1.
W jednym ze swoich esejów Santiago Zabala, badacz idei religijności w ponowoczesnym świecie, pisze:
Nietrudno się przekonać, że w obecnej dobie zdominowana przez naukę, filozofię oraz teologią kultura ma coraz mniej do czynienia z rzeczywistymi „odkryciami”, a właściwą jej metodą staje się „analiza”…[1] .
Powyższą uwagę Zabalo – poczynioną zresztą na marginesie jego właściwych rozważań – można potraktować instrumentalnie i skupić się na zarysowanej w niej mimochodem antynomii odkrywania i analizowania. Wprawdzie Zabalo kładzie nacisk na ukazanie analizy jako metody, która miałaby wypierać inną (anachroniczną) metodę odkrywania, należy jednak pamiętać, że uczony jest zadeklarowanym pragmatystą i zależy mu zatem na ukazaniu ściśle określonej wizji świata, w której typ myślenia ponowoczesnego jest rozpowszechniony i deklarowany przez większość intelektualistów. Warto natomiast potraktować przywołane przez Zabalo analizowanie i odkrywanie jako równorzędne i zarazem reprezentatywne dla dwóch różnych typów myślenia, które roboczo można nazwać typem ponowoczesnym i typem tradycyjnym. O ile analizowanie byłoby preferowane przez umysłowości typu ponowoczesnego, o tyle odkrywanie – tradycyjnego.
Oczywiście, bardzo łatwo ten podział obalić: przecież każda analiza prowadzi do jakiegoś odkrycia, a każde odkrycie posługuje się jakąś analizą; nie ma analizy bez odkrycia i odkrycia bez analizy. Nie można więc utrzymywać, że odkrywanie i analizowanie to dwie odrębne metody. Rzecz jednak w tym, aby odkrywania i analizowania nie traktować jako rzeczywistych metod badawczych, ale preferowanych przez ludzi wartości. Tak jak dla umysłu ponowoczesnego analiza jest wartością samą w sobie i w żadnym razie nie musi prowadzić do skonkretyzowanych wniosków (czyli odkryć), tak dla umysłu tradycyjnego tylko odkrycia są godne uwagi, więc nieprowadzące do żadnego odkrycia analizy (choćby najbłyskotliwsze) są działaniem jałowym.
Kiedy jednak przyjrzeć się głębiej temu rozróżnieniu, można dojść do wniosku, że i odkrywanie, i analizowanie to dwa puste słowa, za pomocą których można nazwać to samo działanie. Dla przykładu, wyobraźmy sobie, że badacz dziewiętnastowiecznego realizmu powieściowego pisze pracę na temat obrazu społeczeństwa polskiego w Lalce Prusa. Jeśli ów badacz reprezentuje typ umysłowości tradycyjnej, w swojej pracy odkryje, że Prus ukazał w Lalce nienastrajający optymizmem obraz polskiego społeczeństwa, które, choć włącza w swój obręb wybitne jednostki o wielkim potencjale, jest skazane na klęskę. Jeśli natomiast badacz reprezentuje typ umysłowości ponowoczesnej, dokona gruntownej analizy obrazu społeczeństwa polskiego przedstawionego w Lalce, ukaże więc i improduktywizm Księcia, który, choć uczciwy, nie miał wystarczającej energii do działania, i ostateczną klęskę Wokulskiego, człowieka niepospolitego, „który rozbił się o tysiące przeszkód”, i tryumf zepsutego materialisty Szlangbauma. Co istotne, badacz typu ponowoczesnego nie będzie kończył swojej pracy wnioskiem, że Lalka przedstawia negatywny i pesymistyczny obraz polskiego społeczeństwa. Kto zechce, sam wyciągnie taki wniosek, badacz zrobił swoje. Z kolei badacz typu tradycyjnego nie udowodni swego odkrycia, że Lalka Prusa przedstawia negatywny i pesymistyczny obraz polskiego społeczeństwa, jeśli nie poprzedzi tego wniosku analizą, w której wykaże, że Wokulski poniósł klęskę, Szlangbaum odniósł sukces etc. Krótko mówiąc, pod względem merytorycznym prace obu badaczy nie będą się zasadniczo różniły, choć w jednej mocno zaakcentowana zostanie rola analizy, w drugiej – odkrycia.
2.
W czym więc kryje się różnica pomiędzy analizowaniem a odkrywaniem? Najpewniej jest to różnica estetyczna. Myślę, że można się przekonać, iż teksty przedstawiające „doniosłe odkrycia” są atrakcyjniejsze dla odbiorców typu tradycyjnego, natomiast teksty przedstawiające „błyskotliwe analizy” znajdą czytelników raczej typu ponowoczesnego.
Widać to na przykładzie prasy. W prasie (podobnie jak w literaturze drugorzędnej) najpełniej uobecniają się właściwe danym prądom tendencje i konwencje. W prasie prawicowej, która programowo hołduje ideom reakcjonistycznym i tradycjonalistycznym (zatem atrakcyjnym dla umysłów tradycyjnych), spotkamy się częściej z „odkryciami” niż z „analizami”. Jeden z bardziej wpływowych publicystów prawicowych, Tomasz Terlikowski, pisząc o trzecim tomie Jezusa z Nazaretu Benedykta XVI, już w tytule zawiera informację: Benedykt XVI odkrywa prawdę Ewangelii[2]. Antoni Macierewicz, polityk PiS i publicysta „Gazety Polskiej”, nieustannie odkrywa nowe fakty w sprawie katastrofy smoleńskiej[3]. Anita Gargas, publicystka (publicysta?) „Gazety Polskiej”, odkrywa szczegóły raportu prof. Urbanowicza w sprawie sfałszowania wyborów w Polsce przez Rosjan[4]. Nawet jeśli słowo „odkrycie” nie pada w jej artykule wprost, odkrywanie jest przez nią wyraźnie implikowane, choćby poprzez gradację napięcia czy samą kompozycję tekstu. Złośliwiec mógłby wykazać, że obecna w prawicowej prasie „estetyka odkrycia” pozostaje na usługach znanego z prasy bulwarowej tropienia sensacji tam, gdzie ich nie ma. O ile jednak przed niektórymi prawicowymi publicystami można by postawić zarzut sztucznego wywoływania sensacji, o tyle trudno postawić taki zarzut przed odkrywającym w Rio Anaconda ostatnie autonomiczne plemiona indiańskie Wojciechem Cejrowskim (który mógłby ze swojego odkrycia robić sensację, ale tego nie czyni) czy przed Janem Pawłem II, który w Fides et ratio odkrywa, że w ludziach współczesnych wykształciła się „postawa ogólnego braku zaufania do wielkich zdolności poznawczych człowieka”[5].
Z kolei w prasie lewicowej i lewicującej mamy do czynienia raczej z „analizami” niż „odkryciami”. Co więcej, być może zasadne jest mówienie nawet o niechęci prasy lewicowej i lewicującej do przedstawiania „doniosłych odkryć”. W dodatku do „Gazety Wyborczej” czytamy: „Duży Format sprawdza, czym jest luksus dla polskich Rockefellerów i szarych Kowalskich”[6]. Czy możemy sobie wyobrazić, żeby „Gazeta Polska” „sprawdzała”, czym jest luksus dla polskich Rockefellerów i szarych Kowalskich? „Gazeta Polska” raczej nie sprawdzałaby, tylko odkrywałaby, czym jest ten luksus, może nawet „demaskowałaby” bądź „ujawniała”. Czasownik „sprawdzać” jest sformułowaniem możliwie najbardziej neutralnym i niezaangażowanym, „sprawdza się” stan konta albo skrzynkę mailową, jest to czynność oczywista i niewywołująca niepotrzebnych skojarzeń.
Te tendencje jeszcze lepiej widoczne są w otwarcie lewicowych periodykach, na przykład w „Krytyce politycznej”. Widać to w doborze lansowanych przez nią autorytetów intelektualnych. Michel Foucault – wzorując się na Z genealogii moralności Nietzschego – wykorzystuje „genealogiczną” metodę w większości swoich prac. Jak wiadomo, metoda „genealogiczna” polegała na ukazaniu sposobu rozumienia danego pojęcia w różnych momentach dziejów. W Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu Foucault analizuje dokumenty historyczne i na ich podstawie przedstawia sposoby pojmowania szaleństwa w różnych epokach historycznych. Co ciekawe, w części poświęconej średniowieczu badacz opisuje nie chorych umysłowo, a trędowatych, którzy zajmowali wówczas pozycje społecznie wykluczonych. Dopiero wraz ze stopniowym zwalczeniem epidemii trądu, w późnym średniowieczu, miejsce społecznie wykluczonych mieli zająć szaleńcy. Być może wynika z tego, że, aby poprawnie funkcjonować, społeczeństwo musi wyodrębnić grupę wykluczonych. Skoro więc w późnym średniowieczu zwalczono epidemię trądu i liczba społecznie wykluczonych zdecydowanie się zmniejszyła, należało „wynaleźć” nową chorobę, aby było kogo wykluczać – wynaleziono zatem choroby psychiczne. Być może tytuł książki Foucaulta jest ironiczny, „szaleństwo” nie posiada i nigdy nie posiadało żadnej strukturalnej, niezależnej od podmiotu konkretyzującego postaci, a rozpoczęcie Historii szaleństwa od historii trędowatych w średniowieczu miałoby być tego najdobitniejszym dowodem. Być może Historia szaleństwa jest metaforą historii wykluczenia etc. Przypuszczenia i hipotezy można by mnożyć, rzecz jednak w tym, aby zrozumieć, że celem Foucaulta nie było dokonanie m.in. zaskakującego odkrycia, iż w późnym średniowieczu miejsce trędowatych zajęli szaleńcy i obwieszczenie tego odkrycia całemu światu. Podstawowym celem badacza było przeprowadzenie rzetelnej analizy, dochowanie wierności historycznym dokumentom i zachowanie logicznej spójności swego zestawienia. Foucault zajął pozycję studenta, który wykonał konkretną pracę – archiwalną kwerendę, research, stematyzowaną bazę wiedzy. Jeśli praca Foucaulta będzie zwieńczona ciekawą konkluzją, to bardzo dobrze, ale wyciągnięcie konkluzji nie jest warunkiem sine qua non dobrej analizy. Wnioski mogą przyjść później, może je wyciągnąć ktoś inny. Badacz zrobił swoje, a jeśli jego analiza będzie inspirować kolejnych myślicieli i nie zginie w zapomnieniu, pokryta bibliotecznym kurzem, potwierdzi się jej wartość i doniosłość.
Analizowanie tego, co jest powszechnie znane, aby dzięki tej analizie ujawnić nowe, nieznane cechy owego „znanego”, jest właściwe wszystkim hermeneutom podejrzliwości i czerpiącym od nich dekonstrukcjonistom, którzy niewątpliwie patronują środowiskom lewicowym. Derridiańskie tropienie przejawów logocentryzmu u Heideggera i Rorty’ego przestrzeganie Derridy przed niebacznym tworzeniem kolejnego systemu filozoficznego jest w swych założeniach działaniem analogicznym do tego, które przeprowadza Žižek w Z-boczonej historii kina, kiedy przewrotnie analizuje klasykę kinematografii światowej, wykazując, w jaki sposób uczy nas ona pożądać. Wszystkie powyższe teksty kulturowe są analizami mającymi na celu ukazanie tego, co (rzekomo) znane, w nowym, nieznanym świetle.
Ale nie trzeba sięgać do tekstów wielkich myślicieli, którzy patronują środowiskom lewicowym, aby dostrzec zamiłowanie umysłowości ponowoczesnej do „estetyki analizy”. Zwraca uwagę spora liczba obecnych w prasie lewicowej i lewicującej zestawień i rankingów (nie twierdzę, że nie ma ich w prasie prawicowej), których celem jest, jeśli się nad tym głębiej zastanowić, zgromadzenie w jednym miejscu określonej ilości faktów związanych z danym zjawiskiem. Z tych zestawień mogą wprawdzie płynąć jakieś wnioski, ale wcale nie muszą. W zestawieniach obecnych w prasie lewicowej i lewicującej żadne wnioski zwykle nie płyną, a przynajmniej nie wyciągają ich autorzy zestawień. Czytelnik, jeśli ma taką ochotę, może je wyciągnąć samodzielnie. Dla przykładu, publicysta „Krytyki Politycznej”, Antoni Michnik, zestawia najpopularniejsze wideoklipy minionego roku, opisując pokrótce swoje typy[7]. Jego zestawienie nie kończy się puentującym akapitem, w którym Michnik pisałby, że w minionym roku wideoklipy prezentowały wysoki lub niski poziom (i co z tego wynika). Trudno sobie wyobrazić, by takie samo zestawienie – niezakończone konkluzją, że, na przykład, gusta muzyczne nieustannie się trywializują i należy podjąć walkę z tym zjawiskiem – pojawiłoby się w prasie prawicowej. Dla umysłowości tradycyjnej zestawienia są wartościowe tylko o tyle, o ile płyną z nich konkretne wnioski. Wnioski te, dodajmy, musi wyciągnąć autor, aby podać je czytelnikowi w formie „odkrycia”.
Powróćmy jednak do naszej głównej myśli. Gdyby w prasie prawicowej pojawiło się analogiczne zestawienie najpopularniejszych wideoklipów minionego roku i jego autor – dajmy na to, Krzysztof Feusette – zakończyłby swoje wyliczenie ponurą konkluzją, że z masowym gustem jest coraz gorzej, to czy jego zestawienie różniłoby się zasadniczo od zestawienia Michnika? Przecież w swym merytorycznym trzonie (zbiorze wideoklipów) nie mogłoby znacząco od niego odbiegać, bo Feusette, podobnie jak Michnik, musiałby wspomnieć choćby o Gangnam style, które, chcąc nie chcąc, było najpopularniejszym wideoklipem minionego roku. Nie chcę przez to powiedzieć, że zestawienie Feusette’ a pod względem merytorycznym w ogóle nie różniłoby się od zestawienia Michnika. Różniłoby się, a na tę różnicę wpłynąłby również (zapewne fatalistyczny) komentarz tego pierwszego. Chcę tylko powiedzieć, że ta różnica nie byłaby tak wielka, jak mogłoby się wydawać.
3.
Antynomia odkrywania i analizowania może więc być użyteczna jedynie wtedy, gdy odkrywanie i analizowanie potraktujemy nie jako metody badawcze, ale wartości estetyczne. Jeśli można sobie wyobrazić dwa teksty merytorycznie podobne, z których jeden jest „odkrywaniem”, a drugi „analizowaniem”, tym donioślejsza wydaje się rola wierności „estetyce odkrycia” lub „estetyce analizy”. Z pewnych przyczyn ogromna rzesza ludzi woli postrzegać siebie jako depozytariuszy „odkrytego” sensu, z odmiennych przyczyn równie ogromna grupa innych ludzi lepiej czuje się w roli sceptyków, którzy czują podskórną niechęć do przyjmowania dogmatów i z satysfakcją mówią: „wszystko jest bardziej skomplikowane”. Jeśli zarysowana powyżej (niedoskonała i łatwo dająca się obalić) antynomia odkrywania i analizowania może być do czegokolwiek użyteczna, to właśnie do tego, aby zasugerować, że wybory ideologiczne, religijne i polityczne są w większym stopniu, niż można by się spodziewać, „kwestią smaku”.
Artur Hellich
[1] R. Rorty, G. Vattimo, Przyszłość religii, red. S. Zabalo, Kraków 2010, s. 18-19.
[2] http://www.gazetapolska.pl/26104-odkrywanie-prawdy-ewangelii-z-benedyktem-xvi, data dostępu: 10.01.2013 r.
[3] http://mypis.pl/aktualnosci/1738-antoni-macierewicz-dla-mypis-pl-prawda-o-katastrofie-jest-duzo-blizsza, data dostępu: 10.01.2013 r.
[4] http://www.gazetapolska.pl/22689-czy-rosjanie-sfalszowali-wybory-w-polsce, data dostępu: 10.01.2013 r.
[5] J. Paweł II, Fides et ratio, 14 września 1998, Wprowadzenie, „Poznaj samego siebie”, s. 5 [http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/encykliki/fides_ratio_0.html, data dostępu: 10.01.2013 r.].
[6] http://wyborcza.pl/duzyformat/1,130279,13127613,Model_stopy_mam_we_Wloszech.html, data dostępu: 10.01.2013 r.
[7] http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/muzyka/20130101/nie-tylko-gangnam-style, data dostępu: 10.01.2013 r.
„Trudno sobie wyobrazić, by takie samo zestawienie – niezakończone konkluzją, że, na przykład, gusta muzyczne nieustannie się trywializują i należy podjąć walkę z tym zjawiskiem – pojawiłoby się w prasie prawicowej.”
No ale przecież zdecydowanie najgłośniejsze prawicowe zestawienie obyło się bez żadnej puenty.
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/muzyka/20130101/nie-tylko-gangnam-style
Przepraszam, oczywiście ten link. A właściwego (do „Alfabetu leminga”) mimo kilku prób nie mogę wkleić.
Hm, ten tekst sam jest chyba bardziej „odkrywaniem”, niż „analizowaniem”.
To wszystko jest trochę bardziej skomplikowane.
PTZ,
być może ten tekst jest odkrywaniem. Nie deklarowałem, że nie jest. I nie uważam, jak Zabala, że odkrywanie jest gorsze od analizowania. Nie uważam też, że jest na odwrót. De gustibus, tak uważam.
Pozdrawiam
Artur
Ale „Alfabet lemingów”, począwszy od okładki numeru „Uważam Rze”, w którym się ukazał, a na samym tekście kończąc, był zatrważająco jednoznaczny. Puenty już by papier chyba nie zniósł…
No to być może. Chodziło mi jednak o coś innego: dychotomia w tym tekście tak mnie zafrapowała, że postanowiłem ją przepuścić przez Poppera. I dochodzę do wniosku, że w myśli prawicowej/konserwatywnej też dużo tekstów analitycznych się znajdzie. Chyba na takiej zasadzie, iż jak marksizm był krytycznym rozbiorem kapitalizmu, tak konserwatyzm w ten sposób traktuje kulturę nowoczesną/ponowoczesną.
Cieszę się, Piotrze, że zarysowana w tekście dychotomia Cię zafrapowała. W gruncie rzeczy właśnie o to – a nie o narzucanie sztywnych podziałów – chodziło. Oczywiście, że można się z tym nie zgadzać, można też używać tego tak, jak według Derridy podziału na kulturę i naturę używał Levi-Strauss: z pełną świadomością jego niedoskonałości.
Natomiast to, co wydaje mi się najistotniejsze w tym tekście, to myśl, że być może za pomocą innych tego typu antynomii – pełniejszych i lepiej opisanych – udałoby się kiedyś udowodnić, że „kwestia smaku” odgrywa ogromną, jeśli nie zasadniczą rolę w wyborach etycznych. Kiedy Herbert pisał, że bez wahania odrzucił socrealizm ze względów estetycznych, pisał tak specjalnie, bo wiedział, że to będzie najboleśniejsza szpila wbita w bohaterów „Hańby domowej”, estetów pokroju Miłosza czy Andrzejewskiego. Ale być może należy do wyznania Herberta podejść uniwersalistycznie i zastanowić się z pełną powagą, w jakim stopniu nasze aprioryczne veta są dyktowane przez niesłusznie trywializowany de gustibus.
Beznadziejnie głupi podział, będący próbą zawłaszczenia języka. Pamiętając o tym że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą, radzę autorowi dobrze się sprawdzić kim jest osoba, której wątpliwej jakości tezy powtarza.
*dobrze sprawdzić
Mam przeczucie, że kolega wyżej właśnie dokonał odkrycia (o rzekomym „zawłaszczaniu języka”), czym, być może, mimowolnie udowadnia tezę artykułu :) Ciekawego zresztą. Jego teza faktycznie wydaje mi się łatwa do obalenia, ale skłania do ciekawych obserwacji. Pozdrawiam!
Kategoria estetyczna jest niewątpliwie jakimś poziomem wnioskowania z opisywanej wyżej dychotomii postaw analizy i odkrywania, przy słusznym zdefiniowaniu obydwu na wzór typów idealnych Maxa Webera.
Kategorią szersza i ciekawszą, pominiętą przez Autora wydaje się być kategoria etyczna, chociażby z tego powodu, iż, w przeciwieństwie do poprzedniej, spełnia warunek powszechności.
Nie znaczy to jednak, iż tekst Autora jest nieciekawy. Nie jest. Pomijając właściwą każdemu dobremu literacie, miejscami ekwilibrystyczną umiejętność mówienia w sposób interesujący o niczym, poprzez znakomity styl nieuchronnie podążamy za Autorem jego ścieżką rozumowania. W trakcie lektury tenże Autor, niby kontaminacja Johna Wayna i Daniela Craiga, stojąc w epistemologicznym rozkroku, strzela do nas raz po raz to z lewego to z prawego rewolweru pozornie sprzecznych ze sobą pojęć, czyniąc nasze wątle pneumy jeszcze bardziej przezroczystymi, rzekłbym dziurawymi, zaś sam tekst obiektywna karą za gnuśność, intelektualny onanizm itp.
Niewątpliwie odkrycia są poprzedzane analiza, istnieją tez i te analizowane. Wydaje się to także kwestia mody jednak moda na aksjomat lub analizę dla samej siebie są bękartami absolutyzmu lub dekonstrukcji w przypadku drugim i obie jako takie nie maja w szerokopojetych naukach humanistycznych przyszłości, chyba, ze w muzeum intelektualnego dorobku ludzkości, stojąc skądinąd obok innych mrzonek typu strukturalizm. Autor wydaje się być tego świadomy, konstruując swój tekst w sposób polifoniczny i nadając mu charakter porównawczy.
Nawiązując do młodopolskiej pointy pragnę z cala mocą podkreślić: nad wszystkim istnieje wola.
Jasiu, czemu ty do nas nie piszesz?!
Poprawie się!!!