Na wstępie zaznaczę, że ten krótki esej powstał ku uciesze kilku fanek Seksu w wielkim mieście, a więc mimochodem w miejsce stworów plotkujących wstawiać będę bliżej nieokreślone dziewczyny, wcale nie ignorując męskich dokonań w tej materii. Po prostu zabezpieczam się przed genderowym pożarciem.
To powołanie się na popularny serial bynajmniej nie oznacza, że w odpowiednich miejscach zabraknie napuszoności i patosu. Przyjmiemy, że plotka jest równoznaczna obmowie tzw. bliźnich, jak też uzupełnianiu informacji o świecie drogą zdecydowanie nienaukową. Wstęp do wstępu uznaję za zakończony.
Oczywistym jest dla mnie, że w naszym toku rozumowania posługujemy się mitologicznymi kliszami. Właściwie nasz sposób myślenia jest bardzo zbliżony do sposobu myślenia „dzikich”. Jedną z oznak stanowi antropomorfizacja zjawisk psychicznych czy zjawisk naturalnych. Wszak psychoanalityczna próba nadania procesom mentalnym charakteru dynamicznego to jedna wielka psychomachia.
Oto kilka przykładów zaczerpniętych prosto z podwórka doświadczeń osobistych, które są dowodem na mitologiczność myślenia. Wydaje się, że dobrze obrazują to podróże zagraniczne, np. Mediolan tworzy dla mnie skończoną całość jako kilka poznanych przeze mnie ulic, wypełnionych muzeami i Włochami marznącymi w październikowym słońcu. Mimo że posiadam świadomość, iż to, co zobaczyłem stanowi zaledwie cząstkę prawdy (brzydka kategoria), a więc moją projekcję, to na tej podstawie (mimowolnie, podświadomie) buduję pewną sumę. Przypomina to bardzo Eliadowskie axis mundi – w moim przypadku tę rolę pełniło mieszkanie koleżanki. Inaczej mówiąc, z przesłanek tworzę mitologiczny (bo skończony, samowystarczalny) kosmos, tętniący rojonym przeze mnie życiem. Jednak dziś, gdy wzmacniamy naszą mitologiczną percepcję porcją informacji z Google, ulegając złudzeniu zbliżania się do prawdy o rzeczywistości, ten banalny trop może nie wydawać się aż tak oczywisty. Znamy siłę tych złudzeń. Na pomoc przybywa rozbudzona świadomość ułudy, która złośliwie podszeptuje myśli o świecie rozbitym na części, nie tworzącym już spójnego sensu, a tylko kalejdoskopowe sensy poszczególne. Nietzscheańska cząstka tej świadomości tańczy chaotyczny pląs radości, na przekór urażonej świadomości mitologicznej, ze smutkiem przypatrującej się rozpadowi kosmosu.
Gdyby nie nasze mitologiczne myślenie, żylibyśmy w poczuciu realnego istnienia filmowego Matrixu. Najprościej zobrazować charakter naszego postrzegania na podstawie gier komputerowych. Zazwyczaj istnieje tylko to, co widzimy na ekranie – świat gry wytwarza na bieżąco jedynie spojrzenie z perspektywy naszej postaci. Poza zasięgiem naszego wirtualnego wzroku panuje cyfrowy niebyt, z którego pod wpływem tego spojrzenia kształtuje się otoczenie. Komputer nie obejmuje całości świata gry i dzięki temu zyskuje na wydajności, zaś dla gracza to obojętne, że nieobserwowana część jest „martwa”. Czy nie podobnie działa ludzki umysł? Myślę, że poczucie „matrixowości” (w tym przypadku bardziej odpowiednie wydaje się porównanie z Truman Show) bierze się z próby przeprowadzenia takich komputerowych operacji percepcyjnych na własnym otoczeniu. Płynące z tego wrażenia doskonale uchwycił Tołstoj w Latach młodocianych:
Miałem wrażenie, że oprócz mnie nie ma nikogo i nic na całym świecie, że rzeczy nie są rzeczami, lecz wyobrażeniami, które tylko wtedy się ukazują, gdy na nie skieruję uwagę, i że te wyobrażenia natychmiast znikają skoro tylko przestaję o nich myśleć… Bywały godziny, w których pod wpływem tej idee fixe dochodziłem do takiego zamącenia umysłu, że nieraz szybko odwracałem wzrok w inną stronę, mniemając, że tam, gdzie mnie nie ma, zobaczę niespodzianie – nic…[1]
Warto podkreślić, że myśli te przypisywane są dziecku, a więc istocie obcującej bliżej z rzeczywistością archetypową, pierwotną, czy jak niektórzy by woleli – religijną. Filozoficzne konsekwencje z tego typu postrzegania świata wyciąga Gombrowicz w Kosmosie, ukazując niemożliwość zbudowania tytułowego uniwersum, w którym „ja” wolne byłoby od poczucia absurdu płynącego z poczucia nieustannego rozpadu rzeczywistości.
Całe to kluczenie jest mi potrzebne, by zaznaczyć, że świat, który tworzymy dzięki uprawianiu plotki, jest zaprzeczeniem wizji „wykorzenienia”. Plotka tworzy i wypełnia kosmos. Tym mechanizmem myślowym posługujemy się (bezczelnie przemawiam w liczbie mnogiej, bo jeśli coś imputować, to całemu światu!) w ocenianiu ludzkich charakterów. Wyobrażenia te, siłą rzeczy, muszą mieć dynamiczny charakter – tym sposobem w sukurs przychodzi nam kolejny archetypowy obrazek: teatr.
W plotce ludzie jawią się niczym postacie w teatrze – obserwujemy i oceniamy ich czyny, nie mając pełnych informacji na temat ich motywacji. Im mniej znane są osoby „omawiane”, w tym większym stopniu one i ich czyny podlegają „hamletyzacji”, czyli niemożliwości odnalezienia klucza do zrozumienia ich postępowania. Rozmowy o obcych zdają się służyć dywagacjom filozoficznym – wszystko rozpływa się w gęstej magmie relatywizmu. Osoby i ich przygody zaczynają przypominać, w miarę rozwoju dyskusji, swoiste archetypy, stając się symbolami danego działania. Wesołe, a nieraz tak dociekliwe trajkotanie zagarnia przestrzeń, w której w stereotypowych rozmowach (typu tzw. męskiego) znajdują się filozofia, polityka i innego rodzaju błahostki. W żywej rozmowie podejmowana jest próba dojścia do człowieka samego w sobie, co raz ukazującego się w umysłach plotkujących w mniej lub bardziej pochlebnym przebraniu. Gdyby tylko mógł poczuć swą kukłowatość[2]!
Wydaje się, że plotka jest próbą budowy spójnego świata, który, oswojony naszą gadatliwością, układa się potulnie w jedną całość, by runąć z hukiem, gdy tylko zamkniemy usta. Razem z towarzyszami obmowy tworzymy scenę, gdzie miotają się osoby omawiane, co chwilę zmieniając strój, maskę czy przybierając inną pozę. Bogactwo ich przebrań i scenerii zależy jedynie od siły naszej wyobraźni. Można by powiedzieć obmawianym: „tak cię widzą, jak cię projektują!”. Nie ma ucieczki. Żartobliwy cytat z Żiżka (jeśli ma to jakieś znaczenie: nie cenię go specjalnie) pomoże mi to zobrazować:
Mężczyzna nigdy nie kocha się z rzeczywistą kobietą, on zawsze kocha się z fantazją na temat kobiety, w tym znaczeniu seks jest tylko rodzajem masturbacji.
Ludzie istnieją dla nas o tyle, o ile mówimy o nich z innymi, a i wtedy wciąż pozostają tylko odbiciem, w którym przyglądamy się sobie. Plotka jawiłaby się wtedy jako arcyludzka forma porozumienia z Innym.
Teatr zawsze karmił się niepokojem egzystencjalnym. Na szczęście (?) zazwyczaj obok nas zasiada towarzysz(ka), który z równą fascynacją (inaczej nie siedzielibyśmy obok siebie, prawda?) śledzi rozwój wydarzeń. Momentem decydującym, niejako sensem teatru (plotki), jest ocena postaci, inaczej mówiąc – informacji, których dostarcza ona o nas samych. Musimy ocenić działania bohatera, nie mając (pełnej) wiedzy na temat jego motywacji – tu otwiera się przed nami pusta, nienasycona przestrzeń, prosząca o zacieśnianie w jej obrębie więzi towarzyskich. Obudowanie tej pustki to próba zbudowania wspólnego kosmosu. Cena, którą ponosimy karmiąc się tą iluzją, jest podobna do innych przyjemności tego gatunku.
Kilka słów na zakończenie: możemy poszerzać nasz świat, lecz choćby był najbogatszy i najbardziej rozległy, nikt prócz nas samych nie ma do niego wstępu na żadnych warunkach[3]. Miłość[4] i zrozumienie nie są tu przepustką, a nasze zaproszenia ostatecznie trafią w szyderczą nicość. Próba przełamania tego zamknięcia to teatr, który na potrzeby niniejszego eseju dziwnie przypomina plotkę, a konkretnie obmowę. Zdaje się, że tylko na podstawie najbardziej „plemiennych” i prymitywnych zachowań (a one zawsze okazują się niezwykle skomplikowane) możemy budować bliskość psychiczną, a jednym z tych prostych mechanizmów jest właśnie plotka, której usiłowałem dorobić nieco szlachetniejszą gębę.
Mateusz Pytko
[1] Fragment ten cytuję za Irzykowskim, który przytacza go w przypisach Pałuby. Metodologicznie może być to wątpliwe, niemniej jednak fragment ten doskonale oddaje to, co mam na myśli.
[2] Czy raczej, jakby mógłby powiedzieć Irzykowski: „pałubiczność”.
[3] Nawiązuję do Świętochowskiego i jego Dumań pesymisty, w których pisał: „Jeżeli więc bracie przekonałeś się, że mniejsza, lub większa grupa ludzi stanowiących twoje otoczenie jest ci duchowo obcą, jeżeli nie widzisz koło siebie umysłowych podobieństw i pokrewieństw, to nie przeklinaj innych za ich odmienność i niższość, nie żądaj, ażeby stali się tym, czym stać się nie mogą, lecz porzuciwszy daremne trudy i gniewy, zamknij się w swoim własnym duchowym świecie, króluj w nim, ciesz się i śmiało otwórz go każdemu”. Paradoksalnie może to najbardziej „pozytywistyczne” zdanie w literaturze polskiej?
[4] Patrz: obsesyjne powracanie do tematu Jedni u Przybyszewskiego.