
„To be complex does not mean to be fragmented.
This is the paradox and the genius of our Canadian civilization”.
Adrienne Clarkson
Zlepek kultur, mozaika sklecona z różnokolorowych odłamków, witraż w świątyni tolerancji i wielokulturowości, matrioszka, skrywająca w sobie mikro- i makrotożsamości. Kanada. To kraj, w którym nawet skrajnie nieprzystające do siebie elementy nie przejmują się faux pas, a Justin Trudeau mógłby zaprojektować kolekcję skarpetek pod nazwą Peace and Love.
Współistniejemy. To fakt, który z socjologicznego punktu widzenia trąci banałem, a z językowego – zakrawa na niepotrzebny patos. Równie dobrze (a na pewno zręczniej stylistycznie) można by użyć synonimicznego żyć. Łatwo jednak odczuć pewien niedosyt; jest we współistnieniu coś, czego nie ma w sobie życie (czy nawet życie z prefiksem współ-). I vice versa. Podczas gdy to pierwsze odnosi nas do środowiska, społeczeństwa, to drugie skupia się w dużej mierze na biologicznych właściwościach organizmu. Współistnienie za pomocą nie byle jakiego prefiksu zachęcająco mówi: wspólnota. Co ciekawe, ekspansja formy współ- nastąpiła dopiero w XIX wieku, a więc w czasie szczególnie intensywnego kształtowania się idei narodowych. Przypadek? Być może. Nie można jednak zaprzeczyć, że jednym z wymiarów współistnienia jest życie w konkretnej wspólnocie narodowej. I to doświadczenie dotyczy każdego z nas. O tym, czym i dla kogo jest polska wspólnota, mamy zapewne wyrobioną opinię. Na czym jednak zasadza się bycie częścią narodu tworzonego przez ponad dwieście grup etnicznych; narodu, który od 1982 roku wielokulturowość ma wpisaną w swoją konstytucję? Co to znaczy: być Kanadyjczykiem?
***
Marzec, 2000 rok. Na scenę teatru w Ottawie wchodzi chłopak, jakich wielu – znoszone dżinsy, koszula w kratę narzucona niedbale na T-shirt, grzecznie ułożone włosy. W tle, na slajdzie wyświetlanym z projektora, powiewa kanadyjska flaga. Odchrząknięcie, krótkie sprzężenie mikrofonu. Przedstawienie-wyznanie czas zacząć.
Hey,
I’m not a lumberjack or a fur trader,
And I don’t live in an igloo or eat blubber or own a dog sled,
And I don’t know Jimmy, Sally, or Suzie from Canada,
Although I’m certain they’re really really nice,
I have a Prime Minister, not a President,
I speak English and French, not American,
And I pronounce it „About”, not „Aboot”,
I can proudly sew my country’s flag on my backpack,
I believe in peacekeeping, not policing,
Diversity, not assimilation (…)[1].
Joe wylicza dalej, snuje historię o tym, kim Kanadyjczyk jest, a kim – niekoniecznie, zachęcany reakcją publiczności rozprawia się kolejno ze stereotypami. Wkrótce jego postać będzie rozpoznawana od Nowej Fundlandii po Vancouver. Nie tylko ze względu na publiczne wystawienia Rantu, lecz przede wszystkim – ze względu na charakter tej produkcji. To reklama piwa Molson. To reklama kanadyjskości.
Ale czy na pewno? Joe, w założeniu twórców, miał być Canadian everymanem, uosobieniem cech, wartości i symboli współwystępujących na niemal 10 000 000 km2. Stworzenie takiej postaci wydaje się zadaniem nie tyle karkołomnym, co wręcz awykonalnym. Bo jak ukazać mozaikowy charakter Kanady przez sześćdziesiąt sekund czasu antenowego? Nie znaczy to, że próba ukucia uniwersalnego indywiduum jest z góry skazana na porażkę.
Obserwuję Joego i w głowie automatycznie pojawią się frazy, którymi mogłabym go określić: białoskóry, anglojęzyczny (choć mówi wyraźnie: I speak English and French), dość atrakcyjny (nawet jeśli to kwestia subiektywna) przedstawiciel klasy średniej, mężczyzna. Mam wątpliwości. Czy może przekonać nas do siebie, kiedy po serii zdań w trybie przeczącym i nie-byciu wieloma osobami, które przecież współtworzą jego kraj, zachwala różnorodność, choć sam jest osobą bądź co bądź uprzywilejowaną społecznie, a z drugiej strony – niewyróżniającą się niczym szczególnym? Próbuję spojrzeć obiektywnie na swoją niechęć do wszystkich I’m not i I don’t – czy everyman powinien w ogóle posługiwać się tymi konstrukcjami gramatycznymi? Czy nie sprzeniewierza się wtedy swojej „każdoidalności”? Dlaczego nie powie, że jest i drwalem, i traperem? Nie naruszy przecież w ten sposób kafelków w mozaice.
Ten dysonans można wytłumaczyć antyamerykańskim charakterem reklamy i potrzebą wyróżnienia się. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Joe pretenduje do bycia reprezentantem Kanady, którego misją jest powiedzenie Amerykanom: hej, wy, nie mieszkam w igloo i nie mam psiego zaprzęgu; mówię za to po angielsku, nie amerykańsku, i wierzę w utrzymywanie pokoju, a nie – jak wy – w jego nadzorowanie. Joe musi zmierzyć się z innym wymiarem współistnienia – z sąsiadującymi Stanami Zjednoczonymi, dla których Kanada to ta zimna część Ameryki, gdzie ludzie robią grilla w odśnieżonym ogródku i spokojnie czekają, aż niedźwiedź przejdzie przez drogę.
Jednak z kanadyjskiego punktu widzenia wybór Joego na przedstawiciela narodu równa się zignorowaniu i zhomogenizowaniu eklektycznej kulturowo i geograficznie Kanady. Jest zlaniem się mozaiki. Inny wydźwięk miałaby reklama, w której Joe byłby osobą starszą, kobietą, Azjatą, a przy tym nadal-Kanadyjczykiem-wierzącym-w-różnorodność. Inny wydźwięk miałaby reklama, w której zredukowano by liczbę zdań przeczących do absolutnego minimum. Bo co, jeśli jednak mieszkasz w igloo, masz psi zaprzęg, jesteś drwalem albo traperem? Nie jesteś wtedy Kanadyjczykiem? Twój paszport traci na wartości?
***
Reklama piwa, jak łatwo można było przypuszczać, spotkała się z dużym odzewem. Joe Canadian wzbudził na tyle skrajne emocje, że media społecznościowe zostały zalane przeróbkami Rantu i szeregiem innych definicji kanadyjskości. Ze współtworzących kraj prowincji posypały się głosy: I am Albertan, I am British Columbian, I am Newfoundlander i – o ironio! – I am not Canadian. Podczas gdy mieszkaniec Alberty jasno daje do zrozumienia, że mówi po angielsku i nie potrzebuje francuskojęzycznych napisów w urzędach, jego daleki sąsiad ze wschodniego wybrzeża zarzeka się, rzucając nieustannie francuskimi (czy też może raczej quebeckimi) wyrażeniami: I speak Québécois, not French or English. Elementy parodii poszczególnych prowincji przeplatają się ze sobą, a ich twórcy, nienastawieni na zysk – w przeciwieństwie do Joego z reklamy – wyliczają z przekorą to, co stanowi o ich tożsamości.
I eat ketchup chips and maple syrup
I drink double doubles
I believe in public health care
And that people can make love on canoes
And the beaver is a truly proud and noble animal (…)
And apologizing may be our second national sport
But I’m getting tired of it.
Bazując na występie Joego, kreują własny obraz swoich małych ojczyzn. Taki, który mogą zaakceptować, na który potrafią spojrzeć z dystansem. W ich słowach nie ma niepotrzebnej buty; owszem, parodyści podkreślają odrębność swoich prowincji, ale nie odbierają pierwiastka kanadyjskości innym. Razem z nimi tworzą jedność, ponieważ ich doświadczenia nierzadko się pokrywają. Nowofundlandczyk krzyczy w uniesieniu: I am Newfoundlander, po czym uśmiecha się łobuzersko i dodaje: Actually, I moved here from Ontario in the 80s. William z Toronto nie jeździ do pracy ani rowerem, ani na karibu, ale nie wyklucza, że dla kogoś jest to sprawdzony środek transportu. To, co wcześniej wydawało się nieosiągalnym zadaniem, teraz staje się rzeczywistością – mapę Kanady można by wykleić kafelkami wyciosanymi własnoręcznie przez jej mieszkańców.
I dla mnie ten handmade jest zdecydowanie bardziej autentyczny od wystąpienia Joego (jeśli tylko uznamy, że autentyczność podlega stopniowaniu). Składowe tożsamości, po które sięgają Kanadyjczycy, w dużej mierze odnoszą się do ich codziennego życia – przypadkowemu odbiorcy z innego kręgu kulturowego może sprawić pewną trudność rozszyfrowanie inside joke’ów. Bo przecież łatwiej skojarzyć Kanadę z podziałem na anglo- i frankofońską część niż na wyznawców picia mleka z plastikowej torebki i na tych, co wolą pić z butelki czy kartonu. Trzeba też nadstawić ucha, żeby wyłapać grę słów: Bieber i beaver. Wzmianka o piosenkarzu i bobrze pojawia się zresztą stosunkowo często – zwłaszcza wtedy, kiedy mowa o dobrach i antydobrach narodowych.
W ten sposób hiperlinkowa podróż po przeróbkach Rantu na YouTube staje się jednocześnie hiperłączem do żywej kultury kanadyjskiej. Stereotypowy zarys Kanadyjczyka – eksportera hokeja, poutinu i słowa przepraszam – nabiera ostrości. Widzimy już więcej: wynalazców koszykówki, telefonu, suwaka i pizzy hawajskiej. I czujemy więcej: sześciopunkt, będący podstawą systemu Braille’a, na banknotach; zapach double double – kawy z Tim Hortons, u której podwójna porcja śmietanki i cukru pomaga zabić lurowaty smak; strukturę środków wyciętych z donutów, czyli timbits. Nasze uszy zaczynają wyłapywać różnice językowe i przyzwyczajają się do eh?, wybrzmiewającego na końcu wypowiedzi. Coraz więcej zmysłów angażuje się w odbiór kanadyjskości – w odbiór różnorodności.
***
Jeśli Joe Canadian posługiwał się w dużej mierze technikami negacji i dyferencjacji, a Kanadyjczycy do tych dwóch dodali swoją afirmacyjną cegiełkę, to Duke’a Redbirda powinniśmy uznać za tego, który aprobuje i sprowadza do wspólnego mianownika wszystkie wymiary kanadyjskości. Co więcej, to właśnie jego głos (a nie Joego czy Williama) wybrzmiał jako pierwszy – I am Canadian autorstwa Redbirda zostało zaprezentowane Elżbiecie II z okazji srebrnego jubileuszu jej panowania w 1977 roku.
Aż – albo zaledwie – sześćdziesiąt wersów opisuje prawdziwego Canadian everymana; podmiot liryczyny jest absolutnie wszystkim, co składa się na kanadyjską tożsamość. Kanadyjczyk Redbirda mieszka jednocześnie na wschodzie i zachodzie, na północy i południu; docenia zarówno kulturę Pierwszych Narodów, Inuitów i Metysów, jak i wszystkich innych. Z gracją prześlizguje się na łyżwach między bitwą na śnieżki w Nowej Szkocji i karnawałem w Québecu. Poruszamy się z nim nie tylko po płaszczyźnie, lecz także – aż ciśnie się na usta – zanurzamy w „głębiźnie”. Warto wspomnieć, że głos Redbirda to jednocześnie głos Odżibweja, przedstawiciela jednej z grup Indian amerykańskich. Jego doświadczenie życiowe, tradycje i wierzenia mogą jawić się jako byt w oderwaniu. A tymczasem – paradoksalnie – to właśnie człowiek, którego przodkowie zamieszkiwali tereny aktualnej Kanady na długo przed przybyciem Anglików i Francuzów, podkreśla wagę różnorodności i dumy z bycia Kanadyjczykiem. Utwór nieprzypadkowo jest jak kwestionariusz – każdy może wziąć go do ręki i odhaczyć wersy odpowiadające jego historii życia.
I’m the Arctic Ocean and the Beaufort Sea
I’m the Prairies, I’m the Laurentians
I am French
I am English
And I’m Métis
But more than this
Above all this
I am Canadian and proud to be free[2].
Nie jest ważne, ile punktów zbierzesz, ile zdań zakreślisz, skoro wszystko sprowadza się do tego, że jesteś Kanadyjczykiem. A jeśli nim jesteś – jesteś też wolny w swoich wyborach. Tak samo wolni są ci, którzy żyją na tych niemal 10 000 000 km2 z tobą. Mozaika ma to do siebie, że zachwyca feerią barw współgrających (a może i nie) ze sobą.
***
Lipiec 2015. Marketingowcy z Molsona odrobili zadanie domowe – teraz prefiks współ- wyziera spod warstwy audiowizualnej. Na placu stoi automat (oczywiście do piwa), który otwiera się po usłyszeniu jednego komunikatu w siedmiu różnych językach. Słychać kolejno: I am Canadian, Je suis canadien, 我是加拿大人, Io sono canadese, Soy canadiense, Ich bin Kanadier, 나는 캐나다인입니다.
Podobny przekaz znajdziemy w szkolnych projektach pod hasłem What does it mean to be Canadian today? Choć to produkcje amatorskie, a jakość dźwięku i obrazu pozostawia wiele do życzenia, przesłanie uczniów pozostaje jednoznaczne: różnorodność jest bogactwem, a nie zagrożeniem. W tle przewijają się ujęcia auli szkolnej obwieszonej flagami co najmniej kilkunastu krajów. To w tym miejscu w każdy poniedziałek młodzież gromadzi się o dziewiątej na apelu, dowiaduje się o bieżących sprawach i odśpiewuje kanadyjski hymn. Hymn, którego słowa w 2018 zostały zmodyfikowane, tak że w drugim wersie sformułowanie in all thy sons zastąpiło neutralne płciowo: in all of us. W nagraniach widzimy również migawki splecionych dłoni różniące się odcieniem skóry i słyszymy wyraźnie: You will not be discriminated on colour, religion, sex, national or ethnic origin or even mental or physical disabilities[3]. Kafelki w kanadyjskiej mozaice to nie standardowe azulejo – mogą przybierać dowolny kształt i pysznić się najbardziej wymyślnym i abstrakcyjnym wzorem. Zadowolone ze swojego sąsiedztwa – zachwycają paradoksalnym dopasowaniem.
***
Współistniejemy i przeżywamy ten fakt na wiele sposobów w zależności od tego, kim sami jesteśmy. Albo i nie jesteśmy. Jak skrajnie się różnimy lub zadziwiająco uzupełniamy. Akceptacja i poszanowanie różnorodności, przejawiające się w każdej jednostce, wydają się kluczowe dla społeczeństwa dążącego do rozwoju. Kluczowe są na pewno dla Kanady – i to nie tylko na papierze.
Wyobrażam sobie, że mamy wiele oczekiwań w stosunku do kogoś, kto chce się stać częścią naszego społeczeństwa. Na lektoracie języka polskiego, który prowadziłam, w temacie migracyjnych wymagań padało najczęściej: Musisz szanować nasze wartości. Jakie? Odpowiedzi stawały się precyzyjne, słowa zaczynały układać się w łańcuchy. W pamięć zapadło mi krótkie zdanie ucznia, który barierę językową pokonał semestr wcześniej. Musisz być tolerancyjny. Uczeń był Kanadyjczykiem. Jego głos nie był odosobnioną opinią – według statystyk kwestia tolerancji i poszanowania innych jest ważna dla 97% Kanadyjczyków i (na szczęście) dla 96% imigrantów, którzy Kanadę wybierają na swój drugi dom. To w tym kraju poprawność polityczna – stojąca w opozycji do mowy nienawiści – jest tak istotna nawet w codziennej komunikacji.
I choć idealne miejsce na ziemi nie istnieje (czym jest zresztą ideał?), i zawsze jest lepiej tam, gdzie nas nie ma, to Kanadyjczycy mogliby udzielać korepetycji ze współistnienia. Kiedy myślę o afirmacji różnorodności teraz – 28 lutego 2021, zamknięta w polskiej rzeczywistości, w której tolerancja i umiejętność współbycia nabierają egzotycznego odcienia – mam ochotę powtórzyć za Bono: The world needs more Canadas.
Anna Kozłowska
[1] I am Canadian: The rant, https://www.youtube.com/watch?v=WMxGVfk09lU.
[2] I am Canadian – Dr. Duke Ridbird: https://www.youtube.com/watch?v=KtlivijlGUs.
[3] I am Canadian: https://www.youtube.com/watch?v=mEqzHb_6QUU.