
Wiem, że z nazwisk się nie żartuje. Jednak przy Gogolu trudno się oprzeć. Sąsiedztwo dwóch „go” wydaje się czymś więcej niż zbieg okoliczności. Vladimir Nabokov twierdził, że nazwiska postaci z prozy Gogola są w istocie przezwiskami, i to chyba trafnie. Ale i nazwisko Gogola sprawia wrażenie przezwiska. Ktoś, kto napisał Martwe dusze albo Nos, nie mógł być „Dzierżawinem”, „Żukowskim” albo „Lermontowem”. Słowo „Gogol” kojarzy się z goglami, a gogle z patrzeniem. W zapisie „Gogol” – podwójne „o” przypomina też parę oczu. Wówczas środkowe „g” byłoby nosem.
Tytuł i zarazem miejsce akcji Newskiego prospektu, opublikowanego w 1835 i należącego do cyklu opowiadań petersburskich, pozwalają myśleć o oglądaniu i podglądaniu. Newski prospekt był i jest oczywiście realnie istniejącą ulicą w Petersburgu, ale nie tylko ulicą. W pierwszych akapitach narrator wyraźnie akcentuje, że coś istotnego odróżnia Newski od innych ulic:
Jest to jedyne miejsce, gdzie się ludzie pokazują nie z konieczności, gdzie nie zapędza ich ani przymus, ani sprawy handlowe, ogarniające cały Petersburg. Człowiek spotkany na Newskim Prospekcie jest, zda się, mniej samolubny niźli na Morskiej, Grochowej, Litejnej, Mieszczańskiej i innych ulicach, gdzie chciwość, zysk i potrzeba kładą swe piętno na tych, co idą i co pędzą w karetach i dorożkach[1].
Słowo „prospekt” wywodzi się z łaciny i pojawia się w nim ten sam rdzeń co na przykład w rzeczownikach speculum albo spectre, czy w czasowniku specere oznaczającego „widzieć”, „patrzeć”. Bohaterów opowiadania na Newski nie prowadzą ani przymus, ani sprawy handlowe, lecz – jak wolno przypuszczać – potrzeba oglądania/podglądania czy bycia oglądanym/podglądanym. Jeśli człowiek na Newskim jest „mniej samolubny”, to chyba dlatego, że myśli o innych, jednak nie ze współczuciem, tylko z ciekawością: zobaczymy, jak prezentują się inni. Narrator zachwalający we wstępnych partiach opowiadania uroki Petersburga – jak wprawny agent biura podróży – rozpływa się nad „widokami”, nad tym, co można zobaczyć:
Wszystko, z czymkolwiek się zetkniecie na Newskim Prospekcie, wszystko jest pełne przyzwoitości: panowie w długich surdutach, z rękami w kieszeniach, panie w wykwintnych kapelusikach i w płaszczykach atłasowych – różowych, białych i bladoniebieskich. Ujrzycie tu bokobrody – jedyne w świecie, z nadzwyczajną i zdumiewającą sztuką wpuszczone pod fular, bokobrody aksamitne, atłasowe, czarne jak heban lub węgiel – wszelako, niestety! należące wyłącznie do kolegium spraw zagranicznych. Pracownikom innych departamentów Opatrzność odmówiła czarnych bokobrodów: ku swej niezmiernej przykrości muszą nosić rude. Zobaczycie tu wąsy cudowne, których żadne pióro, żaden pędzel nie odmaluje, wąsy, którym się poświęca lepszą połowę życia; wąsy – owoc długiej pielęgnacji w ciągu dni i nocy; wąsy skropione przedziwnymi perfumami, namaszczone wszystkimi gatunkami najkosztowniejszych, najrzadszych pomad; wąsy, które się owija na noc w delikatny papier welinowy; wąsy owiane najczulszym przywiązaniem ich posiadaczów, budzące zazdrość przechodniów.
Kogo by jeszcze nie zwabiły fulary, kapelusiki, bokobrody i wąsy – skuszą na pewno damskie kibicie:
Ujrzycie tu takie kibicie, o jakich nigdyście nawet nie śnili: cieniutkie, wąziutkie, żadną miarą nie grubsze niż szyjka od butelki; zetknąwszy się z nimi, usuniecie się z szacunkiem na stronę, by ich przypadkiem nie potrącić nieostrożnie łokciem niegrzecznym; sercem waszym owładnie nieśmiałość i lęk, by jakimś sposobem – nawet wasz oddech niebaczny nie złamał tego uroczego wytworu natury i sztuki. A jakie rękawy damskie zobaczycie na Newskim Prospekcie! Śliczności! Podobne są nieco do dwóch balonów, skutkiem czego dama uniosłaby się natychmiast w powietrze, gdyby jej nie przytrzymywał mężczyzna, albowiem podnieść damę w górę jest równie łatwo i przyjemnie, jak kielich szampana do ust.
Może to dla wszystkich jasne, ale cała treść Newskiego prospektu – dwie historie nieudanych romansów, opatrzone kuriozalną puentą („Dziwacznie jest nasz świat urządzony”) zaczynają się od spojrzeń rzuconych mimochodem na dwie spacerowiczki Newskiego. Zarówno malarz Piskariew, jak i porucznik Pirogow dostrzegają dwie piękności – jeden brunetkę, drugi blondynkę:
– Zaczekaj! – krzyknął o tej porze porucznik Pirogow, szarpnąwszy idącego z nim razem młodzieńca we fraku i w płaszczu.
– Widziałeś?
– Widziałem. Cudo. Zupełnie Bianca Perugina.
Sąsiadujące ze sobą w dialogu słowa podglądaczy („Widziałeś?” – „Widziałem”) starczą już na zawiązanie intrygi. Opowiadanie zaczyna się od tego, że ktoś kogoś wypatrzył. Piskariew i Pirogow – narrator zresztą także – zdają się cieszyć, ilekroć uda im się dostrzec coś albo kogoś interesującego. Czyn nie ma znaczenia, liczy się spojrzenie, coup d’œil w odpowiednim miejscu i czasie. Właśnie ludzie czynni – jak ci z Morskiej, Grochowej, Litejnej, Mieszczańskiej – wydają się samolubni, interesowni, a przez to nieciekawi. Ludzie zaś bezczynni – ot, spacerowiczki i spacerowicze na Newskim – intrygują przez to, że wyglądają szczególnie i są wyczuleni na wygląd innych. Że może umyślnie, a może przypadkiem przykuwają wzrok przechodniów czy to kapelusikiem, czy to butami lub fularem. Postaci w Newskim prospekcie są interesujące właśnie na zewnątrz. Wybranka malarza Piskariewa – już na pierwszy rzut oka „cudo” i prawdziwa „Bianca Perugina” – okazuje się prostytutką. Jednak spotkanie tej kobiety na ulicy robi na malarzu tak duże wrażenie, że za wszelką cenę próbuje on dopasować jej wnętrze do ujmującego zewnętrza. Można by wyciągnąć stąd dwa wnioski natury ogólnej na temat wymowy opowiadania. Jeden banalny i niesprawiedliwie degradujący tekst Gogola: oto dwóch obywateli Petersburga ulega pozorom i powabom kobiecego uroku. Jeden to romantyczny marzyciel (malarz), drugi – zamaszysty ordynarny żołnierz. Bohaterowie znacznie się od siebie różnią, a jednak równo podążają za zmysłowym impulsem, przy czym jeden kończy źle (umiera), a drugi nie najgorzej (zapomina o sprawie). Cóż, zdarza się. Wątpliwe jednak, czy wolno posądzać Gogola o takie koślawe refleksje. Dlatego podsuwam drugi wniosek, który sam uważam za bardziej przenikliwy. Świat pozorów w Newskim prospekcie może i jest zgubny (dobrze pamiętamy końcową przestrogę, by nie wierzyć Newskiemu prospektowi, i że to diabeł urządza tam spektakl) i pewnie faktycznie warto tam uważać: „I niech was ręka boska broni przed zazieraniem pod kapelusze damskie”. Jednak grozę ostrzeżeń z finału opowiadania trudno wziąć na serio tak samo, jak trudno zarazić się entuzjazmem narratora z pierwszych zdań Newskiego prospektu. Zachwyt i strach biorą się tu – przypuszczam – ze wspólnego źródła. Bo świat na Newskim swoimi pozorami robi wrażenie.
Na Newskim może nie każdy jest gwiazdą. Nie wszyscy mają dobrze przystrzyżone wąsy, tylko niektórzy noszą modny płaszcz. Ale Newski zapełniają figury bardzo różne, i ta różnorodność wprawia narratora w ekscytację. Nawet ci na pierwszy rzut oka zwyczajni przechodnie – kiedy pojawią się na prospekcie – okazują się osobliwi i stanowią ważny element ruchliwego i barwnego otoczenia:
Ale starzy sekretarze kolegialni, starzy radcy tytularni i nadworni idą szybko z głową spuszczoną: ani im w myśli przyglądać się przechodniom; jeszcze się nie otrząsnęli z trosk swoich (…).
Spacerowicze idący Newskim fascynują nas tylko warunkowo. To znaczy: ciekawi są wyłącznie na Newskim, bo to Newski jest przecież w opowiadaniu najważniejszy. Znaczenie ma fakt, że Piskariew i Pirogow podążający w różnych kierunkach za swoimi wybrankami muszą w końcu otrząsnąć się ze złudzeń. W swoich mieszkaniach – a więc poza prospektem – kobiety stają się już kimś jakby innym: ciemnowłosa „Bianca Perugina” okazuje się prostytutką, a blondynka – trzpiotowatą i niefrasobliwą żoną szewca. „Niestety, co do mnie – nie służę nigdzie i jestem pozbawiony przyjemności oglądania subtelnego zachowania się naczelników wobec podwładnych” – mówi narrator. Gdzieś tam w mieszkaniach i urzędach toczy się „prawdziwe” i nieciekawe życie, a na Newskim – nieprawdziwe, ale ciekawe, stąd oczarowany narrator opiewa zalety prospektu: „Jest to jedyna rozrywka ubogiego w miejsca spacerowe Petersburga!”. Tutaj otwiera się świat zmysłowych wrażeń i przyjemnych, choć oczywiście zarazem niebezpiecznych omamów.
Zarówno w słowach narratora, jak i w dialogach bohaterów powraca motyw „zazierania”, wzroku, oczu. Często mowa o tym, że komuś coś udało się dostrzec i że spotkały się jakieś spojrzenia. Oczy nie są zwierciadłem duszy, tylko czymś, co pozwala rozkoszować się rewią życia wielkomiejskiego. Najważniejsze na Newskim jest to, żeby wyróżnić się wśród innych, dać się zauważyć. Na przykład nie ma dużej pociechy z wyjścia na prospekt w godzinach wczesnych:
O tej porze, cokolwiek człowiek wdziałby na siebie, niechby nawet zamiast kapelusza miał kaszkiet na głowie, niechby kołnierzyk wystawał mu zanadto spod krawata – nikt tego nie zauważy.
Dużo korzystniej pojawić się po południu:
W błogosławionej porze od godziny drugiej do trzeciej po południu, kiedy na Newskim Prospekcie skupia się ruch całej stolicy, odbywa się tu wielka wystawa wszystkich arcydzieł rąk ludzkich. Jeden pokazuje elegancki surdut z najlepszym bobrem; drugi – przepiękny grecki nos; trzeci niesie doskonałe bokobrody; czwarta – dwoje prześlicznych ocząt i przedziwny kapelusik; piąty – pierścień z talizmanem na wypielęgnowanym małym palcu; szósta – nóżkę w czarującym buciczku; siódmy – krawat budzący podziw; ósmy – wąsy wprawiające w zdumienie.
Cóż, narrator mówi trochę jak agent biura podróży, trochę jak stały spacerowicz – jeden z tych, co chodzą tam i z powrotem wzdłuż Newskiego, a trochę jak dziennikarz lekkiego czasopisma obyczajowego. (Dodam, że na twórczą działalność Gogola przypadł czas dynamicznego rozwoju tego sektora prasowego – owych „dzienników mód” – z których można było dowiedzieć się, jak ubiera się Paryż, jak Neapol, a jak Londyn). W każdym zaś razie widać, że sposób strzyżenia wąsów i doboru kapelusika nie pozostaje narratorowi obojętny. Dobrze zorientowany w obyczajach panujących na prospekcie, narrator wykazuje wobec nich ambiwalentną postawę. Daje się olśnić wąsom, kapelusikom, kibiciom, finalnie jednak wzywa do ostrożności i sam zachowuje wobec Newskiego rezerwę. Moda i etykieta mogą stanowić przyjemną zabawę, ale czasem stają się także ryzykowną grą – nawet o życie.
Ale paniom najmniej wierzcie. I jak najrzadziej zaglądajcie do okien sklepowych: drobiazgi wystawione tam, są śliczne, ale pachną grubymi tysiącami. I niech was ręka boska broni przed zazieraniem pod kapelusze damskie. Niechże się jak najbardziej ponętnie rozwiewa wieczorem peleryna jakiejś ślicznotki – a za nic w świecie nie wścibię tam nosa!
Takiego wstrzemięźliwego teoretyka Newskiego prospektu mamy w osobie narratora. Dwaj bohaterowie, których historię przedstawia, okazują się zaś praktykami Newskiego prospektu. A jak to w przypadku praktyków, mniejszej wiedzy towarzyszy większa gotowość do działania. Historia miłosna malarza Piskariewa składa się więc z jego spostrzeżeń, spojrzeń i przywidzeń (zarówno na jawie, jak i we śnie):
Wszelako, żeby być niezauważonym, cofnął się na większą odległość, patrzył niedbale na strony, przyglądał się szyldom, nie odrywając jednak ani na chwilę wzroku od nieznajomej. Przechodnie poczęli rzednieć, ulica stawała się cichsza; ślicznotka obejrzała się i malarzowi się wydało, że lekki uśmiech błysnął na jej wargach. Zadrżał cały, oczom własnym nie wierząc. Nie – to złudne światło latarni zalśniło na jej twarzy podobieństwem uśmiechu; nie – to jego własne urojenia śmieją się z niego. Ale oddech zamarł mu w piersi; niejasny dreszcz ogarnął go całego; wszystkie uczucia płonęły w nim – i wszystko przed nim powlekła mgła jakowaś: chodnik pędził pod nim, powozy z mknącymi końmi wydawały się nieruchome, most rozciągał się i łamał na swych przęsłach, domy wywracały się dachem w dół, budka strażnika waliła się na niego i halabarda stójkowego – wraz ze złotymi literami szyldu i wymalowanymi na nim nożycami – zabłysła, zda się, na rzęsach jej oczu. Wszystkiego tego dokonało jedno spojrzenie, jeden zwrot uroczej główki.
(…)
Ale czy to nie sen aby? Czyżby ta, za której jedno spojrzenie niebiańskie gotów był oddać życie, a samo zbliżenie się do jej mieszkania poczytywał już za błogość niewysłowioną – czyżby ona była tak łaskawa i względna dla niego?
Dalsze losy Piskariewa znaczone są momentami zerknięć, kierowanych na niego spojrzeń, a także wstydliwie spuszczanych oczu. Symptomatyczna wydaje się słabość Piskariewa wyrażająca się w jego sposobie patrzenia: „Taki malarz nigdy nie patrzy ci prosto w oczy; a jeśli patrzy, to jakoś mętnie i niewyraźnie; nie wpija w ciebie jastrzębiego wzroku obserwatora lub sokolego spojrzenia oficera kawalerii”. Słowem – Piskariew okazał się nieprzystosowany do warunków życia na Newskim, które wymagają jednak spojrzenia wyraźnego i przenikliwego, nie zaś rozmytego wzroku artysty. Za kluczową uważam jeszcze inną scenę. Kiedy malarzowi śni się wizyta w mieszkaniu „Bianki Perugina” Piskariew uświadamia sobie, jak niestosowne ma na sobie ubranie:
Piskariew z niemałym wysiłkiem przepchał się przez tłum, żeby się jej przyjrzeć; jednakże, ku jego niezmiernej przykrości, czyjaś olbrzymia głowa z ciemnym kędzierzawym włosem zasłaniała mu ją bez ustanku; tłum przy tym ścisnął go tak, że nie miał odwagi posunąć się naprzód, nie miał odwagi się cofnąć, w obawie, by nie potrącić jakiegoś radcy tajnego. Mimo to przedostał się jakoś naprzód i spojrzał na swoją odzież, by ją poprawić na sobie przyzwoicie. Chryste Panie! Co to takiego? Ma na sobie surdut uwalany farbami: w pośpiechu zapomniał nawet przebrać się w suknie odpowiednie.
W takim stroju Piskariew nie może być mile widziany. W świecie Newskiego prospektu, gdzie o wszystkim decyduje prezencja, malarz skompromitował się do reszty (co prawda tylko we śnie). Jak wiadomo, każdy umie się rozebrać, nie każdy jednak potrafi się ubrać. Tym samym narrator opisuje historię klęski Piskariewa, który uległ pozorom i pozwolił zagnieździć się im w swojej duszy oraz wyobraźni. Sam zaś nie stwarzał pozorów pociągających, przez co – umarł. A gdybyśmy nabrali ochoty zanadto rozpaczać nad losem marzycielskiego bohatera, możemy sobie przypomnieć, że on także zmierzył swoją Biankę ziemską, czy raczej krawiecką miarą: „To na pewno jakaś wielka dama – ciągnął z westchnieniem – sama jej peleryna kosztowała z osiemdziesiąt rubli”.
Pirogow, przedstawiony chyba z mniejszą czułością od Piskariewa, „żywił zamiłowanie do wszystkiego, co piękne”. Jednak w przeciwieństwie do malarza traktował pozór właśnie jako taki, a z wrażeń nie tworzył wyobrażeń, i sam również zabiegał o pozór własny. Wiemy na przykład, że porucznik „nie szczędził słów zachęty malarzowi Piskariewowi; pochodziło to może stąd, że pragnął wielce widzieć sportretowane swe męskie oblicze”. W jego historii pojawia się wymowna scena rozmowy z żoną niemieckiego szewca:
– A witam, witam, pięknotko! Pani mnie nie poznaje? Figlarka! Cóż za prześliczne oczęta!
To mówiąc porucznik Pirogow chciał bardzo sympatycznie podnieść palcem jej bródkę do góry, ale blondynka wydała okrzyk przestrachu i z tą samą surowością powtórzyła:
– Co pan sobie życzy?
– Panią widzieć! Nic poza tym!
Pirogow zapewne powiedział zupełnie szczerze i prostodusznie, że nie potrzeba mu nic więcej niż „panią widzieć”. Mając na uwadze reguły panujące na Newskim, to właśnie ta różnica zachowań sprawiła, że Pirogow wprawdzie oberwał od męża blondynki i jego kompanów, jednak ostatecznie przeżył. Piskariew zaś uroił sobie szczęśliwe życie z pokochaną w ciągu sekundy brunetką, i to jego trumnę „zawieziono na cmentarz na Ochcie; idąc za nią, płakał tylko jeden stróż cmentarny, a to dlatego, że wypił o kwaterkę wódki za wiele”. Widzę coś symptomatycznego w tym, że na Newskim prospekcie klęskę ponosi romantyczny artysta, a porucznikowi (bynajmniej nie artyście), któremu policzono kości, zakochanie po prostu przeszło: „Po drodze Pirogow wstąpił do cukierni, zjadł dwa kruche paszteciki, przerzucił «Pszczołę Północną» i wyszedł stamtąd w nastroju mniej gniewnym”.
W scenerii Newskiego prospektu, gdzie ludzie „muszą koniecznie spojrzeć na wasze obuwie”, „obejrzeć fałdy waszego surduta”, biegną „żurawia pod kapelusz z dala już dostrzeżonej damy”, zauważam koniunkcję trzech motywów, które dobrze się czują w swoim towarzystwie. Mam na myśli 3M, ale nie to, które znamy ze szkoły (Miasto, masa, maszyna), tylko to wcześniejsze i może subtelniejsze: miasto, miłość, modę. Każde z tych „M” pozostaje w ciągłym ruchu, na wiecznie pracującym silniku. Przed Gogolem coś ważnego do powiedzenia o tym miał Aleksander Puszkin. W Modzie i nowoczesności Roberto Salvadori, również z odniesieniem do Puszkina, pisał „o okresie szybko następujących po sobie zmian”, gdy „elegancja i wytworność” stanowią sposoby „wyróżnienia się w «mnogości, w falowaniu, w ruchu»”.
Dla jednostki nie tyle ważne jest istnienie, ile zaistnienie w tej ciągłej grze pozorów, której rytm nadaje miejski tłum. Także zdaniem Baudelaire’a, podobnie jak było w wypadku Puszkina i Leopardiego, nowoczesnego człowieka charakteryzuje pustka, jest on „pustką przepełniony”[2].
Warto dodać, że w Eugeniuszu Onieginie czytamy o salonowych zabawach lekkoducha, „złotego młodzieńca”, któremu oprócz jakiej takiej ogłady i wykształcenia trafił się jeszcze spadek, pozwalający mu na zażywanie światowych rozrywek. To, co się dzieje na balach i przyjęciach w Onieginie, w Newskim prospekcie rozgrywa się już na ulicy. Dandyzm przypisany w poemacie Puszkina „zbędnemu człowiekowi” i wielkiemu światu staje się w Gogolowskim opowiadaniu sposobem bycia ludzi różnych stanów na jednej z ulic Petersburga. Inaczej mówiąc, dandysowska postawa charakteryzuje jednostki nie genialne, zdolne i wybitne, lecz takie, które dzięki modzie i etykiecie mogą zaistnieć w „ciągłej grze pozorów”. Na ten spektakl każdy ma bilet wstępu, każdy jest widzem i aktorem jednocześnie, przy czym – jak zawsze – podział ról nie dla wszystkich okazuje się rozkoszny.
Detale ubioru, zachowania i etykietalne gesty na Newskim prospekcie lat trzydziestych XIX wieku może nie zawsze nas zaskakują i ekscytują tak, jak narratora opowiadania (choć wierzę, że trochę tak). Ale Gogol rejestrował te rzeczy w czasach, gdy nie stanowiły one obiegowych motywów literackich i wspólnej własności pisarzy. Dynamikę barw, kształtów, gestów – właściwych nie takiej czy innej postaci, ale strumieniowi anonimowych osób zaludniających jedną z petersburskich ulic – widzimy dzisiaj przez gogle Gogola i dzięki nim. W epoce, w której literatura dopiero szykowała sobie grunt pod teorie literackiego dandyzmu i flaneuryzmu, taki pomysł podglądania i opisywania rzeczywistości wydaje mi się zakrzywieniem historii. „Jak dziwnie igra z nami los!”
Tomasz Jędrzejewski
[1] Korzystam z przekładu Jerzego Wyszomirskiego i wydania: M. Gogol, Newski prospekt, w: tegoż, Opowiadania petersburskie, Warszawa 1980.
[2] R. Salvadori, Moda i nowoczesność, tłum. K. Skórska, H. Kralowa, Warszawa 2015, s. 9. O dandyzmie Baudelaire’a pisała na Niewinnych Patrycja Wojda: Fular Baudelaire’a.