„Pyk myk, figididab fiku miku”
Eluce, O Witu, o izolofoteliku i o ślepym śledziu
Autostopem przez cztery galaktyki
Moją podróż przez wypełniony najdziwniejszymi nebulami wyobraźni kosmos powstały w głowie Łukasza Rostowskiego alias L.U.C (wymawiane jako Eluce bądź Luk) rozpocząłem bez przygotowania. Przemierzając internetowe czeluście, wpadłem pewnego razu na jego twórczość, która początkowo nie przypadła mi specjalnie do gustu.
Jako wieloletni miłośnik Afro Kolektywu czy Łony próbowałem na początku przykładać znane mi już miary do Planety. Ale wkrótce zrozumiałem, że na Planetę patrzeć trzeba zupełnie inaczej – trzeba tu podejścia holistycznego. Przenikliwa ironia Łony czy absurd słodko-gorzki Afrojaxa są znakomite ale nie wykraczają poza tworzone przez nich utwory, co jest zresztą hip-hopowym standardem. Eluce proponuje w tym miejscu zasadniczo odmienne podejście. Skoro życie odbieramy wszystkimi zmysłami, a artysta tworząc bazuje na całym swoim sensorium, to jedynym sensownym podejściem do sztuki jest podejście całościowe, totalne. Życie jako performance na ciele i umyśle. Mówiąc słowami Luka, „tworzenie przemyślanych, powiązanych dzieł konceptualnych” – oto filozofia „czterech galaktyk”: muzyki, liryki, filmu i grafiki (choć ostatniej galaktyki „lucki” talent, niestety, nie sięga).
Efektem wszechgalaktycznego podejścia jest zatem nie tylko muzyczna płyta PolaQwitu lecz także wielowątkowa i fantasmagoryczna dykteryjka istniejąca w formie przypisu do utworu czternastego. Powstał także pięćdziesięciominutowy film Odpowiedzi, na które nie ma pytań, będący zbiorem „etiud freestylowych”. A na końcu książeczki Porymuj mi Lucu, w której znajdują się zarówno teksty utworów, jak i wspomniany już megaprzypis, znajduje się dyplom od Wojewódzkiej Rady Żegnania Soviet Mental za zajęcie miejsca wśród honorowych posiadaczy oryginałów. „Zwykły holizm” zaowocował wprost wspaniale. Zamiast prostolinijności jednej płyty, posiadacz oryginału ma do dyspozycji całą artystyczną konstelację; a każda po niej podróż tworzy nowe sensy i doznania estetyczne. Interpretacyjna gra w klasy jest tu niejako wymuszona – treści są splątane, poszarpane, niejednokrotnie urwane i zakończone odesłaniem do innej galaktyki. Do tego dochodzą jeszcze kolejne Przebudzenia L.U.Ca, których pominąć nie sposób.
Czym są Przebudzenia, a ściślej: czym są przebudzenia, małe i wielkie? Wg słów samego L.U.Ca, przebudzenia to nagłe i drastyczne „zmiany otaczającej mnie rzeczywistości i roli, w jakiej w niej występuję”. Wędrującego spokojnie krętą ścieżką swego życia Luka przeszywa nagle „niepoliczalna ultrafala”, przez którą popada w stan lewitacji i zagłębia się w „labiryncie kosmosu rozmyślań”. Przebudzenia następują oczywiście w najmniej ku temu sprzyjających warunkach: w kiosku, podczas podróży tramwajem czy rozmowy ze znajomym. Spokojna lektura ustawy o ochronie konsumentów zostaje nagle przerwana przebudzeniem, które zaowocuje teledyskiem o hiperkonsumpcji, w którym L.U.C zjada kanapki z przedłużaczy. Czy jest to zatem po prostu zwykłe natchnienie? Nie do końca – stan teleportacji nie kończy się bowiem na jednym przebłysku. Przebudzenie przypomina raczej pochwycenie w superintensywny wir ekstraordynaryjnych pomysłów: „Wszystko chciałbym filtrować i przekazywać. Kreować, kleić, szyć, konstruować, rymy, dźwięki, filmy, obrazy… Chciałbym być naraz wszędzie.” Efekt jest przytłaczający, umysł nie radzi sobie z zalewem informacji, inspiracji i wizji – nie sposób wlać oceanu do jednolitrowego naczynia. Dlatego też przebudzenie skutkuje nieodmiennie stanem skołowanego upojenia. To właśnie przez przebudzenia L.U.C musiał zrezygnować z aplikacji adwokackiej po 7 latach starań i ukończeniu dziennych studiów prawniczych na Uniwersytecie Wrocławskim. L.U.C jest po prostu w każdej chwili narażony na przebudzenie, a ów moment teleportacji w samym środku rozprawy przed sądem czy rozmowy z klientem skończyć mógłby się tylko w jeden sposób.
Takie są przebudzenia małe. Przebudzenia wielkie – numerowane – stanowią doświadczenie o rząd wielkości potężniejsze. O ile przebudzenia porównać można do kipiącego doznaniami snu na jawie, o tyle Przebudzenia podobniejsze są raczej do wyrwania się ze snu do rzeczywistości nowej. Niczym Neo z Matrixa, L.U.C co jakiś czas zostaje pochłonięty całkowicie przez jakąś wizję, ideę. Do dnia dzisiejszego Przebudzeń było siedem – trzy pierwsze opisane są na stronie artysty. Czwarte i piąte Przebudzenie zawarte są w Planecie; czwarte otwiera Lukowi oczy na szarą rzeczywistość Sztampolandu, piąte zaś przenosi go do krainy Witu. Szóste Przebudzenie wiąże się z płytą 39/89 Zrozumieć Polskę z 2009 r., na której L.U.C interpretuje muzycznie 50 lat polskiej historii, oddając głos jej świadkom. Ostatnim, siódmym Przebudzeniem jest płyta PYYKYCYKYTYPFF z 2010 r., na której artysta i instrument stanowią jedno. Przebudzeń małych i wielkich z pewnością będzie więcej – zasoby „luckiej” kreatywności wydają się być niewyczerpane.
Po tym przydługim wstępie Czytelnik może wreszcie ruszyć w egzoplanetarną podróż, która przebiegać będzie zgodnie z numeracją utworów zamieszonych na płycie. Dykteryjka i film zasługują na odrębny tekst, toteż nawiążę do nich tylko przy okazji omawiania utworów. Zgodnie z czterogalaktyczną filozofią zachęcam Czytelnika do obejrzenia zamieszczonych w tekście lucowych teledysków, które stanowią integralną część Planety. Wszystkie cytaty pochodzą z załączonej do płyty książeczki; fragmenty tekstów zostały wykorzystane bez żadnych zmian, zgodnie z zapisem Luka.
1. Intro do intra & 2. Intro – Sztampoland
Płytę rozpoczyna senny utwór instrumentalny Intro do intra o łagodnym brzmieniu, którego leniwe tempo zwodzi każdego, kto słucha Planety po raz pierwszy. Oto bowiem w przytulny spokój dźwięków wdziera się drażniące intro właściwe: Intro – Sztampoland. „Wiolinowy mój abstraktu sen” przerywa brutalne przebudzenie w nadwiślańskiej krainie sztampy. L.U.C kreśli ponury obraz III RP jako miejsca przeżartego reklamą, wyzutego z moralności, domeny królowej Prowizorki i wszechobecnej fuszerki. Społeczeństwo pozbawiane od dekad swoich najlepszych członków jest kalekie – „to w Katyniu leży nasza nadwyżka IQ”. Spustoszenie intelektualne musiało znaleźć swój finał w pożarciu Polski i Polaków przez popkulturę w najszerszym tego słowa rozumieniu, a więc: popmuzykę, poppolitykę z gazety, popmoralność z serialu. Zrzuciwszy ciężkie jarzmo socrealizmu wpadliśmy w bagno zachodniego popu – „w kolejnym systemie jesteśmy tak wolni jak umysły paranoików”. L.U.C prezentuje się tutaj jako zniesmaczony współczesnym badziewiem obserwator, opisujący real nie z wysokości murów ostatniego bastionu, lecz jako mimowolny uczestnik:
już ledwo się broni duch
Królowa prowizorka co dzień rzuca na
nas las asteroidów
nie licząc kilku twierdz
wszędzie szmelc i menda tabloidów
wszyscy kwicząc mimo serc
pełzamy na wózku
mentalnych inwalidów
Tak rozpoczyna się czwarte Przebudzenie Luka. Kolejne utwory będą próbą przedarcia się przez szary Sztampoland.
3. Puenta – Popkultura jak żart Strasburgera & 4. Co z tą Polską? – Soviet mental kisiel
W trzecim utworze L.U.C otrząsa się z wywołanego Przebudzeniem stuporu – „czas na komentarz” – i od konstatacji przechodzi do działania. Opisuje swoje tragiheroiczne zmagania z komercyjną maszyną sztamPolandu i dyktatem zysku, świadomy swoich ograniczonych możliwości („ja pchła vis-à-vis tsunami komercyjnych ciosów”), wzywa słuchaczy do wspólnej walki:
Tu potrzeba osób o sercach wrzących jak babci rosół
Osób i czynów donośnych niczym jęki
NRDowskich pornosów
Myśli wolnych od stęchłego sosu
L.U.C dziękuje tym, którzy kupują jego twórczość i dają mu dzięki temu siłę i nadzieję. Nie ma jednak złudzeń – gorzko wytyka słuchaczowi jego hipokryzję przywołując motto mentalności homo sovieticus naszych czasów: „Byleby mieć ale nie zapłacić ani centa”. Opisując zawartość wylewającej się z telewizorów i odbiorników radiowych popowej piany i swoje odczucia, sięga po fragment dramatu Witkacego Tumor Mózgowicz – „czy krew Ma to wytrzyma czy jak Witkacy rzygnę nad tybrem”:
A ślepiec liże bezbarwne przedmioty.
Duch jak łza czysty bezjakościowym rzyga wciąż fluidem…
Ludzkość, bóstw dawnych obmierzła maszyna,
Nad dawnym Tybrem spiętrza żądz wymioty
Mimo wyrażonej wiary w „przewietrzenie tego kraju stęchnięcia”, w następnym utworze Eluce – tym razem w towarzystwie Fokusa i Rahima – wydaje się już nie mieć żadnych złudzeń. Przyszło mu żyć w kraju plastikowych uniesień i grubo ciosanej wrażliwości, gdzie wyrodzone dziedzictwo peerelowskiej zaradności przekształciło się w nawykowe niemal złodziejstwo. W kraju, w którym „wszystko należy się za free a przede wszystkim mp3”, a artyście pozostaje bezsilna złość. Cóż może robić w sytuacji „gdy pasożytem staje się konsument”?
Prawda gorzka jak chwila słońca tu krótka
W Polsce dobrze sprzedaje się tylko godność i wódka
Rozczarowany, zawiedziony i przytłoczony L.U.C może uciec tylko w cynizm i ironię – honor przypomina tanią chińszyznę zamawianą na wynos, etyka myli się z debilizmem, a uznaniem rodziny nakarmić się nie da. Zamknięty pomiędzy dwiema niemożliwościami – „Walczyć o wizję czywy godniewy żyć połykając truciznę” – Eluce ucieka w głąb samego siebie.
5. Remont na arteriach mego życia & 6. Czy ja wyglądam jak żagle?
Zrezygnowany L.U.C zamyka się w sobie. Nie mogąc pokonać Sztampolandu, musi pogodzić się z banicją na obrzeża artystycznego światka, gdzie nasycone bylejakością społeczeństwo nigdy nie spogląda. Wie już, że nie zdoła wydrzeć ludzi z lepkiej, kisielowatej masy popkultury („300 metrów z dzielnicy baśniowego lasu zgasło jak lato/Na rzecz bytu ciasnego jak atom niepewnego jak sojusz NATO”). Lecz żyć L.U.C musi – odwołując się do postaci Luke’a Skywalker’a z Gwiezdnych Wojen („moc jest ze mną wie to imperator”) oraz Froda z Władcy Pierścieni („Mam wiarę jak Frodo”), wyraża swój niezłomny upór. Pokonany lecz nie zwyciężony, L.U.C musi jednak zrezygnować ze swoich wielkich zamierzeń – wysokie ciśnienie kreatywności w arteriach jego artystycznego życia zastępuje leniwy puls kolejnych lat. Porzucając za sobą „wózek tak słodkich wspomnień”, L.U.C czeka, a czekając popada w swoisty letarg, w którym wszystko się rozmazuje:
nie wiem już co na jawie wieje co dzieje
się we śnie zajebiście
śnieg przebiśnieg zieleń złote liście x 3
a wokół ciągle śnieg zieleń wiśnie
i oczywiście znowu najdłużej deszcze
i spadające liście
Monotonny rytm nieodróżnialnych od siebie dni przerywają tylko momenty frustracji, napady depresji i wywołująca je sinusoida nadziei. By zrealizować najskromniejsze nawet projekty, L.U.C musi zażarcie walczyć z oporem rzeczywistości – jak to ujął kiedyś Afrojax, „zęby w ścianę”. Walka z tak typowymi dla Polski małymi przeszkodami, które w swej masie przytłaczają („wszędzie beton”), kończy się czasem zwycięstwem – pyrrusowym. Dobre recenzje nie pociągają za sobą uznania w środowisku i uznania portfeli konsumentów („recenzje vivatują aja nadal prawie na dnie”). L.U.C po raz kolejny gorzko podsumowuje swoje zmagania – towarzysząca jego słowom muzyka całkowicie już wytraciła swoją energię z poprzednich utworów:
Sztuka dla sztuki dopóki jak jad 26 lat
Cię nie dopadnie.
Alternatywa to nie tort fajnie poniekąd
póki na kolana nie siada ci kredytu fetor
w tym kraju nie być
sprzedawczykiem to prawie adwent
Czasem wierze że z kłód rzucanych mi
pod nogi wybuduję niezatapialną tratwę
Wtedy kolejny skurwysynofragles
wystawia mnie do wiatru czy
ja wyglądam jak żagle?
Mimo polskiej beznadziei, L.U.C stara się wytrwać przy swoich wzniosłych ideałach („wiara nadzieja miłość i honor/oto mój ogrom”), wciąż chce wyzwolić ludzi ze Sztampolandu i skasować soviet mental. Swoje niepowodzenia i doskonale każdemu znane codzienne przykrości stara się znosić ze stoickim spokojem („nie mszczę się ino sypiam obficie”) wierząc w to, że zło w końcu pokona samo siebie, a „każde skurwysyństwo zweryfikuje życie”.
7. Kręta ścieżka, której nie wciąga się nosem & 8. Reżim pana cykacza każdego równo mierzy & 9. Sen Tymenty w magazynie wspomnień
W kolejnych utworach L.U.C coraz bardziej zapada się w sobie – psychiczny kolaps skutkuje postępującym odrętwieniem. Luk wciąż odmawia sługom Sztampolandu („szmalem animowanych mimów”) ale w coraz bardziej mechaniczny sposób. W jego wizjach Sztampoland robi się coraz bardziej groteskowy i fantasmagoryczny („Widzę ludzkie mózgi sine jak morze wyprane niezawodnie odwirowane w hipokryzji zamęt/Na kolorowych kapitalizmu sznurkach jak majtki powywieszane”). Zdając sobie sprawę ze swojej porażki, Eluce próbuje już tylko uciec spod władzy puchnącego dominium badziewia, resztką sił tworząc „tunel ucieczki przed spamem”. L.U.C porzucając na dobre Sztampoland ostatecznie przekreśla postsocjalistyczny polski pseudokapitalizm, który artystów zmienił w wyrobników:
Oto kolejny system co
Sztukę uczynił popytu chłamem
Dzidę i bombę zamienił na billbord i baner…
Oto kolejny system który bez litości
Zgrabnie kradnie tożsamość i osobowości
Wyczerpany L.U.C, całkowicie niezdolny już do walki, odpływa powoli w świat sennych imaginacji. W utworze ósmym poświęca się już czystym spekulacjom rozmyślając, co mógłby zrobić gdyby zdołał cofnąć czas. Rozmach towarzyszący jego dotychczasowym planom nie opuszcza Luca i w malignie – „siłą słońca promieni dodać lepszych odcieni”, „dotrzeć tam gdzie świecą ostatnie gwiazdy”. Ale i także „cofnąć nas do edenu szkolnych korzeni choćby na krótką przerwę”; to już typowa ucieczka od problemów w bezpieczny, bo niezmienny i już znany, świat przeszłości. L.U.C został złamany – „ideałom wierny podeptany żołnierzyk” pogrąża się w urojeniach, a tymczasem „kolejna oponka na brzuchu do mnie się szczerzy”. Z czasem nie można wygrać, czasu nie można cofnąć – „Jego systemu nie połamią najlepsi hakerzy” – jest już za późno.
Utwór dziewiąty to kontynuacja elucowej zapaści psychicznej. Niegdyś młody, kreatywny artysta z potencjałem zmienił się w „lucki” wrak, zdolny tylko do rozmyślania nad minionymi już chwilami „co blakną choć pielęgnuje je z całych sił”. L.U.C cofa się aż do bezpiecznego i beztroskiego dzieciństwa, gdzie nie znał jeszcze żadnych trudów życia. Niezdolny do dalszego funkcjonowania, pokonany przez system chory Eluce ukojenie znajduje tylko podczas snu:
Co noc do utopii zasypiam
Z imadłem decyzji w chowanego gram
Tylko tam wiedzie się każdy plan
Tylko tam śpi rozdwojenia stan
Tylko tam nic nie przeszkadza nam
Tylko tam z czasem ugodę mam
Tu stoję sam
Na chorym rozwidleniu moich jaźni
Na rozgałęzieniu dróg
Stoję Sam
W nieznośnej akupunkturze wyborów i spraw.
Co bardzo istotne, Sen Tymenty w magazynie wspomnień to ni mniej ni więcej, jak tylko Intro do intra uzupełnione melorecytacją omówionego wyżej tekstu. Identyczna warstwa instrumentalna obu utworów stanowi klamrę spajającą całą podróż przez Sztampoland. L.U.C ma do wyboru zamknięcie się w uroborosowej cykliczności albo przerwanie kręgu i powrót do czasu linearnego, a więc do zmiany.
10. Transplantacja biosu i Piąte Przebudzenie
Spokojne tempo utworów powiązanych z upadkiem psychicznym L.U.Ca przerywają świdrujące dźwięki Transplantacji biosu. L.U.C staje przed nierozwiązanym wciąż dylematem przewijającym się przez całą podróż przez Sztampoland – „walczyć czy wygodnie żyć”. Nie może jednak wybrać między artystyczną śmiercią za życia (dołączeniem do Sztampolandu), a śmiercią społeczną (artysta-żebrak wyrzucony na margines). Potężne naprężenie prowadzi w końcu do pęknięcia nadwyrężonego materiału psychicznego – L.U.C „wybucha” niczym ściśnięta bezlitosną grawitacją gwiazda. Następuje kolejne Przebudzenie w jego twórczości i całkowite przeorientowanie w postrzeganiu świata – transplantacja BIOSu.
BIOS to akronim od Basic Input/Output System – podstawowy system wejścia-wyjścia. Zatem przeobrażeniu ulega nie tylko postrzeganie rzeczywistości (umysł pracujący na wrażeniach) ale i sam sposób postrzegania (zmysły dostarczające wrażeń). L.U.C świadomie wykorzystał tu metaforę BIOSu – mógł przecież, podobnie jak wielokrotnie czyni to Jacek Dukaj, wykorzystać metaforę oesu (OS – Operating System, system operacyjny). Jednak zmiana nagiego umysłu to za mało – Eluce ulega metamorfozie całkowitej, większej niż przy Czwartym Przebudzeniu; zmienia się umysłowy software i cielesny hardware. Co jest oczywiście możliwe tylko w innej rzeczywistości – L.U.C wkracza do krainy Witu. Tę szczęśliwą krainę zrozumieć można tylko odbierając jednocześnie nadawane przez L.U.Ca słowa, dźwięki i obrazy – „ciąg wideoklipów” składający się z sześciu epizodów stanowi bramę do Witu.
O Witu, o izolofoteliku i o ślepym śledziu .11
„Witu to mitu kraina gdzie nic nie jest do kitu”, elucowa nibylandia. L.U.C przenosi się do tej szczęśliwej krainy świadomie – ponieważ szary sztamPoland nie ma mu nic do zaoferowania, Eluce tworzy swoją własną rzeczywistość, korzystając w pełni ze swojej zdolności do kreacji. Luk występuje zatem w roli deus artifex; odrzucony i pozbawiony możliwości ekspresji artysta wreszcie może znaleźć ukojenie. Akt kreacji jest pod pełną kontrolą Luka („To ja kontroluję mój móżdżek nie on mnie więc przenoszę nas do Witu”), nie jest zatem wyrazem jego szaleństwa (na co wskazywałoby przeniesienie się do Witu w „izolofoteliku”, czyli kaftanie bezpieczeństwa) lecz świadomą ucieczką w świat pozbawiony zmartwień „bez kredytów i kwitów”, gdzie nie trzeba przejmować się szarzyzną codzienności („Wszystko mi dynda jak jaja i faja u jamników”).
L.U.C, świadom swojej odmienności („jestem mentosem w hiphopowym piórniku”), może wreszcie wyrazić samego siebie i poświęcić się sztuce. A Witu, stworzone przez artystę, w całości jest dziełem sztuki. I tak oto życie nabiera sensu, zamieniając się w performance – „Życie czynie ciągiem wideoklipów/ Trochę w nim dramatu trochę w nim dowcipu h a ha”. Nasz świat postrzegany z perspektywy Witu okazuje się wreszcie atrakcyjny: szarość i opór materii zastępują żywe barwy, nagle wszystko staje się możliwe. Fernando Alonzo kupuje Cepelię i stawia jej centralę w budynku ONZ w Nowym Jorku, na polskim wybrzeżu zakłada „sieć ekstrawaganckich supermarketów z kontrabasami”, a wszystko to przy podwieczorku z polskiego kisielu niemożności.
Żył sobie śledź który nieźle śledził łzy
złych śledzi dzięki miękkim zwojom
w umyśle mówiąc ściślej
był sobie śledź ślepy śledź który lubił
myśleć o ślepym ośle który oślepł bo
ślepo wierzył że mu życie samo szczęście przyśle
…
był sobie śledź ślepy śledź który lubił
myśleć
o tym czy być czy mieć czy czynić raczej
dobrze czy źle
O energocyrkulacji i szczęściu – Podaj dalej .12
W utworze dwunastym L.U.C wykłada swoją filozofię życia – jego credo jest już nie tyle sama walka ze Sztampolandem, ile sposób tej walki. A sposobem tym ma być „energocyrkulacja” – emisja pozytywnej energii („krąg się otwiera wysłana energia wraca do nas jak bumerang”), która zaraziwszy ludzi, wróci do artysty Luka („Ile ja tobie tyle ty jemu, temu co mi odda/Dziś ja naleję tobie a jutro sam wypiję do dna”). Dodatnie sprzężenie zwrotne dobrej energii rozsadzi wreszcie skorupę sztamPolandu i uwolni ludzkie serca i umysły. Niemożliwe? Nie w Witu – „tu wszystko możliwe zaufaj mi życie to bajka jeśli zamarzysz zanuci ci nawet pani Ula Dudziak” (zaangażowanie do swojej płyty wokalistki tak znakomitej wydaje się być na to najlepszym dowodem). Eluce wreszcie znalazł swoją drogę – „Nagle spokojem zalewa mnie dystansu wielka chochelka/Nie pękam”.
Pozornie chaotyczne Witu ukazuje nagle swoją przemyślaną strukturę – L.U.C, wchodząc na poziom metatekstualności, ujawnia swój zamysł:
A więc fernando tu to chyba
nie przypadek
Metafora śledzia który oślepł
Ślepo wierząc że mu życie samo
szczęście przyśle chyba daje rade
…
A sposób
To wybór filozofii jako biosu którą instalujemy sobie
na zworkach i kabelkach
Zmieniaj siebie, nie innych, a trafiony energocyrkulacją soviet mental o kisielowatej konstystencji w mig się rozbryzgnie. Tylko tyle i aż tyle.
O dziewczynce, która urodziła drukarkę .13
Utwór trzynasty w zasadzie nie jest piosenką. Jest to melorecytacja lekko zmienionego fragmentu fantasmagorycznej dykteryjki, o której pisałem na początku. Bez większych problemów można znaleźć ten utwór w internecie, jednak ponieważ nie znajduje się na oficjalnym kanale YouTube Luka, nie znajdzie się w moim tekście („ wszystko należy się za free a przede wszystkim mp3”). Korzystając z okazji, wspomnę krótko o lukowej formie. Manipulacja intonacją, wysokością i barwą głosu, niebanalne skojarzenia, absurdalne metafory – to sama esencja omawianego w „Zdaniach Składowych Miasta” hip-hopu. Czym jednak charakteryzuje się styl Luka?
Po pierwsze, zestawieniem przeciwieństw na poziomie formy. Styl wysoki u L.U.Ca w zasadzie nie występuje; najbłahsze i najważniejsze sprawy po równi opakowane są w słowa i porównania raczej codzienne. Brak tu patosu (może poza fragmentami utworu ósmego) – bohaterowie to osoby „o sercach wrzących jak babci rosół”, czas wydłuża się „niczym minuty nudnej jazdy”, a bajka „wciąga jak słonecznik”. Po drugie, odniesienia do Sztampolandu. L.U.C bardzo często przywołuje postaci z najgłębszej popkultury, polskiej i zagranicznej, analogowej i internetowej. W jego tekstach spotkać możemy zatem Strasburgera, Jożina z Bagien, Tomasza Lisa, hobbita Frodo, imperatora i mistrza Yodę z Gwiezdnych Wojen, Jasona Bourne’a, Chucka Norrisa, Stevena Seagala. Zaś w wielowątkowym opowiadaniu znajdą się sędzia Anna-Maria Wesołowska, Wietkong, Ivan i Delfin oraz Feel – to oczywiście tylko przykłady. Bastionami Sztampolandu są zaś Radio Zet oraz TVN. Tak szerokie korzystanie z punktów na mapie mentalnej przeciętnego internauty czy zjadacza chleba jest rzecz jasna uzasadnione. W końcu by pozytywna energia mogła krążyć, musi wpierw do ludzi dotrzeć. Po trzecie, zabawa szeleszczącym językiem polskim, z którego L.U.C wydobywa naprawdę ciekawe melodie. Najlepszym przykładem może być, obok metafory śledzia, fragment z utworu szesnastego:
czule Zarzucamy wami jak
Szus do szusa puszyście se
szusujemy na szosach sosu
beszamelowego cytrusa
Miesza Kołysze kłusa basudoza zmysłów
rozkoszy pożar to sadu zapach
i mimoza szumu morza
W utworze O karuzeli życia i puszystym sosie szusów znajdują się też inne wspaniałe konstrukcje melodyczne — jest to chyba najbardziej bogaty pod tym względem utwór na płycie — jak choćby składanie ceramicznych rymów:
Tło się krę cipędzi aja siedzę
Pozostaję dzieckiem mimo że mam
magistra wiedzę
Karuzelę życia przyjmuje jak rece pty
farmaceuta w aptece
ramiczne rymy klecę
ale dziś nie pędzę jak as ja mece nas emce
eluce nie dla mas na dyskotece
Geniusz i artystyczna iskra jest oczywiście nieredukowalny – rozłożyć na czynniki pierwsze wrażenia estetycznego się nie da. Całość jest czymś więcej niż sumą całości (znowu „zwykły holizm”), tak więc L.U.Ca należy przyjmować całościowo, wszechgalaktykowo.
O tym co należy sobie mówić gdy jest ciężko .14, O półobrocie Czaka czyli o przyczynie pędu .15
W utworach czternastym i piętnastym Lukowi przychodzi zmierzyć się z będącym czempionem Sztampolandu, popkultury i społeczeństwa komercyjnego słynnym strażnikiem Teksasu – „Czak Noriz / Tęczak Noriz? / Nie nie tęcza ino jak tęcza czak noriz”. Czak zaskakuje L.U.Ca ćwiczącego w siłowni, będącej kpiarską metaforą polskiej celebry; celebryci budują „kwatrotricepsy” (internetowe memy podsuwają od razu obraz Krzysia Ibisza pracującego nad bicepsem), a L.U.C pozostaje na uboczu, skupiony – „w myślach jak zwykle dźwięki harmonicznej trioli przekładam na holizm”. Walka z Czakiem jest długa i wyczerpująca: siły Luka, wzmocnionego przeżyciami w wietnamskiej dżungli (odsyłam do dykteryjki czyli do sklepu po oryginał) oraz energią Witu, wydają się równoważyć legendarne umiejętności bojowe Czaka. „Małpi karateka sokoli demon” by zwyciężyć ucieka się do podstępu i wykorzystuje nielegalne wspomagacze. Lucka twórczość powstaje jednak bez pomocy tego rodzaju środków – „U mnie tylko natura na heroinę to bym napluł fuu” – starcie kończy się ciosem z półobrotu.
Cios ten nadał Lukowi impet tak wielki, że L.U.C przetacza się przez cały Wrocław, nabierając jednocześnie prędkości życiowej. Moim zdaniem, ciosem tym jest jednocześnie wciągnięcie w działalność komercyjną jak i dorosłość („tuż po maturze ktoś dla zabawy przyspiesza nam ten film”), rozumiana jako antyteza Witu – świat bezlitosnej konkurencji („Albo jesteśmy fajni albo skuteczni / W życiu jadłodajni rywale odwieczni”), betonu i szarzyzny. Z drugiej strony, mimo szaleńczego pędu („Zasuwam w amoku jak struś pędziwieczny”), akupunktura codziennych spraw nie jest już tylko przeszkodą. L.U.C wreszcie zbudował tratwę ze zrzucanych mu pod nogi kłód – po wizycie w Witu nawet codzienność może inspirować. Eluce popada w charakterystyczny dla siebie stan artystycznego rozdygotania („mózg jak ferrari lecz ciało jak atarii / w duchu siła husarii sto naraz postaw”). Na początku płyty Czwarte Przebudzenie przerywa „wiolinowego abstraktu sen”; zbudzony L.U.C staje do walki ze Sztampolandem, popada w letarg, po czym przenosi się do Witu. Po powrocie na Ziemię rzuca się w wir projektów, realizując swoje wizje lecz cały czas pozostając sobą („Gram trochę z boku jak flet poprzeczny / Z dala od natłoku kserokopii wstecznych”).
O karuzeli życia i puszystym sosie szusów .16
Zmęczony ciągłym pędem, L.U.C wysiada z „chorego pędu tła” – a przynajmniej próbuje wysiąść, ponieważ karuzela życia jest w ciągłym ruchu. W tym utworze L.U.C raz jeszcze snuje swoją wizję zwycięstwa nad Sztampolandem, tym razem przedstawiając iście sielankowy obraz:
Banany na twarzy żadnych warzyw
Jeśli coś nas parzy to piaseczek plaży
Banany na twarzy żadnych warzy
Chcę widzieć jak w oczkach szczęście
się żarzy
Ludzie wreszcie uwolnieni i myślący sami za siebie („żadnych warzyw”), napędzani energocyrkulacją, mogą być prawdziwie szczęśliwi. Roztaczając wizję powszechnej szczęśliwości i bawiąc się językiem, L.U.C podsumowuje swoją twórczość w (znów) czysto holistyczny i wszechogarniający sposób:
Dziś sam zarządzam gdzie szybuje jak
orzeł tworze bez droże nic mi ani ja
nikomu grożę
Na karuzeli życia tylko wożę się
w humorze z dala od meldunków style
mieszam jak koktajle z trunków oto ja
L.U.C niepoliczalny w żadnym rachunku
słucham muzyki a nie gatunków
Oto ja l.u.c mnie nie policzą
żadne kilometry
nurty to tylko nitki z których
wyszywam wam swetry
milutkie co? no raczej
17. Happy End And Up Happy Hands
Utwór siedemnasty zamyka całą płytę, podsumowuje oba Przebudzenia i związane z nimi podróże przez Sztampoland oraz Witu, a także stanowi swoiste credo przemienionego Przebudzeniami L.U.Ca. Doświadczony walką z Czakiem, wietnamską dżunglą i soviet mentalem Luk określa się na nowo. Witu nauczyła go już, że zmianę na lepsze należy zacząć od siebie – energocyrkulacyjna rewolucja ma swój początek w „luckim” umyśle. Dlatego mimo napotykanych ciągle przeciwności losu należy wytrwać w swoich ideałach. Neostoicka postawa łączy się tutaj ze zdrowo umiarkowanym optymizmem – w końcu to tylko od naszego nastawienia zależy interpretacja wzorów tworzonych przez krzywą ścieżkę życia. Dlatego mimo, że życie „jak TVN/ Co dzień beztrosko ciska nam w oczy kałem”, to tylko „Przyjęta filozofia decyduje o tym czy to kaka wieloryba czy pchle bobki małe”.
I chociaż L.U.C nie jest pewien, czy podoła wymogom stawianym przez życie w społeczności („Miałem być mecenasem sobą pozostałem/ życie jak faun testuje mnie nie wiem czy zdałem”), afirmuje on swoją niezwykłą kreatywność i chce tworzyć dalej, stawiać czoło „wodospadom traum” będąc wyposażonym w swoją artystyczną wrażliwość – „4 galaktyki dają mi moc skywalkera”. L.U.C nie popada jednak w tak częsty wśród więcej niż dobrych twórców samozachwyt. Zdaje sobie sprawę ze swoich możliwości („jestem tylko kropeczką w niepoliczalnym atlasie”) i ograniczonego dostępu do ludzkich umysłów i serc („Nie posiadam koneksji ani hitów na czasie”). Gardząc „szambicznym szołbiznesem”, nie ma zamiaru sięgać po rozpowszechnione w nim sposoby zwracania na siebie uwagi („Jeśli wypłynę to nie na tanim hałasie”) i w tym celu zwraca się bezpośrednio do słuchacza.
Bowiem w ostatecznym rozrachunku nawet wyposażony w tak wspaniałe zdolności twórcze i silny mocą czterech galaktyk L.U.C nie wprawi energocyrkulacyjnej machiny w ruch sam. Swoją siłę czerpie z „Serca kumatych ludzi którzy lśnią w szarej masie” i to w nich pokłada swoją nadzieję – to dla nich tworzy:
Oto zakazane w eterze dźwięki więc
podaj dalej pokaż mi że da się
Bez podnoszenia mydeł wytrwale
zwiększać zasięg
L.U.C żegna się już ze słuchaczem i, odlatując na „słodkim ananasie”, życzy jeszcze „szerokości na trasie” życia. Po czym konkluduje całą przedstawioną przez siebie filozofię jednym krótkim zdaniem-prośbą, skierowaną na równi do „kumatych ludzi” jak i do „szarej masy” : „Pozytywnie nie wyłączaj mi tego w tym że jest dobrze chyba nie ma nic złego…”.
Ta bajka wciąga jak słonecznik
Tak oto zakończyła się podróż przez wszechgalaktyczną Planetę. L.U.C po tej kosmicznej ekskursji jawić się może jako prawdziwy fenomen polskiej sceny muzycznej. I takim w rzeczywistości jest – nie ma chyba w kraju nad Wisłą drugiego tak nieziemsko natchnionego twórcy, potrafiącego wyrażać się na tyle różnych sposobów. Trzeba bowiem wiedzieć, że w ramach galaktyki muzyki L.U.C absolutnie nie ogranicza się do hip-hopu, jeśli w ogóle można za hip-hop uznać Planetę. Kolejne jego płyty, wspominane już 39/89 Zrozumieć Polskę oraz PYYKYCYKYTYPFF nie mają już właściwie nic wspólnego z hip-hopem. Nie powinno to zresztą dziwić – prawdziwie oryginalna twórczość nie daje się zaszufladkować. Po raz kolejny skorzystać należy z wielokrotnie już przywołanego holistycznego podejścia. Interpetowanie L.U.Ca tylko na płaszczyźnie hip-hopowej z pominięciem pozostałych galaktyk ma tyle samo sensu, co percypowanie rzeźby tylko w jednym wymiarze.
Warto jednak dodać łyżkę dziegciu do muzycznego miodu „luckiej” twórczości. O ile wspaniałej warstwie muzyczno-lirycznej nie można niczego zarzucić, o tyle głębia obserwacji społecznej w utworach poświęconych Sztampolandowi pozostawia czasem wiele do życzenia. Od tak inteligentnego twórcy – o czym świadczyć mogą chociażby wyrafinowane zabawy językiem i jego melodią – można by wymagać czegoś więcej, niż tylko jednostronnej i zużytej już mocno krytyki tego, co Ziemkiewicz lapidarnie określa mianem „polactwa”. Także filozofia L.U.Ca, po pozbawieniu jej artystycznej otoczki, wydaje się dosyć płytka i banalna – ot, koktajl kilku haseł z pozytywnym podejściem do życia. Tak w istocie można odbierać warstwę intelektualną płyty, lecz moim zdaniem na oba zarzuty istnieją całkiem proste odpowiedzi.
Po pierwsze, zarówno Sztampoland jak i Witu to krainy mityczne – L.U.C nie sili się tutaj na socjologiczną precyzję. Wprost przeciwnie: wykrzywia, przeinacza i groteskowo parodiuje rzeczywistość polskiej kultury, wydobywając na powierzchnie samą jej esencję. W opowieści o walce dobra ze złem nie ma miejsca na szczegółowe profile psychologiczne szwarccharakterów – rozwiązanie takie, żenujące wręcz na poziomie analizy społecznej, znakomicie broni się w ramach mitu. Nazwa Witu wydaje się być tutaj nieprzypadkowa – wystarczy „odwrócić” literę „W” i oto oazą szczęśliwości okazuje się kraina Mitu. Po drugie, filozofia L.U.Ca wyrażona w ostatnim utworze jest banalna. L.U.C zdaje sobie z tego doskonale sprawę – co więcej, wielokrotnie to podkreśla, jak choćby w opisie czterech galaktyk na swojej stronie internetowej. Istotne jest tutaj nie snucie filozoficznych rozważań, tylko zastosowanie prostych i znanych wszystkim reguł w swoim własnym życiu. Najlepszym przykładem może być… kupienie płyty zamiast ściągnięcie jej z internetu w myśl zasady „wszystko należy się za free”. Jak mówi w utworze poświęconym energocyrkulacji, L.U.C stawia na „wyobraźnię i szczere uczucia”. Także doszukiwanie się wad Planety w jej rzekomej intelektualnej płyciźnie jest nieporozumieniem. Tak samo, jak dobry lekarz nie musi być autorem przełomowych odkryć w medycynie, tak Luk nie musi osiągać intelektualnych wyżyn by „uduchowić lud otumaniony i wydobyć z niego dobro”.
Twórczość L.U.Ca jest jak najbardziej warta zainteresowania. Zachwyci nie tylko muzycznych estetów ale i miłośników zabawy słowem i obrazem. Dlatego uważam, że najwłaściwszym podsumowaniem niniejszego tekstu będzie odesłanie Czytelnika wprost do arterii „luckiej” kreatywności:
- strona internetowa L.U.Ca – http://www.eluce.pl/site/
- oficjalny kanał YouTube – http://www.youtube.com/user/luksfera
- profil na Facebooku – http://www.facebook.com/L.U.C.official.page
- sklep na Allegro – http://allegro.pl/show_user.php?uid=14611269
Na sam koniec, jako prezent dla wytrwałych, fragment Odpowiedzi, na które nie ma pytań z galaktyki kinematograficznej.
Rafał Lorent
wow, muszę złożyć wyrazy uznania za siłczkową pracę. krzewienie hiphopu na podstawie recenzji i roztłumaczenia każdego kawałka z płyty – nieźle. choć dziwnie.
ponownie nie przeczytałem, bo płytę znam i generalnie nie lubię być poprzez to co słyszę prowadzony za rękę, ale jak bym jeszcze kiedyś miał zdawać maturę i akurat byłoby o Lucu, to będę umiał napisać coś pod klucz, tzn. przepisać.
Ostatnia płyta ma sporo wspólnego z hiphopem, chyba nawet więcej niż płyta nagrana z Fokusem (pozdrawiam Szanownego Pana Daniela).
p.s.
przeczytałem dwa wytłumaczenia (do happy endu i reżimu pana cykacza) i generalnie w dużej mierze się nie zgadzam, ale wolę posłuchać niż odpisywać.