
Mogłoby się wydawać, że bohater Bellatina, akwarystyczny pasjonat, wgapia się w rybie okazy zupełnie bez sensu; ot, żyjątka, jakich wiele – na chwilę można zawiesić na nich wzrok. W kontekście opowiadania Salón de belleza okazuje się jednak, że element znaczący naprawdę coś oznacza. Akwarium i salon urody – dwa światy, do których wejścia bronią ściany wykonane ze szkła, betonu i metalu. W każdym z nich toczy się życie – czy to ludzkie, czy to rybie. W każdym z nich to życie prędzej czy później zanika: ciała tymczasowych mieszkańców Umieralni giną pod fałdami ziemi w masowym grobie, rybie truchła lądują w odpływie kanalizacyjnym. Paralela.
Bang! Bellatin nie wita czytelnika kurtuazyjnym „Dzień dobry, jak się miewasz?”, nie próbuje tworzyć na siłę przestrzeni, w której można by się było rozgościć i poczuć bezpiecznie. Już w pierwszych zdaniach opowiadania z 1999 roku zanurza nas w akcji:
Kilka lat temu moje zainteresowanie akwariami doprowadziło do tego, że rybki o przeróżnych kolorach stały się główną ozdobą salonu urody, który prowadziłem. Teraz, kiedy salon zamienił się już w Umieralnię, a swoje życie kończą tu ci, co to nie mają gdzie tego zrobić, dużo kosztuje mnie widok rybek, które – powoli, powoli – znikają[1].
Streszczenie na samym początku. A co potem? Klisze z Umieralni, w której dogorywają mężczyźni dotknięci tajemniczą chorobą; urywki wspomnień z salonu urody, gdzie główny bohater przebiera się za kobietę, żeby podciąć końcówki włosów klientom; wreszcie – migawki życia nocnego widzianego z perspektywy homoseksualnego mężczyzny, żyjącego w niesprzyjających realiach społecznych. Gdzie jesteśmy? Wszędzie i nigdzie. Imiona bohaterów? Brak. Czas akcji? Bliżej nieokreślony. Bohaterowie Bellatina nie zostawiają po sobie wiele śladów, w praktyce nie wypowiadają ani jednego słowa – zupełnie tak, jak gdyby odebrano im prawo do głosu. Narrację prowadzi główny protagonista, który – paradoksalnie – większą uwagę zwraca nie na ludzi, a na rybki. Obserwuje je niemal obsesyjnie tylko po to, żeby chwilę później całkowicie stracić zainteresowanie nimi; uczy się, jak utrzymać stworzenia przy życiu, aby wkrótce znudzić się poszczególnymi osobnikami i zostawić je na pastwę losu. Co najważniejsze – bohater nie przywiązuje się emocjonalnie ani do mieszkańców akwarium, ani do mieszkańców Umieralni. Nie analizuje powiązań między tymi dwoma światami, nie kreśli żadnych portretów psychologicznych. Pozwala im istnieć i umierać obok siebie. Wszystkie istoty zamknięte w przestrzeni salonu urody – płetwa w płetwę, ramię w ramię – dopełniają się; los ludzki odbija się w szkle akwarium.
Gupik pawie oczko
W dwudziestym drugim roku życia bohater otwiera salon urody – wie, że młodość szybko przemija; wie, że za młodością się tęskni. Wiedzą to też jego klienci, którzy desperacko pragną zatrzymać efekty nieubłagalnego upływu czasu. Co można znaleźć w salonie urody Bellatina? Typowe must have: spinki, szczotki, szampony, kremy, odżywki. Wszystkie te przedmioty rysują się jednak w tle. Na pierwszy plan wysuwają się akwaria – olbrzymie, niezliczone, zamieszkiwane przez setki okazów. Splendor akwariów to splendor salonu, splendor młodości. Dlaczego jednak bohater decyduje się na umieszczenie właśnie ich w miejscu swojej pracy?
Zabiegi pielęgnacyjne, które wykonuje, w oczywisty sposób wpływają pozytywnie na ludzki wygląd. Rzecz tu idzie o piękno, o młodość. Wejście do salonu można interpretować jako zanurzenie się akcie upiększania – trzeba się zmoczyć, przejść swoisty chrzest, aby wynurzyć się w nowej odsłonie. I to piękno, które zostaje wydobyte czy zrekonstruowane, odbija się w lustrach salonu – w lustrach, w których opływowe kształty ryb zostają zmultiplikowane do setek, tysięcy.
Aby uzyskać jednak tak spektakularny efekt, trzeba od czegoś zacząć. Możemy przypuszczać, że w życiu zawodowym główny bohater uczy się swojego fachu metodą prób i błędów; zaczyna od podstaw, aby przejść do bardziej skomplikowanych czynności. Ten sam mechanizm obserwujemy w życiu akwarysty. Jego pierwszy wybór w sklepie zoologicznym? Gupik pawie oczko. Już nazwa sugeruje nam nieśmiało, że mamy do czynienia z okazem łatwym w hodowli, niezbyt wymagającym. Na czym polegałaby metoda prób i błędów w rybim przypadku? Bohater zdecydowanie poleca eksperymentowanie i cierpliwą obserwację. W wyniku jego działań z ośmiu gupików zostają trzy – pozostałe giną z bliżej nieokreślonych przyczyn (może z przejedzenia, a może z powodu śmierci głodowej. Dla mężczyzny to nieistotne). Chrzest bojowy ma za sobą, może wziąć się za grubsze okazy.
Karaś złocisty
Główny bohater wierzy – w przeciwieństwo do kolegów z pracy – że ryby przynoszą szczęście. Co prawda nie nosi łusek żadnej z nich w portfelu, ale daje ponieść się rybim inspiracjom. Kiedy staje się właścicielem karasia złocistego, zawsze stara się mieć na sobie element właśnie tego koloru – szczególnie podczas nocnych wyjść, gdy przebrany za kobietę zanurza się w życiu miasta. Miasta, którego mieszkańcy nie przejawią empatii wobec transseksualnych osób. Miasta, w którym niebezpieczeństwo czyha już za rogiem. O kłopoty nie trzeba się prosić.
Karaś złocisty jest niejako talizmanem mężczyzny. Co więcej, stanowi dla niego oazę spokoju – mężczyzna przy akwarium wgapia się w ten okaz wyjątkowo długo. Może to kwestia mieniących się łusek ryby? Może to swego rodzaju trans, rodzaj medytacji? Łuski migocą w sztucznym świetle lampy, ryba nie wykonuje gwałtownych gestów, można na chwilę przycupnąć i zachwycić się niecodziennym pięknem. I choć protagonista nie wspomina o tym słowem, to przypuszczam, że tym samym niecodziennym pięknem emanuje on sam, kiedy ubrany w kobiece, mieniące się złotem stroje przemierza ulice miasta nocą. Jest sobą, świeci własnym światłem.
Żałobniczka zwyczajna
Przełomowym wydarzeniem w życiu bohatera jest udzielenie dachu nad głową znajomemu, który – dotknięty tajemniczą chorobą – szuka miejsca, gdzie mógłby spokojnie umrzeć. Przypadek mężczyzny nie jednak przypadkiem odosobnionym. Gdy ten umiera, pojawia się następny, a po nim kolejny i kolejny… Salon urody przekształca się w Umieralnię, w której zasady „pobytu” są jasno określone. Przyjmowani są tylko i wyłącznie mężczyźni w zaawansowanym stanie choroby; gości się nie przyjmuje, mogą natomiast zostawić pieniądze, ubrania i piżamy. Nie ma nadziei na uleczenie, w związku z czym lekarstwa uznaje się za zbędne. Salon urody, w którym królowały młodość i piękno, staje się miejscem śmierci, osamotnienia i wyniszczenia tak fizycznego, jak i psychicznego. Na ścianach nie ma już luster – czemu miałaby służyć? Odbijaniu agonii?
Transformację przechodzą również akwaria. Z labiryntu tekstu można wyłuskać informację o ich nowym przeznaczeniu – stają się pojemnikami na rzeczy umierających. Ze wszystkich szklanych prostopadłościanów ostaje się zaledwie jeden. I tak jak zamiera życie w budynku, tak kończy się żywot ryb. W tym ostatnim akwarium wątli się resztka rybiego istnienia. Splendor zanikł, w zamian pojawiły się niknące ciała.
Wszyscy podopieczni bohatera – podobnie jak rybki – zlewają się w zwartą masę, są identyczni, anonimowi. Gdy jeden umiera, pojawia się następny. Kiedy zdycha rybka, bohater bez cienia sentymentów wymienia ją na inny okaz – równie barwny, kolorowy. Do czasu. W swojej opowieści bohater wspomina jeden szczególny przypadek; przypadek chłopca, którego ciała kochanek używał do przemytu narkotyków. To jeden z nielicznych momentów w opowiadaniu, w którym protagonista ujawnia ludzkie emocje, oczywiście, nie bezpośrednio. Streszcza zwięźle, że historia tak młodego i zbrukanego ciała go poruszyła, że do pokoju tego właśnie chłopca przyniósł akwarium, że jemu jedynemu urządził pogrzeb i że z nim jedynym był związany (prawdopodobnie tak emocjonalnie, jak i seksualnie). Ich relacja nie trwała długo – akwarium wróciło na swoje miejsce, mężczyzna zmarł. Tej samej nocy zmarły również trzy rybki. Dlaczego? Nie wiadomo. Bohater niewiele pisze o swojej żałobie, zachowuje się, jak gdyby nigdy nic. O jego stanie mogą nas poinformować nowe mieszkanki akwarium – żałobniczki pospolite. Mężczyzna nie musi nic mówić, biało-czarne stworzenia wskazują pośrednio na stan, który powinien przejść każdy człowiek po doświadczeniu straty: żałobę. W Umieralni-byłym-salonie-urody najpierw niknie splendor, potem blaknie kolor. Świat bohatera popada w ruinę.
Skalar
Po żałobniczkach, a więc po przeżyciu żałoby, przychodzi kolej na skalary. Nie żyją jednak długo. Pewnego dnia bohater znajduje je na dnie akwarium z dziwnie wyglądającymi plamami na ciele. Grzyb? Niewykluczone. Lądują w swoim masowym grobie, w odpływie kanalizacyjnym. Kilka dni później bohater budzi się w złym stanie. Na jego ciele pojawiają się plamy, a on już wie – to nie grzyb, to choroba. Stał się ofiarą tajemniczej epidemii, z której nie wyjdzie żywy.
Aksolotl meksykański
Ciekawe są rozważania bohatera w tym czasie. Kto jak kto, ale on na przebiegu choroby zdążył się poznać. Wie, ile komu życia zostało – i na tej podstawie przyjmuje ludzi do Umieralni. Wie też, że najgorsza choroba to ta, która zaczyna atakować żołądek. W tym przypadku chorzy mogą męczyć się latami i modlić o koniec. Choroba – drapieżna napastniczka – zżera ich ciało od środka.
Równie żarłoczne stworzenia znajdują się wtedy w akwarium bohatera. Aksolotle – dziwnie zdeformowane, ale pozornie niegroźne – czyhają na dnie szklanego pomieszczenia. Niewinne. Jednak jeśli zostawić je na chwilę w zamkniętej przestrzeni choćby z rybkami corydoras, można się zdziwić. Gdy raz bohater wraca po kilku minutach, corydoras już nie widać, za to z otwartych paszcz aksolotli (spokojnie leżących na dnie) wylatują ich resztki. A potem? Potem jest już tylko gorzej. Pozostawione same sobie, porzucone przez bohatera – gwaranta pożywienia, aksolotle zaczynają żywić się towarzyszami, którzy odpadli jako najsłabsze ogniwo. Stworzenia działają zupełnie jak choroba – atakują najwrażliwszy punkt ofiary i pożerają ją po trosze do momentu, aż ta zniknie całkowicie.
Gupik pawie oczko po raz kolejny, ostatni
Klamra zamyka się – główny bohater zarybia akwarium gupikami. Trzyma ryby z dala od chorych, żeby te nie zaraziły się od nich; czasem pochyla się nad mętną wodą tak, że czubkiem nosa dotyka jej powierzchni – chce poczuć zapach życia. Może dlatego, że życie chorego również jest zanieczyszczone swędem choroby, zbliżającej się śmierci? Mężczyzna nie przejmuje się szczególnie podtrzymywaniem funkcji życiowych – ani swoich, ani rybich. Nie interesuje się losem mieszkańców akwarium; jego los zresztą również nikogo nie obchodzi. Nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, nie wie, co stanie się z Umieralnią po jego śmierci. Czeka. Ale już bez nadziei. Akwarium z gupikami pokrył zielony osad; nie wiadomo, czy w szklanym pojemniku tli się jeszcze życie, czy już zanikło. Zupełnie jak z Umieralnią – opowiadanie kończy się w martwym punkcie. Tak jak na początku Bellatin bezceremonialnie zaprasza nas do swojej historii, tak na końcu nas z niej wyprasza.
***
Mówi się, że dzieci i ryby głosu nie mają. Ale czy tylko one? Kiedy czytam opowiadanie Bellatina, słyszę ciszę. Gupik nie powie mi, jak to jest umierać z głodu; gupik nie zdradzi też, jak zdycha się (bo innego czasownika nie sposób tutaj użyć) w ściekach pełnych detergentów i fekaliów. Również tymczasowi mieszkańcy Umieralni nic nie mówią. Bo kiedy mowa o nieheteronormatywnych mężczyznach, których dopadł prawdopodobnie wirus HIV (a tak można wywnioskować z opowiadania) w mało tolerancyjnym miejscu na ziemi, to czy ktoś chce słuchać ich głosu? Miska zupy i miejsce w masowym grobie są wszystkim, na co mogą liczyć w sprzyjających okolicznościach – w przeciwnym razie zakończą życie pod mostem.
Ryby umierające z niewiadomych powodów, z plamami świadczącymi o obecności grzybów, są już przeklęte za życia. Zupełnie jak bohaterowie Bellatina, których śmierć nie obchodzi nikogo. Prostokątne akwarium, prostokątne pomieszczenia Umieralni – przez szkło, przez szybę wszystko widać. Widać też pustkę, która pojawia się, kiedy zaniknie już wszystko – i głos, i życie.
Anna Kozłowska
[1] M. Bellatin, Salón de belleza [w:] Salón de belleza. Obra reunida, Alfaguara, Madryt 2016, s. 11 [tłum. – A.K.].