
Ostatnim razem pisałem o Kielcach jak o zjawisku niemal wyłącznie materialnym, to znaczy istnieje wszechświat i gdzieś w okolicy, jak napisałby Żeromski, sphincter ani externus tegoż kosmosu jest sobie takie miasto jak Kielce. Są tam różne rzeczy, takie jak np. wiatr na dworcu czy łomot… w zasadzie wszędzie. Tym razem przeniesiemy się na moment do Kielc w innym wymiarze, bo kulturowym.
Zaczniemy jednak od tego kieleckiego Malkuth, bo tylko przezeń dotrzemy do Kether. Otóż w Kielcach pozostało nam wiele miejsc do opisania, jednak dwa są niezwykle istotne w kontekście dzisiejszej gawędy. Pierwsze miejsce to skrzyżowanie ulicy Ogrodowej oraz Jana Pawła II. Dawniej ta druga to było po prostu przedłużenie ulicy ks. P. Ściegiennego, ale po wizycie papieża Jana Pawła II z oczywistych względów Ściegienny, socjalista i adwokat chłopstwa, wyleciał z afisza. Został papież. I tamże właśnie, u zbiegu tych ulic, na tak zwanej Krakowskiej Rogatce istniała inicjatywa dziś już rzadko spotykana, to jest pijalnia piwa. Oczywiście nie jest tak, że obecnie nie ma pijalni piwa w Kielcach czy nawet, jakby się uprzeć, na przykład w Warszawie. Owszem, są i siedzą tam ciągle niechlujnie ubrani, niedogoleni mężczyźni. Tyle tylko, że czasy się zmieniły – dzisiejsi klienci co najwyżej mogą nas zaatakować nową płytą jakiegoś rockowego zespołu ze smętnym gościem na wokalu, tamci zaś, mówiąc wprost, mogli ożenić kosą. To małe wzgórze, a raczej wzgórek na Krakowskiej Rogatce nosiło natomiast nazwę „wzgórze Apaczy” i już wiadomo, gdzie zmierzamy.
Zanim jednak przejdziemy do dłubania w działalności WYP3, warto od razu wspomnieć o drugim miejscu równie kultowym, co wzgórze, dworzec PKS czy łomot. Chodzi oczywiście o rzeczkę, która płynie przez centrum miasta, czyli Silnicę. Rzeka ta źródła swe ma ponoć zaraz pod korzeniami jesionu Yggdrasila, czyli na południowo-wschodnim stoku Sosnowicy, czyli takiej, powiedzmy dyplomatycznie, góry nieopodal Kielc. Wedle legendy ten sam Mieszko, co założył osadę Kiełce (bo albo znalazł kły albo położył wielkiego dzika), łyknął sobie ze źródełka i owa woda dodała mu sił. Jest to geneza dość kontrowersyjna, zwłaszcza, że wśród rodowitych kielczan Silnica ma opinię straszliwego cieku wodnego, takiego, że jak człowiek włoży tam dłoń, to wyjmie tylko białe kości. Ma to sens w kontekście Yggdrasila, bo jak wiadomo, jesion ów, który – podobnie jak Kielce – podtrzymuje cały ład, kosmos wręcz, wciąż podgryzany jest przez żmija Nidhogga.
Transsubstancjacja tego ciała w kość została zresztą odwzorowana na filmie, który stworzył mój kolega. Otóż w tym kultowym (w niektórych kręgach polonistycznych) obrazie człowiek wkłada rękę do bani z napisem H2O i kiedy wyjmuje dłoń, a w zasadzie kawałek szkieletu – kości długich i paliczków – inna osoba obraca banię i ukazuje się podpis „SILNICZNA”. To oczywiście ohydne kalumnie i pomówienia. Owszem, Silnica ziała potwornym smrodem, ale jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat temu.
Kielce to zbiór naczyń połączonych – jak wzgórze na Rogatce, to „Wzgórze Ya-Pa-3”, jak oni z kolei to i Silnica, a jak Silnica, to „Silnica, Silnica, Silnica płynie tu/ tu dz*wek, Rumunów i ping-pongów jest ch*j”, czyli kielecki bard o statusie kultowym, jeden z protoplastów rapu w Polsce, Liroy dla niepoznaki urodzony jako Piotr Marzec. W dodatku w Busku, choć oczywiście mieszkał w Kielcach. Jak to z tymi kobietami podejrzanego autoramentu było, wypowiadać się nie będę. Faktem jest, że nie Rumunów, a w zasadzie Romów (zwanych dawniej Cyganami) było i jest w Kielcach sporo. Spadła natomiast – w ogólnym stereotypowym rozrachunku – populacja azjatycka, nazwana tu wiadomo jak. Przybysze (najczęściej z Wietnamu) handlowali bowiem wieloma rzeczami na bazarku Planty, który to znajdował się tuż za tylnym wyjściem z kieleckiego wydziału filologii polskiej. Wróćmy jednak do rapu.
Z miejscem zamieszkania Liroya jest pewien problem, zwłaszcza, jeśli trzeba nie-kielczanom tłumaczyć, gdzie w zasadzie jest ten KSM (co jest pany, choć Kielce to nie stany). Otóż było to jedno z pytań, z którym zmagałem się przez wiele lat. Sam bowiem pochodzę z KSM-u, ale innego niż Liroy, bowiem KSM-ów w Kielcach było w bród, równie wiele zresztą, co i sklepów „Społem”, a w tychże – cudownych, przesmacznych bułek, które moi rodzice nazywali żartobliwie, a w zasadzie zgryźliwie „bułeczkami Krasińskiego”. Chodziło naturalnie o Zdzisława Krasińskiego, przewodniczącego Państwowej Komisji Cen oraz autora reform cenowych, dzięki którym mieliśmy mieć wszyscy w sklepach chrupiące bułeczki. Coś, jak to z dawnym systemem bywało, poszło po drodze nie tak i zamiast bułeczek pojawiła się kamieni kupa, oraz te inne rzeczy, o których wiele lat później wspominał Bartłomiej Sienkiewicz. Liroy mieszkał na tzw. Sadach. Poza tym był jeszcze KSM (czyli Kielecka Spółdzielnia Mieszkaniowa) „Zagórska-Północ”. I stąd pojawiały się te nieporozumienia, zwłaszcza, że Liroy w swoim opus magnum, czyli „Scyzoryku” nie wspomina explicite o KSM Sady. Pada za to nazwa „Wojska Polskiego”, czyli ulicy, przy której mieszkało też kilku kieleckich bardów, która to ulica znajduje się w jeszcze innym punkcie miasta. Wykreślanie mapy kieleckich raperów na podstawie kawałków Liroya to dość trudne zadanie.
Poza tym najbardziej znanym pieśniarzem, ziemia świętokrzyska wydała bowiem też takich kronikarzy pokoleniowych jak Zajka, Radoskór i Wojtas. Ten pierwszy melorecytował o sobie zresztą takimi oto słowy: „Ja jestem Zajka/ jestem morderca/ znam dwa zwierzątka co są bez serca/ to bąk z dupy i koza z nosa”, co tylko dowodzi pewnej, bardzo hermetycznej błyskotliwości, jaka była charakterystyczna dla wczesnych tekstów raperskich. Nie ma co bowiem ukrywać, że kieleckie frazowanie, choć niezwykle bogate w wulgaryzmy, miało znacznie więcej uroku niż – przykładowo – taki tekst „Sekator, sekator, lepszy niż wibrator” w wykonaniu składu „Sekator” z Jawora.
Kielce mają na koncie oczywiście i innych raperów, z których bodaj najważniejszym, choć niekoniecznie z tych samych powodów, co Liroy et consortes, jest niejaki Krzysztof Kasowski, którego świat poznał jako rapera K.A.S.A. Był to już niewczesny okres jego twórczości, wtedy kiedy istniał w głównym nurcie. Godne podkreślenia jest to jednak, że K.A.S.A . był jednym z mniej znanych pionierów sceny podziemnej. Ba, założył nawet – uwaga – Zespół Downa, z którym startował do festiwalu w Jarocinie w 1991 roku. Jak wspomina K.A.S.A., zostali zdyskwalifikowani za wulgarne teksty i muzykę, zaś odpowiedzialność za zarżnięcie tej wschodzącej gwiazdy undergroundu ponoszą jurorzy, czyli m.in. Jerzy Owsiak czy Jakub Wojewódzki. Przykry to chichot losu, gdy weźmiemy pod lupę to drugie nazwisko.
Kusi, by wziąć się za bary z bardziej szczegółową analizą tekstów Liroya czy wczesnych dokonań Wzgórza Ya-Pa-3, ale szczerze mówiąc jest to temat na osobną rozprawę. No bo trzeba naprawdę potężnych narzędzi, by rozgryzać close readingiem takie bon moty jak „Ej ty, kur*a ty, kur*a kur*a kur*a mać/ posłuchaj ch*ju jeden co mówi nasza brać/ brać to ja Zbych do papy jadź/ Kalibon ch*ju muju ty kut*sie z waty”. Pozostańmy więc przy ogólnym wspomnieniu tego niezwykle ważnego momentu w historii Kielc, jakim były narodziny polskiego rapu.
Joachim Snoch
Zobacz także: