Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Wróć do pisania, Jep

bellaza2

– W całym Rzymie nie ma takich wężyków jak na twoich imprezach.

– Tak myślisz?

– Tak, są idealne, bo prowadzą donikąd.

            Jep Gambardella

Od kilku osób słyszałem negatywne opinie o Wielkim pięknie (reżyseria Paolo Sorrentino). Najczęstszy zarzut w formie pytania: o czym jest ten film? Istotnie, rzeczy nie dzieją się zbyt szybko, węzeł fabularny zawiązany niezbyt mocno, jedna scena luźno przechodzi w drugą. O takich filmach w tonie pozytywnym mawia się: „estetyczny”. Nie jestem kinomaniakiem, ale ten film obejrzałem i wydaje mi się, że wiem, o czym jest: o moim koledze.

Wielkim pięknie bardzo często powtarza się słowo „Rzym”. Bohaterowie mówią, że w Rzymie nic do niczego nie pasuje; że Rzym jest nudny albo że Rzym ich zawiódł. Nie chodzi tu, przypuszczam, o jedną czy drugą opinię o Rzymie. Te uogólniające sądy trudno zweryfikować. Ciekawe jest natomiast mniemanie tej całej rzymskiej koterii, że oni znają Rzym, ich przeświadczenie, że można powiedzieć coś sensownego o mieście w jednym trywialnym zdaniu. Z wielkiego miasta Rzym staje się miastem na tyle małym, że można go obejrzeć jak obraz i odnieść do jednostkowego doświadczenia. Jep Gambardella i jego przyjaciele odwracają proporcje: środowisko życia maleje proporocjonalnie do rangi, którą człowiek nadaje samemu sobie. W tym sensie dużego znaczenia nabiera fakt, że wśród urzekających ujęć wnętrz pałacowych, ogrodów, biur i mieszkań (i do tego, ach, muzyka) zabrakło obrazów ulic, sklepikarskiego życia, klaksonów i lepkiej codzienności[1]. Otóż myślę, że ludzi pokroju Jepa i mojego kolegi cechuje poczucie szerokiego oglądu spraw, wokół których się obracają (czy też: które się wokół nich obracają). Rzeczywistość ogniskuje się pod ich spojrzeniem.

Jep i mój kolega są ludźmi miasta. Nie dlatego, że obce są im zachwyty nad przyrodą. Raczej dlatego, że miasto pozwala im na poczucie dominacji. Komedia ludzka jest bądź co bądź spektaklem, role odgrywa się lepiej lub gorzej, postać trzecioplanowa może nieoczekiwanie wygłosić dramatyczny monolog. To wszystko widać najlepiej z perspektywy fotela, bo gdzie nie sięgają zmysły, tam plotka jest posłańcem. Uwagi o życiu miasta dają iluzję władzy nad resztą społeczeństwa, która byłaby (zarówno władza, jak i sama iluzja) niemożliwa w warunkach naturalnych, czyli w lesie czy na polanie. Jep i mój kolega mają socjologizujący ogląd świata. Lubią opisy i zwięzłe formuły stabilizujące złożoną i dynamiczną rzeczywistość.

Głównym sposobem uczestnictwa w kulturze jest dla tych ludzi obserwacja. W prozaicznych sytuacjach mają wyostrzony wzrok i słuch. Świat empiryczny to dla nich materiał powieściowy, przy czym samemu aktowi pisania nie nadają większej rangi. Gromadzi się w nich potencjał literacki, ale równie dobrze co w powieści (a nawet lepiej) mogą go wyładować w rozmowach. Albo też mogą go wcale nie wyładowywać, bo nie są gadatliwi. Jeśli jednak nadarza się okazja, mówią swobodnie. Przed publicznością większa niż jedna osoba prawie zawsze wypadają dobrze.

Z takimi ludźmi jak mój kolega dobrze się rozmawia. Po pierwsze dlatego, że nie mówią wszystkiego. Są z natury powściągliwi i dobrze rozpoznają warunki, w których można wygłosić jakąś opinię. Po drugie dlatego, że nie mają twardych przekonań. O wszystkim, łącznie z ich własnym ego, potrafią mówić z dystansem. Rozmowa jest dla nich formą zabawy. Mojego kolegę irytuje nadmierna wiara w cokolwiek, brak dystansu. Fanatyzm rozpala w nim żądzę polemiki. Sam autoironiczny, wymaga śladów autoironii u innych. Kiedy jej nie znajduje, w polemice staje się bezlitosny (scena sporu ze Stefanią).

Ironia nie pozwala im poświęcać się zanadto jednej sprawie. Mają umysł teoretyczny i pracują tylko o tyle, o ile muszą. Szukają nie bogactwa, ale komfortu. Jepowi Gambardelli wystarczyła jedna książka na całe życie. Przypuszczalnie sam nie miał o swojej Maszynie ludzkiej dobrego zdania (sam tak mówi), ale ważne było to, że młodzieńcza powieść uczyniła z niego literata. Wygodniej być pisarzem, niż pisać książki. Układanie zdań jest bowiem, jak zdążyło się zwierzyć wielu mistrzów pióra, męczącym zajęciem. Przy wysokim stopniu wrażliwości ludzie pokroju Jepa (i mojego kolegi) cechuje postawa niezaangażowania. O takich mawia się, że to esteci.

Piękno. Sztuka. Napisałbym, że Jep kreuje swoje życie na miarę dzieła sztuki. Nie napiszę tego jednak, bo pisano i mówiono w ten sposób o setkach dzieł literackich i filmowych. Musi więc wystarczyć tu konstatacja, że postać Jepa w Wielkim pięknie jest zawsze dobrze ustawiona: ludzie są zgrupowani wobec niego tak, że to on wybija się na pierwszy plan; sceneria parków i pałaców to w istocie sceneria obrazów. Jep nie stara się być bohaterem powieści, ale porusza się po świecie sztuki. Spisuję z Gombrowicza: „(…) sztuka to luksus, swoboda, zabawa, marzenie i siła, sztuka powstaje nie z biedy, ale z bogactwa, rodzi się nie wtedy, gdy się jest pod wozem, tylko wtedy, gdy się jest na wozie. Sztuka ma w sobie coś triumfalnego, nawet gdy załamuje ręce”. Życie Jepa, odkąd napisał Machinę ludzką, wyobrażam sobie jako konsekwentne zabiegi wokół zapewnienia sobie warunków luksusu, utrzymywanie się w artystycznej gotowości („Myślę o tym, żeby wrócić do pisania”) i kontrolę granic jego prywatnego państwa, Rzymu.

Ale w gruncie rzeczy wartość Wielkiego piękna nie polega tylko na tym, że Jep jest filmową adaptacją życia mojego kolegi. Byłoby łatwiej nakręcić film o Jepie i jego koterii, jeśliby cofnąć ich biografie o trzydzieści, czterdzieści lat. Młodzi, zdolni i piękni bohaterowie, bohema kontestująca czasy, w których żyje – przedstawialiby się całkiem atrakcyjnie, bo – jak w życiu, tak w sztuce – młodości wiele uchodzi płazem. Tymczasem w Wielkim pięknie pokazano postawę życiową Jepa i mojego kolegi – tutaj pada akcent – w jej konsekwencjach. I one przedstawiają się problematycznie. Mam na myśli postać świętej zakonnicy, krańcowego przeciwieństwa Jepa; zakonnicy, która ofiarowała biednym całe swoje życie. Niezależnie, jak bardzo (i czy w ogóle) przeszkadza nam patos tej sceny, w której siostra Maria wdrapuje się po schodach, by ucałować krucyfiks, jej poświęcenie to Wielkie Piękno. Ale scena, w której Jep uśmiecha się szeroko, otoczony grupą przyjaciół i znajomych, kiedy rozbrzmiewa Far l’amore – też jest niczego sobie. Nie wiem, które piękno jest większe i co to znaczy piękno.

 Tomasz Jędrzejewski

Zobacz także:


[1]Nie znaczy to, że dopraszam się realizmu. Ale jedna scena budzi mój sprzeciw: ta, w której chłopak Ramony robi tricki z piłką. Jeśli rzecz działa się, załóżmy, na początku lat dziewięćdziesiątych, takie manewry z futbolówką były nie do pomyślenia. Nikt tego wtedy nie umiał.

Exit mobile version