1. Mehr Licht, czyli ostatnie słowa
Ostatnie słowa są zapewne – a przynajmniej mogą być – rodzajem testamentu. Wyrazem ostatniej myśli, uformowanej na granicy tego i tamtego świata. Są także pożegnaniem z życiem i bliskimi. Lub przesłaniem dla tych, którzy pozostają wśród żywych, przekazywanym z pozycji uprzywilejowanej, z głębi doświadczenia granicznego, które, być może, poszerza perspektywę i pozwala ujrzeć coś więcej, co dla nas, żyjących, jest niewidoczne, bo ukryte za rogiem rzeczywistości. Ostatnie słowa mogą być głosem stamtąd, który nam, pozostałym tutaj, odsłoni chociaż część tajemnicy. Dlatego często przykładamy do nich taką wagę, co zresztą nie zawsze im służy. Dlatego też niektóre z nich, jak chociażby słynne Mehr Licht („Więcej światła”) Goethego, wchodzą do obiegu kulturowego i stają się zgrabną formułą, „skrzydlatymi słowami”. Inna sprawa, co Goethe tak naprawdę powiedział, a co dodali lub poprawili jego biografowie.
Ostatnie słowa Juliusza Słowackiego funkcjonują w kilku, bynajmniej do siebie nie podobnych, wersjach. Wedle pierwszej z nich, zapisanej przez Zygmunta Szczęsnego Felińskiego w liście z 7 kwietnia 1849 roku, a więc niedługo po śmierci poety, co zwiększa jej wiarygodność, Słowacki przed śmiercią powiedział: „To wszystko głupstwo”, po czym poprosił o ułożenie schorowanego ciała w innej pozycji, dodając: „Może w tym położeniu śmierć mnie zastanie”. Wedle innej wersji, także autorstwa Felińskiego, ale z roku 1886, więc chyba mniej wiarygodnej, ostatnie słowa poety dotyczyły listu od matki, który otrzymał w dniu śmierci, a brzmiały: „Dziękuję Bogu za tę ostatnią a tak miłą sercu mojemu ziemską pociechę. Kiedy zobaczysz moją matkę, to powiedz jej, że gdyby mi było wolno oddać duszę mą w jej ręce, nie oddawałbym jej z taką ufnością, z jaką powierzam ją obecnie w ręce Boga mojego”. Feliński przekazywał ostatnie słowa Słowackiego jeszcze kilkakrotnie, w nieco zmienionych wersjach, były one jednak na ogół wariacjami na temat dwóch powyższych. Zupełnie inaczej wyglądają ostatnie słowa poety wedle relacji Zygmunta Krasińskiego, który wspominał o nich kilkakrotnie – również w różnych wersjach, ale nie tak diametralnie od siebie różnych, jak w przypadku relacji Felińskiego, bo z nieco tylko zmienionymi szczegółami. Słowacki miał więc powiedzieć: „Niechże już zrzucę ten płaszcz lichy, co mię więził, i pójdę tam!” albo „Czas już ten łachman zrzucić i pójść tam!”, albo „Czas już zrzucić ten płaszcz złachmaniony”. Pytaniem pozostaje, skąd Krasiński, nieobecny przy Słowackim w chwili jego śmierci, mógł się o ostatnich słowach przyjaciela dowiedzieć. Dość jednak na tym, że nie ma co do nich zgody. Tak jakby każdy relacjonujący je świadek chciał dołożyć coś od siebie, odcisnąć na ostatnim przesłaniu wielkiego poety swoje piętno i pozostać tym samym w pamięci potomnych.
Śmierć Wiktora Hugo (maj roku 1885) od śmierci Słowackiego różni niemal wszystko. Przede wszystkim zaś znaczenie, by tak rzec, społeczne. Słowacki umierał w ciszy i samotności, przy zaledwie dwóch świadkach; śmierć Hugo była natomiast publiczna. Ostatnie dni życia poety prasa relacjonowała niemal na żywo; pod oknami czuwały tłumy paryżan; w sieni domu, w którym Hugo mieszkał, jeszcze za jego życia wystawiono księgę pamiątkową; a w prasie codziennej ukazywały się komunikaty lekarskie. Śmierć Hugo była starannie wyreżyserowanym spektaklem, transmitowanym – w miarę możliwości technicznych połowy XIX wieku – na bieżąco, dlatego też i ostatnie słowa, na które niewątpliwie wszyscy czekali, musiały brzmieć odpowiednio. Do dziejów przeszło zdanie: C’est ici le combat du jour et de la nuit – „Oto jest walka dnia i nocy”, chociaż do prasy przedostawały się i inne frazy, jak efektowny paradoks „Czuję się dobrze – umieram” czy skarga „Jakże długą jest śmierć”. Są to jednak prawdopodobnie słowa wcześniejsze, owszem, wypowiedziane w ciągu ostatnich dni, ale jeszcze nie będące „oficjalnym” przesłaniem Hugo. Wszystkie te zabiegi wokół ostatnich słów poety (Céline pisał o „komedii ostatnich słów”) unaoczniają, jaką wagę przywiązujemy do tego, co umierający, ten, jak pisze Marek Bieńczyk, „wysłannik do kresu istnienia”, próbuje nam przekazać.
Inaczej jest, gdy ostatnie słowa zostają zapisane. Wtedy ich wiarygodność (zazwyczaj, choć nie zawsze) jest niepodważalna. Notatkę z ostatnimi słowami znaleziono przy łożu śmierci Marka Twaina. Następnie opublikowano ją w Notatniku pisarza z roku 1935. Przesłanie Twaina brzmi: „Śmierć to jedyny nieśmiertelny, który traktuje nas równo, lituje się nad nami i wszystkim zapewnia spokój i schronienie. Zbrukanym i czystym, bogatym i biednym, kochanym i niekochanym”. Nie ma potrzeby, żeby z tym dyskutować. Jednak nie każde ostatnie słowa, które zostają opublikowane, mogą być przyjmowane bez wątpliwości.
2. Chuligan w hotelu Angleterre
Sergiusz Jesienin dość szybko przeszedł drogę od ambitnego wiejskiego dziecka do poetyckiej gwiazdy pierwszej wielkości, a następnie od poetyckiej gwiazdy pierwszej wielkości do tragicznej, nieszczęśliwej ofiary.
Karierę literacką Jesienin rozpoczynał w Petersburgu, do którego przybył w 1914 roku. Poeta, którego nie zadowalały ani postulaty akmeistów, ani zbyt rewolucyjne hasła futurystów, szukał protekcji u uznanych mistrzów – symbolistów. Ponieważ bardzo modny był wówczas nurt liryki chłopskiej (głośno było o poetach chłopskich promowanych m.in. przez Aleksandra Błoka, uznawanego wówczas za największego żyjącego poetę Rosji), Jesienin zaczął eksponować swoje pochodzenie, paradując po Petersburgu w chłopskim kaftanie, w jakim nie pokazałby się nawet w domu (stylizacja na prostego włościanina nie zmieniała oczywiście faktu, że był znakomicie oczytany i błyskotliwy, „pamięć miał doskonałą, poetów klasyków znał bezbłędnie i świetnie deklamował”, wspominał Jesienina Piotr Orieszyn). Jesienin liczył, że taka poza – która sprawdziła się w przypadku kilku innych poetów-włościan – także jemu zagwarantuje sukces. Taktyka okazała się skuteczna i chociaż sam Błok nie udzielił Jesieninowi poparcia, skierował go do innych poetów, którzy pomogli nowicjuszowi w robieniu literackiej kariery. Oprócz protekcji życzliwych Jesieninowi pisarzy w karierze bardzo pomogła mu ambicja, o której wspominali już koledzy szkolni, a która potem, z czasem, stawała się coraz większa. Jesienin nie znosił być na drugim planie, źle przyjmował krytykę i nie zgadzał się z tymi, którzy nie stawiali go na pierwszym miejscu; przyczyniło się to do zerwania kilku przyjaźni, a także wszczęcia kilku awantur, z których poeta był później znany.
Wraz ze zbliżaniem się rewolucji, Jesienin wszedł w nowy etap twórczości. Porzucił poezję nowochłopską (jak określano wówczas ten nurt modernistycznej poezji rosyjskiej, która odwoływała się do folkloru i ludowości i kreowała mit postaci poety-włościanina) na rzecz tzw. twórczości „scytyjskiej”. Nazwa ruchu pochodziła od koczowniczych plemion, które przed III w. n.e. zamieszkiwały stepy na północ od Morza Czarnego, tworząc tam samoistną kulturę i rodzaj państwowości. W interpretacji rosyjskich intelektualistów Scytowie uosabiali mit wzniosłego barbarzyństwa, powołanego do zaprowadzenia nowego ładu na gruzach cywilizacji europejskiej. Dla Jesienina nowy ład miał być przede wszystkim realizacją chłopskiej utopii, przywróceniem włościańskiej Rusi.
W 1919 roku, gdy liderzy ruchu „scytów” zostali aresztowani z powodów politycznych, Jesienin współtworzył nową szkołę literacką, inspirowaną imagizmem spod znaku Ezry Punda. Nie dodając wiele od siebie, nazwano ją imażynizmem. „Z praktyką anglosaską rosyjski program montażu metaforycznych obrazów (image) nie miał wiele wspólnego. Odpowiadał jednak ewolucji samego Jesienina, zrodził też arcydzieła jego poezji”, napisał o tym etapie twórczości poety Adam Pomorski. Imażyniści, chociaż nie stworzyli spójnego programu teoretycznego, a manifest, który wydali, raczej po prostu był niż coś istotnego komunikował, odnosili niezwykłe jak na owe czasy sukcesy promocyjno-wydawnicze. Mieli swoją kawiarnię i księgarnię, a potem także wydawnictwo.
To właśnie na tym etapie Jesienin wkroczył na ścieżkę, która zaprowadziła go później do tragicznego finału. Kawiarnia literacka imażynistów (a potem także inne kawiarnie i inne miejsca, jak np. sale, w których odbywały się spotkania poetyckie) była sceną coraz liczniejszych skandali, w których główną rolę odgrywał zwykle Jesienin. W owym czasie, wedle relacji znajomych, poeta zaczął pić, co skończyło się chorobą alkoholową, która w dużym stopniu przyczyniła się później do pobytów w zakładach zamkniętych, a ostatecznie do śmierci. Wówczas też Jesienin przybrał nowy kostium, kolejny po kostiumie włościanina i „scyty”, w którym pozostał aż do śmierci. Był to kostium „czułego chuligana”. Jego elementami były dandysowskie stroje, postawa dekadenckiego rozczarowania i zwątpienia oraz szlachetny bunt przeciwko nie spełniającej oczekiwań rzeczywistości.
Duży wpływ na łatwość przemian, przechodzenia z jednej roli w drugą, a także na stale obecny w Jesieninie egoizm i egotyzm mogła mieć pewna właściwość jego psychiki, która zdiagnozowana została (przez współczesnych psychiatrów na podstawie analizy wierszy Jesienina i wspomnień o nim) jako infantylizm psychiczny. „Na infantylnym podłożu psychicznym rozkrzewia się (…) skłonność do antywartości, antyspołecznego wzoru osobowego – skandalisty czy alkoholika – właściwa Jesieninowi i w poezji i w życiu”, trafnie zauważa Adam Pomorski.
Pod koniec życia Jesienin był człowiekiem zrujnowanym. Alkoholizm i postępująca choroba psychiczna prowadziły do licznych awantur, które poeta wywoływał i w które się wdawał. W roku 1925 próbował się jeszcze ratować. Po pierwsze, kilkakrotnie wyjeżdżając do domu rodzinnego w Konstantinowie, gdzie znajdował co prawda spokój, ale tylko do czasu powrotu do Moskwy; po drugie, żeniąc się z wnuczką Lwa Tołstoja, Zofią Tołstojówną (złośliwi mówili, że robi to dla jej nazwiska, on prawdopodobnie szukał ratunku w ramionach kobiety, co czynił już kilkakrotnie); po trzecie wreszcie, udając się dobrowolnie do kliniki dla nerwowo chorych, którą później samowolnie opuścił. Wreszcie 23 grudnia 1925 roku Jesienin wyjechał do Leningradu. (Zresztą, nielegalnie. W związku z siedmioma sprawami karnymi za awantury, które mu groziły, miał zakaz opuszczania Moskwy). Tam odnalazł znajomych, zameldował się w hotelu Anglaterre i spędził w nim kilka ostatnich dni życia. Obecni przy nim przyjaciele w swoich relacjach opowiadają, że Jesienin był wyjątkowo spokojny, pił niedużo i pięknie recytował nowe wiersze. 27 grudnia wręczył Erlichowi Wolfowi, jednemu z leningradzkich przyjaciół, wiersz, który napisał tego samego dnia – krwią, bo, jak mówił, nie mógł znaleźć atramentu. Wolf, poproszony przez Jesienina, żeby przeczytał wiersz później, schował go do kieszeni i przypomniał sobie o nim dopiero następnego dnia rano, gdy było już za późno. Wiersz brzmiał (w tłumaczeniu Tadeusza Mongrida):
Żegnaj, przyjacielu, do widzenia,
Drogi mój, od krwi serdecznej bliższy.
Ta rozłąka w ciemnych przeznaczeniach
Obietnicą połączenia błyszczy.
Żegnaj. Bez uścisku dłoni i bez słowa.
Nie martw się, cień smutku z czoła przegoń.
W życiu ludzkim – śmierć to rzecz nie nowa,
A i życie samo – nic nowego.
Po wspólnie spędzonym wieczorze 27 grudnia przyjaciele zostawili Jesienina samego w jego pokoju. Podobno był raczej wesoły. Jednak gdy chcieli zawołać go na śniadanie następnego dnia rano, Jesienin już nie żył. W nocy powiesił się na rurach grzewczych przy oknie pokoju numer 5 w hotelu Angleterre.
Czy list przekazany dzień wcześniej Wolfowi był prośbą o pomoc? Przyjaciele Jesienina zastanawiali się, co by się stało, gdyby przeczytali go wcześniej, przed nocą z 27 na 28 grudnia. Może ktoś zostałby z Jesieninem i go pilnował? A może to właśnie brak reakcji na tak znaczący podarunek skłonił nadwrażliwego poetę do podjęcia ostatecznego kroku? Może poczuł się urażony, że Erlich nawet nie skomentował utworu, który otrzymał w prezencie? Może jednak wiersz był po prostu pożegnaniem, a decyzję o odebraniu sobie życia podjął Jesienin już wcześniej? Trudno to dziś rozstrzygnąć, zwłaszcza że istnieje inna wersja wydarzeń. Sugeruje ją w piosence Samobójstwo Jesienina Jacek Kaczmarski, pisząc, że „przypuszczenie myśl nieufną biesi: / Może Jesienin sam się nie powiesił…”. Rzeczywiście, w ostatnich latach, najpierw w Rosji, potem także w Polsce, pojawiło się kilka prac, które próbują, z wykorzystaniem nowoczesnych narzędzi kryminalistycznych, zbadać prawdziwą przyczynę zgonu poety, którą miałoby być wcale nie samobójstwo, ale zabójstwo dokonane przez funkcjonariuszy OGPU. Trudno oceniać skutki tych dochodzeń. Mają one zarówno punkty bardzo mocne, jak i bardzo słabe; zarówno przekonujące, jak i wątpliwe. Kropka nie została chyba jeszcze postawiona – i być może nigdy nie zostanie.
Jednak ostatni wiersz Jesienina – o ile został został napisany jego ręką, chociaż trudno przypuszczać, by jakikolwiek rosyjski urzędnik zdołał napisać tak wspaniały utwór – świadczy jeśli nie o tym, że poeta popełnił samobójstwo, to przynajmniej o tym, że myślał o końcu, o przekroczeniu pewnej granicy, która nie jest jednak granicą przerażającą, skoro rozstanie „obietnicą połączenia błyszczy”. A przede wszystkim warto jeszcze raz przeczytać końcowy dystych i zawartą w nim prostą, ale jak piękną i krzepiącą mądrość (posłuchajmy chuligana Jesienina, bo to poeta, który wie, co mówi): „W życiu ludzkim – śmierć to rzecz nie nowa, / A i życie samo – nic nowego”.
3. Światłość wiekuista
„Przez większą część życia Tuwim był ciężko chory fizycznie i psychicznie. Cierpienia psychiczne wzbudzały chorobę somatyczną i odwrotnie. Już sama ta zależność tworzyła napięcie między duchowym a cielesnym jestestwem poety. Napięciu towarzyszyła niezwykła przemienność stanów euforii i depresji”, w eseju Twarz Tuwima pisze Piotr Matywiecki. Czy Tuwim rzeczywiście był „ciężko chory” przez „większą część życia”, zapewne można by polemizować, nie ulga jednak wątpliwości, że „w ostatnich latach – jak wspomina Anatol Stern – znajdował się całkowicie, podobnie jak swego czasu Prus, we władzy agorafobii”. Także i uwaga o przemienności nastrojów poety jest w pełni uzasadniona. Artur Sandauer pisał o Tuwimowskim „rozdwojeniu na kabareciarza i metafizyka”.
Dobrze widać to w poezji Tuwima, gdzie w jednym wierszu, w jednej strofie, mogą znaleźć się na przykład takie wersy (Wizyta):
A teraz co? Ha, ha, hi, hi
Spacerkiem poprzez miasto,
I w pustej piersi wieczność mdli,
I patrzę wyłupiasto.
Beztroski śmiech i mdłości. Spacerek przez miasto i pustka w piersi. A nad tym wszystkim groźna wieczność. Czytając Tuwima, trzeba pamiętać, że nad każdym afirmatywnym wersem, nad każdą euforyczną strofą, unosi się „śmiertelny popiół znikomości” (Kwiaty polskie).
Sandauer powie, że nie sposób wręcz sformułować na temat Tuwima żadnych obowiązujących, pewnych, jednoznacznych sądów, bo równie dobrze jak ekstatycznego witalizmu można się w nim dopatrzeć głębokiego tragizmu; równie dobrze jak kabaretową powierzchowność w wierszach Tuwima zobaczyć można metafizyczną głębię. „Żadna wartość w tym świecie nie jest ustalona, z każdej może – jak z czarodziejskiej skrzynki – wyskoczyć lada chwila jej odwrotność”, konstatuje Sandauer. Piotr Matywiecki natomiast nie bez powody jeden z rozdziałów książki Twarz Tuwima, w którym opisuje kontrasty dające się dostrzec zarówno w osobie, jak i w poezji Juliana Tuwima, tytułuje „Euforia i melancholia”.
A jednak jest pewien etap twórczości Tuwima, który oceniany jest dość jednoznacznie i co do którego większość krytyków jest zgodna. Chodzi o wiersze powojenne, kiedy Tuwim – zbyt może pochopnie i zbyt entuzjastycznie – oddał swoje pióro na usługi ustroju. W notatniku zanotował wtedy nawet, że apolityczności, podobnie jak niemuzykalności – jako poeta – nie jest w stanie zrozumieć. Ryszard Matuszewski pisze, że „wiersze, które w latach 1950-1953 opublikował (…) raziły dydaktyzmem i egzaltacją”. Artur Sandauer posunął się dalej i stwierdził, że w latach po II wojnie światowej Tuwim „jest autorem ze wszech miar pozytywnych artykułów – akceptowanym przez władzę, przyjętym przez społeczeństwo. Nie jest już jednak poetą”.
Jednak wszystkie te negatywne opinie zostaną przekreślona przez jedno zdanie, które Tuwim zanotuje na kilka godzin przed śmiercią, a które mogło być czymś w rodzaju rodnika, jak sam poeta mówił o krótkich notatkach, z których później powstawały wiersze. Chociaż równie dobrze można ten krótki fragment uznać za utwór kompletny, skończony w swojej doskonałości.
Ostatnie dni życia Tuwim spędził w domu ZAiKS-u Halama w Zakopanem. Ponieważ choroba nie pozwalała mu spacerować po otwartych przestrzeniach, większość czasu spędzał w kawiarniach. W jednej z nich, do której udał się 27 grudnia 1953 roku, czyli w dniu swojej śmierci, napisał podobno – a informacja ta pojawia się w zbyt wielu wspomnieniach, by mogła być zupełnie nieprawdziwa – swoje ostatnie poetyckie zdanie. Znane jest ono w dwóch wersjach. Pierwsza, przytaczana przez Kazimierę Iłłakowiczównę we wspomnieniach, Piotra Matywieckiego w Twarzy Tuwima oraz Mariusza Urbanka w książce Julian Tuwim, brzmi: „Dla oszczędności zgaście światło wiekuiste, gdyby miało mi jeszcze kiedyś zaświecić”. Druga, przytacza we wspomnieniach przez Anatola Sterna, a za Sternem także przez Ryszarda Matuszewskiego we wstępie do Wierszy poety, brzmi: „Ze względów oszczędnościowych zagaście światło wiekuiste, które może jeszcze kiedyś będzie mi przyświecać”.
Zdaniem tym wraca Tuwim na wyżyny sztuki poetyckiej. Sandauer skomentuje te ostatnie słowa Tuwima tak: „Na tle powojennej jego działalności jest to jedyny utwór poetycki – godzien Tuwima”. Piotr Matywiecki natomiast uważa, że jest w nich „streszczona długa historia i napięcie jego [Tuwima – pk] religijności: od niewiary do wiary, od bluźnierstwa do ekstazy, od piekła do zbawienia”.
Nawet gdyby pominąć poetycką doskonałość tego zdania (zwłaszcza w wariancie pierwszym, znacznie lepszym), jego stylistyczną trafność, nie można przejść obojętnie obok zawartych w nim – mimo kabaretowych pozorów – głębokich treści eschatologicznych, będących wyrazem Tuwimowskiej ambiwalencji w stosunku do śmierci i zaświatów. Tuwim nie mówi w nim ani tak, ani nie. Nie chce występować w roli mędrca, który odsłania sobie tylko znane prawdy. Tuwim wątpi, ale jednocześnie daje znak, że nic nie jest przesądzone. Że druga strona, leżąca poza granicą śmierci, może rzeczywiście istnieje i jest wypełniona „światłem wiekuistym”.
Paweł Kulpiński
Jest to nieco skrócona wersja tekstu opublikowanego w „Przeglądzie Powszechnym” 2012, nr 4.
Elegie Duinejskie – najpiękniejsze ostatnie słowa