Debiutancka powieść Karoliny Krasny doczekała się mieszanej recepcji i raczej skrajnych ocen, a linia podziału wydaje się przebiegać wzdłuż podejścia do niezrozumiałości czy też wieloznaczności tego dzieła. Autorki pozytywnych sądów z reguły zwracają uwagę na siłę, z jaką Love Song pobudza ich wyobraźnię, z kolei osoby zawiedzione lekturą często odwołują się do rzekomego braku treści, interpretując powieść jako popisówkę językową. W jednym i drugim przypadku zaskakuje mnie brak wzmianek o pewnej optyce, moim zdaniem kluczowej dla rzetelnego podejścia do Love Song. Można ją zgrabnie opisać w pewnym przybliżeniu, powołując się na zdanie zamykające debiut Krasny: „«Jest tyle dróg innych niż miłość»’, śpiewało im słońce, / gdy kończyło być okrągłe1Zaznaczam w cytatach końce linii ukośnikami, jak w tekście poetyckim, ponieważ twierdzę, że podział tekstu na linie w prozie Krasny znaczy, przynajmniej w wielu miejscach.”. Zawarte tu tropy rzeczywiście rozbiegają się w bardzo wiele różnych stron naraz, zwłaszcza w kontekście całej książki, ale jest w tej sieci kilka specyficznych odnóg, które mogą dość dobrze nakreślić kontury projektu debiutantki.
Punktem wyjścia do tego przedsięwzięcia w kontekście przytoczonego cytatu mogłoby być pytanie: co jest nie tak z miłością (romantyczną), że trzeba szukać alternatywnych dróg? Jej wyidealizowana wersja nie może istnieć w rzeczywistości, a naiwna wiara w przeznaczenie sobie dwóch dusz jest wręcz szkodliwa. To oczywista odpowiedź, refleksja jasna jak słońce dla każdej dorosłej osoby z doświadczeniem romantycznym. Krasny wydaje się przynajmniej częściowo zgadzać z takim postawieniem sprawy, problematyzuje tego typu relacje, zwłaszcza będąc świadomą patriarchalnego tła dla wielu z nich. „Już raz ją zraniłem, pomyślał. Wystarczy. / […] Znów zaczął mówić o sobie, […]” (o XY, jednym z bohaterów) czy „Kiedy mówiła o mężczyznach, którzy dawniej łamali jej / kości […]” (o Zet, drugiej z nich), to jedne z przykładów obrazujących taki punkt wyjścia. Jednocześnie wydaje się, że autorka nie chce tylko zatrzymać się na podejrzliwości wobec miłości. Rozumiana jako połączenie na jakimś mistycznym poziomie jest dla wielu osób bardzo atrakcyjna, w czym nie ma zresztą nic specjalnie dziwnego, prawdopodobnie większość z nas kiedyś doświadczyła tęsknoty za taką prostą, gładką, magiczną miłością. W związku z tym, pomimo niekontrowersyjnej problematyczności „czystej” miłości, można (być może: należy) zastanawiać się, czy w tej koncepcji nie ukrywa się coś istotnego, czego nie powinnyśmy wyrzucać razem z resztą naiwnego bagażu tego pojęcia. Możemy sobie wyobrazić infantylną miłość jako okrąg. A w rzeczywistości nie istnieje idealny okrąg. Każdy materialny przedmiot wyglądający na okrąg, jeśli przyjrzymy mu się odpowiednio blisko, przestaje nim być, choćby na poziomie mikroskopijnym. Gdzieś zawsze pojawią się nieregularności, a materialna esencja okrągłości nie istnieje. Czy jesteśmy zatem skazane na uwierające poczucie braku i podejrzliwość wobec matematyki? Jeśli nie damy rady żyć bez naiwnej miłości, owszem. Ale zamiast tego możemy obrać inną drogę: jeśli pogodzimy się z wypustkami i zagięciami na naszych pseudo-okręgach, mamy szansę chociażby zobaczyć, co w tej okrągłości tak naprawdę nas pociąga. Być może także adekwatność danego stopnia okrągłości do różnych okoliczności. Dalej mogłybyśmy nauczyć się lepiej dopasowywać takie nie-do-końca-okrągłe kształty do naszych potrzeb. Kto wie, może nawet dałoby się wywnioskować coś ciekawego z porównania tego, na jakie nieregularności zwracają uwagę różne osoby?
Niestety, za przypomnienie mi o końcówce powieści Krasny odpowiedzialna jest recenzja Love Song autorstwa Jacka Adamca. Recenzent pisze o Love Song chociażby tak: „Są literatury od emocji i cut-upowych impresji, bardziej niż na rozum oddziałujące na wyobraźnię. I tutaj właśnie dopatrywałbym się wartości Love Song”. Rzeczywiście, jeśli ktoś szuka powieści z prostą tezą czy “przesłaniem” wynikającym wprost z fabuły, ciężko będzie mu dostrzec wartość w Love Song. Natomiast w moim mniemaniu książce nie brakuje niczego pod kątem rozumowym, a przytaczana przez recenzenta w innych częściach jego tekstu „niezrozumiałość”, rzekomo mająca tylko wytworzyć jakieś arbitralne impresje, wcale nie jest beztreściową akrobacją. Twierdzę, że Krasny operuje znaczeniami w bardzo precyzyjny sposób i to taki, który niesie wyraźną intelektualną treść, choć niekoniecznie o ostrych konturach.
Chciałabym jasno przedstawić swoje stanowisko dotyczące „niezrozumiałości”: zaburzanie komunikacji, mylenie tropów itp. w ogóle nie interesują mnie jako cele same w sobie. Są to, być może, najbardziej zauważalne cechy poetyki Krasny, ale to, co nadbudowuje na nich autorka, to nie „niezrozumiałe fragmenty sprawiające wrażenie głęboko poetyckich”, jak chciałby Adamiec. To raczej kwestia tego, że pogodzenie się z trudnościami komunikacyjnymi i pewną arbitralnością języka to warunek wstępny do gestykulowania w stronę czegokolwiek pozytywnego. Pożyczając styl autorki: kąt padania promieni słonecznych wyznacza strumień moczu. Po prostu inaczej nie da się uczciwie tworzyć konstruktywnej sztuki w późnej nowoczesności (nie jest to zresztą szczególnie świeża refleksja, ale z jakiegoś powodu wciąż chyba mało popularna). Przy tym powrót do naiwnej stabilności, esencjonalizmów czy bezrefleksyjnej miłości, to rozwojowy krok w tył, być może nawet w przepaść. Ale uważna czytelniczka może znaleźć coś zupełnie innego w debiucie Krasny: opowieść traktującą na serio nie tylko luźne wiązania znaczących ze znaczonymi i podejrzliwość wobec esencjonalizmów, ale również potrzebę transcendencji czy jakichkolwiek, choćby mikroskopijnych, fundamentów. Przy tym najważniejsze w tej powieści jest to, że proponuje pewien pomysł wyjścia z impasu chaosu późnej nowoczesności.
Żeby opisać plan ucieczki, oprę się o stosunkowo nowe podstawy teoretyczne. Timothy Bewes, brytyjski badacz literatury, opublikował w 2022 roku książkę Free Indirect: The Novel in a Postfictional Age, gdzie, bazując na współczesnych, anglojęzycznych powieściach, proponuje koncepcję zbieżności strategii artystycznych dzisiejszych powieściopisarek, którą można skrótowo opisać jako operowanie pewnego rodzaju niedyskursywną „myślą” poprzez odważne zabiegi na granicy formy literackiej. Ich celem nie jest tylko sprowadzenie szczęki czytelnika do poziomu podłogi za pomocą ośmielonej wyobraźni, lecz skonstruowanie pozytywnego programu z serii negacji, sprzeczności i wieloznacznych sugestii, programu nie do końca uchwytnego, ale przez to opierającego się pułapce prostego uformowania. Patrzę na Love Song właśnie w taki sposób: wydaje się gestykulować w stronę czegoś niewyrażalnego, pozadyskursywnego, ale, według autorki, powszechnego (tak rozumiem zwłaszcza wagę tematyki miłosnej). Owszem, można to coś częściowo opisać słowami, jak wszystko, ale zawsze jest to oglądanie trójwymiarowej figury narysowanej na kartce papieru. Artyści decydujący się na tę strategię wydają się zainteresowani pewnym szczególnym rodzajem recepcji swoich dzieł – przez precyzyjne operacje na języku chcieliby wytworzyć w czytelniku wrażenie, które pozwoli niejako zrozumieć to niewyrażalne. Nie chodzi o przekazanie jakiejś głębokiej prawdy szyfrem, który ma rozgryźć czytelniczka, tylko o umożliwienie rezonansu. Stąd też odniesienia do wyobraźni – spuszczenie jej ze smyczy to jeden z warunków wstępnych do produktywnej lektury, ale w przeciwieństwie do starej, postmodernistycznej koncepcji arbitralnego współbudowania przez czytelniczkę znaczenia dzieła, tutaj przedmiotem artystycznej eksploracji jest to, co od subiektywności nie powinno całkowicie zależeć. Owo coś można, ale nie trzeba, interpretować metafizycznie; przy czym z definicji każdy opis językowy będzie niepełny. Autorki takie jak Karolina Krasny prawdopodobnie mogłyby powiedzieć, że widzą w takiej strategii najbardziej obiecującą możliwość odkrycia i zakomunikowania pewnej uniwersalnej części wspólnej. Nie wiem jak Adamiec, ale ja uważam, że tego typu próby badania współdzielonego pola i rekonstrukcji jakiejkolwiek stabilności bardzo pobudzają rozum.
„Perypetie XY oraz Zet to ciąg surrealistycznych wizji z grypowego snu […]. Jeśli o czymś mówią, to o przywiązaniu, oswojeniu i utracie” pisze we wspomnianej recenzji autor, podczas gdy Love Song nie jest w żadnym stopniu surrealistyczną wersją Małego Księcia. A żeby przedstawić najważniejsze zasady projektu Krasny, do analizy cytatu z początku recenzji dodam trochę namysłu nad pierwszą stroną powieści (poniżej nazywam ją wstępem, zgodnie ze swoją interpretacją jej funkcji). Zaczyna się tak: „Ta książka mogłaby być o kimś innym, a poradziłabym / ci to samo”. Mogłaby być o kimś innym, więc nie zależy od partykularności bohaterów. Podmiot wyrażający te słowa poradziłby czytelniczce to samo, niezależnie od szczegółów konstrukcji postaci, bo nie one są najważniejsze. Mogłaby być o kimś innym, bo interesuje ją integracja, a nie różnicowanie. Nie uważacie, że brzmi to też trochę jak dowartościowanie alegorycznego sposobu czytania tej powieści? Warto jednocześnie zwrócić uwagę na dodatkową warstwę sugestii: gdyby ograniczyć pierwszą linijkę do „Ta książka mogłaby być o kimś innym, a poradziłaby“ (bez m), to ja prawdopodobnie spodziewałabym się mniej więcej takiej kontynuacji: „…sobie tak samo dobrze”. Rzeczywisty ciąg dalszy jest podobny, ale nie tożsamy. Takie precyzyjne konstrukcje przewijają się przez cały debiut Krasny, ale zawsze są w pewnym sensie nieobowiązkowe – nie musimy w nie wchodzić, a powieść i tak broni się strukturalnie. Możemy czytać ją bez tego rodzaju spostrzeżeń jako dość dziwaczną, ale spójną całość, której ambicją jest przyjemność z gry wyobraźni, co samo w sobie też jest ważne. Ale wracając do wstępu: „Rozbicie jej [powieści – przyp. JS] na fale, kropki i zawijasy umożliwi / ci stworzenie własnego alfabetu, który opisze najdalsze, / niedostępne dla języka wspomnienia”. To ciekawe, że dzieło literackie już w drugim zdaniu odwołuje się do jakichś wspomnień, które uchylają się słowom. A w falach, kropkach i zawijasach możemy rozpoznać te wspomniane wcześniej wypustki na okręgu, zakłócenia, chropowatą powierzchnię języka. Kilka zdań później trafiamy z kolei na taki fragment: „Jęknąłeś, kiedy rysowano na tobie kółka.” Mnie taki dobór słów przede wszystkim przywodzi na myśl skojarzenia seksualne. Ale ponieważ we wstępie jako całości autorka jawnie odwołuje się do rozwoju, istnieją podstawy do odczytania tego chociażby jako alegorii poznania naukowego (rysowanie kółek jako kategoryzacja; matematyka; badania biologii człowieka itp.), a w takim kontekście jęk już raczej nie odwołuje się do rozkoszy, ale bólu albo trudu związanego przypuszczalnie z wysiłkiem gromadzenia tej wiedzy lub z rozczarowaniem, że nigdy nie ma jej wystarczająco. Podobne wykorzystanie insynuacji (między innymi) seksualnych przewija się przez całą powieść, z wierzchnią warstwą opisu często grającą przeciwieństwem względem innych sugerowanych znaczeń. Zgadzam się z Adamcem, że „autorka lubi zestawiać ze sobą piękno i brzydotę, przystawalne z nieprzystawalnym, zwyczajne z dziwactwem”, ale nie jest to wyczerpujący opis sposobu obrazowania Krasny, a poza tym w przeciwieństwie do niego nie widzę w tym jedynie językowej gierki ani próby zszokowania kogoś siłą kontrastu. Żeby dokładniej to opisać, uznajmy roboczo, że w tego rodzaju oscylacji znaczeń wszystkie z nich są równoprawne. Do mnie mogą najbardziej docierać skojarzenia seksualne, inne osoby mogą uznać zupełnie inne asocjacje za dominujące. Nie jest to znowu nic dziwnego, ponowoczesna arbitralność języka to dla nas raczej chleb powszedni. Partykularność każdej z nas wymyka się generalizacjom. Ale wydaje się, że byłybyśmy w stanie mniej więcej zgodzić się co do zbioru możliwych znaczeń przywoływanych konstrukcji, a co ważniejsze, spostrzec, że z tego zbioru wyłania się coś, co nie jest redukowalne do sumy jego elementów. Czyżby jednak istniała jakaś część wspólna między nami (pisarzami, czytelniczkami, może i ludźmi w ogóle) na głębokim, być może przed- czy też poza- językowym poziomie?
Na koniec chciałabym jeszcze na chwilkę pochylić się, tak samo jak Adamiec, nad cytatem „Ta książka nie będzie kompletna. W jej szczelinach urośnie las. I to piękniejszy od słów” z dalszej części powieści. W mojej głowie te puste miejsca po lekturze rzeczywiście szybko zaczęły kiełkować, a ekosystem rozrósł się na niezwykle rozległe obszary. Gładko zajmował kolejne tereny – zarówno góry, jak i niziny – przecinał fosy, rozprzestrzeniał się jak ogień. Zetknął się między innymi z pewnym szczególnym, norweskim lasem, który z jakiegoś powodu wydaje się wyjątkowo atrakcyjny dla pisarzy. Białość sączyła się z niego nawet w samym środku nocy.
***
Pełna analiza wymagałaby długiego opracowania, więc zatrzymam się na tych dwóch promieniach słońca, jaki można zauważyć w debiucie Krasny. Ale nawet taka para tworzy obiecujące ciepło: nie musimy ślęczeć, zrezygnowane, w ślepym zaułku miłości. Możemy spróbować czegoś innego, łączności, rezonansu, czy jeszcze miliona innych słów. Nawet jeśli do końca nie wiemy, jak to wszystko rozumieć, coś ciągle pcha nas do tego rodzaju poszukiwań, bo mamy poczucie, że możemy trafić na coś istotnego. A znalezienie i rozpoznanie w tym uniwersalności potrafi być niezwykle ekscytujące. Czytelniczkom, którym bliski jest taki kierunek poszukiwań, serdecznie polecam lekturę Love Song.
Ilustracja: Halka
Instagram: halka.png