R.U.T.A / fotografia: polskieradio.pl

Batogi na panów

Skrót R.U.T.A. można rozszyfrowywać według twórców projektu dwojako. W zależności od tego, czy bliższy jest nam Ruch Utopii, Transcendencji, Anarchii czy też Reakcyjna Unia Terrorystyczno-Artystowska, projekt muzyczny przekonuje do siebie innymi walorami. Wchodzący do dystrybucji dokumentalny portret zespołu, Pieśń buntu, opowiada o nim w zwięzłej, syntetycznej formie. Może rozczarować tym samym tych, którzy oczekują, że będzie tak samo zaskakujący jak twórczość muzyków. R.U.T.A. to w końcu jeden z największych fenomenów sceny niezależnej ostatnich lat, mieniący się tyloma odcieniami, że w gronie jego miłośników znajdują się wielbicie folku i punku, a także słuchacze rzadko obcujący z tymi gatunkami. Zaliczam się do ostatniej grupy, a mimo to stylistyczny melanż o jasnej lewicowej wymowie, jakim jest R.U.T.A., zaskarbił moją sympatię już pierwszą piosenką.

Był to chyba utwór Z batogami na panów (pisanych, rzecz jasna, małą literą), z sylabizowanym i wykrzykiwanym refrenem. Teksty śpiewane przez zespół to chłopski zapis ucisku i niedoli doznawanej ze strony tych, którzy sytuowani byli wysoko na drabinie feudalnej (chodzi także o kler i urzędników), i po jej rzekomym zniknięciu. Odkopane w archiwach przez Mateusza Dobrowolskiego świadectwa buntu od XVI do XX wieku okazały się ściśle korespondować z dzisiejszym ładem neoliberalnym. Stare słowa zyskały nową siłę: oprawę muzyczną przygotowaną między innymi przez weteranów polskiego punku, niegdysiejszych bywalców festiwalu w Jarocinie, Pawła Gumolę i Roberta Materę. Płyta Gore, mieszanka wybuchowa na najwyższym poziomie, była rezultatem działań, za które pomysłodawca i animator projektu – Maciej Szajkowski zdobył w 2012 roku Paszport Polityki.

Koalicja banitów

Paweł Narożnik przygląda się działalności R.U.T.Y z wyraźnym zafascynowaniem. Dokument Pieśń buntu trwa 52 minuty i z pewnością jest niedoskonały, ale stanowi wciągającą opowieść o zespole podaną w pigułce. Z początku niezależni i nieoczekujący instytucjonalnego wsparcia Narożnik i operator Armand Urbaniak zaciekawili powstającym filmem przyszłych producentów: Narodowy Instytut Audiowizualny oraz TVP. Dostajemy więc sponsorowaną przez państwo, roztańczoną anegdotę o artystycznym i myślowym fermencie, rozpętanym przez „heretycką koalicję banitów”, którym w głowie był przede wszystkim „krzyk buntu” (jak możemy przeczytać w dołączonej do płyty książeczce).

Ponadczasowe chłopskie teksty służą za lustro przystawiane dzisiejszej rzeczywistości – wyzysk wcale się w niej nie skończył się, a jedynie zmienił postać. Zarówno wypowiadający się w filmie muzycy, jak i sama narracja Narożnika zręcznie balansują na granicy ambitnej antysystemowej deklaracji i populistycznej złości na zły do szpiku kości kapitalizm. R.U.T.A zyskała jednak popularność nie tyle (bądź nie tylko) dzięki przesłaniu („Ta misja dopiero się zaczyna”, jak głosi z plakatów Szajkowski), co opakowaniu go w czerpiącą z tradycji muzyczną petardę, strzelającą sprzeciwem na każdym koncercie granym przez oddaną sprawie ekipę.

Pieśń buntu równie dobrze może jednak wyświadczyć R.U.C.I.E niedźwiedzią przysługę. Narożnik nie wpisuje jej fenomenu w szerszy kontekst muzyki folkowej, przeżywającej obecnie odrodzenie. Jedna z niezliczonych folkowych inicjatyw, mianowicie organizowany przez Polskie Radio festiwal Nowa Tradycja przyciąga rozmaite zespoły oraz publiczność z apetytem na remiks ludowych rytmów i tekstów (folk nie boi się dziś spotkania z klasyką, co pokazuje laureat sprzed kilku lat, Kwadrofonik” – składający się z „muzyków poważnych”, grających rozmaite aranżacje na dwa fortepiany i liczne instrumenty perkusyjne). Związany z festiwalem Maciej Szajkowski jest również członkiem Kapeli ze Wsi Warszawa, a R.U.T.A. rozwija się właśnie na tle środowiska, które wiejską spuściznę uczyniło modną i atrakcyjną dla miejskich słuchaczy. Dostajemy sugestię, że zespół narodził się niejako w próżni, co zaprzepaszcza szansę na bezpośrednie i pełniejsze uchwycenie dzisiejszego folkowego renesansu.

Interesująco wypada nakreślenie okoliczności powstania drugiej płyty R.U.T.Y, Na Uschod. Po sukcesie pierwszego wydawnictwa grupa spojrzała w kierunku Kresów i zbudowała album na bazie tekstów z polsko-białorusko-ukraińsko-rosyjskiego pogranicza. Ważną bohaterką filmu jest Nasta Niakrasava, wychowana na Białorusi wokalistka, której głos stanowi największą nowość drugiego krążka. Projekt Szajkowskiego i ekipy przesuwa się na Wschód i w ambitny sposób próbuje odzyskać historię ziem, gdzie krzyżowały się języki, religie i narody. Narożnik podąża za Niakrasavą do jej rodzinnego kraju i jednoznacznie sugeruje, że R.U.T.A. z inicjatywy polskiej przemienia się w szeroką akcję, którą można (z pewnym zastrzeżeniem) określić jako „słowiańską”.

Reżyser jednocześnie silnie akcentuje punkowe korzenie niektórych członków zespołu (Gumola & Matera). Pewne partie filmu korespondują z dokumentem Beats of Freedom – Zew wolności z 2010 roku, będącym rzetelną opowieścią o kontrkulturowym polskim rocku lat 80. Wzmacnia to wymowę polityczną całości, ale skutkuje światopoglądowym koglem-moglem: antysystemowe zacięcie staje się wkurzeniem na wszelkie postaci władzy i ustroje polityczne. Jest anarchistycznie, ale też w pewnym sensie ahistorycznie: szlachecki wyzysk nie różni się niemal od totalitarnego zarządzania najweselszym barakiem, a transformacja nie zmniejszyła ucisku, skoro teksty aktualne w okolicach stanu wojennego sprawdzają się bez poprawek i dzisiaj (nie w utworach R.U.T.Y., rzecz jasna, ale w postaci przywołanych w filmie punkowych „źródeł” zespołu). Uniwersalizowanie historii intensyfikuje emocjonalny ładunek piosenek, lecz jednocześnie tłumi niuanse i prowadzi do uproszczeń.

Wywrotowe słowo

Największą słabość filmu stanowi brak opowieści o ekscentrycznych osobistościach tworzących zespół. Niespełna godzinna przestrzeń dokumentu zagospodarowana jest tak, że zbliża się on niestety jedynie do solidnie odrobionego zadania. Zaczyna się intrygującym wstępem lidera Pawła Gumoli, który cieszy się, że Ziemia jako jedyna planeta nie wygląda z kosmosu jak kupa gruzu i pyłu, ale widać na niej życie. Schodzi szybko na twardy grunt, by wyrazić rozczarowanie, że mimo zewnętrznego piękna jest tutaj tyle przemocy. Zamiast iść tym tropem i przybliżyć widzom sylwetki artystów, Narożnik streszcza w telegraficznym skrócie związane z R.U.T.Ą konteksty. Pojawiają się historyk i socjolog kultury, reportaż z obrony przed likwidacją warszawskich skłotów, sięgające czasów komuny wspomnienia o punkowych zespołach, fragmenty Sprawy Jakuba S. Strzępki i Demirskiego oraz zabawna migawka z rozdania Paszportów Polityki, z Maciejem Szajkowskim narzekającym na podniesienie podatku na płyty i ze słuchającym oklasków sali nadąsanym Donaldem Tuskiem. Nie wiadomo, z czego wybierać, a poszczególne tematy znikają, zanim zdążą odpowiednio wybrzmieć. Na koniec ginie puenta (można odnieść wrażenie, że film po prostu się urywa), a szybkie tempo narracji przyćmiewa ducha zespołu.

Niedosyt ma także swoją drugą stronę. Narożnik uchyla różne furtki i pokazuje na ilu poziomach R.U.T.A rezonuje. Kluczowy okazuje się sposób, w jaki muzycy przetwarzają tradycję, dokonując jej powtórnej inscenizacji – ludowe instrumenty wspiera tym razem porządne nagłośnienie, punkowa estetyka i jasna deklaracja społecznego niezadowolenia. Pieśń buntu przekazuje część tej energii i stanowi portret zaangażowanej drużyny, która z dala od bełkotliwych manifestów dociera do szerokiego grona, z muzyką i wywrotowym słowem jako orężem.

Twórczość zespołu stanowi równie oryginalny hołd dla polskiej tradycji, co podobnie eklektyczna, animowana Świteź Kamila Polaka. O ile jednak Polak przepisywał (czy też: przemalowywał) swoim językiem balladę będącą w literackim kanonie, twórcy R.U.T.Y. wskrzesili to, co znajdowało się dotąd na marginesie, zepchnięte w niepamięć archiwów. Wypowiadający się w filmie socjolog kultury wskazuje na niską świadomość społeczną faktu, że przeważająca część nadwiślańskiego narodu ma chłopskie korzenie. R.U.T.A. przypomina o tym na każdym kroku i między innymi dlatego była inspiracją dla duetu Strzępka/Demirski i ich scenicznej reinterpretacji postaci Jakuba Szeli.

Zarówno artyści tworzący między innymi w Wałbrzychu, jak i działania Szajkowskiego zyskały szersze uznanie, symbolizowane przez przyznane im Paszporty Polityki (przy wtórze komentarzy głoszących, że jest to automatyczny akces do mainstreamu). Tymczasem w sensie politycznym mamy być może do czynienia z alternatywną wobec tzw. kawiorowej lewicy propozycją, którą żartobliwie można by nazwać „synkopowaną lewicą” – liczną grupą miłośników folku i nie tylko, którzy w chłopskiej przeszłości szukają tożsamości dla lokalnej odmiany lewicowości. Czas pokaże, czy słowa Szajkowskiego, „Ta misja dopiero się zaczyna”, są czymś więcej niż tylko krzepiącym sloganem.

Sebastian Smoliński 

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *