Na początku kwietnia pojechałem do Paryża na konferencję o literaturze. Chodziłem na obrady wcześnie rano i wracałem późno wieczorem. Droga w obie strony prowadziła wzdłuż rzeki. W sobotę, jedyne wolne popołudnie, szedłem nad Sekwaną przy kramach z książkami: słynnych na całą Europę zielonych stoiskach bukinistów, rozstawionych po obu brzegach wysp Świętego Ludwika i Cité.
Uderzył mnie prosty fakt, że książki, pocztówki, gazety, plakaty są umieszczone w blaszanych budkach. Zazwyczaj w budkach kupuje się jabłka albo pomidory. To, że ktoś wystawia w kramie książki i komiksy, nie jest wcale oczywiste, tymczasem w Paryżu jest oczywiste. Paryscy bukiniści robią tak co najmniej od XVII wieku. Lokalne prawo musiało dostosować się do tego obyczaju: w 1891 roku odpowiednimi przepisami usankcjonowano handel uprawiany przez bukinistów.
Sprzedawanie z kramu ma w sobie coś intymnego. Poświadcza to przysłowie „jaki pan, taki kram”. Między budką a człowiekiem istnieje ściślejszy związek niż między sklepem a człowiekiem. Głównie dlatego, że budka jest mniejsza od sklepu, a z mniejszymi rzeczami łatwiej nawiązać emocjonalną więź, podczas gdy w większej przestrzeni człowiek sam ma ochotę być wzięty pod opiekę. Osoba podchodząca do kramu zbliża się zarazem do właściciela kramu i zagląda mu może nie tyle w duszę, ile w książki. Jednak w książkach jest przecież coś z duszy, toteż w pewnym sensie na jedno wychodzi.
Kram jest bardziej intymny od sklepu, ale pozostaje mimo wszystko niedostępny. Do antykwariatu da się wejść, a do budki nie da się. A nawet gdyby się dało, ze względu na delikatność wobec duszy drugiej osoby nie należałoby tego robić. Człowiek ma prawo jedynie pochylić się nad książkami wyłożonymi w budce, a pochylanie się jest gestem troski, a nie wścibskiej impertynencji. Pochylamy się przecież nad dzieckiem w wózku albo nad chorym bliskim. Nie bez powodu mówi się, że osoby wyniosłe zadzierają nosa, a osoby troskliwe pochylają się nad słabszymi. W zwykłym antykwariacie są tzw. książki z wyższej półki. A kram jest demokratyczny jak na Francję przystało: książki leżą na jednym poziomie, apelując o jednakowy wobec każdej z nich akt troskliwego zainteresowania.
Książki i komiksy w kramach nad Sekwaną są starannie ułożone. Masa książek w kramach nęci. To, że widziałem ich masę, sprawiało, że trudniej mi było myśleć o kupieniu którejkolwiek. Kupienie jednej oznaczałoby, że nie kupię innych, zapewne nie mniej ciekawych. Z tego powodu zrezygnowałem z Hugo albo Nervala. Jest coś fajnego w tym, że człowiek postanawia czegoś nie zrobić. „Dobrze, że nic nie kupiłem”, powiedziałem sobie, opuszczając wielokilometrowy szereg stoisk. Dzięki temu nie zalęgły mi się w sercu wyrzuty sumienia, że sfaworyzowałem jedną książkę kosztem innych.
Sens istnienia zielonych budek nad rzeką to nie tylko kupowanie. To także patrzenie. Na książkach pozostaje nieskończona liczba spojrzeń i dotknięć. Ludzie chodzą przy nich bardziej jak po galerii sztuki niż po antykwariacie. Idą powoli, kontemplują, przyglądają się, czytają tytuły. Cofają się do poprzedniej budki i znowu przesuwają się w inne miejsce. Co prawda sznurek oglądających przypomina kolejkę w sklepie, nie jest to jednak zwykła kolejka. Można wyprzedzać innych, zatrzymywać się, a nawet robić kilka kroków wstecz. Książka dostrzeżona w jednym kramie odsyła do innych książek z miniętych już kramów. Wyłożone tomy wyzwalają indywidualne skojarzenia czytelniczek i czytelników. Każda i każdy z nich w swojej wewnętrznej bibliotece (czyli w pamięci) pielęgnuje inne tytuły, wspomina innych bohaterów, inne miejsca akcji. Ta wewnętrzna biblioteka steruje poruszaniem się w zewnętrznej bibliotece nad Sekwaną, ogromnym nieantykwariacie pod gołbym niebem. W głowie rodziły mi się pytania: dlaczego jakaś gościni zaczyna przeglądać mało znanego pisarza z XIX wieku? Dlaczego ktoś grzebie w starych numerach „L’Equipe”? Czy gość kupuje Prousta, żeby go przeczytać, czy żeby go mieć? Wspomniałem, że w budkach zwykle kupuje się rzeczy praktyczne, zwłaszcza jedzenie. Czy posiadanie książki jest praktyczne czy nie?
Strona paris.fr podaje informację turystyczną: „Przechadzając się przy stoiskach bukinistów, można podziwiać Luwr, Instytut Francuski, l’hôtel de la Monnaie, fontannę Saint-Michel, most des Arts, l’île de la Cité, katedrę Notre-Dame, l’Hôtel de Ville, Conciergerie”. Wbrew pozorom to nie jest błahe info. Kiedy kupujemy coś w księgarni, widzimy wyłącznie książki i ludzi. Tymczasem oglądając książki, a następnie podnosząc wzrok ponad nurtem Sekwany, mimowolnie patrzymy na inne rzeczy. Oglądamy budynki, zabytki, miasto, rzekę, słowem: rzeczywistość i życie. Książki są cenne same w sobie i jednocześnie są pretekstem do patrzenia na świat. Może to właśnie ich praktyczność. Uważam, że to z tego powodu istnieje prawny nakaz, by otwarte budki nie miały więcej niż dwieście dziesięć centymetrów.
Mimo wszystko żałuję, że nie kupiłem Astérix en Corse za pięć euro. Na allegro francuskie asteriksy chodzą po sześćdziesiąt ziko.
Ilustracja: Ema Trawińska