Zacznę konfesyjnie.

Od My Beautiful Dark Twisted Fantasy miałem kłopot z twórczością Westa. Wspominana płyta, przez większość recenzentów uznana za najlepsze, co wydarzyło się w rapie w XXI wieku, dla mnie była (prócz kilku utworów) symptomem zbyt wybujałych aspiracji amerykańskiego rapera, który chciał przywrócić martwy już model nagrywania albumów przez gwiazdy prog-rocka lat 70. Watch the Throne, powstałe w kolaboracji z Jayem-Z, zapowiadało się po pierwszym singlu co najmniej genialnie, a okazało się zestawem muzycznych wypełniaczy (kurioza typu Made in America). Zasadnicza zmiana brzmienia płyt nagranych po Graduation, czyli odejście od kompozycji opartych na oldschoolowych samplach, nie do końca przypadła mi do gustu. Yeezus to kolejny krok Westa w stronę stricte elektronicznych klimatów. Czym to poskutkowało?

W jednym z wywiadów raper powiedział, że muzyka puszczana obecnie w rozgłośniach radiowych to nie towarzystwo dla jego utworów. Praktyczny brak akcji promocyjnej (prócz efektownej premiery New Slaves) i surowa oprawa graficzna krążka to widoczny znak, że ‘Ye w pewnym stopniu dystansuje się od współczesnego mainstreamu muzycznego. Lista muzyków, z którymi współpracował West przy tworzeniu płyty jest imponująca (Rick Rubin, Jill Scott, Daft Punk, Kid Cudi), ale brak tu efektownych featuringów mogących popchnąć jakikolwiek nowy utwór na szczyty list przebojów. I rzeczywiście, Yeezus to chyba najmniej singlowy album artysty w jego karierze[1]. Już od pierwszych dźwięków On Sight wiadomo, że i tym razem Amerykanin będzie zaskakiwał swoich słuchaczy. Ostre brzmienie syntezatorów, przywołujące skojarzenia ze współczesnym electro i minimalistyczny bit, na którym Kanye zasuwa ze swoim bragga („Yeezy season approaching/ Fuck whatever y’all been hearing”) to wręcz idealny pomysł na otwarcie płyty. Wstawiony w środek utworu delikatny, kilkusekundowy soulowy sampel doskonale kontrastuje z prawie noise’owym brzmieniem tego kawałka. Następny numer także nie pozostawia złudzeń co do tego, na jakim patencie raper oparł swoje nowe nagrania. Black Skinhead, jedna z najlepszych kompozycji na Yeezus, to przede wszystkim bębny atakujące ze zdwojoną siłą w podbitym ciężkim basem refrenie („I keep it 300, like the Romans/ 300 bitches, where’s the Trojans?”). Plemienny rytm, ostre przejścia między kolejnymi fragmentami utworu i dźwiękowe eksperymenty – to klimat Black Skinhead i całego Yeezus w skrócie.

„W skrócie”, bo ‘Ye przyszykował dla słuchaczy prawdziwą sieczkę brzmieniową, którą doprawdy trudno opisać. Elektroniczna jazda zderzona z Dziewczyną o perłowych włosach Omegi w New Slaves; powykręcane sample ze Strange FruitBlood On The Leaves; house’owy podkład, drażniące krzyki i posapywania w I Am a God; dancehallowa nawijka Assassina połączona ze swaggerskim bitem w I’m In It; syntezatorowe pejzaże w Hold My LiquorGuilt Trip… to tylko krótka lista dźwiękowych odjazdów, jakie oferuje Yeezus. Te, często nieumotywowane żadną logiką, eksperymenty na początku bardzo mnie irytowały – do tego stopnia, że byłem gotów osądzić o końcu kariery rapera. Jednak Yeezus to tzw. grower: z każdym kolejnym odsłuchaniem utwory brzmiały dla mnie coraz lepiej – dzisiaj trudno jest mi wskazać ewidentnie słaby kawałek. Co może sprawiać kłopot to zdarzające się żenujące wersy, jak np. pogawędka z Jezusem w I Am a God („I just talked to Jesus/ He said, What up Yeezus?”), czy tak urocze fragmenty z I’m In It, jak „Put my fist in her like a civil rights sign”. Nie jest to jednak nic, do czego Kanye nie przyzwyczaiłby swoich słuchaczy na poprzednich albumach, dlatego nietrafione wersy nie psują oceny całości płyty.

Kończące album Bound 2 to jakby symboliczne pożegnanie rapera ze stylem, od którego zaczynał swoją karierę. Radykalna przemiana (nie „rewolucja”) brzmieniowa, jakiej Kanye dokonał na Yeezus każe zapytać o to, jaki kierunek artysta obierze przy okazji kolejnego albumu. Czy formuła rapu proponowana przez ‘Ye na najnowszym albumie możliwa jest do rozwinięcia? A może ten ostatni, oldschoolowy utwór wskazuje na chęć powrotu do korzeni? Niezależnie od tych pytań, pewne jest jedno – Yeezus to najciekawszy i najbardziej frapujący brzmieniowo album, jaki słyszałem w tym roku. Faktycznie, „Yeezy season approaching”…

Łukasz Żurek


[1] Ok, ośmiominutowe utwory z My Beautiful Dark Twisted Fantasy mogłyby w tej kategorii konkurować z Yeezus.

5 Comments

  1. Zgadzam się z prawie wszystkim, ale nie wiem, skąd w tej recenzji i w ogóle zagranicznych komentarzach przekonanie, że 'Bound 2′ to Kanye z pierwszych płyt. Nic z tych rzeczy. Na 'College Dropout’ albo 'Late Registration’ sample były, owszem, soulowe, że czyste, brzmiące mainstreamowo, przystępnie i melodyjnie. Tutaj sampel sprawia wrażenie przypadkowego wycinku z jakiegoś kawałka sprzed 40 lat, jest niewygodny, zarówno dla słuchacza (przy pierwszym odsłuchaniu przynajmniej), jak i rapera, bo to praktycznie sama pętla bez żadnych bębnów, basu itd. (trochę się to zmienia w refrenie, no ale to jest ta technika kontrastu, o której piszesz w kontekście całej płyty). Więc moim zdaniem ze starym Kanye ten kawałek łączy sie tylko soulowym samplem; generalnie to jednak brudny numer w stylu późnego J Dilli albo Madliba :)

    a cała płyta jest piękna, nieskipowalna i podatna na zapętlenie w odtwarzaczu ;)

  2. Racja, „Bound 2” to nie jest mainstreamowy kawałek w stylu „Touch the Sky”, ale znacząco odbiega od reszty utworów z płyty (sampel nie jest wykręcony tak, jak w „Blood on the leaves” ani nie wstawiony od czapy, jak Omega w „New Slaves”), dlatego pokusiłem się o paralelę z wcześniejszymi płytami 'Ye. Skojarzenie z Madlibem – dobre, moim zdaniem :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *