sienkiewicz

Ukazanie się po polsku Widm Marksa Jacquesa Derridy to jedno z najważniejszych wydarzeń dla polskiej humanistyki 2016 roku. Wcale nie dlatego, że to „kolejny Derrida” (chociaż powrót tego filozofa na nasz rynek wydawniczy jest krzepiący), wcale nie dlatego, że to – między innymi – książka o Marksie, przeżywającym swój intelektualny renesans. Wydanie Widm Marksa to wydarzenie, ponieważ nigdy dotąd Derrida nie wydawał się tak współczesny, tak sprzęgnięty z naszym „tu i teraz”, do którego coraz wyraźniej dociera „tam i dawniej”.

Przedstawiona w książce koncepcja „widmontologii”, ontologii zarażonej ni to żywymi, ni to martwymi, bez-cielesnymi bytami z przeszłości, które stale nawiedzają teraźniejszość i nieproszone dochodzą do głosu „anachronizując” współczesność, jest istotna zarówno w odniesieniu do Polski Anno Domini 2016, jak i polskiej kultury w ogóle. Widma Marksa dostarczają bowiem języka, którym możemy opisać to, co się wokół nas dzieje, dostrzec symptomy anachroniczności naszych czasów. Wypowiedzenie zdania: „Wola narodu stoi ponad prawem” w polskim sejmie, plany utworzenia jednostek samoobrony terytorialnej (przypominających weimarskie Freikorps) przez Ministerstwo Obrony Narodowej, na które bardzo ciepło zareagował ONR, Donald Trump organizujący niemalże Orwellowskie seanse nienawiści, coraz mniej skrępowana normami obyczajowymi „brunatność” języka polityki i tzw. debaty publicznej… Wiele wskazuje na to, że wbrew optymizmowi Francisa Fukuyamy, którego krytyka stanowi zasadniczą część Widm Marksa, świat nie zmierza w stronę końca historii zagwarantowanego przez demokrację liberalną, a widma dwudziestowiecznych totalitaryzmów będą nas nawiedzały tym uporczywiej, im mniej siły włożymy w zrozumienie prostej rzeczy: faszyzm w XXI w. jest możliwy. Książka Derridy, jak już wspomniałem, daje również język zdolny do opisu naszej sytuacji kulturowej, do prześledzenia stricte polskich widm.

***

Algierski powieściopisarz Kamel Daoud powiedział na spotkaniu autorskim w Polsce, że „w krajach, w których historia bardzo ciąży, fikcja jest źle traktowana – ludzie stają się podejrzliwi wobec wyobraźni”. Myśl ta dobrze oddaje polskie problemy z relacją między historią i polityką a literaturą, które z różną częstotliwością powracają w naszej kulturze, łącząc ze sobą w konfliktowym klinczu odmienne grupy i klasy społeczne. Patriotyczno-kompensacyjna funkcja kultury – silna od romantyzmu polistopadowego do 1989 r. (z małą przerwą na dwudziestolecie międzywojenne) i wracająca w tzw. literaturze posmoleńskiej – z jednej strony bowiem naznaczyła nasze rozumienie literatury gorączkową wiarą w jej sprawczą siłę, z drugiej zaś wspomnianą przez Daouda „podejrzliwością wobec wyobraźni”. Boimy się tego, co może zrobić jakieś dzieło literackie z wyobraźnią zbiorową i jednocześnie wierzymy, że inne dzieło zwalczy niepożądany wpływ danej tradycji literackiej. Tak czy inaczej, fikcja literacka ma być jedynie pasem transmisyjnym dla konkretnego wydarzenia społeczno-politycznego.

Wspomniana wyżej blizna po dominacji patriotyczno-kompensacyjnej funkcji kultury generuje problemy dające się sprowadzić do sporu między nurtem Gombrowicza a nurtem Sienkiewicza w kulturze polskiej, sporu bezpłodnego, bo wymuszającego na każdym, kto chce w nim zająć głos, powtarzanie stwierdzeń wypowiedzianych już wcześniej. Gombrowicz i Sienkiewicz traktowani są w obu „nurtach” raczej jako synekdochy określonych poglądów i opozycji niż autorzy konkretnych dzieł literackich, jako barthes’owskie mity. Do Gombrowicza doczepiane są zatem takie pojęcia i sformułowania, jak „nowoczesność”, „krytyka polskości”, „otwarcie na europejskość”, „krytyka romantyzmu polskiego”, do Sienkiewicza zaś – „tradycjonalizm”, „patriotyzm”, „tradycja sarmacka”, „literatura ku pokrzepieniu serc” czy „kultywowanie romantyzmu polskiego”. Jak w każdej sytuacji opozycyjnej w kulturze, między „nurtem” gombrowiczowskim a „nurtem” sienkiewiczowskim wytwarza się relacja wzajemności, tzn. jeden człon opozycji wytwarza pojęcia/właściwości przypisywane przez niego drugiemu członowi. Sienkiewicz z perspektywy Gombrowicza to „pisarz ciemnogrodu”, zaś Gombrowicz z perspektywy Sienkiewicza – „niezrozumiały awangardzista” lub „anty-Polak”. Obaj pisarze nawiedzają naszą kulturę tak uporczywie, że można określić ich obecność jako widmową. Wychowanie w kulturze polskiej i posługiwanie się językiem polskim w pewnym stopniu wystawia nas na działanie widm Gombrowicza i Sienkiewicza, na reprodukowanie wciąż tych samych argumentów, projektów kultury, projektów tożsamościowych.

W ostatnich latach mieliśmy okazję podziwiać przynajmniej kilka efektownych powrotów widm w polskim dyskursie publicznym. Przy okazji Narodowego Czytania Trylogii Sienkiewicza zorganizowanego w 2014 r. Roman Pawłowski na łamach „Gazety Wyborczej” opublikował felieton pod nieznoszącym sprzeciwu tytułem Sienkiewicz to klasyk polskiej ciemnoty i nieuctwa. Pojawia się w nim wzięte z Gombrowicza sformułowanie o „pierwszorzędnym pisarzu drugorzędnym”, wyliczenie sarmackich przymiotów, które wciąż funkcjonują w polskiej kulturze za sprawą Trylogii, parafraza Brzozowskiego oraz zachęta do rzucenia Sienkiewicza w kąt i czytania/oglądania czegoś nowocześniejszego. Zauważmy: wszystkie wymienione przeze mnie elementy „polemiki” już zostały przez kogoś napisane, Pawłowicz niczego nie zmienia, niczego nie dodaje, a jedynie daje dojść do głosu krytycznemu aspektowi widma Gombrowicza. W sukurs Pawłowskiemu przyszedł Jan Sowa, który w wywiadzie udzielonym „Kulturze Liberalnej” radykalizuje zarzuty felietonisty „Wyborczej”. Czytanie Sienkiewicza w 2014 r. urasta w wypowiedziach krakowskiego badacza do rangi utwierdzania się w fantazmatach sarmackich. Marksizującemu intelektualiście nie wypada powiedzieć tego wprost, ale zapewne Sowa przychyliłby się do postulatu stopniowego wycofywania Sienkiewicza z księgarń oraz list lektur szkolnych. Nieświadomie karykaturalnym powrotem widma Gombrowicza była z kolei internetowa inicjatywa, której organizatorzy nawoływali do Narodowego Czytania Gombrowicza w opozycji do Narodowego Czytania Sienkiewicza. Zupełnie tak, jakby zbiorowa lektura Trans-Atlantyku mogła automatycznie odpędzić polski nacjonalizm i usunąć resztki kultury szlacheckiej.

Jeśli zastanowimy się, jaki autoportret Polaka można wyczytać z tych „nawiedzonych” wypowiedzi, to zobaczymy wykształconą osobę z dużego miasta, tzw. obywatela Europy,  podchodzącą z dystansem do polskiej tradycji i posiadającą lewicowe poglądy (czy zarówno w sprawach obyczajowych, jak i ekonomicznych – pozostaje wariantywne). Polakowi wyłaniającemu się z tego widma Gombrowicza zależy na tym, aby jego kraj stał się wreszcie częścią nowoczesnej, tolerancyjnej Europy. Pewna część przeszłości Polski (historia powstań, mesjanizm, sarmatyzm) musi zatem zostać jego zdaniem odcięta mocnym gestem od modernizującego się społeczeństwa, które powinno fundamentów swojej tożsamości szukać w tej części tradycji, która uniwersalizuje się na poziomie europejskim lub światowym. Ciemna, kołtuńska polskość napawa obywatela Europy przerażeniem – widzi w niej tę część siebie, której chciałby się pozbyć[1].

Nie ma jednak co ukrywać, przez następne cztery lata będziemy musieli sobie radzić raczej z widmami Sienkiewicza niż Gombrowicza. W grudniu zeszłego roku z mównicy sejmowej można było usłyszeć posłankę PiS Joannę Lichocką, przedstawiającą w imieniu swojej partii stanowisko w sprawie projekt uchwały ustanawiającej rok 2016 rokiem Henryka Sienkiewicza. Według Lichockiej sytuacja jest prosta: nurt Gombrowicza – retorycznie utożsamiony przez nią z projektem III RP – przez ostatnich kilkanaście lat usuwał Sienkiewicza z kultury polskiej, co łączyło się jej zdaniem z wychowywaniem Polaków zgodnie z „pedagogiką wstydu” i „zerwaniem (…) międzypokoleniowego kodu kulturowego, który pozwalał Polakom mówić Sienkiewiczem”. Na bzdurność tych stwierdzeń trudno narzekać, nie mamy bowiem tutaj do czynienia z tekstem krytycznoliterackim, z którym można by polemizować, lecz z zapowiedzią konkretnej polityki kulturalnej – i to jej należałoby się przyjrzeć. Lichocka podkreśla zatem wspólnotowy potencjał twórczości Sienkiewicza, to, że „czyni on z nas wszystkich, niezależnie od pochodzenia [klasowego], szlachtę”. „Uniwersalna szlacheckość”, oksymoron maskujący swoją oksymoroniczność, uwzniośla „wszystkich”[2] Polaków i łączy ich w idylliczny „jeden naród”. Widmo Sienkiewicza miałoby zatem pełnić tutaj funkcję konserwującą, opowiadać o „złotych kartach historii” oraz utwierdzać „uniwersalną szlachtę” w swojej jednorodności. Polak widoczny w natchnionej widmem Sienkiewicza polityce kulturalnej PiS-u oraz w twórczości kojarzonych z polską prawicą pisarzy[3] to manifestacyjnie antynowoczesny konserwatysta, przedkładający wspólnotę „takich samych” nad prawo i konstytucję. Krwawa, powstańczo-martyrologiczna historia Polski jest dla niego powodem do dumy, a ta utwierdza go w jego polskości. Podobnie jak obywatel Europy, w nowoczesnych, potencjalnie homoseksualnych i chodzących do awangardowych teatrów „lemingach” widzi zagrożenie dla swojej tożsamości oraz dla swojej wspólnoty. W związku z tym utopijny naród jest dla niego de facto terenem wojny (werbalnej, fizycznej) wytoczonej przeciwko tym, którzy swoją obecnością pokazują niespójność metafizycznej wspólnoty. Jedność narodu możliwa jest bowiem o tyle, o ile zawsze znajdzie się wróg, którego będzie można z niego wykluczyć.

Jak łatwo zauważyć, oba widma – pomimo swojej karykaturalności – są potencjalnie niebezpieczne. Oba konstruują taką podmiotowość Polaków, w której tożsamość ustalana jest dzięki prostym opozycjom. Oba czynią wreszcie z historii prostą, banalną opowieść. Co zrobić, aby działać w kulturze nie ignorując widm i nie pozwalając na ich pełne dojście do głosu? W Widmach Marksa Derrida stale podkreśla, że mamy zawsze do czynienia z wieloma widmami, a nie tylko z jednym. W praktyce świetnie pokazują to Ryszard Koziołek w Ciałach Sienkiewicza, gdy śledzi zachwiania, niejasności, ideologiczne komplikacje pozornie „męskiej” i przejrzystej prozy autora Trylogii oraz Michał Paweł Markowski, interpretujący Gombrowicza poza sporem o polskość. Co ważne: aby skutecznie przeciwstawiać się jednym widmom i bronić innych, należy wyzbyć się wiary w możliwość ich odesłania w niebyt. Nadzieja, że w końcu spór „Gombrowicz-Sienkiewicz” zniknie z naszej kultury, to być może jedno z największych kłamstw, w które nakazują nam wierzyć same widma polskie.

Łukasz Żurek

[1] Literatura najnowsza jest tutaj skarbnicą przykładów. Pierwsze strony Ciemno, prawie noc Joanny Bator to opis spotkania wykształconej, poprawnie władającej polszczyzną, wysportowanej głównej bohaterki z fizjologicznym, tandetnym, bełkoczącym ciemnogrodem.

[2] „Wszystkich”, czyli w tym przypadku heteroseksualnych, wierzących w katolickiego Boga (lub przynajmniej nieafiszujących się z odmiennością swojej wiary lub niewiarą) i w wersję historii proponowaną przez PiS.

[3] O „uniwersalnej szlacheckości” pisał chociażby Jarosław Marek Rymkiewicz.

Zobacz także:

3 Comments

  1. Jakieś dwa lata temu przeszedłem się na Cmentarz Ewangelicko-Reformowany, aby zapalić lampkę Stefanowi Żeromskiemu. Po dotarciu na miejsce, z niejakim zdumieniem przekonałem się, że niewyróżniający się grób autora „Popiołów” jest położony niemalże naprzeciwko okazałego nagrobka Andrzeja Szczypiorskiego, na którym to monumencie wzorem greckich komunistów umieszczono płomień zamiast krzyża.
    Cóż. Wielbiciele tego drugiego pisarza w szczytowym okresie jego popularności uważali go za kogoś w rodzaju przyszywanego wnuka Żeromskiego. Ale kto zna losy obu tych ludzi, wie, iż między dwoma grobami „miecz leży / wytopiona przepaść”.
    Ten dystans to jest temat na całą historię.
    Dzisiejsi komentatorzy polityczny, prześcigający się w spekulacjach, czy obecny rząd jest bardziej komunistyczny, czy „faszystowski” (synonimizowanie tego przymiotnika z nazizmem zawdzięczamy propagandzie sowieckiej z lat 20; w takim znaczeniu przyjęło się i w językach zachodnich, ale w Polsce ta językowa pozostałość kolonialna ma dosyć gorzki posmak), jakoś nie dostrzegają, że stoi za nim przede wszystkim widmo Piłsudskiego (trochę też złowieszczy cień jego „teczkowego”, Józefa Becka), a więc autorytaryzm, ale ten w polskiej narracji ułaskawiony, oswojony, nawet trochę utęskniony. Na podobnej zasadzie lepiej porównań inicjatywę MON-u (przedstawioną zresztą w Internecie w przekłamanej wersji) do Freikorpsu niż KOP-u. Nie pamiętać, że historię ONR kompromituje kolaboracja z komunizmem, nie nazizmem. Z Kornela Morawieckiego, człowieka zdecydowanie nie będącego wybitnym aforystą, „zakiwanego” w końcu przez siebie samego w kompromitujący sposób, zrobić li tylko jakiegoś strasznego dziadunia. Bo jego wcześniejsze zasługi (oraz stojący za nimi sens), choć niemałe, nie pasowały do ćwierćwiecza po nich następującego i mogą być teraz tylko przedmiotem pamięci jakichś maniaków.
    Słowem, w obecnej Polsce krąży dużo więcej widm, a sens przywoływania starego agonu Gombrowicz-Sienkiewicz coraz bardziej się zaciera. Ten spór może zawsze był zniekształcony (osobiście w większym stopniu przekonuje mnie cudza propozycja przesunięcia tej antynomii na linię Gombrowicz-Conrad oraz uczynienia przedmiotem tak zarysowanego podziału stosunku do „kodeksowej” etyki obowiązku oraz podmiototwórczej roli kultury). „Sienkiewicz” Gombrowicza to nie tekst o twórcy mrocznej, niejednoznacznej powieści, jaką jest „Ogniem i mieczem”, ale o popularnej recepcji dzieł tegoż. Ale też i sam Gombrowicz, człowiek Giedroycia oraz patriota, tylko bardzo pobieżnie czytany może posłużyć jako patron przyznającym się do niego oikofobom.
    Trylogia Sienkiewicza traktuje o ludziach postrzegających swoje państwo jako podmiot, a nie przedmiot zdarzeń. Jej decydująca lektura była jednak dokonywana przez odbiorców, którzy o tę utraconą podmiotowość walczyli. To sprzyjało, przy zmiennych warunkach historycznych, wrzuceniu tej literatury w schemat, zagnaniu jej do kąta, sprowadzaniu jej wyłącznie do reliktu jak karabeli u Grochowiaka.
    Zjawiskiem jednak o wiele ważniejszym dla współczesności okazało się przebicie osinowym kołkiem widma Żeromskiego, trwająca dekady zamiana postulatu etycznie świadomej literatury w jej pokręconą parodię. Ten właśnie proces (na niewłaściwym przykładzie, trzeba to podkreślić) obśmiał Herbert w „Chodasiewiczu”, choć za wiele do śmiechu nie było. Piszę teraz referat o Szymborskiej, próbę pokazania, że jej wierszami historycznymi: żałobą po Stalinie („Ten dzień”), odwilżowym „womitowaniem” („Rehabilitacja”) i walką z lustracją („Nienawiść”) zawsze rządził w gruncie podobny mechanizm. Sienkiewicz kiedyś porównał się do producenta napojów orzeźwiających, dlatego się go lekceważy. Ale z prawdziwą redukcją powagi tematu, zamianą wina mszalnego na drink musujący, trzeba było poczekać do innego polskiego Nobla. Ta wspomniana w poprzednim zdaniu operacja nie miała, rzecz jasna, charakteru jednostkowego, była przykładem szerszej tendencji. Jednak przyłożenie do niej tego samego stosunku za bardzo by bolało, byłoby, mówiąc z angielska, trafieniem za blisko domu.
    Jak to jakiś czas temu zauważył Jan Śpiewak w „Krytyce Politycznej”, jeżeli III RP istotnie ma się okazać polskim Weimarem, to w końcu ktoś ten Weimar zbudował i jest za niego odpowiedzialny. Dzięki komuś pierwszy czterowiersz „Wróżby” Kaczmarskiego spełnił się co do joty. Jako literaturoznawcę bardziej od względów ekonomiczno-administracyjnych(które w końcu przeważyły i które same w sobie są przecież ciekawe) interesuje mnie kwestia „zapaści semantycznej”, ideologicznych amputacyj, jakich dokonano w 1989 roku i przyklepano trzy lata później. Wers „Nie dajmy zginąć poległym” odnosi się także do ostatniego trzynastolecia poprzedniego reżimu. Do drzwi pukają widma Stanisława Pyjasa, Piotra Bartoszczego i innych ludzi, których morderców się nie zna i których się nie pozna, bo nie ma takiej potrzeby. „Umarli proszą też o bajki / o garstkę ziół o wodę wspomnień”. Sprawiedliwość może się dokonać tylko na płaszczyźnie symbolicznej, ale nawet o to trzeba ciężko walczyć. Czy można zbudować państwo na fundamencie demoralizacji? Czy można dokonać wielkiej erozji i poczekać aż jej skutki same miną? Chyba nie można, ranę jednak rozszarpano, zanim się zasklepiła. Ale naszej młodzieży nikt nie dał do ręki okularów Amsela, musiała je sama znaleźć.
    W Niemczech niedopuszczalna byłaby sytuacja, aby pracujący profesor z byłej NSDAP opowiadał na zajęciach antysemickie dowcipy. W Polsce, jak się przekonałem, takie analogie nie działają. Inny doświadczony dydaktyk, którego działalność publiczna w PRL ograniczała się do pracy na uniwersytecie, w jakiś sposób doszedł do wniosku, że daje mu to prawo do publicznego kwestionowania moralności konspiracji antykomunistycznej oraz Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Tak wygląda magma rzeczywistości.
    ”Udajmy, że istniejemy gdzie indziej.” Znowu. Odgrzebmy stare spory, piszmy tak, jak gdyby Polska była od 1945 roku nieprzerwanie wolnym krajem. Zachowujmy się, jakby przez pół wieku, poza paroma wyjątkami, nie zdarzyło się nic wartego uwagi. Wyśmiewajmy Dogmat o Wrodzonej Niewinności Narodu Polskiego, ale tylko wtedy, kiedy stosuje go plebs do określonych epok. Uznajmy, że największym stopniem polskiej samokrytyki może być szukanie pod mikroskopem kolejnej podkarpackiej wsi, w której zabito Żyda. Opowiedzmy sobie historię o wspaniałej, sprawiedliwej, pięknej Polsce, którą chcą nam odebrać faszyści.

  2. Ale jednak nie warto się zbytnio przywiązywać do „sporu” Sienkiewicz-Gombrowicz (jak go zarysowano w artykule). Wydaje mi się, że twórcy przeszłości potrafili się określić wobec mitów swoich epok (Flaubert choćby) w ten sposób, że je wykorzystywali i umieszczali na parterze swych powieści, na marginesach dawali poznać czytelnikowi, że takie mity są im znane, a w nowoczesnej literaturze chodzi właśnie o rozbijanie wszelkich mitów. Zresztą „spór” S-G nie jest jedynym problemem (polskim problemem) i narosła wokół niego ogromna, męcząca teatralizacja dodatkowo podważa jego realność. Wyczuwam w powietrzu istnienie zarówno „strony Sienkiewicza”, jak i „strony Gombrowicza”, ale zazwyczaj mam wrażenie, że ich „spór” toczy się na innej planecie, a ja jestem na innej.
    Żeby rozbić opozycję i potraktować jej bieguny jedynie literacko: Sienkiewicza nie znoszę za to, że jego powieści historyczne, uwarunkowane, jak wiadomo, historycznym i rynkowym momentem, obniżają potencjalny poziom artystyczny: to kultura popularna aspirująca do zajęcia miejsca wysokiej, do zjedzenia wszystkiego. Z kolei Gombrowicza chyba tylko z uporem można przykładać do dzisiejszej opcji „europejskiej”; dla mnie był on zawsze pisarzem i intelektualistą i były te fragmenty w „Dzienniku”, w których pisze, że artysta powinien zawsze dążyć do góry, zawsze na jak najdalszy szczyt, nie ulegając pokusom dydaktyzmu. Jednak współczesna polska polityka tylko nawiązuje do jednego czy drugiego pisarza, czyli ogranicza się do wyobrażeń. Polski „spór” jest zresztą robiony przez ludzi, dla których liczą się wielkie idee i garnki, a nie kultura; nawet w wolnym kraju tworzenie, myślenie musi być w pewnym lekkim sensie „podziemne” i może to jest szansa.
    (Przyłączam się do krytyki słowa „faszyzm”, którego ogólnie lepiej unikać, bo jego mętność umożliwia dziwaczne manipulacje).

  3. Skromnie dodam, że spór ten widoczny jest choćby w licealnych realiach ( bowiem ,,Niewinnych” czytają nie tylko studenci). Poglądy nauczyciela polskiego we własnej szkole najłatwiej poznać, kiedy wchodzi Gombrowicz. Nawet ludzie w teorii tak obeznani, że wręcz znudzeni swoim zawodem nie mogą powstrzymać emocji przy omawianiu jego dzieł i tworzą frakcje za i przeciw, omawiając go ,,po łebkach” albo z całą starannością. Ba, moja polonistka kazała nam czytać nawet ,,Trans-Atlantyk”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *