
Barwa oczu – nieproporcjonalnie dużych w stosunku do korpusu – z odcienia miodowego przechodzi w ciemny brąz. Podobnie rzecz ma się z łuskowatym ciałem, choć tutaj wariantów kolorystycznych znajdziemy zdecydowanie więcej; ot, mimetyczny potencjał zamknięty w niespełna trzynastu centymetrach jaszczurzego jestestwa. Pionowe źrenice czynią z niej idealnego nocnego obserwatora, zdolnego do rozróżniania kolorów nawet w ciemności, co – w porównaniu z ludzkim narządem wzroku – wydaje się niezłym osiągnięciem. Cel jest jeden – stopić się z otoczeniem, ale możliwości jest o wiele więcej… Takiego właśnie narratora i bohatera spotykamy na kartach powieści O Vendedor de Passados [Sprzedawca przeszłości] (2004) autorstwa angolskiego pisarza i dziennikarza, José Eduardo Agualusy.
Tytułowym sprzedawcą przeszłości jest Félix Ventura, czarny albinos trudniący się fabrykowaniem wspomnień. W wymiarze praktycznym oznacza to fałszowanie życiorysów i tworzenie drzew genealogicznych, które wpasowywałyby się w preferencje jego klientów. A tych w postkolonialnej stolicy Angoli, Luandzie, nie brakuje. Przez dom architekta przeszłości prześlizgują się więc anonimowi politycy, przedsiębiorcy i przedstawiciele młodej burżuazji, których życie, w powoli odbudowującym się po wojnach kraju, zapowiada się wyjątkowo obiecująco – do pełni sukcesu brakuje im jedynie równie obiecującego życiorysu. Dzięki Félixowi (oczywiście po uprzednim odciążeniu portfela z odpowiedniej ilości kwanzy) są w stanie go zdobyć.
Należy podkreślić, że Ventura nie jest ani cudotwórcą, ani fałszerzem obdarowanym boskim natchnieniem. To sprzedawca, którego produkt jest wykonany z najwyższą starannością – nie ma tu mowy o niedomówieniach czy informacjach wyssanych z palca; mężczyzna nie opiera się na imaginacji, pracuje na bazie rzeczywistości. Jak wobec tego wygląda proces mistyfikacji dokumentów? Skąd Ventura czerpie inspiracje? Odpowiedź znajdujemy bezpośrednio na stronach powieści:
Félix Ventura podczas kolacji studiuje gazety, kartkuje je uważnie; jeśli jakiś artykuł wzbudza jego zainteresowanie, zaznacza go fioletowym długopisem. Kończy jeść, wycina ostrożnie interesującą go informację i dołącza do swojego archiwum. Na jednej z półek w bibliotece znajdują się dziesiątki pogrupowanych wycinków. Na innej śpią spokojnie kasety wideo. Félix lubi nagrywać wiadomości, ważne wydarzenia polityczne, wszystko, co pewnego dnia mogłoby się przydać. Kasety ułożone są według porządku alfabetycznego (…)[1].
Okazuje się, że bohater jest nie tylko sprzedawcą przeszłości – lecz także jej kolekcjonerem. Drobiazgowym, systematycznym, wręcz uzależnionym od codziennego rytuału grzebania w ułamkach życia innych osób. Mamy tutaj do czynienia z podglądaniem bardzo specyficznym; podglądaniem, które wymyka się granicom definicji. Jeśli bowiem założymy, że warunkiem koniecznym do aktu podejrzenia jest brak zgody obiektu, na który kierujemy wzrok, to paradoksalnym byłoby stwierdzenie, że osoby publiczne tego wzroku nie łakną.
Czym innym jest jednak przyswajanie informacji, a czym innym ich wykorzystanie. Kiedy myślę o procederze Ventury w kategoriach językowych, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeszcze na etapie przyswajania informacji bohater jedynie ogląda (choć, oczywiście, robi to intencjonalnie). Gdy jednak czynność ta prowadzi do kolekcjonowania i do patchworkowego użytku z tego, „co zobaczone”, to jego oglądanie nie jest już zwykłym oglądaniem – traci swój niewinny, neutralny charakter i przekształca się w paranoiczne podglądanie co lepszych skrawków, z których można by uszyć nową formę. Mówiąc inaczej: staje się kradzieżą poszczególnych elementów składających się na tożsamość obiektu mniej lub bardziej pożądanego, w zależności od zapotrzebowania. Ventura handluje przeszłością dyskretnie i efektywnie niczym najlepszy dealer narkotykowy.
Całemu procederowi przygląda się z ukrycia Eulálio, jaszczurka, i to właśnie ona opowiada nam historię. Nie pozostaje bez znaczenia, że Agualusa na narratora wybiera właśnie ten gatunek gada – rdzennego mieszkańca Afryki Subsaharyjskiej, który na inne kontynenty (głównie południowoamerykański) przedostawał się na statkach kolonizatorów wraz z niewolnikami. Naścienny krokodylik – jak zwykło się określać go w języku portugalskim – nie jest na południowej półkuli nadzwyczajnym gościem; w kilku kulturach karaibskich wierzy się nawet, że jego obecność w domu przynosi szczęście. Niezależnie od przesądów, w przypadku, który mnie interesuje, Eulálio jest jaszczurem, doskonale zorientowanym w angolskich realiach i świetnie wpasowującym się w postkolonialne otoczenie. Zna je jednak nie tylko z perspektywy czysto zwierzęcej, lecz także ludzkiej – pod jego jaszczurzą powłoką kryje się bowiem dusza człowieka, którym Eulálio był w poprzednim wcieleniu (reinkarnacja to dość powszechny element w wierzeniach afrykańskich). Doskonale oddaje to jego nazwa gatunkowa – hemidactylus mabouia. O ile drugi człon w kontekście dualnej tożsamości gada nie ma większego znaczenia, o tyle prefiks hemi- w języku greckim oznacza ‘połowę’ – mamy więc do czynienia z Eulálio pół-jaszczurką, pół-człowiekiem. I właśnie z takich półperspektyw poznajemy historię sprzedawcy przeszłości i jego klienteli:
Tej nocy przenikliwy dźwięk dzwonka przerwał mu [Félixowi – przyp. AK] jedzenie zupy. Zirytowało go to. Złożył gazetę, podniósł się z wysiłkiem i poszedł otworzyć drzwi. Zobaczyłem wchodzącego mężczyznę, wysokiego, dystyngowanego; nos miał orli, kości policzkowe wystające, wąs obfity, zakręcony i lśniący, jakby z poprzedniego stulecia. Oczy, małe i błyszczące, zdawały się władać wszystkim wokół. Był ubrany w niebieski, staromodny garnitur, który na nim jednak leżał dobrze, w prawej ręce trzymał skórzaną teczkę. W pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Tak, jakby noc albo jakaś inna rzecz jeszcze mroczniejsza od samej nocy weszła razem z nim (s. 16).
Relacja Eulálio jest niezwykle realistyczna i nietrudno odnaleźć w niej elementy podwójnej tożsamości opowiadającego. Jaka jaszczurka umiałaby odnieść się do panującej ówcześnie mody i przeanalizować zmieniające się nastroje emocjonalne z taką wnikliwością? Jaki człowiek zdołałby zarejestrować tyle szczegółów dotyczących wyglądu niespodziewanego gościa, który przybywa w ciemnych interesach pod przykryciem nocy?
Oczy Eulálio, jakby stworzone do nocnego życia, są w stanie uchwycić niemal wszystko – kolory żywe jak za dnia, detale, nieznaczne drgnięcie dłoni czy szybkie spojrzenie rzucone w stronę drzwi. Nie o sam wzrok zresztą chodzi, lecz o perspektywę patrzenia. Jaszczurka, stworzenie gibkie i małe, z łatwością przemyka się po ścianach, zajmuje wygodną pozycję na gzymsie, wdziera się w ukryty kąt albo, przeciwnie, w miejsce na widoku – to nieistotne, skoro ciało posłusznie wtapia się w otoczenie. A nawet, gdyby się nie wtapiało… Co zresztą, w dobie antropocentryzmu, można zarzucić małemu, niewinnemu gadowi o rozczapierzonych palcach? No właśnie, niewiele. Zwykliśmy wyobrażać sobie szpiegów i agentów w odrobinę innych formach. Tymczasem Eulálio relacjonuje nam, strona po stronie, wszystkie wydarzenia z domu Ventury – mniej lub bardziej wygodne dla fałszerza. Przypomina to sytuację, gdy w tajemnicy opowiada się drugiej osobie historie, które nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Ventura traktuje gada trochę jak zwierzę domowe, a trochę jak istotę, która – na przemian pojawiając się i znikając – nie istnieje na serio w jego życiu. Dostrzega jedynie jaszczurzą specyficzność przejawiającą się w śmiechu łudząco podobnym do ludzkiego, jednak nie traktuje tego poważnie. Tymczasem Eulálio, żwawo przebierając wszystkimi odnóżami (jak najdalej od skorpionów i gorącego słońca!), panoszy się po domu mężczyzny jak po własnym. Sam uważa siebie za małego bożka, który w mieszkaniu nieświadomego niczego bohatera widzi wszystko, dosłownie wszystko. Jako że jaszczurka prowadzi nocny tryb życia, o tej porze doby wypowiada się najczęściej. W przypadku Ventury noc jest zarezerwowana albo do prowadzenia szemranych interesów, albo dla kobiet.
– Hej, gościu, nie masz żadnego kuduro?
A ponieważ albinos nie ma ani kuduro, ani kizomby (…) wybierają najbardziej krzykliwą okładkę z rytmami kubańskimi. Tańczą, nakreślając małymi krokami wzory na drewnianej podłodze, w międzyczasie jedno drugiemu rozpina koszulę. Idealna skóra, wyjątkowo czarna, wilgotna, lśniąca, kontrastuje ze skórą albinosa, suchą i szorstką, lekko zaróżowioną. Ja widzę wszystko (s. 42).
Na tym poziomie powieści podglądactwo Eulálio przybiera odcień perwersji seksualnej. Jakkolwiek trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, która część tożsamości – ta ludzka czy raczej ta zwierzęca – odpowiada za jego zachowanie, nie można zaprzeczyć, że zwierzę staje się dobrowolnie świadkiem dość intymnych scen z życia Ventury.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w powieści Agualusy podglądactwo funkcjonuje wielowymiarowo; oczy jaszczurki potajemnie przyglądają się cudzym życiorysom i osobom, które potrzebują sfałszowanych dokumentów; wówczas wzrok człowieka spotyka się z drugim – ni to zwierzęcym, ni to ludzkim. Innym razem spojrzenia nie krzyżują się wcale – dwie nieruchome źrenice (jaszczurki przecież powiek nie mają) wpatrują się w obiekt, który obserwowanym by z pewnością być nie chciał… Czemu to ma służyć? Może należałoby wspomnieć o poglądzie na temat animalistycznej percepcji rzeczywistości, który Agualusa – mniej lub bardziej świadomie – wkłada w usta jaszczurki:
Ludzie ignorują niemal wszystko, co wiąże się z małymi istotami, z którymi dzielą życie. Szczury, nietoperze, karaluchy, mrówki, roztocza, pchły, muchy, komary, pająki, gąsienice, ćmy, termity, pluskwy, jedwabniki, ślimaki, chrząszcze (s. 13).
Czy mogłyby o nas coś powiedzieć?
Anna Kozłowska
[1] J.E. Agualusa, O Vendedor de Passados, wyd. 3., Rio de Janeiro, s. 12.
Wszystkie cytaty zamieszczone w artykule pochodzą z tego wydania książki i zostały przetłumaczone na potrzeby artykułu [AK].