Safona z Kalifornii, czyli wstęp do meliki Joanny Newsom

Ilustracja: Łucja Stachurska

„Melika” to termin nieco już zapomniany, a określa on ni mniej, ni więcej, tylko brata „liryki”. Oznacza on poezję recytowaną rytmicznie przy akompaniamencie instrumentu i – jak jego terminologiczny bliźniak – jest owocem kultury greckiej. Od czasów artystycznej świetności starożytnej Grecji minęło kilka tysiącleci i z dwóch podobnych (ba, ściśle ze sobą związanych) terminów, ostała się nam w zbiorowej świadomości wyłącznie liryka – poezja sucha, niemuzyczna, ścieląca sobie gniazdo w niekomfortowej ciszy. Więcej nawet, współcześnie liryka zdaje się uniezależniać zarówno od swojej pierwotnej melodyczności, jak i od dźwięku jako takiego.

Coraz łatwiej natknąć się na wiersze, których w pełnej krasie doznać możemy jedynie jako czytelnicy; czy to ze względu na specyficzny układ liter na kartce, czy znaczące ujmowanie fragmentów słów w nawiasy, niedające się skutecznie oddać w recytacji – proces trwający od tysiącleci. Wiersze to już nie zapis nut, które czekają na odczytanie przez recytatora, ale samodzielnie istniejący na kartce, odtwarzany w głowie audiowizualny schemat. Z kolei teksty piosenek, przeciwnie, pod wieloma względami odbiegają od uporządkowanej, dającej się zapisać formy. Stają się coraz bardziej fragmentaryczne; coraz trudniej jest je zawrzeć w literach, jakby te po prostu do nich nie pasowały.

Niektórych taki stan rzeczy prowadzi do wniosku, że współczesna muzyka traci na jakości (choć paradoksalnie, odwrotne zjawisko w poezji bywa afirmowane). Kiedyś, gdy muzykę ubierano w słowa, były to słowa jeśli nie piękne, to przynajmniej tworzące spójny sens. Dziś króluje z kolei fragmentaryczność hip-hopu, skakanie z tematu na temat, wszechobecne ad-libs. Rozwój techniki komputerowej pozwolił wykonawcom na nakładanie na siebie różnych warstw głosu, przez co koncerty wielu gwiazd popu czy hip-hopu nie mogą być wykonywane bez użycia głośnika odtwarzającego już nie tylko instrumental, lecz także wcześniejsze nagranie ich głosu. Kwestię tego, czy taki stan rzeczy jest zaletą czy wadą współczesnej muzyki popularnej, pozostawię bez komentarza, ale osobom przekonanym o śmierci poezji śpiewanej – czyli tekstów ambitnych i spójnych – chciałbym przyjść z pomocą.

Piosenkę Sapokanikan Joanny Newsom znalazłem na YouTubie. Autorem towarzyszącemu utworowi wideo jest nie kto inny, jak reżyser Paul Thomas Anderson, twórca uznanych filmów (There Will Be Blood, Phantom Thread). Na nagraniu widać trzydziestotrzyletnią długowłosą blondynkę, która, śpiewając tajemniczą piosenkę przy akompaniamencie pianina, skocznym krokiem przemierza ulice Nowego Jorku. Poza śledzącą ją kamerą i przemijającym w tle dniem w filmie nie dzieje się nic specjalnego. W muzyce z kolei nawet niewprawione ucho wyczuwa od razu coś „innego”. Nietypowy tytuł i dziwnie brzmiące słowa utworu skłaniają słuchacza do znalezienia tekstu i informacji o piosence oraz jej wykonawczyni.

The cause is Ozymandian

The map of Sapokanikan

Is sanded and bevelled

The land lone and levelled

By some unrecorded and powerful hand

– zaczyna cienkim głosem Newsom. O co chodzi?

Pierwsza linijka nawiązuje do Ozymandiasza Percy’ego Shelleya – kultowego wiersza o przemijającej potędze starożytnego króla. Autorka rymuje utworzony od jego przydomka przymiotnik z tajemniczym słowem „Sapokanikan” – pierwotną, indiańską nazwą miejsca, znanego nam dzisiaj jako „Manhattan”. Metafora dwóch pierwszych linijek nie jest jedyną taką w utworze. Prawie każda strofa tej zaledwie pięciominutowej piosenki jest intertekstualna. Pojawiają się więc nawiązania do Van Gogha, Tycjana, amerykańskiej architektury, polityki, historii, malarskich technik renowatorskich, prac Arthura Streetona, wiersza Horace’a Smitha, kultury Indian – a wszystko to harmonijnie splecione w bogaty, buzujący znaczeniami mikropoemat. Jeszcze trzeba wspomnieć o emocjonalnym krajobrazie rysowanym przez autorkę oraz czarującym wykonaniu – to wszystko razem sprawia, że po wysłuchaniu piosenki ma się wrażenie przejścia wewnętrznej przemiany.

Sapokanikan, utwór pochodzący z Divers – najnowszego albumu tej kalifornijskiej multiinstrumentalistki (w tym, co chyba najważniejsze, harfistki), jest tymczasem jedną z jego krótszych piosenek, na ogół uważaną za odstępstwo od typowego, zwykle trudniejszego repertuaru artystki. Dla zilustrowania, czas trwania najkrótszego utwór w najbardziej docenionym albumie Newsom (Ys), delikatnie wykracza poza siódmą minutę, najdłuższego – zahacza o siedemnastą. Newsom jest też praktycznie wyłączną autorką swoich tekstów. Interesujące, że wokalistka zazwyczaj nie korzysta z refrenów (np. w utworze Ys refren pojawia się dwukrotnie w ciągu dwunastu minut). Jej dzieła pękają w szwach od archaizmów, neologizmów, gier słownych, dzikich rymów, nietypowej składni, nawiązań do literatury wysokiej, mało znanych mitów, legend czy elementów folkloru, ale to wszystko stanowi właściwie najmniej imponujący aspekt jej dyskografii. „Ten album [Ys – przyp. K.C.] nie jest wspaniały, ze względu na rozległą encyklopedię, z której czerpnie autorka, ani dlatego, że stoi powyżej tanich wynagrodzeń czy powierzchownych szaleństw, których od niej oczekujemy. Jest wspaniały, bo Newsom konfrontuje się z masywem sprzecznych uczuć i potrafi odsiać spośród nich każdy niuans” – pisze Chris Dahlen z „Pitchforka[1], wystawiając dyskowi blisko perfekcyjną ocenę, do której w oczach portalu aspirują również inne jej dzieła. I trudno się z nią nie zgodzić.

Powiedzieć coś trafnego o całej dyskografii Amerykanki nie jest zadaniem łatwym, szczególnie gdy stoi się przed bogatym materiałem pokroju ponaddwugodzinnego Have One On Me – postaram się więc skupić na jej najpopularniejszym, zaledwie pięcioutworowym, dysku Ys – w moich oczach bezbłędnym arcydziele. Jego nazwa, równie zagadkowa, jak w przypadku Sapokanikan, pochodzi od legendarnego zatopionego miasta z północnoeuropejskiego folkloru. Według Newsom każda piosenka przedstawia jakąś osobistą historię – z jej własnego życia lub życia jej bliskich, ale nie dajmy się zmylić – nie jest to jedynie sucha, przybrana w instrumentację epika; nie mniej w każdym razie niż nielinearna, stojąca jakby ponad czasem liryka, z troską wyłuskiwana przez autorkę ze współczesnej rzeczywistości. I tak diament albumu, otwierająca go Emily, zaczyna się od obrazu polowania przeprowadzonego z polecenia faraona, następnie przechodzi płynnie w opis rodzinnej okolicy bohaterki (a przynajmniej jej wyobrażenia, przefiltrowanego przez umysł dziecka). Delikatna, słodko-gorzka ballada opowiada rzekomo o siostrze autorki, astronomce, i ich bliskiej relacji. Wydaje się, że delikatny refren został zainspirowany zawodem siostry:

Że meteoryt to tylko źródło światła,

A meteor jest tym, co widzimy,

A meteoroid jest tym, co wytraca

Ogień i leci ku tobie bez siły

I że meteoryt tylko budzi światło,

A meteor to jego odbicie,

A meteoroid to kość, która spadła

I leży, ofiarując się w ciszy.

W refren wkrada się jednak błąd. Meteoryt to w końcu kamień, meteoroid – źródło, a meteor – zjawisko świetlne. Nieuważna kompozycja? Czy raczej subtelny komentarz – teza, że ważniejsza niż dosłowna prawda jest wiara w coś, co będzie popychać nas do przodu? Piosenka w końcu nie ma w sobie niczego mrocznego; mrok istnieje tutaj – jak w reszcie utworów – po to, by mógł zostać przezwyciężony; nie jako tandetne deus ex machina ani przykład komercyjnego konformizmu, ale jakby szczere przekonanie autorki, że sztuka powinna afirmować życie, a nie je bezmyślnie kwestionować.

Radość i afirmacja nie istnieją jednak w próżni jako niedorzeczny aksjomat, tak samo świat Newsom nie jest wolny od problemów. Zwraca na nie uwagę np. piosenka o historii konstelacji Ursa Major (Wielkiej Niedźwiedzicy), Monkey & Bear. Niedźwiedzica, nazwana tu bystro Ursulą, jest wykorzystywana przez pozornie zmartwioną jej dobrobytem Małpę, która korzysta na tańcu niewinnego zwierzęcia. Fragmenty takie jak: „Nie odwracaj się / Idź nieco szybciej / Czeka cię uczta na Wschodzie, a ten jest tuż za pastwiskiem” i dalej: „Ale wciąż / Muszą opłacić rachunki / Czyż nie?” w wykonaniu Newsom trafiają w wiele czułych miejsc naszej zbiorowej świadomości i mogą być interpretowane wielorako. Jedno jest pewne – historia kija (lęku o przetrwanie) i marchewki (następnego wzgórza, za którym już koniec udręki) niesie uniwersalne przesłanie.

Ys (a już na pewno w całej dyskografii Newsom) każdy wystarczająco cierpliwy słuchacz znajdzie coś dla siebie. Mnie najbardziej urzekł niejednoznaczny utwór Sawdust & Diamonds, w którym, jak mogę tylko zgadywać, bohaterka zwraca się do nienarodzonej (albo zmarłej) córki. Zachęcam, by piosenki posłuchać samemu, pozwoliłem sobie jednak przetłumaczyć jeden z bardziej interesujących fragmentów:

Później szarpie system strun czubki moich skrzydeł

(ciętych z pudeł, magazynów):

sprawia, że świergocząc, lecę niby wróbel.

Znajdę w miejscu, w którym stałam,

drewna krąg – sąg lub dwa –

który rąbiesz, składasz w swoich taczkach.

A to wyjątkowo dobrze wodę nieść i rąbać drewno,

Umazany sadzą, dzikooki, ciężko-buty;

Gdy rozbijam się o krokwie, liny, bloczki ciągnę z sobą,

a najświętsza z wszystkich dzwonnic płonie tam wysoko.

Potem wolna warga ognia precyzyjnie drąży prerię,

kiedy gdzieś, z cążkami, klejem, stawiasz swoje pierwsze cięcie.

A w momencie niedającej znieść się niemal wcale wizji

podwojonej głodem lwów, złap mnie mocno, gruchał gołąb,

wypełniony dziś trociną i brylantów pyłem.

Chciałam spytać: skarbie, czemu taka mina?

Wróblu, przysiądź i zaśpiewaj pieśń o takiej minie.

Ośle, bryknij, zarycz pieśń o takiej smutnej minie!

Śpiewaj, a ja połknę cały smutek, twoją zimną glinę,

po to tylko żeby unieść twoją długą, smutną minę.

I choć może to szaleństwo, wezmę z sobą aż do grobu

twoją drogą, smutną minę.

I choć nasze kości skruszy czas, rozdzieli nasze dusze,

czemu robisz smutną minę?

I choć nasze ciała zrywa wciąż z uścisku ziemi, miła,

czemu robisz smutną minę?

I choć to tłumaczenie pewnie niezupełnie wierne oryginałowi (tak jak sam tekst nie jest przecież nigdy wierny piosence, bogatszej w końcu o cały wymiar muzyczny), myślę, że ten fragment może zapoznawać czytelnika z poetyką Newsom, korzystającej z obrazów jakby oddalonych od problemów współczesności, ale ze względu na swoją uniwersalność doskonale się w niej odnajdujących. Być może to opowieść o wrażeniu bycia jak drewniana zabawka, która musi dopiero wyzwolić się ze sznurków – metafora kierującego nami losu?

Potem w chwili, gdy zasnęłam, straszne mnie porwało drżenie.

Choć sierotą już nie jestem, drżałam!

I przypomnieć nie umiałam sobie, gdy najdalsze drżenie

dźgnęło mnie morderczym kołkiem,

aż przez środek rozszczepiając.

Choć tak mówić nie powinnam –

wiem już, że to było wtedy,

wtedy albo wcale.

Newsom podchodzi do wyroków swojego losu z jakąś piękną dziecięcą ufnością, ale przybraną w dojrzałość i mądrość, których mogą nam dostarczyć tylko przeżycia dorosłego. Jej teksty zawierają w sobie także esencję przeżyć wyłącznych dla kobiet – więzi dwóch sióstr, rodzenia, ciąży, poronienia – choć warto podkreślić, że nawet przez ich pryzmat udaje jej się trafiać w uniwersalne tony, znajdujące się ponad podziałami. Odnajduje siłę w kruchości, ceni odwagę, szczerość, dobroć i prostotę duszy.

I choć me nadgarstki, talia, wydawały się tak kruche,

wciąż odprowadziłabym cię aż do brzegów,

w linii których rozpoznają linie twojej

twarzy w twarzy córy mojej córy.

Ostatecznie jednak niezwykła poetyka Newsom – jej synekdochy, szkatułkowe konstrukcje, wieloznaczne obrazy są – podobnie jak jej rymy – nieprzetłumaczalne ani na język polski, ani na „zwyczajną” lirykę. Meliczny aspekt jej romantycznej twórczości ma w sobie pierwiastek z grających na lirach poetek Lesbos.

Za każdym razem, gdy podczas wykonywania na żywo któregoś ze swoich kilkunastominutowych utworów poetce – jak mogę chyba powiedzieć – zdarzy się zapomnieć tekstu, widownia śmieje się głośno i jej kibicuje. „Mamy cię – zdaje się pobrzmiewać nuta satysfakcji – jednak też jesteś człowiekiem!”. Newsom z pewnością bardziej niż cokolwiek innego ceni sobie ludzkie uczucia, dla których archaizmy, nawiązania, schematy rymów i encyklopedyczna precyzja są jedynie ubraniem, makijażem, kurtyną. Nie ukrywa, że jest człowiekiem; ba, zdaje się dumna ze swojego człowieczeństwa, ze swoich sprzecznych, poplątanych, niezrozumiałych uczuć i ze swoich niedoskonałości. Doskonałość to w jej rozległym oeuvre zatopione miasto Ys – nie da się go odnaleźć. Co nie przeszkadza jej jednak próbować.

Kajetan Czerwiński

[1] Cytat z artykułu, podobnie jak fragmenty utworów Joanny Newsom, został przetłumaczony przez autora.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *