Trzeba przyznać, że Lynne Ramsay, reżyserka filmu, nadała mu ciekawy tytuł. Ciekawy i sprytny. Oprócz nawiązania do stereotypowego „kodu rodzinnego” i nakreślenia problemu, jaki przyjdzie widzowi śledzić przez dobrze zagospodarowane 110 minut, robi coś jeszcze. Tytułem wykracza poza przestrzeń fabuły i zwraca się bezpośrednio do nas, włączając we wspólną sprawę. Wystarczy spojrzeć na plakat: tajemniczy chłopak „mąci wodę”, kierując niepokojące spojrzenie i palec w stronę każdego, kto zwróci na niego uwagę. Reżyserka przeistacza osobistą, tragiczną historię jednej z amerykańskich rodzin w społeczny dyskurs na temat zatrważający i obligujący do jak najszybszego przegadania. Pytanie tylko, czy może od nas tego wymagać?
W końcu sam temat nie jest już taki świeży. Patologiczne relacje rodzinne przeradzające się w skomplikowaną więź między ofiarą i katem, psychologiczny ciężar zwykłych, codziennych zachowań, trudności w znalezieniu z bliskimi wspólnego języka i niepojęte źródła ludzkiego zła nasuwają wiele skojarzeń z różnymi produkcjami filmowymi. Podobne nastroje można znaleźć w Synalku (mniej znana rola Macaulaya Culkina) czy polskiej produkcji Matka Teresa od kotów, a także w odrealnionych obrazach, jak choćby tych z serii Omen. Niemniej reżyserka (oraz autorka scenariusza, o czym warto wspomnieć w dobie powodzi adaptacji) udowadnia, że można o tych problemach powiedzieć coś jeszcze, i to w nietradycyjny sposób.
Powiewem świeżości na pewno byłby tu świadomie zastosowany (wspomniany wcześniej) zabieg „realnego zaproszenia do rozmowy”. Lynne, opowiadając widzom historię Evy i jej rodziny, zgrabnie łączy przedstawienie subiektywnych wizji bohaterki z neutralną rekonstrukcją wydarzeń, do których komentarza ma już udzielić widz. Wydarzeń, których szokujący wymiar sam otwiera usta.
Młoda i energiczna Eva, zapalona podróżniczka, podczas stosunku ze swoim partnerem zachodzi w ciążę. Kiedy rodzi się tytułowy Kevin, chwilowa radość bohaterki (lub może ekscytacja?) szybko przeradza się w rozgoryczenie z powodu zatracanej pasji oraz trudności związanych z nagłą koniecznością odnalezienia się w roli matki. Stara się ją pełnić w sposób naturalny, jednak zmęczenie i nieporadność zdradzają stan faktyczny. Jej nieprzystosowanie i psychiczny opór są szczególnie zauważalne, kiedy Eva trafia do szkoły rodzenia lub spaceruje z wózkiem, a hałas napotkanych robót drogowych stanowi balsamiczne ukojenie, przeciwwagę dla nieustającego płaczu dziecka. Tymczasem Kevin, jakby wyczuwając błądzenie matki we mgle, rozmyślnie ją zagęszcza: nie chce wchodzić z Evą w interakcje, ignoruje jej polecenia, jest złośliwy. Chłopiec rośnie, a wraz z nim rośnie jego inteligencja, umiejętność dostrzegania mechanizmów rządzących relacjami międzyludzkimi, a także kreatywność w uprzykrzaniu życia mamie. Z czasem dziecięce przekomarzania zyskują wymiar manipulacji i terroru…
Istotnym walorem filmu są spójne i konsekwentnie napisane role, w przekonujący sposób zagrane przez dobrze dobranych aktorów (świetna Tilda Swinton oraz trzy wcielenia Kevina). Każda z postaci jest szczególna, a ich specyfika ujawnia się podczas zwyczajnych sytuacji z życia rodzinnego. Z jednej strony prawdopodobieństwo, z drugiej oszczędność dialogów realistycznie oddają atmosferę ich domu, pozbawionego empatii, wsparcia i komunikatywności. Cały zasób wiedzy o bohaterach, ich przemyśleniach, motywacjach i intencjach dostarczają gesty, spojrzenia, odruchy, wymowna cisza – zwłaszcza w scenach zbiorowych, gdy zwykłe spotkanie w salonie przeistacza się w grę o skomplikowanych regułach dyktowanych przez ludzką psychikę. W szukaniu ukrytych znaczeń pomiędzy zdaniami padającymi z różnych stron pomagają doskonałe ujęcia kamery – gdy rodzice dyskutują na temat przeprowadzki, ich głosy przelatują nad głową małego Kevina, na którym zatrzymuje się ciekawskie „szklane oko”. W ten sposób możemy zobaczyć to, co im umyka, a mianowicie bystre spojrzenie dziecka, badającego układ sił pomiędzy nimi.
Oprócz interesującej roli ojca, która również ma niebagatelny wpływ na rozwój całej opowieści, nie ulega wątpliwości, że szczególnie wyeksponowana została w tym scenariuszu wielopłaszczyznowa relacja matki z synem. I chociaż relacja ta jawi się jako nieustający pojedynek o emocjonalną dominację, paradoksalnie kolejne działania każdej ze stron umacniają ich więź. Niezwykle inteligentny Kevin doskonale wie, jak zranić i podporządkować sobie Evę. Utrzymując dobre stosunki z ojcem, w rzeczywistości przygotowuje i zawłaszcza przestrzeń, w której postanawia rozprawić się z matką. Wszystko, co dzieje się między nią a synem, staje się kulisami życia, w którym bierze udział ojciec. Zachowując w jego obecności łagodne oblicze, Kevin może spokojnie dręczyć matkę i z każdym krokiem badać granice wytrzymałości jej umysłu.
Znamienne jest jednak to, że syn z jednej strony bacznie obserwuje swoją rywalkę, dokładnie planuje ruchy, wyprzedza wyobraźnią jej działania, z drugiej – podczas nielicznych, bliższych spotkań sam na sam przemyca stwierdzenia, które nie pozwalają na jednoznaczną ocenę jego zachowań i intencji. Te subtelne wtrącenia, odpowiednie sceny sugerują, że pomimo wszystkich dramatycznych zajść, w całej rozgrywce Eva – obiekt jego ataków – jest dla niego najważniejsza. Z czego więc wynika postawa Kevina? Jak to możliwe, że prozaiczne przecinki codzienności składają się na wykrzyknik chorego układu, wynaturzenia, patologii? Kto wie, niech podniesie rękę.
Ten film jest wyjątkowo interesujący również dzięki przemyślanej konstrukcji, która to połączona ze świetną grą aktorów i niebanalnym scenariuszem nasyca kolejne sceny licznymi sensami natury psychologicznej. Pierwsze kadry ukazują relację z wojny na pomidory, w której Eva bierze udział. Intrygujący początek, specyficzne ujęcia kamery, wolno prześlizgujące się po ekranie wyrwane z kontekstu obrazy i ich kolorystyka sprawiają, że scena traci na realności i trudno powiedzieć, czy dowiadujemy się o konkretnym wydarzeniu mającym miejsce w opowiadanej historii, czy jest to może czyjś sen. Następne sceny, pełne dramatycznych zbliżeń i barw, tworzą kolaż, w którym ciężko się rozeznać, jednak wiadome jest już, że odkrywa przed nami różne oblicza Evy. Zaburzony ciąg przyczynowo-skutkowy zaczyna krystalizować się w dwie ścieżki narracji, mówiące nam o tym, kim bohaterka była kiedyś i jakie życie prowadziła oraz jak minione wypadki ukształtowały jej osobowość.
Co takiego zaszło w głowie młodej, atrakcyjnej kobiety, realizującej pasje, posiadającej marzenia, uskrzydlonej przez miłość, że stała się zaniedbanym cieniem samej siebie, osobą wyzutą z emocji, apatycznie stawiającą czoło rzeczywistości, która ją przerasta? Dlaczego musi umykać przed innymi mieszkańcami, którzy ostentacyjnie i bezwzględnie okazują jej swoją pogardę i nienawiść? Co nimi kieruje? Tych odpowiedzi należy szukać między obydwoma ścieżkami narracji. Pierwsza, za pomocą ekspresyjnych kadrów, pozwala nam wejść w zalękniony, zdruzgotany umysł Evy, druga stawia w roli świadka wszystkich zdarzeń czekających na nasz głos; pierwsza maksymalnie zbliża odbiorcę do bohaterki, kieruje nim, druga nawiązuje z nim dialog, jest ciekawa jego opinii. Wyczucie, z jakim reżyserka je przeplata decyduje o spójności całej kompozycji. Z kolei postępujące „oczyszczanie narracji” przypomina powolne wychodzenie z traumy poprzez coraz dokładniejsze i bardziej uporządkowane opowiadanie historii, która pozostawiła po sobie głęboki ślad.
Film szokuje nie tylko w treści, ale i w formie. Uwadze nie mogą umknąć ekstremalne zbliżenia kamer na czynności naturalne dla człowieka, jak jedzenie, czy nawet obgryzanie paznokci. Zostają one poddane estetycznemu wykrzywieniu, stają się niesmaczne, przykre dla oka, grające na nerwach, wulgarne. Efekt ten, w zależności od scen, generuje różne, specyficzne wrażenia: w przypadku Kevina doznajemy tej samej irytacji, która opanowuje Evę, natomiast gdy jest w pracy – uczucie osaczenia.
Całość uzupełnia ciekawa ścieżka dźwiękowa – wykorzystane utwory zazwyczaj zupełnie nie pasują do równoległych z nimi obrazów. Ten świadomy zabieg reżyserki pogłębił wrażenie groteskowości i absurdu rządzących życiem Evy. Widok bohaterki przeciskającej się przez spokojne osiedle zdezelowanym, pomazanym farbą samochodem (akt serdeczności sąsiadów) w rytm muzyki nadającej się raczej na tło szybkiej jazdy cadillakiem amerykańską Route 66 – oto jeden z niewielu w tym filmie momentów komicznych.
Historia sama w sobie wydaje się prosta, niemniej dołączenie do niej subiektywnego epilogu pisanego doświadczeniami Evy z przyszłości oraz rozbudowane kreacje poszczególnych postaci i sytuacji ich łączących, wszystko to sprawia, że staje się wielowymiarowa, zdolna do analizowania z różnych perspektyw. Przyznanie pierwszoplanowej roli Kevinowi czy Evie mija się z celem. Jest to historia, gdzie kwestie poboczne, dyskretne mogą okazać się kluczowe dla kompletnej interpretacji całego łańcucha wydarzeń. Wszyscy bohaterowie stają się istotnymi elementami układanki, której głównym bohaterem można by było mianować po prostu psychikę człowieka czy złożoność relacji międzyludzkich.
Pomijając milczeniem drobne szczegóły, trudno w tym filmie wskazać jakieś wady. Można ewentualnie wspomnieć o momentami banalnych kwestiach postaci czy zbyt nachalnej symbolice (niektóre obrazy, jak choćby wkomponowane w źrenice Kevina lustrzane odbicie tarczy łuczniczej czy analogia skorupek jajek do paznokci, mogą przypominać „pismo obrazkowe”, trochę jak z filmu Mr. Nobody).
Nie zmienia to jednak faktu, że cały obraz jest wyjątkowy. Poza pomysłowym scenariuszem, świetną reżyserią, dojrzałą grą aktorską i doskonałymi zdjęciami wzbogaca go jeszcze jeden fakt. Ten film wyzwala w widzach to, o czym również cały czas mówi. Mam tu na myśli nieodstępujące odbiorcy na krok uczucie, które trudno sprecyzować, niemniej nie da się go zanegować. To specyficzne wrażenie obnaża interesujący paradoks: z jednej strony kolejne sceny coraz bardziej szokują, kłują, podrażniają, a nawet budzą wstręt, z drugiej – magnetyzują, pociągają. Z każdą kolejną minutą widz własnowolnie zbliża się do jądra ciemności, zapuszczając się w coraz głębsze korytarze labiryntu ludzkiej natury. Czy przypadkiem nie podzielamy losu Evy? Czy Kevin nie sprawdza, na ile jesteśmy wytrzymali, jak daleko posunięte są granice naszych możliwości pojmowania świata? Czy wypowiadając znamienne zdania, których końcowe słowa brzmią: „I na co oni tak patrzą? Na takich jak ja.” przypadkiem nie rzuca również nam wyzwania? Czy nie stajemy się milczącymi bohaterami tego filmu?
Odpowiedzi na te pytania oraz wnioski z nich płynące pozostawiam tym, którzy obejrzą film. Na koniec zaryzykuję jedną tezę: reżyserka nic nie musi od was wymagać – przy napisach końcowych sami poczujecie, że musicie porozmawiać o Kevinie.
Kuba Sawicki
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości kina Femina.