
Przenikliwe oko niespiesznego przechodnia prześlizguje się po twarzach osób napotkanych na bulwarze paryskim. Lustruje wszystko i wszystkich – dostrzega urodę ukrytą „pod patyną nędzy”, zauważa bladość przykrywającą „zwykłą bladość”, spostrzega „rękę śliczną” unoszącą falbanę sukni, a pod suknią – „posągowe nogi”. Nic nie umknie uwagi XIX-wiecznego obserwatora rozmiłowanego „w mnogości, falowaniu, ruchu”. Prawdziwy flâneur nie poprzestaje na podpatrywaniu życia miejskiego. Za jego spojrzeniem kryje się bowiem zmysł konesera sztuki. Po powrocie do pracowni uruchomi on swoją wyobraźnię, by w ramie wiersza zamknąć trwające kilka sekund spotkanie z przechodzącą.
Za pierwszego (i pierwszorzędnego) flâneura od dawna uchodzi Charles Baudelaire. Ten XIX-wieczny poeta i prowokator był doskonałym obserwatorem paryskiej rzeczywistości, wrażliwym na jej przemiany i błyskawicznie reagującym na nie w swoich tekstach. Przy tym nie można odmówić mu trafności jego osądów na temat sztuki nowoczesnej – opinie zawarte np. w Malarzu życia nowoczesnego uchodzą za manifesty nowej estetyki sformułowane przez świadomego artystę, doskonale orientującego się w miejskich układach, i imponują przenikliwością i błyskotliwą ironią. Wystarczy przywołać jeden cytat z tego traktatu o nowoczesności, aby zrozumieć, jaką rolę we francuskiej metropolii przewidział dla siebie poeta:
Wielka rozkosz dla prawdziwego flâneura i rozmiłowanego obserwatora: zamieszkać w mnogości, falowaniu, ruchu, w tym, co umyka, co jest nieskończone. Być poza domem, a przecież czuć się wszędzie u siebie; widzieć świat, być w środku świata i w ukryciu zarazem (…).
Przed spojrzeniem flâneura trudno się ukryć. Z jednej strony jest to zadziwiające, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę ówczesne paryskie realia, gdy po przestronnych i jasnych bulwarach przetaczały się masy ludzkie. Tłum pozwalał na zachowanie anonimowości, stanowił też azyl dla nietuzinkowych jednostek szukających ukrycia (np. przed podejrzliwym okiem policji). Ale z drugiej strony wytrawny flâneur w pełni wykorzystywał możliwości, jakie stwarzało nowoczesne miasto – sam, niemalże zadomowiony w tym „olbrzymim zbiorniku elektryczności”, z wygodnej pozycji obserwatora incognito z rozkoszą wychwytywał drobne impulsy miejskie – detale w żołnierskich ubiorach i w kobiecych makijażach, spojrzenia ukradkowo krzyżujące się na ulicy, twarze ludzi odbijające się w roziskrzonych witrynach. Tak istotę flaneuryzmu komentuje Walter Benjamin – krytyk nowoczesności, wybitny znawca Baudelaire’a, a prywatnie również flâneur.
Benjamin, pisząc o Baudelairze, posiłkował się jedynie flaneurystowskimi rzutami oka przefiltrowanymi przez wyobraźnię artysty i utrwalonymi w Paryskim spleenie albo Kwiatach zła. To całkiem sporo, ale wciąż trudno oprzeć się wrażeniu, że wizja poetycka nie zawsze jest równoznaczna ze spojrzeniem poety – czyli – domniemajmy – Charles’a Baudelaire’a spędzającego niedzielny wieczór w kawiarni (czy może raczej szynku, zważywszy na jego upodobania winiarskie) z uwagą przypatrującego się grupie włóczęgów. Inaczej mówiąc, podglądactwo znamy bardziej jako motyw w tekstach autora Malarza… niż jako praktykę w tak zwanym realnym życiu. Współczesnym pisarza nie udało się przyłapać Baudelaire’a na podglądaniu. Chociaż – kto wie? Może właśnie się udało! I nawet nie tylko przyłapać flâneura na gorącym uczynku, lecz także utrwalić moment spoglądania.
Październik 2013 roku. Deszczowy poranek. Pchli targ. Kolekcjoner XIX-wiecznych fotografii, Serge Plantureux, przegląda nieco nadszarpnięty zębem czasu, wybrakowany album rodzinny. Jego uwagę przyciąga fotografia opatrzona podpisem „Mr Arnauldet”, przedstawiająca szacownego bourgeois z cylindrem i charakterystycznym flaubertowskim wąsem. Zdjęcie jest źle wykadrowane, obok jasnego tła, czyli kurtyny wykorzystywanej w zakładach fotograficznych, pozostawione są ciemne marginesy, a na jednym z nich – o zgrozo – znajduje się „mistrz drugiego planu”, czyli wyglądająca zza zasłony rozmazana postać. Być może okazjonalna cena kilku euro skłoniła kupca do nabytku. Niewykluczone też, że wrodzona podejrzliwość (Plantureux ma w swoim dorobku takie znaleziska, jak niepublikowane nigdy zdjęcia Van Gogha) podsunęła mu pytanie: „W jakim celu ktoś miałby wywoływać, i jeszcze umieszczać w albumie rodzinnym nieudane zdjęcie, jeśli nie przez interesującą osobowość z dalszego planu?”.
Plantureux nie poprzestał na domysłach i zabawił się w detektywa. Wysoce rozwinięta w kolekcjonerskim fachu znajomość artystowskich póz i grymasów nakazała mu przypuszczać, że bohaterem zdjęcia jest nie kto inny, tylko właśnie Baudelaire (zawieśmy na chwilę nasze przyzwyczajenia i potraktujmy fotografowaną postać, pana Arnauldeta z pierwszego planu, jako mniej istotny element zdjęcia). Plantureux podjął trop nazwiska spod fotografii i – odnajdując informacje i zapiski w archiwach, bibliotekach i w Dzienniku braci Goncourtów – ustalił kilka faktów, które przybliżyły go do potwierdzenia swojej teorii.
Nie wiadomo, czy sportretowany został Thomas Arnauldet – bibliotekarz i karykaturzysta współpracujący z francuskim czasopismem La Gazette des beaux-arts, czy Paul Arnauldet – bibliofil i właściciel słynnego księgozbioru, w którym odkryto – uwaga – oryginalne wydanie Kwiatów zła z rękopisem listu Baudelaire’a do swojego wydawcy Pouleta-Malassisa. W każdym razie znajomość Arnouldetów z poetą zdaje się dobrze uargumentowana. Nie ma więc powodów, by nie uznać, że któregoś dnia – Plantureux stawia tezę, że chodzi o koniec roku 1861 (a konkretnie tuż przed 1 grudnia 1861) – monsieur Arnauldet i Charles Baudelaire mogli stawić się w studiu fotograficznym Carjata przy la rue Laffitte, by zrobić sobie zdjęcie. A potwierdzać to ma „szerokie czoło, kosmyk włosów i wysunięte ramię à la Napoleon i coś w rodzaju surduta” – czyli cechy znane z portretu z okładki drugiej edycji Kwiatów zła wykonanego właśnie przez Carjata.
Niełatwo potwierdzić te przypuszczenia, trudno też je obalić. Smaczku sprawie dodaje fakt, że jeśli na fotografii rzeczywiście pojawia się Baudelaire, to jej cena wzrosłaby o niebagatelną kwotę kilkudziesięciu tysięcy euro. A wszystko przez to, że istnieje jedynie kilka zdjęć poety, bo ten pozwolił się sfotografować tylko Nadarowi, Neytowi i właśnie Carjatowi. Przy okazji nie da się nie wspomnieć o niechęci Baudelaire’a do fotografii, którą postrzegał jako wroga malarstwa i zaprzeczenie sztuki. Według poety wierność i dokładność aparatów pozwalały na mechaniczne odtworzenie natury i tym samym odbierały artyście radość odzwierciedlania zgodnie z własną wizją i talentem, a odbiorcy uniemożliwiały pracę wyobraźni.
Ale jeśli bliżej przyjrzeć się zdjęciu i przyznać rację Plantureux, to możemy uznać, że flâneur został przyłapany na podglądaniu fotografa w jego atelier. Zjawisko o tyle niecodzienne, że Baudelaire niezauważony w tłumie, dlatego czujący się w nim bezpiecznie, mógł bezkarnie spoglądać na setki przechodniów, dopóki znajdował się na ulicy. W zamkniętej przestrzeni w pracowni Carjata sekunda nieuwagi wystarczyła, by jedno spojrzenie ciekawskiego flâneura skrzyżowało się ze wzrokiem fotografa i zostało utrwalone na wieki, a (przypadkowy?) bohater drugiego planu stał się najważniejszą postacią w kadrze. Czy nie mamy tutaj do czynienia z podglądaniem drugiego stopnia? Wyjątkowo czytelnik Paryskiego spleenu może podejrzeć podglądającego flâneura, a zarazem Baudelaire nie przestaje patrzeć zza zasłony, przez co jego wzrok spotyka się ze spojrzeniem patrzącego na zdjęcie czytelnika!
Trzeba też oddać sprawiedliwość Baudelaire’owi (jeśli uwierzymy, że na fotografii rzeczywiście pojawia się on). Nawet w niesprzyjających okolicznościach robienia zdjęcia – w dodatku z zaskoczenia! – poeta mimowolnie potrafił zachować wierność wyznawanym przez siebie ideałom. Fotografowi nie pozwolił na mechaniczne odtworzenie własnego – naturalnego – wizerunku. Charakterystyczny kosmyk włosów na szerokim czole, postawa „à la Napoleon” czy domniemana znajomość z monsieur Arnauldetem to jedynie poszlaki, za to, zgodnie z wolą artysty, pozostawiające potomnym szerokie pole do wyobraźni i zagadkę do rozwikłania. Zdjęcie jest warte kilka euro czy kilkadziesiąt tysięcy?
Patrycja Wojda