Nigdy nie lubiłam Rembertowa. Niby to Warszawa, ale dominuje tam jakieś poczucie odrębności. Istnieje tak zwana komunikacja, ale lepiej jej starannie unikać. Są pociągi i SKM-ki, które jadą szybko i bez korków, ale od kiedy do przejazdu uprawnia karta miejska, na peronie dzieją się niesamowite rzeczy. Szczególnie rano, kiedy to wszyscy chcą wsiąść do już przepełnionego pociągu i absolutnie nikt nie zamierza rezygnować.
Rembertów dzieli się na Stary i Nowy. Granica przebiega wzdłuż torów kolejowych, przez które kiedyś się po prostu przechodziło, czasem z narażeniem życia. Parę lat temu powstały dwa przejścia podziemne. I teraz zagraża już tylko tamtejsze towarzystwo. Na ścianach za to powstaje coś na kształt rembertowskiego portalu plotkarskiego. Sympatie i antypatie między mieszkańcami nie są więc dla nikogo tajemnicą.
Rembertów jest miejscem dużych kontrastów. Widać to szczególnie w zabudowie. Blokowiska, choć szare i brzydkie, tętnią życiem, bo młodzież chętnie chodzi „na bloki” i tam spędza wolny czas. Obok nich stoją zadbane domy jednorodzinne i ogromne wille. Nie brakuje też starych, poniszczonych kamienic z rudej, paskudnej cegły ani podwórek z rozsypującymi się komórkami. To wszystko razem tworzy dziwny i niezbyt piękny miszmasz.
Jeśli mieszkańcy chcą iść na kawę, lub coś mocniejszego, do jakiegoś lokalu, to w Rembertowie nie mają wielkiego wyboru. Jest bar Marcus, w którym byłam raz i bardzo chciałabym o tym zapomnieć, oraz ze dwa dziwne miejsca, do których nawet się nie zbliżałam. Pomniejsze interesy tego typu szybko plajtują, bo picie pod sklepem nigdy nie było w Rembertowie problemem, więc większość zainteresowanych wybiera ten tańszy sposób. Młodzież łaknąca towarzyskich spotkań ma zaś do dyspozycji plener, od lasu począwszy a skończywszy na łąkach za Starym Rembertowem.
Tym plenerem, a terenami AON-u i lasem w szczególności, mieszkańcy szczycą się od zawsze. Rzeczywiście, kiedy zaczyna się wiosna, Rembertów czaruje tysiącami odcieni zieleni. Miłośnicy spacerów nie mogą narzekać. Jesienią las staje się rajem dla zbieraczy grzybów, a zimą dzieci mają uciechę z kilku górek, z których można zjeżdżać na sankach. Z lasem jest jednak mały problem, ponieważ przez niektórych traktowany jest jako wysypisko śmieci i nie jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Na samotne spacery lepiej się tam nie wybierać.
Kiedy więc po dwudziestu latach wyprowadzałam się z Rembertowa, nawet nie pomyślałam, że mogłabym za nim zatęsknić. I właściwie nie brakuje mi niczego poza jednym miejscem.
Cmentarz położony na terenie Nowego Rembertowa to jedno z bardziej urokliwych miejsc, jakie widziałam. Z trzech stron otoczony lasem, o każdej porze roku ma inny charakter, ale zawsze jest na swój sposób przytulny.
W ostatnich latach cmentarz rozrósł się i ta jego nowa część zdecydowanie różni się od starej. Równe rządki grobów, nietknięte zębem czasu pomniki, a przede wszystkim znane nazwiska wyryte na płytach nie przyciągają tak bardzo jak druga strona.
Starsza część cmentarza przypomina po prostu park. Mnóstwo tam drzew, krętych alejek, w których można się zgubić, starych, pięknych pomników. Na niektórych napisy zupełnie się już zatarły. Przy takich grobach często przystawałam i wymyślałam, kto może w nich leżeć, jak się nazywał i jaka była jego lub jej historia.
Niektóre napisy znam na pamięć. Moja babcia, która mieszka w Rembertowie od zawsze, opowiadała mi historie ludzi, dla których zostały one wyryte. Na przykład chłopca, którego grób znajduje się przy jednym z końców cmentarza. Jest na nim napis: „Synu, czemuś nam to uczynił?” Chłopiec zginął podczas przejażdżki motorem niedługo po swoich 19 urodzinach. Podobno Rembertów żył tym wypadkiem długie tygodnie.
Jest jeden grób, którego położenia nie mogłam nigdy zapamiętać i tylko czasem przypadkiem udawało mi się go znaleźć. Dziewczyna, która w nim spoczywa, miała 23 lata, kiedy umarła. Na pomniku znajduje się jej zdjęcie, jest na nim uśmiechnięta i prześliczna. Narzeczony wyrył na nagrobku napis: „Byłaś serca biciem, dla mnie całym życiem”. Lubiłam siedzieć przy tym grobie, jeśli już go znalazłam, i wymyślać, co by było, gdyby dziewczyna nie umarła. Zawsze wychodziły mi z tego jakieś łzawe i banalne historie.
Jakoś nigdy nie czułam, żeby było coś makabrycznego w spacerowaniu po cmentarzu, chociaż zwykle takie miejsca mnie przerażają. Czasami chodziłam tam, żeby poczuć melancholijny nastrój tego miejsca i podumać o rzeczach ostatecznych, a czasem po to, żeby zachwycać się pięknem cmentarza. Nigdy nie chciało mi się stamtąd uciekać zaraz po zapaleniu znicza, nigdy nie bałam się tam pójść po zapadnięciu zmroku.
I chociaż dalej nie lubię Rembertowa, to czasem brakuje mi tej możliwości, żeby ot tak wybrać się na spacer po cmentarzu i nie dziwić się samej sobie, że się tam czuję po prostu dobrze.
Asia Dobosiewicz
foto: flickr.com
„Kto młody odwiedza groby…”. W jakimś sensie historia literatury też jest wędrówką między grobami i odczytywaniem inskrypcji. Tylko, Asiu, nie „cmentarz”, a „smętarz”.
„Przy takich grobach często przystawałam i wymyślałam, kto może w nich leżeć, jak się nazywał i jaka była jego lub jej historia.” To zupełnie jak Borys Akunin w swoich „Historiach cmentarnych”. Polecam książkę!:).