Trzy minuty z życia czytelnika

wpid-snoopy-writing

Jedna z wysoko tytułowanych nauczycielek akademickich powiedziała niedawno w rozmowie z pewnym studentem filologii polskiej, że poetyka tekstu literackiego różni się od poetyki tekstu naukowego tym, że w tekście literackim ważne jest każde słowo, podczas gdy w tekście naukowym trzeba jedynie uchwycić najważniejszą myśl. Wywołało to niemałe oburzenie tych, którzy usłyszeli.

Domyślam się, co wykładowczyni miała na myśli. W idealnym świecie każde zdanie tekstu naukowego powinno w konieczny i logiczny sposób wynikać z poprzedniego. Wykreślenie jakiegokolwiek słowa powodowałoby zaburzenie sensu lub spójności wywodu. W naszym świecie nie zawsze tak jednak jest. Powtarzanie tych samych myśli (tylko inaczej sformułowanych), rozdęty rys historyczny czy niekończące się ciągi synonimiczne pojawiają się po to, by tekst uzyskał okazałą (bo chyba nie „przyzwoitą”) objętość.

Niektórzy statystycy podają, że każdego roku na świecie pisanych jest około pięciu milionów artykułów naukowych. To dosyć dużo. Niestety, większość z nich nie powstaje z potrzeby społecznej, ale z potrzeby indywidualnej. Chęć uzyskania tytułu lub awansu naukowego staje się wystarczającym powodem do pisania: czy to w przypadku prac magisterskich (stale słyszane „nie chcę tego pisać, ale chcę to już mieć za sobą”), czy to w przypadku wystąpień na konferencjach naukowych, gdzie poza prelegentami nie ma absolutnie nikogo. Całe szczęście, szumne „plany wydania publikacji pokonferencyjnej” zazwyczaj palą na panewce, a prace dyplomowe w znacznej części przeznaczone są przez recenzentów jedynie „do archiwizacji”, a nie do druku.

Tak naprawdę opozycja przedstawiona przez wykładowczynię odnosi się nie tyle do tekstów literackich i naukowych, ile do tekstów dobrych i złych. W ciągu ostatnich pięciu lat studiów często zdarzało mi się czytać artykuły krytyczne skonstruowane w przemyślany, uporządkowany, jasny i bezwzględnie logiczny sposób. Równie często spotykałem się ze źle napisaną beletrystyką, w której pojawiają się chociażby niczym nieuzasadnione (poza chęcią rozwleczenia tekstu) przymiotniki czy uściślenia, w rodzaju „wsiadł do swojego czerwonego opla astry z 4-cylindrowym silnikiem benzynowym, rocznik 1998”[1] (niech każdy wybierze sobie stosowny tytuł, przypadki słabej literatury nie są w sieci osamotnione).

Jedno jest pewne: są teksty napisane dobrze i teksty napisane źle; są teksty potrzebne i teksty niepotrzebne. Ze smutkiem patrzę na stojaki umieszczone na moim wydziale (okolice sali numer 8), przez kilka dni wypełnione po brzegi czasopismami studenckimi, których nikt nie chce już nawet przeglądać, a co dopiero czytać. Siedem (tak na oko) kilogramów makulatury. Bo ile razy można powtarzać artykuły na ten sam temat: „gdzie znaleźć pracę po studiach”, „jak napisać dobre CV”, „ranking najwyżej cenionych pracodawców”, „najszybciej rozwijające się obszary na rynku pracy”. Nie zamierzam w tym miejscu maglować tytułów kolejnych czasopism, niech każdy student (czy to polski, czy to euro) sam w tym miejscu pomyśli, co uważa za słuszne.

Ilekroć czytam niepotrzebnie napisany artykuł, powraca do mnie niesłabnące przekonanie, że ludzie zbyt dużo piszą. Piszą wszyscy, choć nie wszyscy są do pisania powołani. Czarę goryczy przelał felieton opublikowany na stronie pewnego czasopisma (pozwolę tu sobie na odrobinę krytyki). Autorka oświeca czytelników, że mężczyźni powinni zacząć powszechnie nosić sukienki, a to, że do tej pory tego nie robią (wszak „w sukienkach wyglądają fantastycznie”), jest spowodowane tylko patriarchalną strukturą społeczeństwa, w którym włożenie damskiego ubrania „obniżałoby ich pozycję”. Na koniec publicystka nawołuje do „zbiorowej akcji lewicowo-feministycznej” mającej na celu przełamanie tego „zbyt sztywnego” zwyczaju.

Całe szczęście felieton ten nie jest zbyt długi – na jego przeczytanie zmarnowałem zaledwie trzy minuty życia. Niby niewiele, ale gdybym codziennie przeznaczał te trzy minuty na lekturę podobnych tekstów, to w ciągu roku zebrałoby się z tego ponad osiemnaście godzin. Przy optymistycznym założeniu, że jeszcze około czterdziestu lat czytania przede mną – byłby to już pełen miesiąc. Czemu zatem ktoś chce pozbawić mnie (czy kogokolwiek) tego tak cennego czasu?

W eseju O czernieniu papieru sprzed ponad sześćdziesięciu lat Jerzy Stempowski mówi, że zajmowanie się pisaniem wymaga „jakiegoś szczególnego umotywowania lub usprawiedliwienia”. Samej „potrzeby propagowania swej myśli i narzucania jej innym” nie należy uznawać za wystarczający impuls do tworzenia tekstów. Dopiero ten, kto ma do powiedzenia coś istotnego, ma prawo chwytać za pióro. O tym każdy piszący powinien pamiętać.

Michał Waszkis

Zobacz także:


[1]              Niektórzy taki sposób odróżniania dobrej i złej literatury określają „testem zielonego sweterka”. Na czym on polega? Jeśli to, że pojawiający się w tekście sweterek jest akurat zielony (a nie na przykład czerwony), ma znaczenie dla interpretacji – tekst jest dobry, jeśli nie – tekst jest zły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *