Woody Allen ma to do siebie, że do czego nie przyłoży ręki, wychodzi mu to co najmniej przyzwoicie. Nawet jego słaby film zazwyczaj wybija się spośród masy innych produkcji i ostatecznie wychodzi na to, że jest dobry. A jeśli wszystko poskłada mu się tak, jak powinno, to efekt jest znakomity. Poza tym, jeśli jest się Woodym Allenem, czyli reżyserem z dorobkiem przekraczającym wszelkie miary, który tworzy film za filmem, z rzadka tylko popełniając niezbyt zresztą poważne błędy, to można pozwolić sobie niemal na wszystko. Chociażby na to, żeby wyciągnąć z kieszeni talię zgranych kart i spróbować ułożyć z nich coś nowego. Nawet jeśli się nie uda, to tak naprawdę, przynajmniej do pewnego stopnia, się uda. Tak też jest w przypadku najnowszego filmu nowojorczyka, zatytułowanego Zakochani w Rzymie (To Rome with Love), o którym można co prawda powiedzieć, że to już nie ten Allen, co kiedyś, i że to już nie to samo, co Annie Hall, ale który najpewniej i tak stanie się jednym z najciekawszych wydarzeń kinowych roku.
Allen kontynuuje swoją wędrówkę po Europie. Po Londynie, Barcelonie i Paryżu wylądował w Rzymie. I po kilku latach sam wrócił na ekran. Film opowiada – po Poznaj przystojnego bruneta czy O północy w Paryżu można mieć wrażenie deja vu – historię kilku zakochanych par, które z takich czy innych powodów znalazły się w Wiecznym Mieście. Wśród nich mamy klasyczną amerykańską turystkę Hayley (blond włosy, brak umiejętności czytania mapy, naiwny, dziewczęcy uśmiech; w tej roli Alison Pill), która błądząc po mieście, spotyka nagle przystojnego Włocha Michelangelo (Flavio Parenti). Ten najpierw tłumaczy jej, jak dojść do Schodów Hiszpańskich, a potem się w niej, z wzajemnością, zakochuje. Historia byłaby banalna, gdyby nie fakt, że oboje mają godnych uwagi rodziców. Ona – znerwicowanego ojca, awangardowego reżysera operowego na emeryturze (znakomity Woody Allen) i opanowaną, ironiczną matkę psychoanalityczkę (świetna Judy Davis). On – ojca przedsiębiorcę pogrzebowego, który w wolnych chwilach, pod prysznicem, krystalicznie czystym głosem wyśpiewuje arie operowe (Fabio Armiliato) i matkę, o której w zasadzie trudno cokolwiek powiedzieć, poza tym, że umie gotować i cieszy ją skromne życie.
Dalej spotykamy młode małżeństwo z prowincji, które zamierza przeprowadzić się do stolicy (w tych rolach czarująca Alessandra Mastronardi i safandułowaty Alessandro Tiberi). Ma im w tym pomóc protekcja wujostwa pana młodego. Jednak wskutek szeregu zawikłanych, można by rzec Alennowskich, okoliczności sprawy się komplikują i historia znajduje inne zakończenie. By nie zdradzać za dużo, powiedzieć można tylko, że w opowieść tę wplątana będzie między innymi grająca prostytutkę Penelope Cruz. Poznajemy też słynnego architekta Johna, który zarobił fortunę na projektach centrów handlowych, a teraz, podczas wakacji, wraca pamięcią do czasów, kiedy mieszkał w Rzymie i romansował z przyjaciółką swojej partnerki (drętwy, jak zwykle, Alec Baldwin). W roli nośników jego wspomnień obserwujemy młodego studenta architektury Jacka (Jesse Eisenberg) i jego oddaną dziewczynę Sally (Greta Gerwig) oraz dopełniającą trójkąt aktorkę i uwodzicielkę (Ellen Page). Ostatnim wątkiem jest historia zupełnie przeciętnego, modelowo wręcz nijakiego mieszczucha (kapitalny Roberto Benigni), który z dnia na dzień staje się celebrytą i ulubieńcem mediów oraz pięknych kobiet, doświadczając wszystkich blasków i cieni paradoksalnej w swej naturze sławy.
Allen poprawnie, chociaż niestety bez właściwego sobie kunsztu i wdzięku, żongluje wątkami, tkając z nich zabawną i lekką, chociaż chwilami rozłażącą się w szwach opowieść, niepozbawioną jednak – podobnie jak to miało miejsce w poprzednim, paryskim filmie – pewnego, może nie filozoficznego, bo to za dużo powiedziane, ale, by tak rzec, życiowego przesłania. Allen na ekranie pokazuje to, o czym ludzie często myślą i rozmawiają, ale po co artyści nie chcą sięgać, bo być może – w ich mniemaniu – tematy te leżą za nisko. Tym razem jednak, inaczej niż to miało miejsce na przykład w rewelacyjnym O północy w Paryżu, żonglerka nie zawsze wychodzi tak, jak powinna i, by posłużyć się jeszcze jedną (niech czytelnicy wybaczą) metaforą, pasjans, który reżyser układa, nie do końca się udaje. Niektórym wątkom brakuje motywacji, niektóre sceny są, choć mogłoby ich nie być. Film bardziej niż zgrabną układanką jest zbiorem opowiadań, które przeplatają się w sposób przypadkowy i które łączą tylko główny motyw i sceneria.
A sceneria, w której opowiadane przez Allena fabuły się rozgrywają, jest wspaniała. Reżyser po raz kolejny, jakby chcąc oszczędzić swoim rodakom konieczności odbywania uciążliwego lotu przez ocean, serwuje europejską stolicę na kinowym ekranie. Zakochani w Rzymie to nie tylko film o zwiedzaniu (bo bohaterowie, podobnie jak w O północy w Paryżu, zwiedzają), ale i film, który pozwala zwiedzać. Ponownie – bo do tego już w ostatnich filmach Allen swoich widzów przyzwyczaił – otrzymujemy dzieło estetycznie znakomite. Zdjęcia i najsłynniejszych zabytków, i najwęższych uliczek, i przemykających alejami skuterów, i pootwieranych okiennic, zniewalają i pozwalają zobaczyć Rzym bez ruszania się z fotela.
Oczywiście jest kilka „ale”, którymi da się opatrzyć opinię, że Zakochani w Rzymie to film dobry. Jednak te kontrargumenty niejako automatycznie wpisane są w każdy z ostatnich filmów Allena, którego największym przekleństwem jest to, że zbyt wysoko postawił sobie poprzeczkę i chyba nie potrafi już jej pokonać. I teraz trzeba tego sympatycznego nowojorczyka brać z całym dobrodziejstwem inwentarza – a więc, obok błyskotliwych dialogów, przyjmować także może nieco już zgrane motywy czy klisze. Obok świetnie pomyślanych i zrealizowanych zwrotów akcji zdarzają się sceny przeciągnięte i przeszarżowane. Jednak – mimo wszystkich zastrzeżeń, które można do Allena mieć – wciąż chodzimy go oglądać. I dopóki będzie kręcił nowe rzeczy, nie przestaniemy. Bo nawet Allen w słabej formie przerasta większość scenarzystów i reżyserów o głowę, mimo że wzrostu jest nikczemnego, a spodnie nosi podciągnięte pod same pachy.
Paweł Kulpiński
Dla mnie to jest film głownie o zdradzie :)