Warszawa Młodych: Cztery pory roku w Warszawie

Gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje
To kocham to miasto zmęczone jak ja
Gdzie Hitler i Stalin zrobili co swoje
Gdzie wiosna spaliną oddycha

(T. Love – „Warszawa”)

Nie od dziś wiadomo, że Warszawa jest miastem o wielu twarzach – co czasem mniej, a czasem bardziej bezpośrednio wynika z jej nie tak znowu długiej, lecz krętej i często bardzo bolesnej historii. Swoje zrobili, a także zniszczyli, Hitler i Stalin. Tutaj rozbijali się Szwedzi, a Rosjanie wyrzucali z okien instrumenty muzyczne znanych Polaków. Wpływ wszystkich nieszczęśliwych wydarzeń mających miejsce w stolicy na jej wygląd i charakter jest oczywisty – czy były to niewyobrażalne zniszczenia i cierpienia powstałe wskutek II wojny światowej, czy socrealistyczna wizja architektoniczna tych, którzy miasto odbudowali. Nie jestem jednak historykiem i nie zamierzam skupiać się na przeszłości. Chciałbym tylko zaznaczyć, że o ile semper invicta, zawsze niezwyciężona Warszawa podniosła się z gruzów i tragedie XX wieku ma już za sobą, o tyle nie należy patrzeć na nią jak na każde inne miasto, nie należy oceniać jej w oderwaniu od całkiem jeszcze świeżej historii.

Jako że nie jestem angielskim turystą w Krakowie, nie przychodzą mi do głowy pomysły takie jak tworzenie swego rodzaju zawodów, w której dawna stolica Polski „wygrywa” z obecną, ponieważ ma więcej starszych budynków i wygląda bardziej bajkowo. Warszawę darzę uczuciem bezwarunkowym. Nie jestem też jednak zaślepiony. Zdaję sobie sprawę z tego, że nawet, gdy uświadomimy sobie skalę zniszczeń wojennych, piękno tego miasta jest nieco mniej oczywiste niż uroda takiego właśnie Krakowa (choć mnie podoba się on wyłącznie po zmroku, tylko wtedy jestem w stanie dostrzec tę bajkowość i „klimat”) czy innego Paryża. Mieszkam tu jednak od dziecka, co dało mi wspaniałą szansę na poznanie Warszawy od podszewki, zarówno jej powierzchowności, jak i jej bardziej ukrytego charakteru. Architektoniczne smaczki i ludzkie zachowania. Jak już napisałem, Warszawa jest miastem o wielu twarzach, miastem kontrastów. Przechadzając się ulicami w centrum miasta, możemy zauważyć kamienice z czerwonej cegły, które cudem przetrwały niemieckie bombardowania, a które teraz egzystują – jakby zapomniane – u podnóży nowoczesnych drapaczy chmur. Przysiadając w parkach wielu dzielnic mieszkalnych, zwracamy uwagę na szare, socrealistyczne bloki, wyłaniające się zza zielonych koron drzew. To widział każdy, czy to na własne oczy, czy też na uwieczniających takie motywy fotografiach, których powstały zapewne całe setki.

To wszystko jest nie od dziś znane również mnie, lecz nie o tych twarzach zamierzam pisać. Ostatnio natomiast, za sprawą jak zwykle przykrej dla mnie przemiany lata w jesień, zacząłem zastanawiać się nad tym, jak bardzo różni się Warszawa podczas różnych pór roku. Zmienia się nastrój, te same miejsca wyglądają i kojarzą się zupełnie inaczej.

* * *

Jestem chyba dość prostym człowiekiem, gdyż najwięcej radości odnajduję wtedy, kiedy jest ciepło i słonecznie. No dobrze, czasem lubię poużalać się nad sobą, gdy na zewnątrz jest chłodno i deszczowo, jednak na dłuższą metę potrzebuję dużej ilości naturalnego światła, a także temperatur nieschodzących poniżej granicy zdrowego rozsądku. Piękna jest warszawska wiosna. Wystarczy, że słupki na termometrach przekroczą dziesięć stopni Celsjusza – mieszkańcom stolicy wystarcza to do zrzucenia grubych kurtek, płaszczy i palt. Po tym, jak uda się przetrwać zimowe miesiące, nawet taka pogoda jest dla nas jak środek lata. Nie znam się na roślinach czy kwiatach, ale wiem, jak wyglądają i jak cieszą oko kwitnące forsycje. Nie mówiąc już o tym, jak nagle na drzewach pojawiają się liście i fale zieleni na nowo wlewają się między bloki i kamienice. Możecie uznać, że pisanie o wiośnie jako o porze roku najbardziej sprzyjającej nowym miłościom i romansom jest nieco wyświechtane. Przejdźcie się jednak w ciepły, kwietniowy dzień Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem; usiądźcie w ogródku piwnym przy bramie Uniwersytetu Warszawskiego i popatrzcie na przelewający się przez nią tłum studentek – ubranych w zwiewne sukienki, lekkie kurteczki czy kuse bluzeczki. Zamyślonych, roztargnionych, zdenerwowanych zbliżającymi się zajęciami,  szczęśliwych i wyluzowanych po ich zakończeniu. Osobiście nie stronię od samotnych spacerów, podczas których jestem z Warszawą sam na sam – wiosna zawsze jednak cieszy mnie do tego stopnia, że pragnę dzielić tę radość z kimś innym. Po prostu usiąść na świeżym powietrzu i chłonąć tę wiosenną atmosferę.

Wiosna naturalnie, dynamicznie i z wdziękiem przeradza się w lato. Kiedyś była to pora roku spędzana do późna z kolegami na podwórku. Bo dłużej było jasno. Ale rodzice skutecznie odciągali mnie od zgubnego towarzystwa zamieszkującego przedwojenną wolską kamienicę, zabierając mnie na długie popołudniowe spacery, z których najbardziej chyba utkwiły mi w pamięci przechadzki nadwiślańskim bulwarem i dopytywanie o nazwy poszczególnych mostów warszawskich czy też wyprawy na praską stronę rzeki, do ogrodu zoologicznego. Obecnie są to raczej długie, popołudniowo-wieczorne posiadówki terenowe w towarzystwie przyjaciół. Obydwa brzegi Wisły: park Kępa Potocka, Cytadela, wał na Tarchominie, plaże w okolicy ZOO czy rejon mostu Poniatowskiego. Nie znam zbyt wielu rzeczy piękniejszych od zachodzącego słońca, oświetlającego kremowe elewacje budynków południowego Śródmieścia. Plac Trzech Krzyży, Plac Zbawiciela, Plac na Rozdrożu. Aleje Ujazdowskie, Górnośląska, Myśliwiecka, Solec. Wspaniałe miejsce na czerwcowy spacer we dwoje – a wieczór zawsze kontynuować można w ogródku któregoś z lokali w okolicach Nowego Światu czy Starego Miasta. Nawet gdy zapadnie zmrok, temperatura nadal nie przeszkadza w tego typu aktywnościach – a jeżeli komuś znudzi się siedzenie, czemu nie udać się na eksplorację tajemniczych zaułków Śródmieścia, Woli czy Pragi. Stare kamienice i fabryki po obu stronach Wisły. Wilcza, Kolejowa, Ząbkowska? Miejsc jest wiele, prędzej zabraknąć może lata, które wraz z nadejściem września mniej lub bardziej leniwie szykuje się do odlotu w kierunku ciepłych krajów, a my możemy już jedynie czekać na jesień i zastanawiać się, czy w tym roku będzie łaskawa. Czy objawi się jako ta słynna polska złota jesień, zachęcająca do spacerów i zbierania kasztanów w warszawskich oazach: Łazienkach Królewskich, Ogrodzie Saskim, Ogrodzie Krasińskich, Parku Skaryszewskim? A może okaże się szara i deszczowa, drzewa szybko zrzucą liście pod naporem wiatru, a my będziemy szukali ciepłego schronienia – jedni w cieple domowego ogniska, inni przy kontuarze ulubionego baru. Kiedyś pewnie z pomocą mamy tworzyłbym ludziki z kasztanów i zapałek przy kubku słodkiej herbaty z sokiem malinowym – dziś próbuję ukoić serce i w ucieczce przed jesienną depresją złapać kontakt z inną istotą ludzką ze szklaneczką ginu z tonikiem w dłoni.

Podczas długich, październikowych spacerów po raz kolejny cieszę się, że Warszawa to nie Kraków czy czeska Praga. Stolica nie jest tak naprawdę miastem turystów – nie brakuje ich tu i ówdzie, jednak spokojnie mogę wybrać się na przechadzkę po Starym Mieście i nie zostać zadeptanym przez japońską wycieczkę (charakteryzującą się stereotypową żądzą fotografowania zarówno wszystkich oglądanych nieruchomości, jak i ruchomości).

Niestety, robi się coraz zimniej i zimniej – grudzień rok w rok urozmaicany jest tym gwiazdkowym zamieszaniem, które w całej swojej amerykańskości i komercyjności jest mimo wszystko oazą ciepłej i, nawet jeżeli nieco sztucznej, to przyjaznej atmosfery. Wraz z nowym rokiem zaczyna się na ogół najcięższy okres – bite dwa miesiące zimna, chłodu i ciemności, kiedy w barze nie zostajesz do rana dlatego, że świetnie się bawisz, lecz dlatego, że strach wyjść na zewnątrz. Mimo to bywa pięknie – kiedy siedzę do drugiej w nocy nad jakimś tekstem, książką czy po prostu przed komputerem, a za oknem pojedyncza latarnia żółtym światłem oświetla lekko prószący śnieg, który jak w bajce zdążył przykryć puszystą, białą warstwą samochody zaparkowane pod blokiem, osiedlową uliczkę i zagajnik po jej drugiej stronie, a także zalegającą na trawnikach i chodnikach masę śmieci i innych odpadów komunalnych. Widoczek romantyczny i inspirujący – oczywiście dopóki oglądany jest z wnętrza mieszkania. Nawet zima ma jak widać swoje zalety. Tak jak w lato narzekamy na duchotę i wątpliwej jakości zapachy panujące w tramwajach i autobusach, tak zimą z utęsknieniem czekamy na przystanku na ogrzewany pojazd ZTM, przytupując dla otuchy i rozcierając ręce na mrozie. Z dzieciństwa pamiętam spacery zimowe, kiedy opatulony przez niezłomną w dbaniu o moje zdrowie mamę brnąłem w towarzystwie rodziców w kierunku placu Defilad, placu Zamkowego, Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu, aby obejrzeć choinki, szopki, ozdoby świąteczne i udekorowane latarnie.

Jedne pory roku lubię bardziej, inne mniej. Zastanawiam się jednak, czy doceniałbym tak bardzo lato, gdybym nie musiał przetrwać zimy? Czy cieszyłbym się jak dziecko, gdy kwitną drzewa, gdybym nie miał w pamięci widoku spadających i gnijących na ziemi liści? Wreszcie, dlaczego odbierać Warszawie jej kolejną siłę – miasto ma wiele do zaoferowania podczas każdej pory roku, a fakt występowania tak drastycznych zmian pogodowych czyni ją miastem jeszcze ciekawszym i bardziej intrygującym. Nawet, jeżeli w tym momencie, u progu najgorszych dla mnie zazwyczaj miesięcy, jestem w naprawdę kiepskim humorze. Wiem jednak, że jakaś część Warszawy na pewno przytuli mnie i pocieszy – niech to będzie choćby najgorsza speluna, ale warszawska i „moja”.

Maciej Tkaczyk

foto: Kamila Stępniowska / flickr.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *