W archipelagu Wysp Nawietrznych, oddzielających Morze Karaibskie od Oceanu Atlantyckiego, na północ od Trynidadu i Tobago oraz na wschód od Republiki Dominikany, nieopodal Montserratu, znajduje się mała – o powierzchni zbliżonej do powierzchni Lasu Bielańskiego – skalista, niezamieszkana wysepka o nazwie Redonda.
Odkrył ją w roku 1453 Krzysztof Kolumb, jemu też wyspa zawdzięcza swoją nazwę; oglądana z boku rzeczywiście wygląda, jak gdyby była okrągła. Początkowo Redonda była terytorium zamorskim Hiszpanii, a od 1860 roku formalnie należy do Wielkiej Brytanii, która pozyskała wyspę, kiedy odkryto, że dzięki gromadzącym się na skalistym wybrzeżu ptasim odchodom na wyspie obecny jest fosforan glinu, który wykorzystywany może być do produkcji nawozów naturalnych. Jednak tytuł króla Redondy nosi jeden z najpoczytniejszych hiszpańskich pisarzy współczesnych, Javier Marias.
Historia Królestwa Redondy jest zagadkowa. Wedle jednej z wersji wyspę zakupił w 1865 roku ekscentryczny armator mieszkający na Karaibach, Matthew Dowdy Shiell, ojciec ośmiu córek, kiedy wreszcie urodził mu się syn, znany później jako autor powieści grozy Matthew Phillips Shiell. Nie wiadomo zresztą za bardzo, od kogo ją kupił, skoro – jak pisze Marias w jednej ze swoich książek – „jedynymi jej mieszkańcami były wówczas pelikany i tuzin ludzi zajmujących się zbieraniem ptasich ekskrementów, żeby produkować z nich guano”. Redonda miała być prezentem dla Matthew juniora, który, gdy ukończył piętnaście lat, został koronowany przez karaibskiego pastora metodystę z pobliskiej Antigui na króla. Inna wersja głosi, że Shiell senior po prostu ogłosił się właścicielem Redondy w chwili, gdy jego syn ukończył piętnaście lat, i niezwłocznie zorganizował ceremonię koronacyjną. Tak czy inaczej wedle litery prawa, a nie fantazji, Redonda nadal znajdowała się pod panowaniem brytyjskim, chociaż zarówno obaj Shiellowie, jak i ich następca, procesowali się o nią z brytyjskim Biurem Kolonialnym, niestety bezskutecznie.
Jednak nieformalny tytuł króla Redondy od końca XIX wieku był sukcesywnie przekazywany, tyle że linii dziedziczenia tronu nie wyznaczały więzy krwi, tylko atramentu. Literackiej legendzie Redondy smaku dodaje fakt, że dla mieszkańców Karaibów jest ona mniej więcej tym, czym dla nas jest Transylwania: tajemniczą krainą, z którą wiąże się wiele legend o zamieszkujących ją istotach nadnaturalnych i potwornych wydarzeniach, dla których była sceną, między innymi w czasie, kiedy jeszcze nikt się nie interesował, z czego korzystali piraci i przemytnicy, organizując na niej tymczasowe bazy ułatwiające wypady rabunkowe i przemyt między karaibskimi wyspami.
M.P. Shiell przekazał tytuł królewski Johnowi Gawsworthowi (a właściwie Terence’owi Ianowi Fyttonowi Armstrongowi, bo takie było jego prawdziwe nazwisko), pisarzowi, poecie i autorowi licznych antologii, z którym na starość się zaprzyjaźnił. Przyjaźń to była niezwykła, zważywszy na to, że Gawsworth miał podobno trzymać prochy Shiella w puszce po ciastkach i dosypywać szczyptę do jedzenia, zawsze gdy podejmował wyjątkowo ważnego gościa. Gawsworth w ogóle był postacią nietuzinkową. Pisał głównie opowiadania grozy, które z nieznanych przyczyn wydawane były w raczej egzotycznych miejscach, jak na przykład Kair, Selif w Algierii czy Kalkuta, uczestniczył w awangardowych ruchach literackich lat 20. i 30., znał W.B. Yeatsa, a skończył jako ciężko chory i nieszczęśliwy żebrak w jednym z londyńskich szpitali. W cytowanym przez Mariasa wspomnieniu pióra Lawrence’a Durrella, który poznał Gawswortha w roku 1956, król Redondy występuje jako odziany w płaszcz dziwak spacerujący po londyńskiej Shaftesbury Avenue z ogromnym dziecięcym wózkiem pełnym pustych butelek po piwie (Marias pisze: „alkoholiczny wózeczek”), które następnie sprzedaje, by kupić nowe, pełne. Gawsworth przyjął tytuł królewski i imię Juana I, ale nie był chyba specjalnie dobrym władcą, zważywszy na to, że kiedy u schyłku życia zmagał się z alkoholizmem i długami, wystawił tytuł królewski na sprzedaż.
W 1970, po śmierci króla Juana I, na tronie Redondy zasiadł jego uczeń i przyjaciel Jon Wynne-Tyson, który przyjął imię Juan II. Wokół Wynne-Tysona szybko pojawili się jednak pretendenci do tronu, którzy twierdzili, że kupili od Gawswortha tytuł królewski, być może zresztą któryś z nich mówił prawdę (a może wszyscy mówili) – ostatnie lata życia Gawswortha toną w mroku i trudno powiedzieć, co i komu sprzedawał, by mieć za co kupić kolejną partię butelek do opróżnienia – aż w końcu, zmęczony ciągłymi sporami, Juan II abdykował, nie przekazał jednak tytułu żadnemu z rzekomych kupców, bo twierdził, że na tronie Redondy powinien zasiąść pisarz. Pytanie tylko kto? Wynne-Tyson postanowił skonsultować się z pisarzem, który zrobił dla promocji Redondy w świecie literatury więcej niż ktokolwiek inny, a był nim Javier Marias.
W opublikowanej w 1989 roku, cytowanej już powieści Wszystkie dusze, traktującej o pobycie autora w Oksfordzie, gdzie był wykładowcą, Marias opisał historię Gawswortha i tym samym rozsławił Królestwo Redondy na niespotykaną dotąd skalę, a poza tym stał się w jakimś sensie znawcą tematu. Wynne-Tyson napisał więc do niego list z pytaniem, kogo powinien wyznaczyć na swojego sukcesora. W korespondencji padło między innymi nazwisko Seamusa Heaney’a – wiadomo już było, że królem Redondy powinien zostać pisarz, a dodatkowo w żyłach Shiella płynęła irlandzka krew, dlatego wybór Heaneya, też Irlandczyka, a wówczas, na dodatek, już noblisty (był rok 1997), wydawał się trafny. Jednak koniec końców, po – jak wspomina Marias – pełnej właściwych dla Brytyjczyków aluzji, subtelności i uników korespondencji, Tyson wyznał, że jako swojego następcę najchętniej widziałby właśnie Mariasa. Hiszpan zgodził się, tłumacząc, że gdyby odmówił w sytuacji, gdy spotyka go coś tak literackiego (sama historia Królestwa Redondy brzmi przecież fantastycznie, niemal jak zmyślenie), nie zasługiwałby na miano pisarza. Od tamtej pory panuje jako król Xavier I.
Marias opowiada o swoim tytule z właściwą sobie rezerwą:
To tylko tytuł. Wyspa należy do Antigui((Redonda rzeczywiście należy bezpośrednio do państwa Antigua i Barbuda (na zasadzie dependencji), pośrednio zaś do Wielkiej Brytanii (głową Antigui jest królowa brytyjska)), a ja nie zamierzam prowadzić żadnych dyskusji dotyczących w gruncie rzeczy czegoś, co jest bardziej fikcją niż rzeczywistością. Uważam, że Wynne-Tyson popełnił błąd, odpowiadając pretendentom i prowadząc z nimi dyskusje. Ja postanowiłem, że nie będę nikomu odpowiadać. I tak postępuję. Co zrobiłaby królowa brytyjska albo król Hiszpanii? Nie odpowiedzieliby.
Chociaż pisarz traktuje swoje panowanie z dużym dystansem, dla Królestwa Redondy, mimo że nigdy nie postawił na wyspie stopy, zrobił więcej niż wszyscy jego poprzednicy: utworzył małe wydawnictwo Reino de Redonda, w którym publikuje między innymi hiszpańskie przekłady utworów swoich poprzedników, oraz ustanowił nagrodę literacką Królestwa Redondy. Ponadto kontynuuje zapoczątkowaną w latach 30. przez Gawswortha tradycję nadawania ludziom kultury i sztuki żartobliwych tytułów arystokratycznych, do tej pory uhonorowani w ten sposób zostali między innymi: Henry James, Dylan Thomas czy Lawrence Durrell oraz – już przez Mariasa – Pedro Almodovar, John Ashbery, Arturo Perez Reverte, W.G. Sebald, Francis Ford Coppola, Mario Vargas Llosa czy Orhan Pamuk. Nagroda literacka Królestwa Redondy, przyznawana od 2001 roku przez Javiera Mariasa oraz jego dwór, składający się z tych, którym jako król nadał tytuły, bywa natomiast nazywana małym noblem, ponieważ jej laureaci albo zdobywali później nagrodę Nobla, albo są wymieniani w gronie faworytów do jej zdobycia. Należą do nich między innymi J.M. Coetzee, Alice Munro, Ray Bradbury, Umberto Eco czy Milan Kundera.
Królestwo Redondy ma także swój konsulat, znajdujący się w Southampton pub Wellington Arms, którego właściciel chciał w ten sposób – stając się terytorium niezależnym – obejść wprowadzony w lokalach Wielkiej Brytanii zakaz palenia. Ponieważ jednak konsulat nie uznaje panowania Javiera Mariasa, nie będziemy o nim mówić.
Paweł Kulpiński