Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Osiedle wieszczów

Ilustracja: Łucja Stachurska

Nie ma powodu, dla którego na jedno z naszych osiedli nie mieliby się przeprowadzić poeci – tacy z wielką ambicją i talentem. A gdybyśmy się dowiedzieli, że mieszkamy drzwi w drzwi z Mickiewiczem, po sąsiedzku ze Słowackim, a klatka w klatkę z Norwidem? O którym z nich moglibyśmy powiedzieć, że cieszy się największym szacunkiem na osiedlu? Do paczki którego chcielibyśmy należeć? Z kogo żartowalibyśmy ze znajomymi na klatce schodowej?

  1. Gwiazda osiedla spod numeru 44

Wszyscy mieszkańcy osiedla, koledzy mieszkańców, a nawet znajomi kolegów mieszkańców znają Mickiewicza, albo przynajmniej kojarzą ze słyszenia. To typ społecznika, który zakłada kółka zainteresowań dla zdolnej młodzieży z blokowiska (filomaci, filareci). Kiedy mowa o tym, co robić na osiedlu, do niego należy decydujący głos. Każdy wie, że Mickiewicz pisze i że jest w tym dobry, dlatego w ramach sąsiedzkiej przysługi Jeżowski spod jedynki proponuje mu przejrzenie komentarzy do ód Horacego, a Malewski z trzeciego piętra prosi go o napisanie wiersza okolicznościowego. Jak są kłopoty z pracą domową, puka się do takich jak Mickiewicz. Tak bywa, jeśli ludzie na osiedlu mają tyle lat co ty.

Mickiewicz ciągle pracuje – albo ma lekcje z uczniami, albo sam tworzy swoje teksty, albo sprawdza kolegom przekłady. Gdy nie ma go w mieszkaniu, to prawdopodobnie jest na zebraniu zarządu któregoś koła. Jak wiadomo, granica między formalnym spotkaniem a integracją czasem okazuje się dość płynna. Mickiewicz i jego koledzy składają więc rymy (mamy z tego imprezową Odę do młodości i dwa tomy Poezyi filomatów, czyli coś w rodzaju filomackiego YouTube’a). Zdarzają się zabawy tak przednie, że w końcu „Boginie dają do rozjazdu hasło, / Zagrzmiały schody i już gości nié ma” i trzeba biec gromadą na ostatni nocny. Nic dziwnego, że sąsiedzi nieraz mogą potem usłyszeć Mickiewicza skarżącego się na klatce: „chodzić nawet na spacjer, który tak lubię, dalibóg, czasu nie mam” czy „jestem mocno chory, głowa mi boli” albo „nos i policzki zbrzękły mi, oczy zapuchły”.

Mickiewicz to bardzo wesoły i dowcipny chłopak. Co jakiś czas mimochodem wspomina, że uczestniczy w wystawnych ucztach w bloku nr 4, na poddaszu, w sali z biesiadnym stołem. Podobno serwuje się tam wykwintne dania w porcelanowych półmiskach, nigdy nie brakuje węgrzyna „mocnego setnym latem”, a koniaki i poncze pije się z kryształowych pucharów. To tylko plotki, bo jedyne mieszkanie na poddaszu w bloku nr 4 ma powierzchnię 39 metrów kwadratowych i wynajmują je cztery studentki. Trudno się spodziewać, żeby zmieścił się tam biesiadny stół.

Gwiazda osiedla słynie jako człowiek „niezmiernie romansowy”, choć „trochę tylko za estetyczny”. Ma swoje poetyczne sposoby podrywu, do ładnej dziewczyny w windzie, zamiast nieco wyświechtanego „hej, ślicznotko!”, zawoła raczej: „czarowna Charytko”. Sąsiad przypadkowo usłyszał, jak Mickiewicz opowiadał komuś: „Tak jestem wesoły! […] udaliśmy się kilku sankami o milę do folwarku Charewicza. Ja siedziałem z piękną Kowalską i powoziłem ją przez pół drogi. Prawda, żem niewiele mówił, ale oczkiem często pod przeklęty kapelusz zazierałem”.

  1. Mieszkanie z „ładnym pokoikiem z terasem i statuami” (w guście pani Salomei)

Na potknięcia gwiazdy osiedla czeka gwiazda osiedla in spe, w razie potrzeby gotowa „stanąć na ludzkich myśli piramidzie”. Dostrzega wpadki wizerunkowe Mickiewicza (który na imprezie integracyjnej u znajomych pojawił się z „pomiętym od koszuli kołnierzem i we fraku zasmolonym”), a za punkt honoru stawia sobie nienaganną prezencję. Widuje się go więc przechodzącego po skwerku, ubranego „w białe szarawarki, kamizelkę białą kaszmirową, w ogromne różnokolorowe kwiaty, tak jak dawne suknie damskie, i kołnierz od koszuli odłożony”, z nieodłączną „laseczką z pozłacaną główką i glansowanymi rękawiczkami”. Ale chyba nie tylko o rywalizację z Mickiewiczem tutaj chodzi. Jeden z sąsiadów podsłuchał rozmowę telefoniczną Słowackiego (najprawdopodobniej z mamą), który z entuzjazmem opowiadał: „Dziś właśnie udała mi się moja rola w ogrodzie (…): pierwszy raz ubiorem zwróciłem oczy dam”.

Sąsiedzi wiedzą, że Słowacki to dobry i grzeczny chłopak, tylko buja w obłokach. Nieraz, idąc po schodach, gubi listy od mamy. Z Julkiem troskliwie obchodzą się jednak sąsiadki – pani Pattey pomaga mu sprawić sobie nowe koszule, z kolei pani Wodzińska zaprasza na obiady. O tym, że Julek prowadzi bujne życie studenckie, a wydatki miesięczne nieraz przekraczają budżet, wiadomo od pani z pralni, która już kilka razy wyjmowała z kieszeni jego fraka spis rachunków. Z jednego wynikało, że podróż do Drezna i Wrocławia wyniosła 2880 franków, kolejny pokazywał natomiast, jak chłopak radzi sobie z deficytem: „15 grudnia matka przysłała 1200 franków”.

Słowacki ma niesamowite odloty wyobraźni, dlatego zaprasza się go na domówki, czym lubi się chwalić mamie: „chcąc mnie poznać, dawali dla mnie wieczór”. Gorzej, gdy na imprezie pojawia się temat Mickiewicza. Wtedy mina mu rzednie, a następnego dnia sąsiedzi mogą usłyszeć taką rozmowę Julka z mamą: „Bawiliśmy się dosyć dobrze i gdyby nie zapytania, które mi ciągle robili: «co ja myślę o Adamie» byłoby mi zupełnie miło między nimi”. Tak to jest, kiedy uważasz, że jesteś gwiazdą osiedla, ale osiedle ma inne zdanie. Wszystko, co możesz wtedy zrobić, to organizować własne spotkania integracyjne, na przykład z okazji imienin mamy. Po jednej z takich imprez znajomi opowiadali o spontanicznej improwizacji Słowackiego na temat tęczy (która akurat pojawiła się na niebie), o tym, że nieustannie wznoszono toasty za zdrowie pani Salomei i śpiewano pieśni (mówili też o tym, że Julek ma wyrozumiałych sąsiadów, którzy życzliwie nie narzekali na zakłócanie ciszy nocnej).

Fantazja i ekstrawagancja Julka są powodem, dla którego gromadzi się wokół niego krąg hipsterów. To pozwala Słowackiemu na stworzenie instytucji o dumnie brzmiącej nazwie – „Związek Narodowy na Emigracji”, w istocie grupki znajomych z osiedla obok, konkurencyjnej dla Mickiewiczowskiego koła blokersów. Nadmiar wyobraźni Julka nie jest jednak dobrze postrzegany przez starszych mieszkańców wspólnoty. Jego „imaginacja”, zdaniem lokatorów, utrudnia mu skupienie się na bieżących sprawach osiedlowych. Dlatego w sprawozdaniu z posiedzenia widnieje notatka: „pan Słowacki gubi się w obłokach pomysłów i przyjść nie może do ostatecznego, zrozumiałego wypowiedzenia się, czego chce”.

  1. Ostatnia klatka w bloku. Drzwi bez numeru, ale ze wstążką błękitną

To jeden z tych wieszczów, którego trudno spotkać na klatce schodowej czy na ławce przed blokiem. Sąsiedzi mówią o nim, że to ktoś „pozoru zimnego i flegmatycznego”, „cichy i smętnego oblicza”. Niektóre dziewczyny nazywają go „poetą” i wierzą, że pod „koszulą z irlandzkiego płótna” kryje się wrażliwa i artystyczna dusza. Sam „poeta” nie potwierdza ani nie zaprzecza, bo nie wdaje się w sąsiedzkie dysputy. Zajmują go tylko ważne sprawy (po cichu zazdrości Mickiewiczowi „rządu dusz”), dlatego nie waha się szafować wielkimi hasłami: „A każdy niechaj głosem duszy swojej śpiewa / Pieśń o Miłości, Wierze i Nadziei” . Gdy okazuje się, że wspólnota osiedlowa nie podziela jego entuzjazmu i nie chce przeprowadzać tak gruntownych reform, obraża się i szuka innego towarzystwa, najlepiej z wyższych sfer.

Na osiedlu wszyscy wiedzą o zdolnościach Norwida. Jego „mistrzowskiego recytowania” chcą posłuchać tak zwani porządni ludzie. Zaprasza się go na wystawne podwieczorki w bogatych domach na osiedlach strzeżonych. Ale rówieśnicy mają Norwidowi za złe to jego „bywanie u osób”. Niejaki Dembowski, sąsiad z trzeciego piętra, a prywatnie redaktor gazety osiedlowej, z którym współpracuje wieszcz, jest zdania, że od kiedy ten „stał się salonowcem, już po nim niczego się spodziewać nie można”.

Gdy Cyprian nie słyszy, koledzy z paczki (określanej przez życzliwych mieszkańców „cyganerią”) przezywają go „arystokratą”, „książątkiem” i „wykwintnisiem”. Szymanowskiemu przeszkadza Norwidowski „brak poczucia koleżeńskiego” i „wstręt do knajpowania”, bo podczas gdy znajomi chcą się oddać „jaskrawym szaleństwom”, on protestuje „potężnym milczeniem”. Kiedy padają propozycje, gdzie pójść na miasto, nic mu nie pasuje, a jak już pójdzie, to siedzi i nic nie mówi. Innego kumpla (któremu zależy na pozostaniu anonimowym) denerwuje z kolei przesadna skłonność Norwida do niepotrzebnych zbytków, takich jak „cienka a czysta bielizna” czy chusteczka do nosa. Słowem – rokował na dobrego kolegę, ale zdradził osiedlowe ideały.

Z dnia na dzień Norwid staje się coraz bardziej antypatyczny. Sąsiadki plotkują pod blokiem, że pewnie popadł w długi, że jego relacje z „salonowcami” popsuły się, bo za bardzo ich krytykował, albo recytował niezrozumiałe i ponure wiersze. Jedna z nich słyszała, jak wchodził po schodach rozjuszony i mówił do siebie: „Takiej-to podobna jędzy / Ludzkość, co płacze dziś i drwi”, ale nie jest pewna, czy dobrze zapamiętała, bo była czwarta nad ranem.

***

W zestawieniu zabrakło innego wieszcza. Uzasadnienie jest proste: Tata Krasińskiego jest bogaty, więc Zygmunt nie chce (i wcale nie musi) mieszkać w ciasnym mieszkaniu w szarym bloku. Ma przecież własną wielopiętrową rezydencję w Konstancinie.

Patrycja Wojda

Exit mobile version