nagłówek konkurs

Trudno znaleźć lepsze źródło wiedzy o człowieku od bogatych w znaczenia opowieści mitycznych. Weźmy dla przykładu inspirujący artystów i filozofów, tragiczny, a zarazem wyjątkowo sugestywny, cykl tebański. Z dziejów króla Lajosa wiadomo, że w zemście za pogwałcenie świętych praw gościnność Hera zesłała na jego królestwo krwiożerczą Sfinks. Bestia o twarzy kobiety, ciele lwa, z wężowym ogonem i skrzydłami orła miała ukarać mieszkańców beockiego miasta za popełniony przez ich władcę grzech pychy. Jak na ironię, Sfinks przyleciała na ziemię tebańską z dalekiej Etiopii, krainy leżącej na krańcu światu nad nurtem Okeanosa. Ciemnoskórzy Etiopowie słynęli wśród dawnych Greków ze wspaniałych uczt, licznie i często odwiedzanych przez olimpijskich bogów. Peany na cześć etiopskiej gościnności można odszukać w kilku miejscach obu Homerowych eposów; w pierwszej księdze Iliady czytamy o Zeusie udającym się na ucztę do „nienagannych” Etiopów((Zygmunt Kubiak wymienia inne ustępy Iliady Odysei, w których pojawiają się wzmianki o Etiopach. Co interesujące, występują oni w dwóch poematach Homera właśnie jako organizatorzy wystawnych uczt. W XXIII księdze Iliady na ich biesiadę, obfitującą w hekatomby, wybiera się bogini Iryda; na początku Odysei zdąża tam  Posejdon. Etiopowie – można dowiedzieć się z eposu opiewającego przygody Odysa – dzielą się na dwa szczepy: jedni mieszkają na Zachodzie, drudzy na Wschodzie. Herodot pisał o Etiopach o włosach wełnistych, czyli Murzynach, i o włosach prostych, czyli Hindusach. Zob. Z. Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian, s. 170-171. Gościnność barbarzyńców opiewali także antyczni poeci. Średniowieczni pisarze odziedziczyli po antycznych przodkach skłonność do tworzenia stereotypu „szlachetnego dzikusa”. Nie rozumiejąc systemu kulturowego barbarzyńców i widząc zaledwie wyizolowany jego element, pisarze ci wysławiali barbarzyński sposób obchodzenia się z gościem. Tacyt opiewał germańskie bogactwa, niespotykane nigdzie indziej ilości złota i srebra, którymi Germanowie gardzili; ten rzymski historyk tworzył odpowiednio skrojony obraz Barbarii, aby skutecznie piętnować rozwiązłość Rzymian. Narracja chrześcijańskich etnografów o barbarzyńcach przepuszczona została przez ideały młodej religii. Karol Modzelewski pisze, że „stereotyp »szlachetnego barbarzyńcy« miał stawiać przed oczy cywilizowanemu światu wzór zapomnianych cnót”. Zob. K. Modzelewski, Barbarzyńska Europa, Warszawa 2004, s. 17-45.)). Biesiada była tak obfita, że władca bogów nie planował szybszego powrotu na Olimp niż po dwunastu dniach. W Tebach tymczasem Sfinks rozsiadła się na górze Fikion i każdemu przechodniowi zadawała to samo pytanie. Tego, kto nie znał poprawnej odpowiedzi, czekała śmierć przez uduszenie. Nieszczęśnik umierał jak ofiara polującej lwicy((Możliwe, że słowo „sfinks” pochodzi od greckiego czasownika sphíngō, czyli ‘dusić’.)). Sfinks zanurzała swoje pazury – tak to sobie wyobrażam – w ciepłym ciele nieszczęśnika. Atakowała gardło, przebijała tętnicę szyjną, oblewając się jasnoczerwoną, obfitą w tlen krwią. Na delikatną twarz spadało kilka rubinowych kropel. Posoka skrapiała nagie kobiece piersi. Górskie powietrze przenikał specyficzny zapach, słodkawy, ale nie mdły. W tle malował się zapierający dech w piersiach krajobraz. „Dusicielka” rozszarpywał następnie zwłoki i je pożerała. Liczba ofiar szła pewnie w dziesiątki albo setki, Zygmunt Kubiak pisze o „krwawym terrorze”((Z. Kubiak, op.cit., s. 437.)). W ten sposób zakończyło życie wielu młodych bohaterów, w tym syn tebańskiego regenta Kreona, Hajmon, „który w szponach Sfinks zaiste stał się krwawy (gr. haimon)”((R. Graves, Mity greckie, Kraków 2009, s. 332.)).

Małżonka Zeusa, zsyłając na królestwo Lajosa karę, wykazała się nie tylko zmysłem ironii, lecz także świetną znajomością greckiego usposobienia. Zagadka znana etnografom z tradycji wielu przedpiśmiennych ludów okazała się dla Tebańczyków twardym orzechem do zgryzienia. Nie do pomyślenia było, aby to człowiek rankiem chodził na czterech, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech nogach. Problem zdaje się tkwić w sposobie myślenia dawnych Greków o człowieku, skrzętnie wykorzystanym przez Herę. O ile starzec z racji zdobytej przez lata mądrości i mężczyzna w sile wieku broniący ojczyzny cieszyli się w helleńskiej społeczności szacunkiem, o tyle bezbronne dziecko poruszające się na czterech kończynach przynosiło skojarzenia raczej ze zwierzęciem niż istotą ludzką. Arystoteles i Platon dopuszczali dzieciobójstwo i aborcję służącą celom eugenicznym. Stagiryta przekonywał w Polityce, że „winno obowiązywać prawo by nie wychowywać żadnego dziecka wykazującego kalectwo”, a gdyby liczba dzieci diametralnie się zwiększyła, należy „spowodować poronienie, zanim jeszcze czucie i życie w nie [tj. w ludzki zarodek] wstąpi”((Arystoteles, Polityka 7, 14, 1335b.)). Wśród dwunastu cnot twórca Etyki umieścił za to cnotę Męstwa. Historia greckich polis dowodzi brutalnej prawdy, że kazus Edypa porzuconego w górach nie był tylko mityczną baśnią. Niemowlę kalekie lub słabego zdrowia Spartanie porzucali wśród skał Tajgetu. W Atenach i kilku innych miastach doby klasycznej dziecko tuż po porodzie wystawiano niekiedy poza miejskie mury w glinianych naczyniach. Przed reformami Solona zadłużony ojciec ratował się przed bankructwem sprzedażą syna lub, co czynił częściej, córki. O losie, życiu i śmierci decydowała głowa rodziny albo, jak w Sparcie, najstarsi z rodu ojca.

Głęboki humanizm zagadki Sfinks, pożerającej ofiary swojej dociekliwości, rzuca światło na początki Europy. W V w. przed Chrystusem, gdy w złotym dla Aten okresie filozofia i demokracja przeżywały renesans, gdy na Akropolu budowle wznosił Perykles, w swoich pracowniach tworzyli Myron i Fidiasz, a kamienne ławy teatrów po brzegi wypełniali widzowie, mianem człowieka określano wyłącznie dorosłego mężczyznę. Wypada od razu zaznaczyć, że osiągnięcie dojrzałości płciowej nie było równoznaczne ze staniem się człowiekiem. Być mężczyzną – człowiekiem – oznaczało tyle, co być obywatelem. Owa zasada obowiązywała także w przeciwną stronę: nie być obywatelem, to być zwierzęciem. Język, jakim posługiwali się ludzie tamtej epoki, zdradza więcej niż sami skłoni byliby o sobie powiedzieć. Używany wobec niewolnika animalizujący epitet andrapodon (‘człowiek-stopa’) przynosił skojarzenia z określeniem tertrapoda (‘czworonóg’)((G. Cambiano, Stać się człowiekiem, [w:] Człowiek Grecji, pod red. J.-P. Vernanta, przeł. P. Bravo i Ł. Niesiołowski-Spanò, Warszawa 2000, s. 110.)). Określenie osoby zniewolonej, pais, podkreślało z kolei jej wieczną niedojrzałość. Prawo zezwalało obywatelowi na cielesne karanie zarówno niewolników, jak i dzieci. Rysowało się wyraźne podobieństwo między pozbawionym wolności mieszkańcem helleńskiego miasta, raczkującym „na czterech nogach” dzieckiem a zwierzęciem.

Otrzymanie praw obywatelskich wiązało się z przywilejami, ale też pociągało za sobą poważne obowiązki. Giuseppe Cambiano ujmuje to w ten sposób: „Dla młodego syna obywatela stać się człowiekiem znaczyło zostać mężem i ojcem, ale przede wszystkim – obywatelem zdolnym do obrony i politycznego przewodnictwa miastu”. Paideia zabijała w chłopcu dziecko, aby mógł sprawować urzędy i bronić ojczyzny w hoplickim wojsku. Siła greckiej falangi tkwiła w zwartym szyku, walce ramię w ramię, tarcza przy tarczy. Armia hoplitów stanowiła jedność i na polu bitwy jak jeden mąż nacierała na przeciwnika. Surowa dyscyplina panująca w falandze przełożyła się na model wychowawczy, który kładł nacisk na zaszczepienie w przyszłych hoplitach przekonania, że twój towarzysz, osłaniany przez ciebie w trakcie bitwy lewą połową tarczy, jest twoim bratem.

W żadnym innym regionie Grecji kult wojownika nie miał takiej rangi jak w totalitarnej Sparcie. To zmilitaryzowane miasto-państwo po zwycięskiej wojnie peloponeskiej tak wybitne umysłowości, jak Ksenofont czy Plutarch, uważały za utopię spełnioną, za godny naśladowania wzór państwowości. Idealizowane przez antyczną inteligencję wychowanie jednostki znajdowało się w gestii państwa nastawionego na wyszkolenie niezawodnej armii. Jej potęga zajmowała szczyt hierarchii wartości – „ja” zostało zaś zepchnięte przez państwo na szary koniec. „Cały ten system – pointuje Stanisław Kot – wychowywał naród w duchu jednolitym, odpowiadającym pierwotnemu założeniu: zapewnić państwu dzielnych i odważnych żołnierzy”((S. Kot, Historia wychowania, Warszawa 2010, s. 53.)). Po ukończeniu siódmego roku życia chłopiec((Z konieczności zapewnienia bezpieczeństwa przed rabacją helotów, zniewolonej klasy spartańskiego społeczeństwa pracującej na utrzymanie odpowiedzialnych za obronę granic Spartiatów, wychowanie wojskowe przechodziły także dziewczynki.)) był odbierany mamce (od chwili narodzin władza zakazywała prawowitej matce opieki nad dzieckiem) i przechodził do królestwa mężczyzn. Owo przejście symbolizowało ścięcie włosów. Rytuał postrzyżyn odprawiano także na Wschodzie, wśród Słowian, którzy ucinali włosy dziecku przechodzącemu spod opieki kobiety pod kuratelę mężczyzny, niekoniecznie ojca. Wraz z upadającym na ziemię włosami drastycznie przerwana zostawała więź z kobietą i ustanawiany nowy związek. Odtąd nowicjusz stawał się członkiem rodziny. Dzisiaj podobny rytuał przechodzą wojskowi rekruci poddający się władzy wyższych stopniem dowódców. Współczesne koszary dzielnie opierają się upływowi czasu i konserwują wiele zapomnianych praktyk. Inicjacja żołnierzy świeżo wcielonych do wojska, nazywanych przez przewodzących rytuałowi „dziadków” „kotami” lub „młodymi”, zawsze wiąże się z przemocą, stosowaną w różnym natężeniu i pod różną postacią. Zjawisko fali spotykane w szeregach armii całego świata przypieczętowuje wejście w męską społeczność. Z opowieści znajomych, telewizji, prasy lub internetu co jakiś czas dowiadujemy się o incydentach mających miejsce w żołnierskich barakach, ale jak na złość, nie słyszymy o sukcesach w walce z wojskową inicjacją, tak jakby była ona do czegoś potrzebna.

Dziecko lacedemońskich arystokratów miało siedem lat, kiedy trafiało do agelia, stada „surowych” chłopców, przerabianych na wojowników pod pilnym okiem przewodnika. Wojowników, to jest maszyny do zabijania. Na miejsce opiekuna, rzecz znamienna, nie mianowano niewolnika, lecz człowieka wolnego. Inaczej niż w Atenach wolnemu Spartiacie mógł przewodzić tylko równy stanem. Siedmiolatka przyzwyczajano do życia w męskiej wspólnocie będącej dla niego, aż do śmierci, całym światem. W jej obrębie zaspokajał wszystkie potrzeby, włącznie z seksualnymi. Przez dekadę rekruci w armii peloponeskiego hegemona oswajali się z życiem ascety. Chodzili boso. O każdej porze roku nosili tę samą odzież. Spali na niewygodnych, wypchanych trawą siennikach. Kradli jedzenie, żeby nie umrzeć z głodu. Oddawali się też między sobą morderczym walkom, dopuszczającym uderzenia pomiędzy oczy czy kąsanie – pierwsze skrzypce grała skuteczność – przygotowując swoje ciało i umysł do starcia z przeciwnikiem z krwi i kości. Z biegiem czasu z „czarnego łowcy”, jak nazywa ich w tytule swej odkrywczej książki Pierre Vidal-Naquet((Zob. P. Vidal-Naquet, Czarny łowca. Formy myśli i formy życia społecznego w świecie greckim, Warszawa 2003.)), wyrastali na białych obywateli miasta żyjącego wojną.

Siedem lat to istotnie wiek szczególny. W tym wieku opiekę nad młodymi Lacedemończykami roztaczali mężczyźni. W słynnym staroceltyckim romansie Rohałt Dzierżący Słowo, jako marszałek dworu doskonale zorientowany w szlacheckich obyczajach, powierza siedmioletniego Tristana nauczycielowi trudnej sztuki rycerskiej, „dzielnemu giermkowi imieniem Gorwenal”((J. Bédier, Tristan i Izolda, przeł. T. Żeleński-Boy, Warszawa 1982, s. 12.)). Tristan zostaje wtajemniczony w arkana zadawania bólu i śmierci; uczy się władania śmiercionośnymi narzędziami: kopią, mieczem i łukiem; dowiaduje się, jak ciskać kamieniami, aby błyskawicznie zabić; uczy się parowania ciosów nieprzyjaciela i nabywa zdolności łowieckich (przy okazji poznaje, jak wstrętne są zdrada i kłamstwo, a jak piękny potrafi być dźwięk harfy). Od wieków istnieje ścisły paralelizm pomiędzy wojną i polowaniem, w obu wypadkach przywdziewa się przecież maskę mordercy i z narażeniem życia dąży się do rozlewu krwi, bez znaczenia czy ludzkiej, czy zwierzęcej. Jean-Paul Roux, znawca tematyki barbarzyńców i autor pracy o metamorfozach krwi, notuje na jej kartach, że stele grobowe starożytnych Turków (pochodzące z lat 700 – 1000 r. p.Ch.) „przywołują w tych samych terminach wyczyny myśliwskie i wojskowe zmarłych i przypisują im to samo znaczenie”((J.P. Roux, Krew. Mity, symbole, rzeczywistość, Kraków 2013, s. 157.)). Tristan poluje w borach należnych do tronu i tak potwierdza swoje męstwo i królewskie pochodzenie – w świecie feudalnym prawo do łowów przysługuje zaledwie garstce. Przejście średniowiecznej inicjacji wieńczy uroczyste pasowanie na rycerza.

Siedem lat ma wreszcie Gonczarowski Obłomow, kiedy zasypiając pod ciężarem problemów dręczących rosyjskiego szlachcica, budzi się w dziecięcym łóżeczku w sielskiej Obłomówce, gdzie „nie ma nic wspaniałego, dzikiego i ponurego”((I. Gonczarow, Obłomow, Warszawa 1978, s. 116.)). Mimo odpowiedniego wieku Obłomow nie opuszcza domu kobiet. W dworku opanowanym przez marazm, oprócz rodziców i raptem kilku mężczyzn, mieszkają w większości kobiety: niania, osiemdziesięcioletnia ciotka, trzy stare panny i „jakieś staruszki”. Kochającej matce nie mieści się w głowie zerwanie więzi z synem, traktuje go wciąż jak głodnego opieki niemowlaka, obsypuje go pocałunkami, sprawdza temperaturę, chroni przed krzywdami. Ojciec jest nieobecny. Widać go, ale nie słychać. Podstawowym elementem każdego rytu przejścia czy inicjacji jest posiadanie mistrza duchowego, zdolnego do podzielenia się tajemną i pożądaną przez inicjowanego wiedzą((J. Sieradzan, Ryty przejścia i inicjacje, niegdyś i teraz, [w:] Inicjacje: społeczne znaczenie sytuacji liminalnych w rytach przejścia, pod red. J. Sieradzana, Białystok 2006, s. 19.)). Bohater powieści Gonczarowa porusza się z kolei w próżni, bez kompasu w postaci męskiego wzorca. Kochająca matka nakłada ponadto na syna liczne tabu. Zakazem zbliżania się obejmuje wiejskie zwierzęta i wszelkie tchnące niebezpieczeństwem miejsca znajdujące się na pewnej wysokości, bliżej nieba, bliższe więc sacrum((W wielu kulturach za jeden z obrazów axis mundi uznaje się górę kosmiczną. Pisze o tym Mircea Eliade: „Góra należy do symboli wyrażających związek między niebem a ziemią, musi więc znajdować się w środku świata. […] Skoro góra święta jest axis mundi, osią łączącą ziemię z niebem, sięga ona do pewnego stopnia nieba i oznacza najwyższy punkt świata”. Można by dodać, że oznacza też miejsce idealne do przejścia egzystencjalnej transformacji. Zob. M. Eliade, Sacrum, mit, historia. Wybór esejów, wybór M. Czerwiński, przeł. A. Tatarkiewicz, Warszawa 1974, s. 65-76.)), „a najważniejsze – nie puszczała go do wąwozu, najstraszniejszego miejsca w okolicy, cieszącego się złą sławą”(( I. Gonczarow, op. cit., s. 126.)). „Chciałoby mu się zbliżyć do góry”((Ibidem, s. 128.)) – słyszymy z ust narratora. Myśliwy i wojownik zanim zapolowali na zwierzynę lub stanęli na polu bitwy oddawali się substytutom polowania czy bitwy, stymulującymi w adeptach poczucie zagrożenia. Obojętny wobec matczynych tęsknot instynkt siedmiolatka nakłania do wyjścia poza klosz ograniczeń i poszukiwania niepowszednich przeżyć. Młodziutki Obłomow mimowolnie łaknie śmierci starej formy egzystencji, żeby móc narodzić się do jej nowej, wyższej postaci. Ostatecznie jego zamiary kończą się fiaskiem. Rytuał przejścia nie dochodzi do skutku i chłopiec pozostaje niezdolnym do czynu chłopcem.

Siedem to liczba boska i święta, liczba całości, kompletności, spełnienia((Zob. W. Kopaliński, Siedem, [w:] idem, Słownik symboli, Warszawa 1990.)). Siedem dni zajęło hebrajskiemu Bogu stworzenie świata, św. Jan w swej wizji widział siedem pieczęci, bestię o siedmiu głowach, siedmiu aniołów dmących w tyle samo trąb. Bogata symbolika tej liczby obecna w wielu tradycjach, nie tylko judeochrześcijańskiej, nie wyjaśnia jednak w wystarczającym stopniu, dlaczego przekroczenie siódmego roku życia przez stulecia, na różnych szerokościach geograficznych, uznawano za moment przełomu. W sukurs z propozycją mającą rozwiać zaistniałe wątpliwości przychodzi psychoanaliza. W nowatorskim podejściu do kwestii seksualności Freud, zrywając z naiwnym przekonaniem o jej nieodłącznym związku z ciałem, stwierdził, że niepodobna określić płci istoty ludzkiej przed fazą edypalną. Zostaje ona dopiero „zapośredniczona” społecznie i kulturowo w rozwoju psychoseksualnym. Do uświadomienia różnicy pomiędzy mężczyzną a kobietą dochodzi w fazie fallicznej, przebiegającej od trzeciego do szóstego roku życia, gdy dziecko opanowuje perwersyjne uczucia do matki i identyfikuje się z jednym z rodziców.

Nie tak dawno media doniosły o precedensie w konserwatywnej, acz liberalizującej się Argentynie. Chłopiec imieniem Manuel, noszący obecnie żeńskie imię Luana, za zgodą gubernatora Buenos Aires otrzymał nową tożsamość (gubernator zaaprobował wniosek matki o zmianę imienia syna i ponowne wystawienia aktu urodzenia). Listy pisane przez matkę, która przekonywała, że Manuel czuł się dziewczynką od kiedy zaczął mówić, przez długi czas spotykały się z odmową władz ze względu na niewystarczający wiek dziecka do podjęcia decyzji mającej zaważyć na jego przyszłym życiu((http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/southamerica/argentina/10339296/Six-year-old-becomes-first-transgender-child-in-Argentina-to-change-identity.html [dostęp: 8.10.2013].)). Urzędnicy nie potrafili sprecyzować, w jakim wieku pragnienia dziecka o płciowej konwersji mogą się urzeczywistnić lub od kiedy pragnień tych nie powinno się traktować jak dziecięcej zachcianki. Lekarskie gremium Bostońskiego Szpitala Dziecięcego, gdzie transseksualne dzieci poddawane są specjalnej terapii hormonalnej, ustaliło cezurę rozpoczęcia procesu przygotowującego ciała pacjentów do chirurgicznej operacji płci na siedem lat. „Nie pozwalamy ludziom głosować, dopóki nie skończą osiemnastu lat, nie pozwalamy im kupować alkoholu, dopóki nie skończą dwudziestu jeden, a teraz nagle siedmiolatki mają decydować o tym, że chcą zmienić płeć?” – dziwiła się przewodnicząca Instytutu Rodziny w Bostonie, poważnie zaniepokojona „upadkiem cywilizacji”((Zmiana płci dla siedmiolatków, „Rzeczpospolita” 22.05.2007.)).

Pomyślne wyjście z fazy fallicznej i dostrzeżenie odmienności między pierwiastkiem męskim a żeńskim nie znosi ambiwalencji w stosunku do własnej seksualności. Świadomość różnicy rozpoczyna wieloletni proces prowadzący do akceptacji swojej płci i przystosowania się do związanych z nią społecznych wymagań. Miną lata zanim młody Spartiata zmieni się w wojownika, a Tristan przywdzieje lśniącą zbroję rycerza. Freudowskie rozważania kontynuował w kontekście rytuałów przejścia inny wiedeński badacz, Bruno Bettelheim, autor pracy Rany symboliczne. Punktem wyjścia tej śmiałej książki jest konstatacja, że „pewne rytuały inicjacyjne zdają się wywodzić z młodzieńczych prób opanowywania zazdrości, jaką budzi płeć odmienna, bądź z młodzieńczych starań, aby dostosować się do roli społecznej, która przypisana jest własnej płci, i porzucić przyjemności pregenitalne, związane z okresem dzieciństwa”((B. Bettelheim, Rany symboliczne. Rytuały inicjacji i zazdrość męska, tłum. D. Danek, Warszawa 1989, s. 76.)). Bettelheim przekonuje na gruncie antropologii psychoanalitycznej, że rite de passage opierający się na upuszczaniu krwi wyznacza granicę między niedojrzałością a dojrzałością, likwidując przy tym niejednoznaczność, jaka cechuje wczesną seksualność chłopców i dziewcząt. Proces dorastania wywołuje tak u jednych, jak i drugich jednocześnie fascynację i lęk; dziewczynki zazdroszczą chłopcom penisa, ci zaś daru miesięcznego krwawienia. Obrzezanie upodabnia fallusa do pochwy. Krew wydobywana zrytualizowanym cięciem ostrego narzędzia, skalpela lub naostrzonego (sic!) krzemienia((W czasach biblijnych do rytualnego zabiegu używano krzemienia. W Starym Testamencie czytamy: „Sefora kamiennym nożem odcięła napletek swego syna, dotkęła nim nóg Mojrzesza i rzekła: »Jesteś dla mnie oblubieńcem krwi«! Wówczas Bóg pozostawił go przy życiu. Sefora powiedziała wtedy: »oblubieniec krwi«, ze względu na obrzezanie (Wj 4, 25-26). Z innego miejsca: „W tym czasie PAN powiedział do Jozuego: »Przygotuj krzemienne noże i dokonaj ponownie obrzezania Izraelitów«. Jozue sporządził krzemienne noże i obrzezał Izraelitów na wzgórzu Aralot” (Joz 5, 2-3).)), imituje krew pierwszej menstruacji, dającą dojrzewającym dziewczynkom pewność, że stały się kobietami. Biologia nie wysyła chłopcom tego typu sygnałów. Obrzezanie pozwala na chwilowe odegranie roli kobiety oraz na potwierdzenie męskości w ogóle dzięki odsłonięciu żołędzi penisa i wizualnej intensyfikacji jego siły. Podobne działanie ma uprawiane między innymi przez australijskich Aborygenów niezwykle bolesne nacięcie wzdłuż penisa aż po cewkę moczową. Poddani temu zabiegowi regularnie, w odstępach pokrywających się z cyklem menstruacyjnym, otwierają ranę po to, aby wywołać krwawienie. Gra w samookaleczenie musi być warta świeczki, jeśli australijscy autochtoni z chęcią wytrzymują tak potężną dawkę cierpienia.

Nacięcie podłużne w przeciwieństwie do obrzezania nie powoduje zmiany statusu społecznego. W judaizmie obrzezanie dokonywane ósmego dnia po urodzeniu stanowi dowód przymierza narodu wybranego z Panem. „Ty natomiast – rzekł Bóg do Abrahama – i wszystkie pokolenia po tobie zachowujcie moje przymierze, którego ty i twoje potomstwo będziecie przestrzegać między Mną a wami: wszyscy wasi mężczyźni mają być obrzezani”((Rdz 17, 9-10.)). Nakaz religijny stał się przesłanką ideologii rasistowskiej, uznającej za braci tylko obrzezańców. Ten, kto posiada napletek, może zostać zabity, tak jak niemal do cna wybici zostali przez Hebrajczyków Filistyni. W samym określeniu goj daje się usłyszeć nutę pogardy. W jidysz używa się innego słownictwa na określenie czynności wykonywanych przez Żydów, innego przez innowierców. Do opisu umierania Żyda posługuje się słowem szterbn, a określeniem pejgern w odniesieniu do nie-Żyda lub – ni mniej, ni więcej – w odniesieniu do zwierzęcia. Wyznawców judaizmu grzebie się w miejscu zwanym bejs-ojlem, na cmentarz chrześcijański mówi się z kolei cwinter((Zob. M. Bilewicz, Tacy i nie tacy jak my, rozmowę przepr. M. Rotkiewicz, „Polityka” nr 13, s. 77-79.)). Ile prawdy w porzekadle, że język nami mówi. Może naród wybrany nie mordował Filistynów tylko szlachtował zwierzęta? W każdym razie obrzezanie, zwyczajowo stosowane także w islamie, ale starsze od wszystkich wielkich religii, okazuje się znakiem przynależności do danej grupy, to jedna z jego funkcji. Bettelheim odkłada do lamusa wskazywany w literaturze psychoanalitycznej, niezgodny z odkryciami antropologów i bezmyślnie, jak sądzi badacz, powtarzany za Freudem, spekulatywny związek między kastracją a obrzezaniem. Obrzezanie, czyli symboliczna kastracja, nie łączy się figurą ojca, przywódcą pierwotnej hordy, wzbudzającego w młodych synach lęk kastracyjny i utwierdzającego zakaz kazirodztwa.

Rytualne odcięcie napletka, w znaczeniu, jakie temu aktowi nadaje autor Ran symbolicznych, służy raczej zachowaniu integralności męskiej wspólnoty poprzez rozprawienie się z żądzą połączenia dwóch ról seksualnych. W społeczeństwach patriarchalnych, gdzie na fallusa patrzy się jak na totem władzy, męskie pragnienie androgyne nie może dojść do głosu, skąd wynika konieczność jego obrzędowego wyciszenia w stosownym wieku. Przestrzeń publiczna ma być wolna od niezrozumiałych w świecie dorosłych nieprzyzwoitych młodzieńczych dążeń. Uznaje się je za słabość. Upuszczenie krwi na oczach innych mężczyzn jest w nie mniejszym stopniu błogosławieństwem dla nowicjusza, jak dla społeczności dbającej o zachowanie przekazywanego z dziada pradziada porządku. Zaspokaja palące pragnienia podświadomości i otwiera chłopcu wrota do kasty rządzącej. Sprawa kobiecej zazdrości o członek ma się zgoła inaczej. Dlaczego kobiety nie miałyby zazdrośnie spoglądać na krocze płci przeciwnej, skoro sprawuje ono nad nimi symboliczne zwierzchnictwo? Kobiece sny także wypełniają marzenia o potędze. Do męskości wiedzie ta sama droga, co do władzy.

„Polska kultura narodowa jest kulturą wybitnie męską”((M. Janion, Polonia powielona, [w:] eadem, Niesamowita Słowiańszczyzna, Kraków 2006, s. 267.)) – stwierdza Maria Janion. Na potwierdzenie badaczka daje liczne egzemplifikacje z długoletniej historii Polski, poczynając od szlacheckich panów i rycerskich hufców, przez konspirujących filomatów, filaretów i uczestników innych dziewiętnastowiecznych organizacji spiskowych, na legionistach Piłsudskiego kończąc. Przez wieki podziw rodaków budziły szeleszczące na wietrze i napawające przeciwników lękiem husarskie skrzydła, niepokonana kawaleria narodowa i ułani opiewani w narodowych pieśniach i piosenkach. Tak oto tworzyła się uprzywilejowana klasa wojowników przybierająca w zależności od epoki inną formę; tak krystalizował się obiekt chłopięcego i kobiecego pożądania.

W skali Europy męskie wspólnoty miały spore, jeśli nie podstawowe, znaczenie w „kształtowaniu się nowożytnego pojęcia narodu, którego podstawę nieraz określano jako żarliwe braterstwo”((Ibidem, s. 268.)). Tezy postawione przez Hansa Blühera, pisarza i filozofa oddanego rozważaniom nad germańskimi związkami mężczyzn, Janion wykorzystuje w całkiem innym celu niż bohater niemieckiej rewolucji konserwatywnej, nie wspierając bynajmniej tendencji nacjonalistycznych. Männerbünde – związki młodzieży z Wędrownym Ptakiem na czele, do którego Blüher należał – mają zaspokajać typowo męskie dążenie do „stowarzyszania się”. Związki te cechuje zdolność do tworzenia, to one mogą się stać filarem państwa, czego nie można powiedzieć o heteroseksualnej rodzinie. Pomaga ona w rozładowaniu seksualnym. Mistyczna aura nieusuwalnego w tym kręgu erotycznego podniecenia, unosząca się wśród męskich zrzeszeń działa na ich członków aktywizująco. Zdaniem Janion świadomość napięcia seksualnego, obecna także we współczesnych młodzieżowych organizacjach narodowościowych, potęguje nastroje homofobiczne. Kipiąca testosteronem grupa wyzbywa się tym sposobem ciążących nad sobą „kobiecych” skłonności, traktowanych zatem z pogardą. Do zachowania czystości potrzebuje Ojczyzny, kobiety-matki. „Ona właśnie staje się gwarantką narodowej wspólnoty heteroseksualnej, jej przyzwoitości i poprawności obyczajowo-politycznej”((Ibidem, s. 273.)).

Geneza nowożytnych androcentrycznych państw sięga kultur przedpiśmiennych. Uprzywilejowana klasa wojowników skrupulatnie broniła zajmowanej pozycji poprzez zakaz. Na polowanie i wojnę wybierał się mężczyzna. Kobietom, istotom nieczystym i krwawiącym (krew menstruacyjna tyleż olśniewała, co napawała mężczyzn niepojętym strachem), nie wolno było nawet zbliżać się do niekobiecej krwi((Zob. J.P. Roux, op. cit., s. 157-160.)). Taka krew zyskała wysoką rangę męskiego atrybutu, towarzyszącego wszelkiem zamkniętym dla oczu kobiet działań, w tym rytuałów przejścia. Przemoc jest esencją inicjacji((René Girard, Walter Burkert i Hyam Maccoby, niekonsultujący się ze sobą i pracujący na odrębnym materiale badawczym, doszli do wspólnego wnisoku, że przemoc jest nieodłączna od obrzędów inicjacyjnych. J. Sieradzan, op. cit., s. 15.)). „Cierpienia – twierdzi Bettelheim – jakie podczas tej ceremonii znoszą młodociani nowicjusze, są ceną, jaką płacą za przywilej wieku dorosłego”((B. Bettelheim, op. cit., s. 113.)). Uświęcona przemoc nie ogranicza się do opisywanych przez psychoanalityka ran zadawanych na anatomicznym symbolu męskiej siły. Jacek Sieradzan przedstawia długą enumerację prób mających na celu wyrwanie umysłu inicjowanego z nawyków dotychczasowego życia. Jest to niezbędne, by na czas obrzędu dziecko na powrót stało się niczym więcej jak dwunożnym nieopierzonym zwierzęciem bez własnego „ja”; w puste naczynie wlewa się nową treść. Sieradzan wymienia między innymi: nakłuwanie i przypalanie ciała, biczowanie, usuwanie jądra lub przegrody nosowej, wyrywanie zęba (zębów) bądź włosów z głowy lub brody, nacinanie skóry na plecach, obcinanie palca, ewentualnie kilku, robienie blizny czy tatuażu, nacieranie ciała ostrymi kamieniami i krzemieniami, obsypywanie rozżarzonymi węglami i wiele innych((J. Sieradzan, op. cit., s. 13-14.)). Z punktu widzenia ludzkiej fizjologii „wszystkie te działania stymulują wytwarzanie się w mózgu endogennych opiatów, które, redukując ból, zwiększają tolerancję na stres, a polepszając układ odpornościowy organizmu, przyczyniają się do lepszej adaptacji do środowiska”((Ibidem, s. 15.)). Odczuwanie bólu aktywizuje wytwarzanie dających przyjemność endorfin.

Być może duża w tym zasługa magicznego czy magnetycznego oddziaływania samej krwi. Marian Zdziechowski w niedługiej pracy O okrucieństwie pisze, że wprowadza ono „w szał, w stan bliski obłędu, i wyraz »pijany krwią« znają wszystkie języki”. Nie dość, że tacy, którzy czerpią rozkosz z krążącej poza żyłami substancji znajdują się w każdym społeczeństwie, to jeszcze jest ich „wielu, bardzo wielu”((M. Zdziechowski, Kraków 1928, s. 7.)). Inny konserwatywny rewolucjonista, Ernst Jünger, autor wspaniałej powieści W stalowych burzach, równie obrazowej jak głośne Łaskawe Jonathana Littella, zachwycał się siłą lejącej się posoki na polu bitwy, podczas rewolucji, zarazy, wszędzie, gdzie przeżywa się „ekstazę krwi”. Prawdopodobnie to łowiecka przeszłość ludzkości „zabarwia” emocjonalne reakcje na sytuacje związane z pierwotnym drapieżnictwem. Widok i zapach rozlanej krwi sprawiają, że ludzki organizm odruchowo przygotowuje się na niebezpieczeństwo. Nadnercza produkują adrenalinę, rośnie ciśnienie tętnicze, źrenice się rozszerzają, serce i oddech ulegają przyspieszeniu, skóra blednie, wątroba się kurczy. Skok adrenaliny ożywia tylko na pozór uśpiony instynkt łowcy. Ciało zachowuje się trochę jak uderzone miłosnym uczucie. Sztukę kochania i sztukę zadawania śmierci łączy więcej, niż bylibyśmy gotowi ot tak powiedzieć. I w miłości, i w erotyce zabijania tkwią spore pokłady przyjemności.

Nic dziwnego, że XVIII, w XIX w., studenci z radością dawali świadectwo swojej męskości w honorowych, co nie znaczy że bezkrwawych, pojedynkach. Do ekskluzywnego klubu eksmyśliwych-ekswojowników dopuszczano tych, którzy potrafili powtórzyć gesta deorum, boski gest. W związku z tym, że na ogół marginalizowano samczą rolę w cudzie narodzin (to kobieta dawała życie), mężczyzna zastanawiał się, jak wzbogacić się o strzeżony przez kobiety boską część ich natury, nad czym pochyla się praca Bettelheima. Według wiedeńczyka rytuał przekształca mężczyznę w matkę. Lecz Bettelheimowskie wyjaśnienie równie dobrze może nie dotykać istoty rzeczy. Niewykluczone, że ludzkie pragnienie dawania życia leży w tym, co akt ten reprezentuje, reprezentuje zaś boską zdolność kreacji. Mężczyzna nauczył się rekompensować ów dotkliwy brak poza magiczną przestrzenią rytuału przejścia, wyruszając na wojnę lub aby upolować zwierzynę. Myśli: skoro nie mogę dawać życia, będę je zabierać. Tak właśnie dziadek, ojciec, a potem syn odtwarzali mit założycielski. Kamieniem węgielnym każdej niemal religii i cywilizacji jest zbrodnia. Zeus mści się na Kronosie mającym na rękach krew Uranosa, Kain zabija Abla, a Romulus – Remusa.

Sęk w tym, że wskutek rewolucji przemysłowej syn został osierocony przez zaangażowanego do pracy fabrycznej ojca((Zwolennikiem tej tezy jest Robert Bly, autor bestsellerowego eseju Żelazny Jan, „opowieści o istocie męskości i męskiej inicjacji, a także o problemach i życiowych wyzwaniach współczesnego mężczyzny”, jak głosi notka reklamowa na okładce książki. Zob. R. Bly, Żelazny Jan, Poznań 2004.)). Mircea Eliade rozpoczął cykl swoich chicagowskich wykładów o rytach przejścia, inicjacjach i stowarzyszeniach tajemnych ponurymi słowami: „inicjacja, mająca zasadnicze znaczenie w społeczeństwach tradycyjnych, w dzisiejszym społeczeństwie praktycznie nie istnieje”((M. Eliade, Inicjacja, obrzędy, stowarzyszenia tajemne, Kraków 1997, s. 7. Niektórzy urodzeni przed wojną pamiętają jeszcze, że za ich chłopięcych lat nosili krótkie spodenki, a gdy dorastali, wkładali spodnie z długimi nogawkami. Zmiana garderoby zamykała w ich życiu pewien etap. Joseph Cambell, od którego pochodzi ta anegdota, w rozmowie z Billem Moyersem moment założnia długich spodni nazywa „wielką chwilą”. Campbell ubolewa nad ubóstem „odczarowanej” współczesności. Przyczyny problemów z agresywną młodzieżą upatruje w eliminacji rytuałów przejścia z ich życia: „Jeśli chesz się dowiedzieć, czym jest społeczeństwo bez żadnych rytuałów, poczytaj sobie »New York Timesa«. [Znajdziesz tam – zwraca się do Moyersa – ] najświeższe wiadomości donoszące między innymi o niszczycielskich i zbrodniczych czynach popełnionych przez młodych ludzi, którzy nie wiedzą, jak się zachować w cywilizowanej społeczności”. Zob. J. Campbell, B. Moters, Potęga mitu, oprac. B.S. Flowers, przeł. I. Kania, Kraków 2013, s. 26-27.)). Jeśli trzymać się dawnych reguł, chłopca powinieni inicjować inny mężczyzna. Po krachu wielkich opowieści miejsce męskiego okrucieństwa, do którego chłopiec był przygotowywany i do którego gotowość była widomym znakiem dojrzałości psychicznej i społecznej, zajęła łagodność matki, która nie pozwala synowi na przejście do kolejnych faz rozwoju. Obłomowów spotykamy co krok. Być może za pragnieniem destrukcji, nostalgią za katastrofą, niecierpliwą tęsknotą za inwazją barbarzyńskich plemion i przypływem fali mętnej od krwi, stoi przeklęte doświadczenie niedojrzałości i wola jego przepracowania. Niechęć budzi wszystko, co wydziela woń limfy – rozkosz wyzwalają filmowa przemoc i literackie obrazy bestialstwa. Chęć udowodnienia swojej dojrzałości w gruncie rzeczy kamufluje niewinną i napawającą wstydem duszę dziecka.

Zbigniew Jazienicki

4 Comments

  1. Bardzo rzetelny artykuł (dla mnie najciekawsze były akapity o kulturach narodowych). Miło się czyta coś tak dobrego stylistycznie, wieloaspektowego i jednocześnie dążącego do obiektywizmu. 5/5

  2. Bardzo treściwy tekst i – jak rzeczono – wieloaspektowy. Może jeszcze przydałyby się bardziej precyzyjne wskazanie drogi, którą idziemy z autorem, i wytyczenie celu (konkluzji). W gąszczu faktów donośniejszy głos przewodnika byłby szczególnie cenny. Ogólnie jednak rozmach imponujący.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *