sfery, u Carlyle’a związanej z elementarnymi siłami i energią ludzką, duchem i geniuszem sfery wewnętrznej, opozycyjnej wobec zewnętrznej, praktycznej, materialistycznej i automatyzującej sfery Mechaniki.
Pozornie sprzeczne przemieszanie tego, co naturalne z tym, co mechaniczne uderza zresztą również w językowej warstwie powieści. Animizowanie przedmiotów mechanicznych jest chyba najbardziej rzucającym się w oczy środkiem stylistycznym. Taki na przykład dynamometr, który Marceuil rozbija (czy raczej „zabija”) w rozdziale 3., to „samica, ale twarda sztuka”, zaś automobil panny Elson nazywany jest „hipogryfem”, „smokiem”, „sprośną bestią”, „wielkim skarabeuszem”, który „odsłania bezwstydnie (…) swe organa pędne”, „grzebie grunt”, „dygocze”, „burczy z głębi wątpi”. Z drugiej strony pojawia się w Nadsamcu tak zadziwiający konstrukt organiczno-mechaniczny, jak kwindem kolarski przypięty na stałe do roweru, zasilany Perpetual-Motion-Food, tak zautomatyzowany i nieludzki, że nawet śmierć jednego z uczestników wyścigu nie jest w stanie przerwać jego pracy.
I wreszcie ostatnia kwestia: problem kreacji tożsamości głównego bohatera. Możliwość skonstruowania własnej tożsamości, zamiast – jak to było do tej pory – dopasowywania się jedynie do tej narzuconej przez przodków i środowisko, jest jedną z kluczowych przemian epoki nowoczesnej. Nietrudno spostrzec, że również Marceuil przez cały czas trwania akcji występuje w jakimś kamuflażu czy kostiumie. Na początku udaje chorowitego światowca-dekadenta, umyślnie maskując swoją nadludzkość pozorem zwyczajności, a otoczeniu wydaje się tak słabowity, że przypuszczenie, jakoby był w ogóle w stanie mieć kochankę, zdaje się niemożliwością. Przy każdej okazji podkreśla swoje niedostatki, co nie uchodzi zresztą uwadze nieufnego doktora Bathybiusa. W kolejnym wcieleniu, jako tajemniczy cyklista, ścigający się z pociągiem i kolarskim kwindemem, również pozostaje w ukryciu: z początku jego obecności nie dostrzega nikt poza szalonym karłem Bobem Rumblem, później kamufluje się jako zdeformowany przez nadmierną prędkość cień drużyny. Kiedy w końcu się ujawnia, Tedowi Oxborrowi, autorowi przytaczanej w Nadsamcu „relacji z miejsca zdarzeń”, jawi się na początku jako Ahas(ro)werus (Żyd Wieczny Tułacz), później jako postać pokraczna, słabowita, „cudaczna i błazeńska”, wreszcie – jako „fantastyczny, upiorny cyklista” o nadludzkiej muskulaturze. Nawet w ostatnim wcieleniu – a więc podczas bicia rekordu na gruncie erotyki eksperymentalnej – nie występuje jako Nadsamiec, ale w kostiumie operetkowego Indianina: z ciałem upudrowanym na czerwono, z piersią ozdobioną kpiarskim tatuażem przedstawiającym totemiczną lamę, owinięty skórą niedźwiedzia grizzly, z przytroczonym do pasa tomahawkiem, którym nie umie się nawet posługiwać. Pozostając zawsze w przebraniu, Marceuil walczy o byt i chroni swoją inność, gdyż, jak sam mówi „mniej sprzyja mu uśmiercanie słabszych niż ich naśladowanie. Bynajmniej nie przeżywają bowiem najsilniejsi, jako że są samotni”.
W przebraniu występuje również druga bohaterka spektaklu, Ellen Elson, która chowa twarz pod maską automobilistki. Nawet w momencie najnaturalniejszego, seksualnego zjednoczenia główni bohaterowie pozostają w jakiś sposób zakryci, a akt miłosny nabiera znamion przemyślanego i starannie zaplanowanego spektaklu, staje się przedstawieniem teatralnym. Wrażenie to potęgują dodatkowo operetkowe gesty kochanków i absurdalna niby-śmierć Ellen. Ściśle rzecz biorąc, bohaterowie mają także i publiczność, złożoną z dokumentującego zdarzenie doktora Bathybiusa i siedmiu uwięzionych kurtyzan, „na mecie” zaś (czyli za drzwiami) oczekują ich zaproszeni przez Marceuila goście, opisywani jako „zachłanna ciżba (…) jaka oklaskuje zwykle aktora, championa lub króla [podkr. – M.S.]”. Kolejny raz dochodzi więc do utożsamienia aktu seksualnego ze sportowym spektaklem, a doświadczenie ze sfery Natury zostaje niejako „zawłaszczone” przez Kulturę. Taką interpretację wspomaga dodatkowo fakt, że miłość głównych bohaterów jest z perspektywy Natury bezcelowa, nie służy bowiem niczemu więcej poza chęcią sprawdzenia się w sytuacji granicznej i przekroczenia wyznaczonej przez Teofrasta granicy męskich możliwości seksualnych, innymi słowy: nie służy prokreacji.
Jan Gondowicz pisze o Jarrym, że przyświeca mu koncepcja człowieka jako istoty, która „zmaga się z pokusą doświadczania swej tożsamości na skraju niemożliwego. O tożsamości tej przesądza właśnie pokusa – motywacja o podłożu głębinowym, nieposkromionym i irracjonalnym. Tragikomiczne boje Nadsamca (…) wieńczy pełna uległość wobec skrytych w jego psychofizjologii potęg”. Dziwna to tożsamość – tożsamość graniczna – łącząca sprzeczności i nieustannie samą siebie negująca, znajdująca się w zawieszeniu między tym, co pierwotne, a tym, co sztuczne, między Naturą a Kulturą, instynktem a automatyką. Sprzeczność jest jednak istotą nowoczesności, a w Powieści nowoczesnej Jarry’ego, jak w krzywym zwierciadle, odbijają się wszystkie najważniejsze koncepty i bolączki duszy nowoczesnej: filozofia Nietzschego i Freuda, lęk przed społeczeństwem zautomatyzowanym, problemy autokreacji, Boga i miłości.
Matylda Skubikowska
Alfred Jarry, Nadsamiec. Powieść nowoczesna, przeł. Jan Gondowicz, Wawrzyniec Brzozowski, Ha!art, Kraków 2011.