Jest chłodna piątkowa noc, dochodzi w pół do drugiej. Warszawa powoli zasypia, iluminacja Pałacu Kultury zgasła godzinę temu, a główna droga rozrywkowej części miasta milknie. Ulica Chmielna mieni się barwami powracających do łask neonów, które odbijają się w niezliczonej ilości pustych butelek po alkoholu. Gdzieniegdzie widać jeszcze wracających do domu pijanych ludzi. Słychać krzyki i wydobywającą się z piwnic muzykę. Patologiczne miasto, w swoim stylu, zapomina o troskach całego tygodnia. Sceneria wydaje mi się jeszcze bardziej filmowa, gdy nagle z bramy obok kina Atlantic wyłania się maszerująca szybko i zdecydowanie osoba, ubrana w jednolity czarny kostium z kapeluszem i rękawiczkami. Postać wydaje się nierealnie wyrazista na tle snujących się wokół imprezowiczów. Z każdym metrem tajemniczy typ coraz bardziej przypomina legendarnego Freddy’ego Kruegera – przekleństwo mojego dzieciństwa, mordercę o przeszywającym, psychopatycznym spojrzeniu. Przechodzień to mówi coś o swojej nieśmiertelności, to kracze na zmianę jak kruk. Nie zwraca uwagi na otaczających go ludzi. „To nie może być prawda” – powtarzam sobie. Kiedy przechodzi obok, z pewnością zauważa, że krew dosłownie gotuje się we mnie ze stresu , a serce pulsuje już niemal w gardle. „-Masz wielką moc. Trzymaj się, aniołeczku!” – mówi w moim kierunku. Szok. Czyżby warszawski Freddy Krueger właśnie zaczynał szykować podwaliny pod kolejne zabójstwo? Nic z tych rzeczy. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale był to mój pierwszy kontakt z „Czarnym Romanem”, czyli, jak się później okazało, niewyjaśnioną zagadką stolicy i chodzącą legendą mojego ukochanego miasta.
Przerażony, najszybciej jak tylko mogłem, oddaliłem się od tego feralnego miejsca. Szedłem szybciej niż zwykle, z trudem mijając pijanych przechodniów i zaglądając z niepewnością w każdą kolejną bramę. Przyzwyczajony byłem co prawda do nocnych wojaży po Pradze, ale teraz uchodzące za bezpieczną dzielnicę Śródmieście budziło we mnie paniczny strach. Przeszedłszy kilka przecznic, poczułem zmęczenie, usiadłem więc na ławce przy zbiegu ulic Żelaznej i Pańskiej. Miasto już spało, lecz pojęcie czasu dla tutejszych meneli – niczym na nowojorskim Times Square – nie istnieje. Jeden z nich przysiadł się do mnie i zapytał, czy sypnę coś „na jedzenie”. Początkowo nie chciałem tego zrobić, ale po chwili zastanowienia zaproponowałem wymianę: obiecałem kloszardowi, że dam mu na wino, jeśli on opowie mi o dziwnym ubranym na czarno człowieku, którego spotkałem przy kinie Atlantic. Czasami w Warszawie można trafić na pijaka, który potrafi powiedzieć coś ciekawego. Dziś miałem to szczęście.
Prawdziwe imię i nazwisko tajemniczego osobnika to Jan Polkowski, ale postać ta znana jest Warszawiakom jako „Czarny Roman”. „Czarny”, ponieważ codziennie od stóp do obowiązkowo przykrytej kapeluszem głowy ubrany jest w odzienie kruczego koloru. Ekscentryczny strój sprawia, że nie sposób go w centrum Warszawy nie zauważyć. Życiorys Jana Polkowskiego to wielka niewiadoma. Kloszard, który już na początku nazwał naszego bohatera „świrem” , ciągle zwracał uwagę na to, że opowiadane przezeń historie nie są sprawdzone. „Czarny Roman” podobno był bardzo majętnym człowiekiem, powszechnie znanym na salonach peerelowskiej Warszawy. Najbardziej prawdopodobne jest to, że dorobił się wielkiej fortuny na nielegalnym handlu walutą i przemycie złota. W tamtych czasach taki proceder, bardzo popularny w szarej strefie, określano mianem cinkciarstwa. Mniema się również, że w młodości studiował polonistykę lub filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Inni z kolei twierdzą, że ukończył stołeczną Akademię Sztuk Pięknych. Jedno jest pewne – od zawsze wspominany był jako outsider i poeta.
Niezwykle zainteresowany tajemniczym mężczyzną, od razu po powrocie do domu postanowiłem poszukać w Internecie więcej informacji na jego temat. Po kilku minutach okazało się, że znalazłem zajęcie na dobrych kilka godzin. Rezultaty wyszukiwania magicznego hasła „Czarny Roman” odesłały mnie do bloga i amatorskiego filmu dokumentalnego poświęconego jego osobie. Co więcej, udało mi się odszukać dokładny adres demonicznego bohatera i zapiski setek rozmów, przeprowadzonych z nim przez najróżniejszych ludzi. Fani „Czarnego Romana” na podstawie rozmów zarówno z nim samym (warto zaznaczyć, że kiedy kogoś polubi, to mówi naprawdę bardzo dużo), jak również z jego rodziną wysnuli masę hipotez na temat życia. W wielu miejscach powtarzały się informacje przekazane mi przez gościa z Żelaznej. Szczególnie tragiczna, ale zarazem intrygująca, wydaje się misja „Czarnego Romana”, która początkowo była dla niezrozumiała. Otóż stara się on uzmysłowić napotkanym ludziom coś, co nazywa „świadomością nieśmiertelności mordu”, samemu przy tym tytułując się osobą nieśmiertelną właśnie. Wspomnianego mordu dokonał rzekomo jego ojciec przez sam akt spłodzenia „Czarnego Romana”, wskutek czego przy porodzie jakoby zmarła matka tajemniczego bohatera. „Nieśmiertelny” domaga się wyjaśnienia tej sprawy, grożąc, że w przeciwnym wypadku Warszawę czeka kataklizm.
„Czarny Roman” jest wielkim przeciwnikiem alkoholu i narkotyków, o których działaniu najprawdopodobniej przekonał się na własnej skórze. Kto wie, może to z tego powodu odeszła od niego żona, zabierając ze sobą dzieci. Wrażliwy i podatny na depresję człowiek stracił wszystko, co posiadał. Od tego czasu, niezależnie od pory roku i dnia, Jan Polkowski baletowym krokiem przechadza się po centrum Warszawy. Jego ulubione miejsca to niewątpliwie ulice: Chmielna, Świętokrzyska, Nowy Świat, Marszałkowska. Ponadto jest stałym bywalcem lokali dających możliwość spotkania z ludźmi – bo, paradoksalnie, to oni fascynują tego samotnika najbardziej. Nowy Wspaniały Świat, iCoffee, Kino Atlantic – to właśnie tam, z reguły wyłączony, siedzi przy oknie, podjada warzywa, popija dziurawiec. Przede wszystkim jednak obserwuje przechodniów, zagląda im w psychikę i niekiedy zaczepia (choć trzeba przyznać, że częściej to oni zaczepiają jego). Po pokonaniu nieufności staje się świetnym towarzyszem rozmów, które biegną niesamowitymi torami i pozostają w pamięci przez długi czas. Tajemniczy i oderwany od rzeczywistości człowiek, postać rodem z Mistrza i Małgorzaty oprócz demonicznego oblicza posiada w sobie ogromne pokłady inteligencji. Wydaje się, jakby miał kilka osobowości i na pstryknięcie palcami, wedle własnego uznania, zmieniał je z wielką gracją. Najpierw, jak aktor na deskach teatru, potrafi wykrzyczeć swój przejmujący, zrodzony z rodzinnej tragedii, monolog, by za chwilę pokazać się od całkowicie innej strony – jako człowiek mimo wszystko rozumiejący rzeczywistość. Szczególnie urzekające jest, kiedy chociażby opowiada o filmowych fascynacjach:
– A jaki jest Pana ulubiony film?
– „Życie w Buttersea”. To film sprzed kilkudziesięciu lat o bogatej kobiecie mieszkającej w Londynie, która postanawia, że będzie udawać biedną i idzie do biednej dzielnicy fabrycznej tego miasta – Buttersea. Wysiada z Rolls-royce’a na moście nad Tamizą i wchodzi do tej dzielnicy. Zakochuje się z wzajemnością w jednym z robotników, jednak kiedy on dowiaduje się, że tak naprawdę jego ukochana jest bogata, przepędza ją ze swojego serca i z tej dzielnicy. W ostatniej scenie kobieta znów stoi na moście i wsiada do białego Rolls-royce’a.(fragment z czarnyroman.waw.pl)
Do tej pory nie mogę uwierzyć, że osoba, którą poznałem w tak niecodziennych okolicznościach, jest realna. Dla mnie „Czarny Roman” to uosobienie Warszawy – szalenie niespójnej, tajemniczej i wrażliwej metropolii. To element miejskiego folkloru, który, jak nikt inny w dzisiejszych czasach, tworzy mitologię stolicy w takim stopniu, jak robili to Hilmilsbach czy Grzesiuk. Tyle, że Jan Polkowski przynależy do kategorii „metafizyka”.
* * *
„Czarny Roman” jest bohaterem filmu dokumentalnego w reżyserii Macieja Głowińskiego (do obejrzenia tutaj), który pokazuje go od „czarnej” strony – jako próbującego realizować swoją szaloną ideologię ulicznego diabła. Jego zgoła inne oblicze pokazuje drugi, znacznie krótszy filmik (do obejrzenia tutaj).
„Czarny Roman” przeżywa obecnie trudne bardzo trudne chwile. W tym miejscu przeczytać można apel wystosowany przez jednego z fanów postaci.
Paweł Korzeniowski
foto: kadr z filmu 10h fast project. arcy kurwa morderca
One Comment