„Don Kichote” widziany oczyma Jacka Kaczmarskiego

Dzieje szlachcica zwanego Don Kichotem z Manczy niewątpliwie są jednym 
z najważniejszych tekstów europejskiej kultury. Mimo to utwór ten jest dość trudny 
w odbiorze – po pierwsze, ze względu na swoje rozmiary, po drugie – co chyba nawet ważniejsze – z powodu plątaniny wątków głównych i pobocznych, powtarzających się epizodów, opowieści pozornie niezwiązanych z nurtem wydarzeń, symboli, pojawiających się i znikających bez ostrzeżenia postaci, przenikania się planu literackiego (czyli tego, co dla Don Kichota jest literaturą) z planem bohaterów.

Dla przeciętnego czytelnika książka funkcjonuje w skrótach; z ogromnej powieści zostaje wykrojonych kilka epizodów, 
a biednego rycerza na Rosynancie kojarzymy wyłącznie z naiwnym głupcem walczącym 
z wiatrakami. W ten sposób odbiera się utworowi jego niezwykłą wielowątkowość 
i wielowymiarowość, pasjonujący i wciągający gąszcz przygód, których status uważny czytelnik może podawać w wątpliwość (co właściwie i dlaczego spotkało bohatera w Jaskini Montesinosa? kto i dlaczego opowiada nam historię, w której narratorzy z kilku poziomów nieraz prawie ordynarnie przekrzykują się nawzajem, próbując przedstawić racje, swoją prawdę?). Tak przetrwał obraz książki z jednej strony przez niektórych nazywanej najwybitniejszą powieścią wszech czasów, ale spłyconej do poziomu groteskowej farsy, której główny bohater jest szaleńcem, a jego towarzysz – symbolem zdrowego chłopskiego rozsądku.

Jacek Kaczmarski w swojej twórczości nawiązywał do wielu wybitnych dzieł kultury, tak więc i Cervantes znalazł się w kręgu jego zainteresowań. Z inspiracji przygodami Don Kichota powstało kilka piosenek: Cervantes (1979), Teza Don Kichota (1990), Co dwóch widzi, gdy widzi to samo (1993), Popas w karawanseraju (1993), Pożytek z odmieńców  (1993), Sny i sny (1993), Teza Sancho Pansy (1993). Prześledzenie interpretacji dzieła przez poetę wydaje się ciekawe zarówno ze względu na perspektywy, które otwiera ona dla lektury Cervantesa, jak i z uwagi na zrozumienie twórczości autora wymienionych piosenek.

Sam Kaczmarski twierdził, że „solą wszelkiej sztuki jest dla niego ironia”. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ironia jest także zasadą, która rządzi Don Kichotem. Zaczyna się od spraw najbanalniejszych – pierwszy tom poprzedza przedmowa Cervantesa, w której nie dość, że przyznaje się on do bycia autorem tekstu, to wręcz odsłania cały proces jego powstawania, mówi o dylematach twórcy, o własnej niemocy:

Cóż powie odwieczny pracodawca zwany tłumem, gdy po tylu latach (…) wystąpię dzisiaj z ciężarem moich wszystkich lat na barkach, z opowieścią suchą jak łoza, bez żadnej inwencji, pełną stylistycznych błędów, ubogą w koncepty, pozbawioną wszelkiej erudycji i uczoności, bez uwag na marginesie i przypisów na końcu książki, jak to się widuje w innych (…)?
Przyjaciel mój wysłuchawszy tego uderzył się dłonią w czoło i wybuchnąwszy szerokim śmiechem, rzekł:
– Na Boga, bracie! (…) Uważałem was zawsze za rozsądnego i rozważnego we wszystkich waszych poczynaniach, ale teraz widzę, żeście od rozsądku tak dalecy jak niebo od ziemi. (…) Najpierw, co się tyczy sonetów, epigramatów i wierszy pochwalnych, których wam brak na początku książki, a które powinny być napisane przez osoby znaczne i utytułowane – zaradzić temu możecie zadając sobie samemu trud napisania ich (…). Co zaś do cytowania na marginesie książek oraz autorów, z których czerpać będziecie sentencje 
i powiedzonka, by zamieścić je w waszej opowieści, nie pozostaje nic innego, jak spożytkować pewne sentencje łacińskie, które znacie na pamięć (…)

– i dalej w tym duchu. Oczywiście trudno poważnie potraktować zamieszczone w książce po takiej przedmowie wiersze, a także inne dzieła literackie, których w utworze występuje mnóstwo, nie mówiąc już o kolejnych poziomach nadawczych (rękopis, który nasz autor znalazł, oddał następnie do przetłumaczenia, ale zamiast bezpośrednio nam go potem przedstawić, sam relacjonuje, co było w nim zapisane i przetłumaczone, powątpiewając a to w prawdomówność autora rękopisu, a to w staranność przekładu).

Drugi tom powieści, zawierający krzywe zwierciadła ironii, osadzony jest w pełnej świadomości istnienia tomu pierwszego (Don Kichot przy ognisku komentuje opisane tam przygody i rzetelność owego zapisu), a także apokryfu i rzekomego drugiego Don Kichota. Dostrzegamy mnóstwo poziomów ironii, widocznych zanim w ogóle zbliżymy się do problemu groteskowego przedstawienia chudego jak tyka błędnego rycerza, dosiadającego słaniającej się na nogach szkapy zwanej rycerskim rumakiem, z giermkiem na osiołku u boku.

Kaczmarski jednym z ośrodków swojej refleksji nad książką Cervantesa uczynił właśnie ów dziwny kontrast między panem a jego giermkiem. Przypomnijmy, że Don Kichot namawia nielubiącego wypraw Sancho Pansę, aby ten mu towarzyszył, mamiąc go wizją oddania mu 
w zarząd królestwa-wyspy (co zresztą faktycznie się dzieje, Sancho przez chwilę panuje na wyspie, choć trudno orzec, ile prawdy ma w sobie ten wątek). W licznych rozmowach (na oko, mniej więcej połowa rozdziałów zawiera w swoich podtytułach nawiązania do rozmów 
i dysput prowadzonych przez operującego anegdotami i złotymi myślami Sancha) giermek okazuje się pełen zdrowego rozsądku i zdaje się twardo stąpać po ziemi. Mimo to są 
w powieści miejsca, w których można przeczuć, że szaleństwo Don Kichota nie jest czystym szaleństwem – że w jego wierze w świat książek kryje się o wiele więcej zdrowego rozsądku niż na pozór może się wydawać (gdy Sancho, który usiłuje wykorzystać umiejętności Don Kichota do nadawania rzeczom magicznych właściwości, próbuje walczyć z bandą osiłków, Don Kichot przypomina mu, że nie byłby to bój równy i ten nie powinien brać w nim udziału, podobnie w kilku innych sytuacjach). Tymczasem Sancho, w swojej nieustępliwej wierze, że jego „szalony” pan zdobędzie dlań wyspę, zdaje się o wiele naiwniejszy.

Ten paradoks dobrze uchwycił Kaczmarski:

Sancho się nadziejami łudzi,

Że będzie rządził wyspą całą,

Bo rządzić – modnie.

Po co mam sługę ze snu budzić,

By z pragnień tworzył ideały,

A z ideałów –  zbrodnie.

(Teza Don Kichota)

Wiem, że mój osioł moim jest osłem,
I że brzuch mój moim jest brzuchem,
Pan sobie nuci pieśni podniosłe,
Tym je chwytam –  tym puszczam uchem.
Każdy niech swoje łowi majaki,
Ja prawdziwe z nich płody zbiorę –
Dla mnie pracować będą wiatraki,
Gdy zostanę Gubernatorem.

(Teza Sancho Pansy).

A jednak jest gdzieś przebłysk świadomości Sancha (w książce tę świadomość personifikuje żona Sancha, Teresa):

A jeśli jestem osłem na ośle,

Co rzucił swój skromny dobytek,

By razem z panem przeżywać wzniośle

Cudy świata przed wzrokiem skryte –

Znaczy, że ludzie łżą i łżą księgi

I sam sobie łże Sancho – jełop

Żyjąc dla pięknej, próżnej mitręgi

By choć skończyć – co się zaczęło…

Powyższy tekst odkrywa to, co Kaczmarski powoli odsłania jako prawdziwą istotę opowieści Cervantesa: idealizm. W piosence Co dwóch widzi, gdy widzi to samo Don Kichot mówi znamiennie: „Być wciąż spragnionym – to nektar istnienia”. W zdaniu tym pobrzmiewa sugestia (obecna, choć ledwo uchwytna, też w książce), że błędny rycerz jest doskonale świadomy swojej sytuacji, że nie oszalał zanurzony w książkach, ale świadomie wybrał status odmieńca, wyśmiewanego, a jednak obdarzanego swoistym rodzajem uwagi.

Po co tacy „odmieńcy” są potrzebni, mówi piosenka Pożytek z odmieńców. Zwielokrotniona kpina w niej zawarta, trudny do odnalezienia jednoznaczny nadawca oraz jego relacja 
z tytułem utworu, to seria drobnych paradoksów, doskonale oddających wielowymiarowe znaczenie piosenki.

Dwaj odmieńcy – „pan – niewolnik i sługa – wielmoża” – podążają przez świat, obarczeni statusem dziwaków. Świat przypomina to, na co narzekają artyści od wieków:

Nawet śmiać się z dziwnej pary naród nie ma chęci,
Nie zna język targowiska poetyckich fraz;

Nie wie lichwiarz co to dystych, mnich za pieśń prześwięci,
Prozą jęczą ich klienci –  łask na kredyt, łask!

Komu w głowie błędny rycerz i naiwny wasal,
Nawet dzieci baśń obśmieją; przetrwać –  pierwsza rzecz!
Jeśli złapie kto zarazę niedzisiejszych zasad –
Krwi utoczą mu lekarze: lecz się z marzeń, lecz!

Nie potrafię powstrzymać się od zacytowania Podróży do Ziemi Świętej Słowackiego:

Turkot powozów z Pauzylipu lochów
Woła pod tobą hymnem romantycznym,
Że sława przejdzie, a bryki nie przejdą,
Że ta bryk droga jest wieku „Eneidą”.

Tak więc poeci nie od dziś w ten sposób ustawiają się w kontraście do współczesności. Jednak prawdziwą gorzką konstatacją Kaczmarskiego jest zakończenie piosenki:

Jeśli zaś

Okaże się baśń

Ciut prawdziwa i rzeczywista

Wtedy w ślad

Runiemy, jak grad —

By dla siebie ją wykorzystać!

Podsumowując, poeta podkreśla relatywizm, konformizm, dążenie (zawarte w opisie świata 
z zewnątrz oglądającego zmagania „tamtych dwóch”) do poparcia tej strony, która okaże się zwycięska.

A jednak piosenka ma, ponad tym obserwatorem zjednanym z tłumem, także wyższego nadawcę – kogoś, kto nazwał ją właśnie „pożytkiem z odmieńców”; kogoś, kto w refrenach przypomina o dwóch wędrowcach, co „przemierzają bezdroża”. Ten ktoś jasno zaznacza, że tacy odmieńcy są potrzebni, że to właśnie oni utrzymują przy życiu ten świat, że nawet jeśli nikt nie chce za nimi podążać, to oni są niezbędni. Dzięki tym kilku poziomom w piosence obok kpiny występuje pewna nabożność, szacunek dla odmieńców, przynoszących tak wielki pożytek. Ludzie nie tylko nie rozumieją, z czego drwią, lecz nie pojmują także, dzięki czemu są tacy, a nie inni. Jak napisał Nabokov:

«Don Kichot» to baśń, podobnie jak «Samotnia», podobnie jak «Martwe dusze», «Pani Bovary» i «Anna Karenina» to baśnie nie mające sobie równych. Lecz bez tych baśni nasz świat nie byłby prawdziwy.

I nie ma znaczenia, że poza odmieńcami mało kto owe baśnie dziś czyta.

Kaczmarski w swojej twórczości aktualizuje dzieło Cervantesa, pozwala sobie na interpretacje miejscami przewrotne, ale chyba nigdzie niesprzeczne z oryginalnym tekstem. Postępuje zgodnie z tym, co robi sam Cervantes, bawiący się stworzonymi przez siebie postaciami i wątkami, niszczący stawiane przez samego siebie zamki z piasku tylko po to, aby na koniec powiedzieć: „Dla mnie jedynie urodził się Don Kichote i ja dla niego; on umiał działać, a ja pisać”. Podobnie Kaczmarski przetwarza literaturę tak, aby jemu samemu służyła za materiał do własnej refleksji. Świat nie zginie, póki będzie miał swoich odmieńców 
i Sowizdrzałów.

Anna Mędrzecka

Bibliografia:
Don Kichot, wg Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, tłum. A.L. Czerny i Z. Czerny, t. I i II, Warszawa 1955.
Polecam także Nabokov V., Wykłady o Don Kichocie, tłum. J. Kozak, Warszawa 2001.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *