Anachronista. O Zdziechowskim

12736269_1131127286906775_1986029916_n
Fot. Tomasz Wiśniewski, http://www.radzima.org/pl/object/7213.html

Zakwitły irysy. Jeszcze raz.

Kiedy zakwitną znowu, skończy się mój wiek.

Rano ocean zakryła przezroczysta mgła.

W otwartych drzwiach do ogrodu zajmuję się niepamiętaniem.

                        Czesław Miłosz, Zdziechowski

Kiedy Czesław Miłosz w Prywatnych obowiązkach pisał rozdział o Marianie Zdziechowskim, zdawał sobie sprawę ze staroświeckości swojego niegdysiejszego profesora: „zestawiony ze strukturą umysłową okresu 1918–1939 Zdziechowski jest gruntownie anachroniczny”. Skoro już studenci wychowani na młodopolszczyźnie zwykli traktować go z szacunkiem, jaki należy oddawać eksponatom muzealnym, to trudno się dziwić, że dziś mało kto wspomina autora W obliczu końca.

Miłosz przywołuje Zdziechowskiego jako staruszka przechadzającego się ulicami miasta wśród nierozumiejących go młodziaków:

Wyobrażam sobie Zdziechowskiego, jak idzie ulicami Wilna czytając z barokowych jak zawsze w tym mieście chmur tragedię oszalałej i skazanej ludzkości – a tuż obok orkiestra studenckiego balu gra jeszcze tango „Jak pantera co w złotej klatce” i młode istoty odbywają pierwsze wtajemniczenie w sprawy niepokojów, lęków, dotknięć, zapachów, dramatów serca. Nie wiem, co zostaje z balowych sukien lila, z wymienianych ukradkiem pocałunków, ze spotykanie drżących rąk. Może w jakimś ostatecznym obrachunku nie ma mniej niż najtęższych osiągnięć pracowitej myśli. Ale te pocałunki, te wirowania w takt muzyki, różowości świtu na szybach i uczuciowe dramaty – nie są, nie sposób znaleźć ich śladu, są jednorazowe jak ludzie, którzy ich doznali – i to przesądza spór na ich niekorzyść – a myśliciel kroczy dalej, poza granicę śmierci.

Zdziechowski w tym wyobrażeniu porusza się z wolna, jak amfibia zdolna do podróżowania na ziemi i gdzieś w zaświatach. Fascynowała go rosyjska myśl eschatologiczna, był intelektualnym, a może nawet mistycznym towarzyszem Sołowjowa, Bierdiajewa i Mereżkowskiego. A dodatkowo anachronicznym belfrem, niestrawnym dla młodych tak, jak dziś obowiązkowa lektura Sienkiewicza.

W twórczości Zdziechowskiego łączą się dwa wielkie tematy: pesymizm religijny i historiozoficzny katastrofizm. Miłosz słusznie wskazywał na 1885 rok jako na datę przełomową: kulminacji myśli pozytywistycznej we Francji i jej zmierzchu. Fala modernizmu, która nastąpiła potem, zachwiała religijnością dwudziestokilkuletniego Zdziechowskiego: „Rozmyślania nad zagadnieniem religii doprowadzały mnie zawsze i tak samo utwierdzają dziś we wniosku, że wiara jest gwałtem zadanym rozumowi; zbyt głośno to, co się na świecie dzieje, świadczy, krzyczy przeciw Bogu”. Odpowiedzi na te rozterki dostarczyła mu myśl prawosławna. Zdziechowski znalazł się na rubieżach katolicyzmu.

Obraz Zdziechowskiego wyłaniający się z eseju Miłosza łączy się z późnym wierszem noblisty – Zdziechowski. Tu także Miłosz kojarzy refleksję o własnej niedojrzałości i kontrastującej z nią mądrości Jego Magnificencji. Ten utwór to portret nagrobny oddający ponury charakter światopoglądu Zdziechowskiego oraz jego wyjątkową archaiczność. „Widywano ciebie, jak przejeżdżałeś powozem, kopyta pary koni stukały na nierównym bruku, nie uznawałeś samochodu ani telefonu”. Zdziechowski nie tylko zajmował się historią na gruncie filozofii, lecz po prostu nią był. Jego śmierć, rok przed wybuchem drugiej wojny światowej, którą przeczuwał, nie była tylko śmiercią człowieka. Zdziechowski odszedł jak gdyby po to, żeby wyznaczyć pewną dziejową cezurę. Jednocześnie nic nie stawało na przeszkodzie, aby ten wielki prorok był „małym staruszkiem o ascetycznej twarzy miewającym wykłady w nisko sklepionych salach Uniwersytetu Wileńskiego”.

Śledzenie opowieści Miłosza o Zdziechowskim przypomina lekturę palimpsestu. Swoje młodzieńcze lata poeta wspominał z rezerwą. Obsesje Zdziechowskiego – kiedyś obce – stały się dla Miłosza zadziwiająco przenikliwe. „Przemawiał jak Kassandra, a każde smutne proroctwo jest «żałośliwie-maniakalne». Od głosu Kassandry odwraca się ze wstrętem dobrze odżywiony i lubiący uciechy świata obywatel”. Ponad czterdzieści lat, które upłynęło od ukazania się Prywatnych obowiązków (1972), to z perspektywy współczesnego czytelnika czasowa przepaść. Ten esej znajduje się w pół drogi między ostatnimi latami działalności Zdziechowskiego a 2016 rokiem. Był to głos człowieka (Miłosza), który zgodnie z wciąż niepojętą logiką buntu pokoleniowego odrzucił nauki starych, aby tworzyć świat na nowo, aby podjąć się rewolucji na miarę własnych sił. Czy coś z tego schematu uległo dziś zmianie? Równie dobrze można wyobrazić sobie, jak nobliwi przedstawiciele minionego wieku przestrzegają młodych przed optymistyczną wiarą w trwały pokój pod skrzydłami Unii Europejskiej, przed wspaniałością hasła samostanowienia, przed częścią reform społecznych, przed ideą Paneuropy, przed technicyzmem oraz demokracją. Byłyby to jednak słowa Zdziechowskiego, który kiedyś tak samo uwrażliwiał młodych ze Skamandra na „krzyk tryumfalnego witalizmu”.

W upartym dążeniu każdego pokolenia, aby odrzucić ziarno zasiane przez przodków, nie rozpoznawszy go uprzednio, tkwi jakaś magia. Wraz z upływającym czasem następuje zmiana ról, młodzi aktorzy zakładają pomarszczone maski starców. Ta wizja daje wystarczający pretekst, aby wprowadzić postać Zdziechowskiego na nowo do dyskursu kulturowego, religijnego, historycznego. Rozmyślanie dziś nad fenomenem Zdziechowskiego, uparcie poszukującego w naturze historii tego, co ją przekracza, przypomina pracę odkrywkową. Archeologię, której uprawianie wymaga przyjęcia statusu przedmiotu. Ot, jak pisze Miłosz: „Nieubłagany ciąg zagłady i narodzin, Magnificencjo”.

Jakub Pyda

Zobacz także:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *