LJN: Wywiad z Barbarą Derlak (Chłopcy kontra Basia)

Foto. Anna Powierża

Niewinni Czarodzieje: Twórczość zespołu Chłopcy kontra Basia poniekąd wiąże się z folklorem, który jest także pojęciem złożonym. Co Was w nim najbardziej fascynuje?

Barbara Derlak: Lubię szukać takich utworów w kulturze tradycyjnej, które się nie przebijają do popularnego myślenia o gatunkach ludowych. Po pierwsze dlatego, że chyba każdego interesuje to, co jest owiane mgiełką tajemnicy, po drugie – są to często tak piękne literacko teksty i tak niesamowite melodie, że podróż w głąb nieznanego folkloru jest po prostu wspaniałym przeżyciem estetycznym. Weźmy na przykład muzykę – w  myśleniu potocznym o muzyce ludowej jest to z reguły kilka prostych dźwięków na krzyż do potupania. Natomiast jeżeli sięgnie się po polskie pieśni obrzędowe, które śpiewano podczas wesel, żniw albo świąt, albo kiedy dociera się do nabożnych pieśni, okazuje się, że są to arcydzieła, którym daleko do “kilku prostych dźwięków”. Podobnie zakres tematyki pieśni ludowej nie kończy się na biesiadzie i rumianych policzkach, ale są to często bardzo wzruszające teksty, mocne i obfitujące w niekiedy już niezrozumiałe dla nas metafory. Ciekawe jest, że poszukiwanie ukrytych wątków w bajkach ludowych i pieśniach sporo uświadamia, na przykład to, jak z reguły niewiele wiemy o naszym rodzimym folklorze. Czasem polska bajka albo gawęda może nam się wydać bardziej egzotyczna i surrealistyczna niż dzieła z innych kręgów kulturowych.

Jeżeli chodzi o to, czy folklor jest pojęciem złożonym – owszem, w jego zakresie zapewne mieści się i architektura, i rzemiosło, i religijność ludową, i sztuka, a wszystko to można jeszcze rozgraniczyć na poszczególne regiony Polski. Mam obecnie zapał neofity i fascynuję się wszystkim po trochu, czując, że na dogłębne poznanie kultury tradycyjnej w jej wszystkich aspektach nie wystarczy mi życia. Skupiam się wobec tego na tekstach i muzyce. Interesuję się przede wszystkim baśniami, klechdami, zaklęciami, poezją ludową i tym, jakimi symbolami operuje język pieśni ludowej.

NC: Muzyka popularna może tak szybko przemija, ponieważ ucieka od korzeni. Nie szukamy siebie?

B.D.: Myślę, że wypieranie się swoich korzeni jest niezdrowe. Zwłaszcza, kiedy naprawdę nie mamy czego się wstydzić. Wystarczy wziąć na warsztat starodawne ballady i zagmatwane oberki radomskie, i od razu wrażliwe oko i ucho zauważy w tym wirtuozerię literacką, jak i muzyczną. Oczywiście – takich rzeczy trzeba poszukać, nie polegać na potocznym zdaniu, że twórczość ludowa to rubaszne zaśpiewy. Trzeba sięgnąć po stare nagrania Polskiej Akademii Nauk, pójść na warsztaty tradycyjnych tańców polskich, zapoznać się z książkami i nagraniami Andrzeja Bieńkowskiego…

NC: Inspiracji do swoich piosenek szukasz wśród ludzi żyjących na wsiach i znających ludowe pieśni przekazywane ustnie.

B.D.: Praca nad moim tekstem polega na tym, że osłuchuje się z muzyką i literaturą ludową. Kiedy natrafiam na fascynujący mnie jakiś motyw, zaczyna on chodzić mi po głowie i czeka, aż opowiem go swoimi słowami. Staram się wówczas dobierać stylowe słowa i rymy, czasami specjalnie naiwne, ale posiadające swój urok. Niekiedy tworzę nowe słowa, które stylizuję na ludowe. Pieśni, baśni, motywów itp. szukam na różne sposoby. Owszem, czasami jeżdżę do muzykantów i śpiewaczek z okolic Radomia, ze wschodniego Mazowsza i Lubelszczyzny. Jeżdżę też na przeglądy folklorystyczne, czytam eseje, śpiewniki albo zbiory Oskara Kolberga lub Kazimierza Wóycickiego, a także teksty inspirowane folklorem m.in. Adama Mickiewicza, Jana Kasprowicza, Teofila Lenartowicza. Patrzę na to, jak nasi poeci inspirowali się tekstami ludowymi.

NC: Więc jednak badania kulturowe wnoszą wiele do Waszej muzyki.

B.D.: Owszem, moje wyjazdy na wieś pomagają mi w tworzeniu tekstów, ale to nie jest tak, że jadę, nasłuchuję, co kto mówi, spisuję to do swojego tajnego kajetu, robię kliszę i wykorzystuję do swoich celów. Raczej chłonę, jestem tam, naokoło są święte obrazy, ktoś rąbie drewno, gdzieś szczeka pies, ktoś kogoś przeklnie, użyje nowego dla mnie, gwarowego słowa. Staram się czerpać z tej atmosfery, zrozumieć jej ducha. Przy pisaniu tekstu staram się oddać tę atmosferę.

Nie mieszkałam nigdy na wsi, nie miałam tam babci, ale gdy udawało mi się gdzieś pojechać z rodzicami – mój tata zajmuje się fotografią i lubi malownicze wiejskie krajobrazy – to obserwowałam wiejskie otoczenie. Z tych podróży najbardziej utkwiły mi w pamięci przeglądy folklorystyczne, to, że obcowałam ze światem niecodziennym – ludzie byli w strojach ludowych, mieli dziwne instrumenty, grali niesamowite melodie, śpiewali o rzeczach, których nie potrafiłam zrozumieć. To wydarzało się gdzieś na granicy bajki i rzeczywistości. Pojawiło się we mnie bajeczne wyobrażenie wsi. Ktoś, kto na wsi mieszka, słysząc moje słowa, pukałby się w głowę: co to za bajka – praca od świtu do nocy, problemy, o których ludzie w miastach nie mają zielonego pojęcia. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale trudno odmówić magiczności kulturze, którą poznaję przede wszystkim przez baśnie, pieśni, przesądy i oszałamiające melodie ludowe.

Punktem przełomowym, w którym stwierdziłam, że będę zajmować się folklorem, był wyjazd za granicę i spostrzeżenie, że w Bułgarii nikt nie ma problemu, by usiąść pod sklepem i śpiewać piosenki tradycyjne. Na Węgrzech to normalne, że po zajęciach na uczelni można iść tańczyć czardasze. I my też mamy piękną kulturę ludową i możemy tańczyć, śpiewać do tych melodii. Z jakiegoś powodu jednak tego typu inicjatywy w Polsce należą do rzadkości.

NC: U nas ludzie odchodzą od folkloru, wstydzą się wsi?

B.D.: Polska jest jednym z niewielu krajów, w których nie uczy się muzyki ludowej na akademiach. Ale Chopin grał inspirowane folklorem mazurki i nie miał z tym żadnego problemu. Leśmian też inspirował się i pisał. Oni nie mieli kompleksów.

NC.: Ale mamy też znanych i cenionych popularyzatorów folkloru. Jakie ma dla Was znaczenie książka Sprzedana muzyka Andrzeja Bieńkowskiego?

B.D.: Sprzedana muzyka, jak i inne publikacje i filmy Bieńkowskiego, były dla mnie znaczącym odkryciem. Podobnie jak wielu moich rówieśników, żyłam w przekonaniu, że muzyki ludowej już się nie gra. Ci, co grali, odeszli, spadkobierców tej muzyki brak, a Internet to podstawowe źródło informacji, więc jeśli coś się wpisze i tego się nie znajdzie, to to nie istnieje. Tę ułudę reportaże Bieńkowskiego – lekkie, zabawne, a czasem mocne i do bólu prawdziwe – przełamują. Uświadamiają, że w Polsce istnieją jeszcze takie miejsca i ośrodki, w których gra się ludowe melodie, a pamięć o dawnej kulturze wsi jest żywa.

NC: Czy i jakie znaczenie dla Waszej twórczości ma poezja Leśmiana?

B.D.: Uwielbiam Leśmiana, to, jak on podchodził do ludowości; jak tworzył autorskie teksty z  ludowej materii. Operował swobodnie ludowymi motywami, jednak robił rzeczy na przekór konwencji ludowej. Ballada dziadowska na przykład opowiada o dziadzie z drewnianą nogą. Mami go rusałka. Bohaterowie są znani ludowej twórczości, ale tu pojawia się autorski, przewrotny pomysł Leśmiana – rusałka zaczyna mamić dziada rozpoczynając od tej drewnianej nogi. Dziad zamiast – jak to zwykle bywa – oddać się jej zalotom bez reszty, naigrawa się, że demoniczna postać zwodzi go w nieumiejętny sposób. Pointą ballady jest to, że drewniana noga zatopionego przez rusałkę dziada wypływa na powierzchnię wody. I to symbol jego wolności – wolności od macek rusałki i od kalectwa. Czarny humor pełen swoistego uroku i absurdu, autorska szalona historia na bazie ludowej spuścizny.

NC: Muzyka ludowa to sfera, w której nie ma barier kulturowych, tak jak w literaturze romantycznej polski folk spotyka się z ukraińskim czy białoruskim. Czy Wasza twórczość też jest przekraczaniem granic? Inspirujecie się także pieśniami, melodiami z innych krajów? 

B.D.: Przez rok śpiewałam z moimi przyjaciółmi, krakowskimi pasjonatami muzyki tradycyjnej, pieśni ukraińskie, białoruskie, bułgarskie itp. Często tłumaczyliśmy te pieśni i – co ciekawe – okazywało się, że motywy w nich występujące często się powtarzały albo były sobie pokrewne. Więc nie mogę powiedzieć, że to, co napisałam, jest tylko polskie, bo może dany motyw pojawił się w Serbii lub w dalekiej Rosji. Historie wędrowały, przenikały granice. Wielu badaczy pewnie chciałoby, by jakiś motyw występował tylko np. na Kurpiach albo był charakterystyczny tylko dla Podhala. Jednak jeśli ludzie żyją podobnie – są zależni od natury, romantycznie kochają, sieją i orzą, to jest to bardzo prawdopodobne, że w dwóch oddalonych od siebie miejscach pewne historie się powtórzą. Nasza twórczość nie jest przekraczaniem granic, bo ich nie uznajemy.

NC: Najpierw jest tekst czy muzyka?

B.D.: Tekst, a później zastanawiamy się nad muzyką do niego. Niektóre piosenki powstają w ciągu dwóch minut, inne nie są skończone od dwóch lat.

NC: Tym, co zachwyca w Waszej muzyce, jest nietypowa rytmika i wersyfikacja. Skąd pomysł na taką nieregularność tekstów?

B.D.: Piszę teksty, dzielę słowa, nadążam za muzyką. Nasz skład to tylko dwa instrumenty, z czego tylko kontrabas jest melodyjny, więc żeby nie było poczucia pustki, muszę wypełniać wszystkie takie miejsca, w których chłopcy nie grają. Staram się tak napisać tekst, by był bardzo gęsty, by miał mocne głoski, tak, by mój śpiew spełniał też funkcję rytmiczną. Bardzo się lubuję w polskim „szemraniu”, dykcyjnych zagwozdkach, które to nadają motoryki naszej muzyce. Tak, wydaje mi się, że gdybym śpiewała w innym języku, to ta muzyka byłaby zupełnie inna.

NC.: Czym są dla Ciebie sztuka, muzyka, a czym literatura?

B.D.: Ktoś kiedyś powiedział, że potrzeby estetyczne pojawiają się wtedy, gdy zaspokoisz te niższe. Wydaje mi się, że mogłabym nie dojeść i nie dospać, ale sztuka będzie zawsze u mnie na wysokiej pozycji. Przede wszystkim słucham dużo muzyki, czasami robię to bardzo emocjonalnie, czasami analitycznie. Poza tym gram, komponuję, szlifuję swój warsztat muzyczny. Muzyka jest dla mnie najważniejszą dziedziną, jest zgrana z moim temperamentem. W niej najpełniej się realizuję. Sztuka to moje życie, lubię się nią otaczać, ale poza tym muszę tworzyć. To moja największa satysfakcja, jakiej mogę doznać – dać ujście swoim pomysłom, zrealizować się jako twórca. Czasami bardzo cierpię, jeśli nie mogę niczego z siebie wydusić, a jak się uda, czuję, że zrobiłam coś pożytecznego. Myślę, że jeżeli ktoś ma polot do twórczości, to nic go nie zaspokoi. Dopóki nie wykona swojego opus magnum – nie spocznie. To nasze błogosławieństwo i przekleństwo zarazem.

Rozmawiała Aneta Korycińska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *