Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Kiedy Żeromski jest głodny?

stefan

Jedną z moich głównych czynności jest jedzenie – tyję też do tego stopnia, że sadło kroplami zaczyna ze mnie kapać, to zaś daje mi możność oddawania się słodkiej samowiedzy, że „i ja jestem Farysem”.

(List do J. Trepki, Oleśnica, 25.11.1888)

I

Historia literatury ma kilka problemów z Żeromskim. Nie trzeba za specjalnie nadstawiać ucha, by usłyszeć, że to ten typ pisarza, którego czytać dziś się już nie da. Ponad trzydzieści lat temu Roman Zimand w jednej z lepszych prac na temat Żeromskiego rozróżniał „grafomanię” i „grafo-manię”. Ta pierwsza kategoria pojawiała się chyba wyłącznie dlatego, że rzekoma grafomania Żeromskiego była przecież obiektem całkiem poważnych (sic!) badań. Interesująca jednak jest owa druga, przedzielona dywizem sprawa: przymus pisania, który kazał Żeromskiemu prowadzić dzienniki przez bite dziewięć lat.

Frapuje również to, że gdy tylko diarysta został pisarzem niejako „oficjalnie” (zbiegło się to nieco z rozpoczęciem życia małżeńskiego), zarzucił bazgranie po kajetach, a jego piśmiennicze kompulsje znalazły ujście w niezwykle bogatej korespondencji (głównie z żoną Oktawią Rodkiewiczową).

O dziennikach Żeromskiego jako takich można by zresztą napisać nie tyle osobny artykuł, co jakąś pracę, za którą dostaje się skróty przed nazwiskiem. Tu chciałbym tylko zwrócić uwagę na jeden z ciekawszych tematów przewijających się w pismach świętokrzyskiego pisarza. I nie, wcale nie chodzi o romanse, stalking dziewcząt w tramwajach czy studenckie orgietki. Kwestia jest nieco bardziej minorowa. Chodzi bowiem o głód i to nie wspominany szeroko przez R. Zimanda głód pisania, nie głód erotyczny, o którym pisze i G. Zimand, i choćby recenzująca go G. Borkowska na łamach „Tekstów Drugich”. Ciekawe są te momenty, w których Żeromski zwyczajnie i po ludzku głoduje albo przynajmniej próbuje nam powiedzieć, że nie jest najlepiej.

II

Jak zatem, gdzie i kiedy pojawia się głód w dziennikach młodego Żeromskiego? Tylko pozornie Żeromski pisze o tym, że jest głodny wtedy, gdy jest głodny. Wpisy dotyczące trudnej sytuacji materialnej i – co za tym idzie – chronicznego niedożywienia tak naprawdę traktują o tym, co diarysta ostatnio jadł albo czego zjeść nie chciał. Głód explicite pojawia się stosunkowo rzadko. Co zadziwiające, takich notacji spisanych przez cały dwuletni (z przerwami) pobyt autora w Warszawie nie odnajdziemy zbyt wiele. Poza tymi rzadkimi momentami, kiedy Żeromski opisuje swoje przejścia studenta-nędzarza, niewiele wiemy o tym, jak często i czym się żywi. Pisanie o żywności wymaga zresztą pewnego dookreślenia tego, jak można się było stołować w latach 80. XIX wieku. Żeromski czasem wspomina o tzw. Tanich Kuchniach, łączy to też – naturalnie – z jednym ze swoich licznych (tekstowych?) romansów. Tanie Kuchnie to inicjatywa Towarzystwa Dobroczynności i Józefa Ungera powstała w latach 60. XIX wieku, spowodowana dużym napływem ludności do Warszawy, a tym samym sporą liczbą robotników tzw. dziennych, czyli opłacanych per „dniówka”. Założeniem Tanich Kuchni było wyżywienie najbiedniejszych warstw społecznych oraz – w tym – takich jednostek, które w Warszawie mieszkały same. Tanie Kuchnie nie funkcjonowały jako jedyna inicjatywa żywieniowa w mieście, stały się jednak miejscem dość popularnym ze względu na bardzo przystępne ceny (ok. 10 kop. za obiad), choć w miejscach takich nie podawano alkoholu, co nieco ograniczało potencjalną klientelę (ta pijąca udawała się raczej do szynku). Tanie kuchnie pełniły rolę podobną do istniejących do dziś barów mlecznych, czyli miejsc, w których za niewielką cenę można było zjeść ciepły i dla wielu klientów jedyny danego dnia posiłek obiadowy. Warto pamiętać, że czas, kiedy Bolesław Prus w „Kronikach tygodniowych” zachwyca się książkami Lucyny Ćwierciakiewiczowej i jej poradami gospodarskimi, a co za tym idzie – zwrotem kuchni polskiej ku prostocie, jest tym samym czasem, gdy na choćby Chmielną do Taniej Kuchni chodzą robotnicy, żebracy i studenci, w tym Żeromski. Diarysta pośrednio daje wyraz temu kolorytowi kulturowemu, w którym nie przystoi nie posiadać służby, mało tego, samodzielne przygotowanie czy kupowanie jedzenia wydaje się wręcz odstręczające, bo:

Chleb obwija się w papier, nadając mu, o ile możności, formę prostokąta… Śmieszne to – a jednak, ileż to przykrości sprawia uśmiech politowania stróża, służących spotykanych na schodach, gdy widzą, że ty sam chleb sobie nosisz!

Chleb jest zresztą podstawą diety Żeromskiego. Jeśli pisze o jedzeniu, to właśnie o nim wspomina najczęściej. Obok chleba pojawia się nieodłączna herbata czy kawa. Większe okresy nędzy kwitowane są jako „przyszedł wkrótce na herbatę z sucharkami” (2.01.86; V, s. 30) czy wtedy, gdy „u Soplicy głód i zimno. Jada teraz cukier i musztardę, bo chleba i herbaty zabrakło. Zimno takie, że nosy czerwienieją w pokoju”. Ten wpis jest ważny z co najmniej kilku powodów. Przede wszystkim wydaje się, że to tekst o głodzie faktycznym, a nie zbeletryzowanym na potrzeby dziennika. Żeromski bardzo rzadko pisze tak lapidarnym stylem; z reguły jego opisy nawet najtrudniejszych sytuacji naznaczone są już rozbuchanym emocjonalnie szlifem rodem z juweniliów. W takich momentach temat głodowania przeplata się sprawnie z różnymi, napisanymi dość górnolotnie, ogólnoludzkimi refleksjami. To każe podejrzewać, że kiedy Żeromski traci lapidarność stylu, przeskakuje automatycznie w „tryb pisarza”, beletryzuje swoje przykre doświadczenia, innymi słowy – balansuje pomiędzy prawdą a zmyśleniem, czy rzeczywistościami tekstowymi; przechyla się w stronę estetyzowania, wedle jego kategorii, świata:

Zeszedłem do najniższego prawie pokładu życia. Nie mam grosza przy duszy i żadnego widoku na przyszłość. Ponieważ Janowa, która dotąd nam usługiwała, przeniosła się gdzieś tam, nie ma więc rano wody, nie pije się herbaty, nie myje się. Najpotworniejsze potworności znudzenia głodowego obsiadać mię zaczynają. Do tego dołącza się odnowiona choroba. Nieraz, gdy jestem zupełnie głodny i kompletnie bezsilny wskutek bólu oku, niemyty, z brudnymi rękami, w wytartym tużurku i wchodzę na nieskończoną wysokość naszych schodów, a drzwi zastaję od mieszkania zamknięte… to czułbym wielką wdzięczność ku temu, kto by mię z wysokości tych schodów zepchnął.

Oczywiście nie da się jednoznacznie stwierdzić, na ile Żeromski przechyla się w stronę „stającego się” pisarza, ale dysproporcje pomiędzy powyższym opisem bardzo ciężkich warunków życiowych a cytatem poprzednim, czy doń podobnym, w którym Żeromski pisze wprost „dziś – nie jadłem nic do godziny 4 po południu. Poszedłem z głodu do Konrada i zjadłem kawał ‹‹brykały››. Głowa mię boli” są widoczne od razu. To wpisy czysto referencjalne, bo odnoszą się wyłącznie do jednej, konkretnej sytuacji. Przeplatają się – zawężając oczywiście tematykę do samego głodu – z takimi tekstami jak:

W dziwaczny sposób przyglądam się sobie podczas głodu. Obserwuję się ze skrupulatnością fizjo-psychologa. Kiedy np. zaczynam dziwnie, namiętnie, gorączkowo iść gdzieś, jakby uciekać przed sobą, to jednocześnie rozmyślam, co się to robi ze mną? Przypuszczam to i owo, ale nie myślę opierać się temu prądowi gorączki, jaki mię ogarnia. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje jedynie w chwili kłótni z Soplicą, kiedy miotałem dziwne, brudne wyrazy, których nie używam nigdy. Głodowa ekstaza!…

Zanim zadamy pytanie, które się teraz nasuwa, warto przytoczyć – dla kontrastu – przykład opisu jedzenia w trakcie realnego głodu z zupełnie innego obszaru literatury:

Porzeczkowski miał brata w fahrbereitschafcie, a tam były już lepsze warunki. Komando to organizowało sobie żywność i tam też Porzeczkowski wymienił chleb na margarynę i obozową kiełbasę. Pierwszy raz od chwili aresztowania najadłem się do syta. Margarynę roztopiliśmy w misce, w to wkroiliśmy kiełbasę i z chlebem zajadało się. Cóż za uczta! Kto nie zaznał prawdziwego głodu, nie może sobie tego nawet wyobrazić!

Przywołanie pamiętnika majdankowca tylko z pozoru wydaje się kuriozalne. Daje się jednak na tym przykładzie, jak i dziesiątkach innych, zapisanych w memuarach dotyczących obozów koncentracyjnych, zauważyć pewien schemat. Gdy więźniowie, generalnie z pozycji czasowego dystansu, opisują życie codzienne w obozach koncentracyjnych, ich wpisy na temat głodu są czysto referencjalne: albo nie jedzą albo nie jedzą czegoś albo cieszą się jak dzieci, gdyż coś zjedli, np. potrawkę z esesmańskiego psa, którego wcześniej zastrzelił właściciel. Skala głodu dociera do granicy np. przy opisach kanibalizmu, zjadania trawy bądź wygrzebywania zgniłych resztek kartofli z dołów kloacznych. Te opisy, rozsiane po różnych memuarach, pisane przez różne osoby, mają jedną wspólną cechę – zjawisko głodowania jest tylko zreferowane. Kiedy napotykamy opisy refleksyjne, pisane są one nie tylko z perspektywy powojennej, ale w ogóle pogłodowej. Prawdziwy głód najwyraźniej wymyka się technice pisarskiej czy pamiętnikarskiej, wkracza w nieokreślony obszar rzeczywistości tekstowej w zasadzie zredukowanej do prostego stwierdzenia, że nie da się tego opisać. Dotyczy to zarówno twórców o inklinacjach literackich, jak i tych prostych ludzi, którzy czuli potrzebę wyłącznie utrwalenia wydarzeń za drutami.

III

Podobnie jest u Żeromskiego. Gdy wpada on w refleksyjne tony, z reguły poprzedza je wpisami traktującymi o tym, że coś zjadł albo że w jego życiu zdarzyło się coś dobrego. Innymi słowy można powiedzieć, że w pewnym sensie Żeromski o głodzie pisze szerzej tylko wtedy, kiedy głodny być przestaje. Podobnie jak Zakrzewski w Majdanku, Gawron w Oświęcimiu, Kajzer czy Grzesiuk w innych obozach, tak Żeromski napotyka czasem pewną barierę, która wymyka się chęci beletryzowania czy kolorowania swojego życia strategiami literackimi. Pozostaje to praktycznie niezauważalne w potoku myśli diarysty, ale wystarczająco jasne, by można było odnotować takie przypadki. Gdy Żeromski pisze o sobie, że „nędza w jakiej żyje od dni paru, nie da się z niczym porównać”, jest to tekst bardzo bliski swoją surowością tekstom Zakrzewskiego czy innych byłych więźniów. Wychodzi poza literaturę, poza stylizacje, w taki rejon, w którym najwyraźniej nie da się już ubrać w słowa pewnych, często kiepsko werbalizowanych stanów ducha czy ciała (tak jak Zimand np. wspomina explicite o tym, jak Żeromski „przepisuje” akt masturbacji na tekst i jak spina towarzyszące temu aktowi emocje i refleksje). Rzeczywistość pozatekstowa na krótki moment wygrywa z tekstem.

IV

Ten „prawdziwy” głód, który demontuje jakiekolwiek intelektualne rozważania, pojawia się właśnie albo we wpisach referujących tylko to, od jak dawna nie jadł bohater dzienników bądź też wyłania się z zupełnie innych wydarzeń:

Fakt niezmiernej doniosłości! Jadłem wczoraj obiad w Taniej Kuchni. Ale za jaką cenę?!

Za cenę Poezyj Kościelskiego, Psychologii pozytywnej w Anglii Ribota, Odrodzenia i reformacji w Polsce Szujskiego etc., które sprzedałem za 3 złote polskie groszy 20 – antykwariuszowi z Chmielnej.

Teoretycznie w powyższym cytacie głód nie pojawia się wprost. Stan ten wyłania się jednak z tekstu – Żeromski pozwala sobie na obiad w Taniej Kuchni (jadał albo obiad, czyli np. sztukę mięsa z dodatkami – 10 kop. albo sztukę mięsa oraz chleb – 15 kop.) tylko dlatego, że sprzedał książki i dzięki temu mógł zapewnić sobie, choćby chwilowo, dalsze bytowanie w Warszawie. O tym, jak dramatyczna musiała być to decyzja, wiemy tylko wtedy, gdy czytamy całe dzienniki i przenosimy się w obszar innego głodu, a konkretnie pragnienia doświadczania kultury. Żeromskiemu zdarza się po otrzymaniu jakiejś kwoty przepuścić ją na przedstawienia teatralne, nowe książki (większość bowiem pożycza), za co zresztą autor sam się strofuje. Charakterystyczne w tym jest też opisywanie pokoju, w którym mieszka Żeromski. Za każdym razem wspomina o jego dobytku, czyli kuferku, książkach i „trzynastokolorowym paltocie”. To odzienie zresztą sprzedaje w pewnym momencie… z głodu. Decyzja o pozbyciu się kilku pozycji z domowej biblioteczki jest podyktowana równie dramatycznie złym stanem finansowym Żeromskiego. A więc głód, wbrew nielicznym notacjom w kalendarium pisarza, nie musi pojawiać się wprost, by być obecnym w życiu Żeromskiego.

V

Powstaje przy okazji tych rozważań pytanie: kiedy w zasadzie Żeromski głoduje? Oczywiście odpowiedź fizykalna brzmi: prawie zawsze. Mówimy tu jednak głównie o pewnej postaci tekstowej, a nie o tym, jak dokładnie wyglądało życie Żeromskiego, bo tego nie wie nikt poza samym autorem, a i to tylko w danej chwili, zaraz redukowanej do tekstu.

Na podstawie powyższych przykładów nietrudno zauważyć, że problem głodowania u Żeromskiego jest nieco bardziej skomplikowany niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Występują znaczące dysproporcje pomiędzy stylami w takich samych sytuacjach życia codziennego. Można wysnuć dość odważny wniosek, że refleksyjna i melancholijna (a w zasadzie pisarska) natura Żeromskiego bierze nad nim górę wtedy, kiedy przełącza się on w tryb twórcy, a nie Zimandowskiego Stefana Ż. Przez cały okres pisania dzienników Żeromski wciąż przemyka pomiędzy literaturą i nieliteraturą (piśmiennictwem?), beletrystyką i faktem, prawdą a zmyśleniem, sprawnie żonglując tymi dwoma kategoriami tak, że uchwycić te ulotne momenty, w których poddaje się w nim pisarz, jest niezwykle trudno. To z reguły pojedyncze zdania czy frazy wrzucone w środek sążnistych  i autotematycznych akapitów o niezwykle bogatym życiu (głównie wewnętrznym) diarysty. Żeromski bowiem filozofuje nie wtedy, kiedy jest głodny, tylko wtedy, kiedy już coś zjadł. Jeśli rozpisuje się na temat swoich wrażeń à propos trudnej sytuacji materialnej i fizycznej, najwyraźniej znajduje siły na ubarwianie w różnoraki sposób swojego stanu, co w przypadku tego akurat autora jest dość charakterystyczne; niektórzy badacze otwarcie zresztą i dość dowolnie diagnozują Żeromskiego jako chorego bądź to na depresję endogenną, dwubiegunową, bądź to na inne zaburzenia afektywne. Sam Żeromski o głodzie tak naprawdę pisze wtedy, kiedy o nim nie pisze.

Bo jest głodny.

Joachim Snoch

Zobacz także:

Exit mobile version