Panie w oknach, czyli o wszechwi(e)dzących sąsiadkach

Ilustracja: Łucja Stachurska

Warszawski raper Bonus RPK w swoim utworze Serce Polski wspomina o starszych paniach zajmujących się tzw. podglądactwem: „Co tam na osiedlu, same stare baby obcinają,/ nikt tam już nie siedzi bo sprzedają, /jakieś tam dzieciaki se biegają,/a chłopaki w parku piją browarki i palą”. Ot, zwykłe osiedlowe życie bacznie obserwowane przez leciwe lokatorki kamienicy czy bloku. Młody raper przelał w słowa piosenki swoją frustrację z powodu życia pod czujnym okiem sąsiadek. Według mnie to zjawisko zaczęło po transformacji ustrojowej stopniowo odchodzić do lamusa i dziś już prawie zanikło.

Powtórzę truizm – żyjemy w czasach wszechobecnej inwigilacji. Jesteśmy nagrywani i podsłuchiwani na każdym kroku przez kamery przemysłowe i smartfony. Wystarczy jednak cofnąć się o trzydzieści lub czterdzieści lat, a okaże się, że istniał świat bez systemów elektronicznego nadzoru. Jego funkcję pełniły na poziomie miejskiego osiedla panie w oknach. Widziały wszystkich i wiedziały o nich wszystko. Którędy dzieci chodzą na wagary, którzy chłopcy piją piwo pod blokiem, a którzy palą w ukryciu papierosy, kto porysował samochód śrubokrętem i kto obsikał kosze na śmieci, który mąż zdradza żonę, a która żona męża… Sąsiadki w oknach miały znakomicie rozwiniętą funkcję trwania w bezruchu. Potrafiły siedzieć w oknie przez kilka godzin i bacznie obserwować całe podwórko. Wykazywały się jeszcze inną niezwykłą cechą – na kilka sekund znikały, by znów pojawić się w oknie w najmniej oczekiwanym momencie, akurat takim, gdy zależało nam, by nikt nie widział co robimy. Wtedy zazwyczaj ich spojrzenie spotykało się ze spojrzeniem „winowajcy” i wiadomo było, że nic nie ujdzie mu na sucho.

Pani Kazia

Tak właśnie było z panią Kazią. Kiedy byłem mały, mieszkałem w podwarszawskim Legionowie razem z rodzicami i dziadkami. Zajmowaliśmy mieszkanie na drugim piętrze. Okna kuchni i dwóch pokoi wychodziły na parking oraz piaskownicę przed blokiem. Pod nami mieszkała pani Kazia. Częściej widywałem jednak jej męża, pana Henryka, który regularnie wyprowadzał na spacer ich kudłatego psa Rubina. Panią Kazię widziałem poza oknem dwa albo trzy razy. Czasami spotykałem ją na klatce schodowej – głównie wtedy, gdy ktoś zbyt głośno trzaskał drzwiami. Jej naturalnym środowiskiem było kuchenne okno. Podchodziła i oddalała się od niego w regularnych odstępach. Pani Kazi rósł pod nosem gęsty meszek, co bardzo rzucało się w oczy i budziło moją ciekawość. Chodziła ubrana w ciemnogranatową podomkę. Kiedy zbliżała się pora obiadu, wołała przez okno: „Rubin!”. Była to gwarancja, że jej małżonek zaraz wróci do domu na posiłek, gdyż pies miał od niego znacznie lepszy słuch. Dlatego też panią Kazię nazywano czasem panią Rubinową. Nieustannie obserwowała placyk przed blokiem – albo tak mi się przynajmniej wydawało. Kiedy wracałem z piekarni czy z przedszkola, sprawdzałem, czy pani Kazia patrzy. Jej nieobecność w oknie oznaczałaby prawdziwy powód do zmartwienia. Stała się dla mnie archetypem sąsiadki z okna – zawsze na posterunku, w tym samym wieku i stroju, niejako poza czasem.

Anonimowo na widoku

Dziś wiem, że sąsiadki w oknach nie tylko obserwowały, ale także były obserwowane. Służyły jako pewnego rodzaju pomoc dla rodziców, który mogli zostawić dzieci pod ich „opieką” (albo przynajmniej postraszyć staruszką w oknie, jeśli dzieci były niegrzeczne). Panie w oknach zapewne zniechęcały też złodziejaszków i pijaków do wyczyniania wybryków pod blokiem. „Strzeżonego Pan Bóg strzeże” – przysłowie to wspaniale urzeczywistniało się w postaci starszej pani patrzącej na osiedle. Obecność sąsiadki w oknie była wręcz oczywista i znakomicie uzupełniała życie lokatorów, którzy po prostu znali się nawzajem. Kluczem do zrozumienia, dlaczego panie w oknach „wyginęły”, jest diametralna zmiana stylu życia. Dziś interakcje z sąsiadami ograniczają się do cichutkiego przemykania korytarzem, by nie wchodzić sobie w drogę. Pożyczanie krzeseł czy przysłowiowej szklanki cukru zdarza się niezmiernie rzadko. Przez duże miasta nieustannie przepływają nowi ludzie, dlatego nie dziwi nas nagła zmiana lokatorów. Często nie wiemy nawet, jak nazywają się nasi sąsiedzi. W epoce, która minęła, ktoś nowy (lub obcy) na klatce schodowej od razu wzbudziłby czujność sąsiadki w oknie.

Pytania

Wróćmy na chwilę do pani Kazi. Była konkretną osobą, miała imię, męża i psa. Kiedy zmarła, wszyscy sąsiedzi przyszli na jej pogrzeb. Ale czy dziś znamy tożsamość sąsiadek patrzących nieustająco przez okno? Jest ich coraz mniej. „Babom z okna” często przypisujemy pejoratywne cechy: plotkarstwo, ingerowanie w cudze sprawy, a nawet donosicielstwo (vide Bonus RPK). Czy kiedykolwiek zadaliśmy sobie pytanie, dlaczego właściwie sąsiadki siedzą w oknach? Być może podeszły wiek, choroba albo samotność nie pozwalają im na opuszczanie mieszkania, a okno służy jako łącznik ze światem zewnętrznym. Zamknięcie w czterech ścianach z pewnością wzmaga ciekawość świata. Gorzej, jeśli „świat” przypisuje starszym paniom tylko przywary, a nie widzi w ich zachowaniu troski o dobro wspólne, czyli osiedle.

Non omnis moriar

Choć sąsiadek w oknach coraz mniej, to ślad po nich zupełnie nie zaginął. Jakiś czas temu w internecie pojawiły się popularne memy. Na fali nostalgii za PRL-em oraz zafascynowania turbosłowiańskością użytkownicy sieci przypomnieli sobie o wszechwidzących starszych paniach. I tak internet stworzył podgatunek babci okiennej, która zastępuje monitoring. Na dodatek wie, co widziała, bo patrzyła cały czas. Jeśli zaś niedowidziała, to resztę dopowiedziały jej plotkujące sąsiadki. Co kilka okien, to nie jedno. Dzięki internetowi mit osiedlowego panoptykonu utrwalił się pod postacią starszej pani. Zastanawia mnie, dlaczego z okien blokowisk nigdy nie wyglądali panowie. Być może ci, którzy chcieli wszystko widzieć, woleli piwo na ławce z kolegami albo zostali stróżami. To już jednak temat na odrębne rozważania…

Mateusz Kaczyński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *