W 1963 roku Betty Friedan opublikowała książkę dającą początek drugiej fali feminizmu. W Mistyce kobiecości (The Feminine Mystique) opisywała sytuację amerykańskich kobiet oraz ów „nienazwany problem”, z jakim się mierzyły, a który „pewien lekarz z Cleaveland nazwał «syndromem pani domu»”.
W przedmowie do polskiego wydania[1] Magdalena Środa pisała: „Mówiło się o szczególnej roli amerykańskiej pani domu, o jej osobistym szczęściu i historycznej misji. Tymczasem Friedan podsunęła tym rzekomo spełnionym kobietom lustro, w którym zobaczyły ogrom własnej frustracji, poczucie pustki, zagubienia, bezsensu i wstydu, że tak właśnie się czują. Dotarło do nich, że nie są same. Że jednak nie zwariowały, bo ich desperacja to doświadczenie milionów innych kobiet”. Małgorzata Fuszara dodała, zwracając uwagę na uniwersalny wymiar tego problemu, którego przejawy dostrzec można i dzisiaj, nie tylko w społeczeństwie amerykańskim, że „masowe zamknięcie kobiet w domach to gotowy przepis na frustrację i nerwice, a przy tym absurdalne marnotrawstwo ludzkiego potencjału”.
Specyfika amerykańskich przedmieść i głównych bohaterek tamtejszej codzienności – czyli gospodyń domowych – to temat fascynujący do dziś wielu twórców. Warto przypomnieć choćby cieszący się swego czasu wielka popularnością (z różnych względów) serial Desperate Housewifes (tytuł nieudolnie przetłumaczony na polski jako Gotowe na wszystko). Serial w zabawny, często nawet ironiczny sposób, korespondował po pierwsze ze stereotypem amerykańskiej pani domu (warto wpisać w Google i obejrzeć kilka grafik), a także z samym tekstem Friedan – gospodynie domowe z serialu, mimo wielu perturbacji, lubią swoje miejsce zamieszkania. W serialu ciągle ktoś ginie, każda przeciętna rodzina skrywa jakąś mroczną tajemnicę, a wszystko rozgrywa się w sielankowej scenerii idealnie przystrzyżonych trawników, kolorowych willi i drogich samochodów. Wspomnieć można też o bardzo podobnej, choć dużo mocniej przerysowanej, scenerii w Edwardzie Nożycorękim Tima Burtona.
Gdzie Flynn nie może, tam Finchera pośle
W minionym roku na ekrany kin wszedł film Davida Finchera Zaginiona dziewczyna. Najpierw jednak, kilka lat wcześniej, opublikowano powieść pod tym samym tytułem, autorstwa Gillian Flynn. Choć pisarka aktywnie uczestniczyła w powstawaniu scenariusza do filmu Finchera, a sam reżyser właściwie niewiele zmienił w zaproponowanej przez nią fabule, film i książka różnią się niepomiernie. Powieść Flynn to wciągająca fabuła, ciekawy pomysł i oryginalna intryga. I właściwie to tyle. Tymczasem film Finchera dzięki naprawdę drobnym zabiegom jest także genialnym obrazem współczesności. Zaginiona dziewczyna skłania między innymi do refleksji na temat kondycji współczesnej rodziny, etycznych problemów wynikających z życia w świecie zdominowanym przez media, a także pewnie wciąż nieprzebrzmiałych haseł feminizmu liberalnego.
Fincher podkreślił te wątki fabularne, które w powieści Flynn zaledwie towarzyszą kryminalnej intrydze, zaś w filmie wybijają się na pierwszy plan. Reżyser nie zmienił wiele w historii opowiedzianej przez pisarkę. Oprócz niezbędnych cięć, wymuszonych możliwościami odbioru widzów (powieść ma prawie 500 stron, a film i tak trwa ponad dwie godziny), reżyser kręcił kolejne sceny zgodnie z ustalonym przez autorkę planem, niewiele też zmienił w dialogach. Tak ważny jednak problem, jakim jest opuszczenie przez głównych bohaterów miasta i wyprowadzka na przedmieścia – tragedia dla świetnie wykształconej i przyzwyczajonej do określonego trybu życia Amy (tytułowa zaginiona dziewczyna) – to wątek powieści, który jakoś umyka uwadze czytelnika, tutaj zaś pozostaje w pamięci i zmusza do mniej jednoznacznych ocen postaci. Otóż nieszczęśliwa Amy zgadza się na krok oznaczający w jej życiu brak zajęcia (na przedmieściach nie ma dla niej pracy, musi siedzieć w domu, czego nigdy wcześniej nie robiła), mieszkanie w obcym miejscu, w którym nikogo nie zna i gdzie nie ma dla niej żadnych perspektyw rozwoju. Robi to, ponieważ prosi ją o to mąż, pragnący wrócić do rodzinnej miejscowości, by zaopiekować się chorą matką. Po jej śmierci Amy i Nick pozostają jednak na przedmieściach. Cokolwiek dzieje się potem, jakkolwiek Amy postępuje, trudno mi było zapomnieć o tym, że dla wykształconej, inteligentnej kobiety z wielkiego miasta, zamieszkanie na przedmieściach, gdzie przez cały dzień ma spędzać czas w domu z kotem, jest prawdziwym koszmarem.
Łączy się to z drugim chwytem zastosowanym przez Finchera, a mianowicie z niezwykłą dbałością o szczegółowe pokazanie widzowi charakteru owych przedmieść. Dokładnie tak można sobie wyobrażać kobiety opisywane przez Betty Friedan w Mistyce kobiecości. Wielkie, kolorowe wille, idealne trawniki, perfekcyjnie zaaranżowane i bardzo czyste wnętrza. Dzieci jeżdżące na rowerach po chodnikach, znikomy ruch samochodów, cisza, spokój, sielanka, nuda. W tych domach siedzą kobiety, których życiowym celem i jedynym zajęciem jest dbanie o porządek oraz doskonałe przygotowywanie posiłków dla całej rodziny. Dla jednych spełnienie najskrytszych marzeń, dla innych zaś – najgorszy koszmar.
Trzecie posunięcie Finchera to podkreślenie cech charakterystycznych postaci stworzonych przez Gillian Flynn w taki sposób, że odbiorcy trudno je jednoznacznie ocenić. Czytając powieść Zaginiona dziewczyna, najpierw bardzo lubiłam Amy i trochę drażnił mnie Nick, gdy bohaterka odkryła wszystkie karty, przestałam ją lubić (swoją drogą to Flynn udało się znakomicie – dwie narracje poprowadzone przez tę samą postać wywołują rzeczywiście skrajne emocje), a Nickowi musiałam gorąco współczuć. W filmie od początku główna bohaterka oraz główny bohater w równym stopniu wzbudzali sympatię i drażnili. Śliczna Rosamunde Pike, która gra Amy, w niektórych scenach jest tak dobrą, czułą partnerką dla swojego męża, tak cierpliwą i uroczą kobietą, że trudno jej nie polubić. Ale w scenach, gdy odsłania swój misterny plan na życie, staje się wredną i pozbawioną skrupułów jędzą. Ben Affleck gra poczciwego chłopaka z przedmieść, któremu z jednej strony można współczuć, że zakochał się i został zmanipulowany przez podłą kobietę, z drugiej ma się ochotę nim potrząsnąć, kiedy zachowuje się jak mało ambitny, w dodatku prymitywny samiec, spędzający całe dnie na graniu, wdający się w romans z własną studentką i nazywający swoją żonę suką.
Od feminizmu do uniwersalizmu
I tak można oglądać Zaginioną dziewczynę jako klasykę gatunku, z suspensem, pełną napięcia i czarnego humoru, dającą odbiorcy mocne wrażenia. Ale dzięki subtelnym zabiegom Finchera film staje się także pozbawiającym złudzeń studium umierania związku ludzi obiecujących sobie, że nie będą nigdy właśnie tacy, jacy są 5 lat po ślubie – nienawidzącymi się wzajemnie wrogami, którym przyszło mieszkać w jednym domu. Jest to również, a może przede wszystkim, opowieść o manipulowaniu wizerunkiem, smutna diagnoza współczesności rządzonej przez sprytnie sprzedawany w mediach, daleki od rzeczywistości obraz, który bezrefleksyjnie kupuje tak zwana opinia publiczna.
Film odświeża również refleksję nad „nienazwanym problemem”, o którym pisała Betty Friedan. U Finchera dzieje się to w bardzo nieoczywisty sposób (czy gdybym nie miała za sobą lektury wspomnianej książki Friedan, w ogóle zwróciłabym na to uwagę?), bo brak tutaj podziału na ofiarę (zamkniętą siłą w domu gospodynię) oraz katów (patriarchalne społeczeństwo, męża). Trudno uznać, że Amy Dunne ktokolwiek mógłby powstrzymać przed realizowaniem swego potencjału poza domem (poświęcenie się dla męża i ratowanie małżeństwa to dziś mniej oczywiste wybory kobiety niż 50 lat temu). A już zakończenie filmu nie pozwala nam nikogo w tej historii łatwo ocenić ani dobrze zrozumieć. Jeżeli ktoś jednoznacznie oskarża Amy, to sporo w nim szowinizmu, bo nie dostrzega zupełnie winy jej męża. Całkowite obwinienie Nicka również nie jest możliwe, bo byłoby takim samym szowinizmem, tylko w drugą stronę.
Z Finchera pewnie żaden feminista, ale za to mądry człowiek, bo w niuansach dostrzega istotę rzeczy i również dzięki niuansom zrobił z wciągającego kryminału wielowymiarowe dzieło, dotykające współczesnych i uniwersalnych problemów dotyczących wszystkich ludzi, bez podziału na płcie.
Joanna Dobosiewicz
Zobacz także:
[1] W polskim tłumaczeniu książka ukazała się w 2012 roku, czyli niemal 50 lat od pierwszego wydania w USA. Zob. B. Friedan, Mistyka kobiecości, tłum. A. Grzybek, Warszawa 2012.