Niewinni Czarodzieje. Magazyn

70 miligramów literatury

70 miligramów literatury tomasz jędrzejewski

W trzynastym wieku pewien szejk zauważył, że wielbłądy, które spożywają kawę, stają się wesołe. Miało to decydujący wpływ na upowszechnienie tej substancji w Arabii, a następnie w Turcji (pielgrzymi wracający z Mekki opowiadali w Konstantynopolu o dobroczynnym wpływie kawy). Stamtąd zaś prosta droga czarnego napoju do Europy. 

Wielbłądy nie piły kawy, tylko ją jadły. Polacy zaczęli pić kilkaset lat później i nie od razu ją docenili. Jan Andrzej Morsztyn zaatakował z pozycji ideologicznej:

Napój, tak brzydka trucizna i jady,

Co żadnej śliny nie puszcza na zęby,

Niech chrześcijańskiej nie plugawią gęby.

Na rzetelną ocenę trzeba było czekać do następnego wieku, i przekonać się, że oświecone narody chętnie korzystają z tego wynalazku, przede wszystkim Francuzi. W drugiej połowie XVIII toczy się już poważna polska dyskusja o kawie: po obu stronach padają mocne tezy. Jeszcze w Panu Podstolim Ignacy Krasicki wysuwa argumenty zarówno za kawą, jak i przeciw kawie, ale w końcu nawyk wygrywa[1] – w Panu Tadeuszu gęsta i czarna kawa ze śmietanką wypada prawie jak napój staropolski.

Młody Mickiewicz przyznawał, że bez kawy trudno rozpocząć dzienne trudy. List z Kowna, 13/25 maja 1820, do Tomasza Zana:

(…) jeśli czego w tym liście nie można będzie zrozumieć, musicie temu wybaczać. Dalibóg, czasu nie mam wolnego; od godziny trzeciej rannej piszę, razem się i myśli i bazgra, chaos okropny. Już mi się ćmi w oczach, godzina 7., kawy nie piłem.

Ten fragment listu przyszedł mi na myśl, kiedy 10 listopada 2014 roku bardzo wczesnym rankiem mój kolega wypił kawę w kilkanaście sekund. Nie było wyjścia: obaj śpieszyliśmy się na komisariat policji, i jeszcze w hotelu byliśmy prawie spóźnieni. Kolega – jak później wyznał – nie miał żadnej przyjemności, poparzył sobie język, a gwałtownie przyjęta kofeina roztrzęsła go. Ja wypiłem kawę wcześniej i, zamyślony, wyglądałem przez okno na chodniki wyzłocone jesiennym liściem.

Nie ma sensu pić kawy wtedy, kiedy nie ma się na nią czasu. Jak człowiek się śpieszy, to i tak nie zaśnie w biegu, kofeina nic tu nie zmienia. Mickiewicz mieszkający w Kownie wprawdzie również zwalczał sen kofeiną, ale robił to jednak w tempie życia kowieńskiej prowincji początku XIX wieku, czyli wolno. Do tego kawa bardzo się nadaje także dzisiaj.

Wspominam Mickiewicza, choć pisarzy kawoszy od ponad dwustu lat mamy całe mnóstwo. Niejeden z nich poświęcił kawie wiersz, dramat i długie partie powieści, a często kawał własnego życia. Na tej wspólnej manii ugruntowała się instytucja kawiarni literackiej. To prawda, że gościom kawiarni również zależało na pewnej dawce substancji o właściwościach stymulujących, ale to nie wszystko. Osiemnastowieczny szwajcarski lekarz Samuel Tissot, choć nieprzychylny nowej modzie, musiał przyznać:

Kawa ma w sobie masę posilną, tłustość nieco gorzkawą i umacniającą, które przymioty należą bardziej do aptek niżeli do kuchni lub kominków i trzeba ją mieć raczej za lekarstwo niż posiłek. Lecz kawa rozwesela człowieka, oczyszcza żołądek z flegmy, przywraca lekkość ociężałej głowie, pomaga do czystych myśli i krzepi duszę, mówią niektórzy literaci (…).

Od XVIII wieku stale mnożyły się dowody, że kawa działa na ludzi tak samo jak na wielbłądy. Opory medyczne musiały ustąpić tam, gdzie dostrzegano ewidentnie pozytywny skutek literacki. Zdawałoby się, że kawiarnia rozleniwia, tymczasem działo się przeciwnie. Skłaniała do zapału i nabijała głowy pomysłami. Gdzie powstawały kawiarnie, tam można było spodziewać się narodzin małych i wielkich dzieł, które na powrót musiały być przedyskutowane w kawiarniach (koło samo się napędza). Od wieku oświecenia literaci jadą na dopingu – ale skoro w poezji inne środki dopingujące również są dozwolone, nikt rozsądny nie mógł zakazać kawy. A można by nawet powiedzieć, że przerzucenie się pisarzy na kawę stanowiło dodatni symptom przemiany gustu. W 1785 roku „Patriota Polski” donosił:

(…) liczba miejsc, na których przedaje się kawa, tak wzrosła w samej Warszawie, iż prawie wyrównywa liczbie miejsc szynkujących piwo. Z picia kawy uczyniono nałóg […] nie zważając na to, iż napój ten złe za sobą pociąga skutki: odejmuje apetyt, pozbawia snu, zapala krew, […] można jej częstokroć przypisywać przypadki paraliżowe i niepłodność. Miłośników kawy uświadamiano, że narażają się na ryzyko częstey niedyspozycji żołądka, skłonności do melancholii, do febr wolnotrwałych i suchotnych, do chorób uporczywych i prawie [podkr. T.J.] zawsze śmiertelnych.

Negatywne skutki kawy nie mogły przyćmić jej kapitalnej zalety socjalizującej. W kawiarniach literaci i czytelnicy coraz częściej schodzili się na zaplanowane rozmowy, jak również natykali się na siebie znienacka. Widywali się ze sobą jak wczoraj i spotykali po długim niewidzeniu. Przy swoich wszystkich codziennych troskach cieszyli się na swój widok, mówili o sprawach publicznych i prywatnych. A w razie niedostatku tematów wspólnych – sama kawa zawsze była dobrym tematem, bo w tej mierze literaci mieli doświadczenia matuzalemów. Euforiogennym właściwościom napoju trzeba przypisać, że ludzie obładowani obowiązkami – jak wielbłądy – w przypływie kofeiny i dobrego humoru brali na siebie zadania dodatkowe. Kawiarnie pozwalały na dyskretny wybieg od rzeczywistości, do czego w 1830 roku przyznawał się publicysta „Dekamerona Polskiego”:

Kawa Literacka dla nas, biurzystów i kawalerów, jest niezmiernie interesującym artykułem, bo człowiek po całodziennej pracy, gdy czasem nie ma gdzie albo nie chce pójść dla uniknienia żenady [podkr. T.J.], tam sobie idzie i dowie się coś ciekawego z pism periodycznych, albo też nasłucha się rozmaitych rozmów.

W jednej filiżance kawy zawiera się nie więcej niż sto miligramów kofeiny. Ściśle biorąc, ilość ta waha się od pięćdziesięciu do dziewięćdziesięciu miligramów. To wystarczająco dużo, żeby zacząć dzień. Od utylitarnej wartości kawy ważniejszy wydaje mi się jednak rytuał, z którego literatura skorzystała tak bardzo, że trudno to do czegokolwiek porównać – i który w XVIII wieku sprowadził na nas sympatyczną rewolucję obyczajową.

Mam w tym względzie wiele wspomnień, i wydaje mi się, że kawą i literaturą zainteresowałem się mniej więcej na podobnym etapie życia, w liceum. Najpierw miałem kawę rozpuszczalną w domu, później zacząłem przypatrywać się automatom na kawę i sklepikom z kawą i bułkami. Był to rok akademicki 2005/2006, pamiętam kawę za trzy pięćdziesiąt wypitą przed wtorkowymi wykładem z historii Polski XX wieku. Zauważyłem, że cena waha się od dwóch do pięciu złotych – myślałem, że tak po prostu jest, nie przychodziło mi do głowy zachodzić po kawę do kawiarni.

Gdyby nie kawa, w czasach studenckich nie przeczytałbym niektórych tekstów, które przez kawę wydawały mi się lepsze, niż były w istocie. Noce przed egzaminami, godziny czwarte rano, kojarzą mi się z zapachem kawy. Kojarzy mi się z nią Barok Czesława Hernasa. Nadszedł moment, w którym kawę piłem już z przyzwyczajenia, w zasadzie nigdy jej nie odmawiałem, kiedy proponowano, i sam również proponowałem.

Życie zweryfikowało moje wcześniejsze przekonania. Okazało się, że bywają – nawet w 2017 roku – kawy tańsze niż za dwa złote. Na ulicy Połczyńskiej wypatrzyłem kiedyś taką z automatu za sześćdziesiąt groszy. Okazało się również, że do kawiarni warto wstępować. Postanowiłem wprawdzie nie odwiedzać Caffe Greco w Rzymie, ale stałem się gościem kilku kawiarni w Warszawie.

Nie bez sentymentu wspominam kawiarnię Fabularna serwującą kawę brazylijską za pięć złotych. Przestała działać rok temu, 23 marca, ale zanim przestała – wydarzyło się wiele dobrego. Później zacząłem coraz częściej zaglądać do Green Nero na Krakowskim Przedmieściu. Dedykuję ten tekst baristom z Green Nero.

Tomasz Jędrzejewski

[1]             Nawyki zawsze wygrywają.

Zobacz także:

Będziemy się strzelać

Problem naszych czasów

Literatura, czyli nędza i śmierć

Exit mobile version