
Nad moim łóżkiem są półki z książkami. Na nich zgodnie sąsiadują ze sobą Lalka, Na skalnym Podhalu, Style w architekturze, Morderstwo w Orient Expressie, Pegaz dęba i jedenaście tomów Dziejów rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej. Wydania nowe, obok przedwojennych, a nawet dziewiętnastowiecznych, wyszperanych starannie w antykwariatach. Oprawy miękkie i twarde, płótno i zniszczone półskórki. Na najniższej półce, tuż nad głową, stoją obok siebie następujący autorzy: Dante, Michał Anioł, Byron, Petrarka, Szekspir… Życie nowe, Poezje, Don Juan, Drobne wiersze włoskie, Sonety…
Czemu? Nie, nie stawiam ich tam, by sławne nazwiska rzucały się w oczy. Chcę, żeby były pod ręką. Czemu? Nie wiem na pewno, ale chyba dlatego, że w wieku lat sześciu zostałem posadzony przy pianinie i… muzyka stała się wielką częścią mojego życia. Muzykę czuję, muzyki wszędzie szukam. Poezja jest, a w każdym razie powinna być muzyczna, bo od muzyki bierze swój początek. W czasach Dantego i Petrarki nie było wiersza, którego wykonaniu nie towarzyszył dźwięk lutni czy innego instrumentu – jeśli nie zawsze, to przynajmniej często.
Zaglądam do starego wydania poezji włoskich Petrarki tłumaczonych przez Felicjana Faleńskiego. Zniszczony półskórek, papier pożółkły, cały w rudych plamkach (ale czego się spodziewać po książce wydanej w 1881 roku?). A tam: sonety, canzony, ballaty… Sonet, choć tak naprawdę jest formą o wiele bardziej skomplikowaną i różnorodną, niż mogłoby się nam wydawać po szkolnej lekcji o Sępie-Szarzyńskim, wszyscy jednak znamy. Ale czym są ballata i canzona? Pomińmy kwestie formalne. Bardziej interesuje mnie w tym momencie etymologia ich nazw. „Ballata” pochodzi od włoskiego słowa ballare – tańczyć, jest to więc gatunek liryczny, który wraz z muzyką towarzyszył tańcowi. Czym jest canzona? Canzona jest to po prostu „pieśń”. A sonet? Sonet jest „dźwiękiem”.
Dante nigdy nie skończył swojego traktatu O języku pospolitym. Szkoda, bo fragment dotyczący ars poetica, urywający się w połowie wywodu dotyczącego canzony, zaczyna się bardzo obiecująco. Ale nawet to, co powstało, zawiera wiele informacji o tym, jak poezja późnego średniowiecza była związana z muzyką.
Patrz więc, czytelniku, uważnie, jak będziesz musiał używać sita, żeby oddzielić od plew wyborne słowa. (…) Zobaczysz, że zostaną ci tylko słowa (…) uczesane lub szorstkie. Uczesanymi nazywamy słowa trzysylabowe lub bardzo bliskie liczbie trzech sylab, bez przydechu, (…) słowa jakby wypolerowane, po których zostaje w ustach pewna słodkość, na przykład amore, donna, virtute (…). Szorstkimi nazywamy wszystkie inne słowa, które są dla języka świetnego koniecznością lub ozdobą. Koniecznymi nazywamy te, których użycia nie możemy uniknąć (…). Ozdobnymi nazywamy zaś wszystkie wyrazy wielosylabowe, które po rozmieszczeniu z wyrazami “uczesanymi” tworzą piękną i harmonijną całość [podkr. moje].
Tak po kolei Dante przeprowadza nas przez kolejne aspekty ars poetica, wykładając, jak ważne jest brzmienie wiersza, harmonia rytmu, słów, długość wersów, rymów, „melodii”, ich układów itd. Porzućmy jednak jego nieco rozwlekły i zawiły wywód, rozkładający na czynniki pierwsze sztukę tworzenia stancy, czyli pewnego rodzaju strofy, z której buduje się canzonę. Jest to temat niezwykle obszerny i wyłożenie tej sztuki zajęłoby zbyt dużo miejsca. Dość powiedzieć, że klasyczny sonet włoski w swojej budowie może być rozpatrywany jako stanca. Tak więc sonet-„dźwięk” może być częścią canzony, czyli „pieśni”. Jedna z teorii powstania sonetu głosi, że pierwszy sonet był w rzeczywistości nieukończoną canzoną, w której tworzeniu jakiś sycylijski poeta zatrzymał się na pierwszej i jedynej stancy.
Przypadek, który poskutkował powstaniem sonetu, miał daleko idące konsekwencje. Mimo że (jak twierdził Dante) canzony przynoszą swojemu twórcy najwięcej chluby, gdyż już z samej ich nazwy wynika, że zawierają w sobie całą sztukę poetycką, która właściwie to samo, co śpiew, znaczyła, canzona została zapomniana i nigdy nie zrobiła kariery światowej. Jednak sonet, choć przez Dantego uważany za najgorszą formę z trzech, podbił światową literaturę, jak chyba żadna inna forma i gatunek.
Trzeba oczywiście sprecyzować, czym jest sonet jako gatunek, a czym jako forma. Formy bardzo szczegółowo nie będę przedstawiał. Sami Włosi znają wiele odmian, a późniejsi poeci wielu krajów bądź mieli upodobanie w którejś z nich, bądź tworzyli własne. Choćby poeci angielscy stworzyli cztery odmiany, które poza Wyspami praktycznie się nie przyjęły: ich przykłady spoza literatury angielskiej, nie licząc przekładów, są dosłownie pojedyncze. Nawet w kraju nie pojawiają się często poza twórczością wynalazcy, jak m.in. sonet tercynowy (aba bcb cdc ded ee) pomysłu Percy’ego Shelleya, który pomysłodawca wykorzystał tylko w jednym cyklu pięciu sonetów – Odzie do wiatru zachodniego. Później znajdujemy go jeszcze u Roberta Frosta w Acquainted with the Night, oraz u Jana Kasprowicza, który przełożył cykl Shelleya na polski i, nim zainspirowany, napisał cykl Cisza wieczorna, składający się również z pięciu sonetów. Daje nam więc to pięć sonetów Shelleya, pięć sonetów Kasprowicza i jeden Frosta, razem zaledwie jedenaście. Mało, biorąc pod uwagę, że sam Petrarka sonetów napisał ponad trzysta, korzystając głównie z trzech układów rymów. Oczywiście należy założyć, że gdzieś jeszcze pewnie znajdzie się parę przykładów, a już na pewno niejeden przykład może spoczywać w czyjejś szufladzie, jednak gdyby ta odmiana zyskała większą popularność, nie byłoby trudno trafić na kolejne.
Różnorodność formalna sonetu sprawia, że umiejętnie dobierając formę do treści, można osiągnąć bardzo różne efekty. Klasyczny sonet włoski rozpada się na dwie części w stosunku 8 do 6, czyli prawie po równo. Pozwala to na podzielenie go na dłuższą część opisową i nieco krótszą refleksję, co stało się kanonem. W odmianie francuskiej można pokusić się o mocniej wybrzmiewającą sentencję podkreśloną dystychem. Przywołany już sonet tercynowy płynie nieprzerwanie potokiem krótkich strof, jak drobnych fal, aż do zdecydowanego zakończenia dystychem, tak więc trudno wprowadzić w nim jakiś podział: myśl musi płynąć nieprzerwanie i dopiero końcowe dwa wersy mogą przynieść podsumowanie, krótką refleksję, która błyskotliwie wybrzmi po kaskadzie tercyn. Co dalej? Sonet elżbietański (abab cdcd efef gg) pod arcymistrzowskim piórem Szekspira objawił się w niezliczonej ilości odsłon, od sonetu LXVI, w którym potok oddzielnych myśli w każdym wersie, w oryginale podkreślony anaforą, rozmywa podziały, do słynnego sonetu LXXIII That time of year thou mayst in me behold, w którym przeciwnie – artysta starannie podkreśla wszelkie podziały poprzez umieszczenie w kolejnych czterowierszach osobnych myśli, łączących się dopiero w końcowym dystychu.
***
Zaglądam ponownie do Faleńskiego. Pierwsze tłumaczenie poezji włoskiego poety w języku polskim swojego autorstwa (bo kilka sonetów przetłumaczonych wcześniej przez rozmaite osoby i włączonych do różnych zbiorów trudno w ten poczet zaliczyć) opatrzył obszernym komentarzem. Nie daje to pełnego wyobrażenia o poezji Petrarki, która jest dużo głębsza i bardziej intelektualna, niż jesteśmy przyzwyczajeni myśleć (drugie dno filozofii i literackich odwołań w jego wierszach jest doprawdy fascynujące, a większości ludzi zupełnie nieznane, może dlatego, że większość tłumaczeń jego poezji niezbyt skupia się na tej kwestii), ale jak na schyłek XIX wieku, gdy, jak twierdził autor, „Petrarka nieledwie z nazwiska nam jest tylko znany”, było to i tak dużo. Faleński nakreśla pokrótce panoramę epoki, życiorys poety i jego ukochanej Laury, porusza kwestie formalne jego poezji, analizuje treść zbioru, a na koniec przeznacza chwilę na refleksje nad recepcją jego utworów w polskiej literaturze. Dłuższą chwilę zastanowienia poświęciłem jego refleksjom na temat sonetu, bo ciekawe jest, co poeta – autor sonetów – sam o ich pisaniu myślał. Zgadzam się z wieloma stwierdzeniami Faleńskiego, np. w kwestii śpiewności sonetu, którą bardzo podkreśla, jak i preferencji w kwestiach formalnych. Nie jestem jednak w stanie zgodzić się z tym:
Ze względu zaś na jego szczupłe wymiary, przedziwną śpiewność, a także po części i ścisłość praw których słuchać jest zmuszony, koniecznie przyjąć wypadnie: że tylko łagodne uczucie za treść jego służyć powinno.
Owszem, nie przeczę, że sonet głównie treścią refleksji na temat delikatnych uczuć, a zwłaszcza miłości, wypełniano, ale wypadałoby się zastanowić, na ile jest to kwestią rzeczywistej konieczności, a na ile utartego zwyczaju. Znamy przecież utwory, które spełniając najściślej wymogi formalne, a także treściowe wcale łagodnymi uczuciami przepojone nie są:
Pośród narodów wyście nędzarzami!
Z dumą hidalgów nosicie łachmany,
I odkrywacie światu swoje rany,
Aby zarabiać na chleb krwią i łzami.
Własną nikczemność znacie dobrze sami,
Więc się chowacie w pamiątek kurhany,
I gdy kto skargę podniesie stroskany,
Wołacie, że on świętość grobu plami.
Trzeba mieć litość nad wami, nędzarze,
Trzeba wam życzyć o biedni, ułomni!
Żebyście ciche zalegli cmentarze
I z tego świata zeszli bezpotomni;
Śmierć wam tę jedną nadzieję ukaże:
Że o was Polska i przyszłość zapomni!
XXXIII sonet z Nad głębiami Adama Asnyka najlepiej jak dla mnie o tym świadczy, bo wszystko można powiedzieć o tym sonecie, ale nie to, że powstał z powodu łagodnych uczuć. Autorem powodowało raczej święte oburzenie.
***
W przedmowie do wydanej przez wydawnictwo Eventus pod koniec ubiegłego wieku Księgi sonetów przeczytałem stwierdzenie, że sonet jako gatunek i forma się przeżył, że wydarzenia XX wieku przyniosły taki przewrót we wszystkich kwestiach, również estetycznych, że wykwintny i kunsztowny formalnie sonet powinien odejść na zasłużoną emeryturę w panopticum, bo gdzie indziej nie ma już dla takich fidrygałek i popisów miejsca. Jednak na przekór tej logice, której sam potrafię dostarczyć argumentów i przykładów, sonet przetrwał i ma się lepiej, niż można by przypuszczać. Mało tego: właśnie w formę sonetu Który skrzywdziłeś Czesław Miłosz odział oskarżenie wymierzone w samo serce tyranii, która doprowadziła do tak wielu zniszczeń i nieszczęść:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,
Choćby przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Moim zdaniem pozbawienie sonetu jego ostatniego wersu, zamiast użycia wiersza wolnego, czyli niejako dekonstrukcji formy, brzmi bardziej wymownie, bo ta nicość, ten brak, jak nic innego opowiada tę resztę, której opowiedzieć się nie da.
***
Lubię sonetu trudną, misterną budowę.
zda mi się, że mi kawał marmuru odkuto,
w którym swobodnie rzeźbić może moje dłuto
w rozmiarach wiecznie jednych kształty coraz nowe.
Lubię te dźwięki pełne, szerokie, bronzowe,
brzmiące wiecznie tą samą, melodyjną nutą,
a w nieskończoną różność motywów rozsnutą –
jak mgły na jednem niebie w przeróżną posnowę.
Lubię ten mały kościół, w którym może
olbrzymi Bóg się zmieścić, jak w potężnym tumie:
lubię to górne, wąskie, naskalne wydroże,
skąd runie, kto stóp pewnie położyć nie umie;
lubię tę gwiazdę małą, co świeci jak zorze,
dźwięk dzwonu, co nie głuchnie w huraganów szumie.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer, O sonetach
Lubię sonetu nietrudną budowę.
Miła mi jego spiżowa prostota:
Gdy zechcę, radość zaiskrzy się złota;
Zapragnę, wizje w nim rzeźbię tęczowe.
Marzeń misterną rozwijam osnowę:
To jękiem cichym zadźwięczy tęsknota,
To obuch bólu treść duszy zgruchota,
To groźby słowa w nim zamknę gromowe.
Gdy zechcę, miłość wyśpiewam anielską:
Zapragnę, płomień pożądań zapalę;
Pieśnią mi zabrzmi błękitną i sielską:
W zielone morza rozleje się fale;
Z wichrem zapłacze, jak stepowe zielsko:
Myślą zabłyśnie, jak słońce w krysztale!
Stanisław Piotr Koczorowski, Sonet
Pierwszy sonet, który napisałem, jest okropny. Ale cóż… początki są trudne, sonet leży na dnie stosu papierów z założeniem, że nigdy więcej nie będzie czytany. Jednak musiałem pisać dalej, bo sonet i ze względu na muzyczność, i refleksyjną treść, wydał mi się od razu gatunkiem stworzonym dla mnie. Pierwsze sonety tworzyłem według wzorów włoskich i francuskich, potem kupiłem Sonety Szekspira w przekładzie Stanisława Barańczaka i wpadłem. Te przekłady są dla mnie ucieleśnieniem marzeń o okrągłych zwrotach, w pięknym, a zarazem prostym języku, z potoczyście płynącym rytmem i rymach ani zbyt prostych, ani nazbyt wyszukanych. Treść starannie, z żelazną logiką wypowiedziana… Czytałem je wielokrotnie. Czasem trakcie tej lektury słowa nagle zaczynały się składać, myśl się rodziła. Przerzuciłem się na sonet elżbietański. Nie wszystkie próby doprowadziłem do końca.
W międzyczasie mój przyjaciel, również parający się piórem (zdarzało się mu kiedyś pisywać sonety), spytał, jak mi idzie pisanie wierszy. Nie byłem zadowolony z rezultatów na tyle, by mu cokolwiek pokazać, z początku powiedziałem więc, że średnio. Później jednak stwierdziłem, że spróbuję rzecz dokładniej opisać, wytłumaczyć, jaki jest powód moich problemów. Tak powstał ten sonet, który (ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu) jako pierwszy byłem w stanie określić jako „w miarę dobry”, choć nie pokładałem w nim żadnych nadziei ani oczekiwań. Po prostu go napisałem.
SONET
Do K. K.
Pewnie nie wyjdę nigdy z głupiej fazy
Pisania wierszy „śmiesznych” i „z okazji”,
Tych, gdzie się tworzy naiwne obrazy
Muz, Helikonu, kielichów małmazji.
Pewnie nie zamknę nigdy szczerych myśli
W wiersz, bo nie umiem rozważyć w swym duchu,
Czy wierszem jest, co brak formy uściśli,
A rymy nie chcą oddać mi posłuchu.
Pewnie nie będę mógł, jak Ty, rzec sobie,
Że wiersz jest dobry, skończony i kwita;
Mnie ciągle trzyma się „zaliż” i „dobie”,
Ballad, sonetów kanwa srebrnolita…
A więc Cię proszę: nie pytaj o wiersze,
Bo nie są dobre, piękne i najszczersze.
Po nim nie napisałem zbyt wiele, ale próbuję, bo co mi innego pozostaje? Staram się ciągle podniecać w sobie nadzieję, że będę kiedyś mógł powiedzieć to, co Koczorowski, i z chaosu moich wprawek wydobędę wreszcie harmonię.
Jan Szeptycki (ur. 2001) – student I roku historii sztuki na UW. Interesuje się architekturą rezydencjonalną, malarstwem niderlandzkim XVII w. i (amatorsko) genealogią.